Rozdział 11
Miesiąc później - 7 sierpnia, wtorek
Wyskakuję z kabiny tira na słoneczny parking. Mrużę oczy, gdy słońce drażni nieprzyjemnie moje prawe oko. Mama, a za nią Anika stają obok mnie z czego moja rodzicielka podaje mi okulary przeciwsłoneczne. Przyjmuję je z wdzięcznością posyłając jej coś na kształt uśmiechu. Widzę, że kompletnie tego nie kupuje, ale nie komentuję tego. Wsuwam okulary na czubek nosa. Brat wychodzi za ciężarówki stając obok nas. Już mam w planach wyciągnąć telefon i napisać do Pana Fernando, że czekamy na miejscy, gdy mężczyzna wychodzi ze stojącego przed nami budynku, w asyście dwóch facetów.
Widzę, że od naszego spotkania nic się nie zmienił. Nie to co ja. Jego szeroki uśmiech momentalnie gaśnie, gdy sobie o czymś przypomina. Nawet nie muszę wiedzieć o co chodzi, bo współczucie w jego oczach drażni mnie niemiłosiernie. Nerwy gromadzą się w moim wnętrzu. Jako tako staram się je rozładować strzelając palcami u rąk. Daje mi to jakąś namiastkę ulgi.
Od moich urodzin nie sypiam za dobrze. Zasypiam na góra trzy, cztery godziny, z których i tak wybudzam się z krzykiem. Teraz zdecydowanie więcej jest we mnie agresji niż jakichkolwiek innych uczuć. Agresja miesza się z odrętwieniem i nigdy nie wiem, które z nich zwycięży. Tyle dobrego, że to to drugie dominuje w relacjach z rodziną i ludźmi z pracy. To zachowanie jest destrukcyjne. Niszczy wszystko, ale nie jestem w stanie go zmienić. Nie mam jak tego dokonać.
Brat skupił się na Anice i mamie. Kobieta nie mieszka ze mną w domu rodzinnym. Po powrocie ze szpitala, z którego wyszła ze złamaną ręką, poturbowana i ze wstrząśnieniem mózgu, nie reagowała za dobrze na widok miejsca, w którym żyli jej mąż i matka. Krzychu i Anika przygarnęli ją do siebie i mimo tego, że mnie też próbowali to odmówiłam. Teraz przynajmniej tylko ja się nie wysypiam.
- Dzień dobry - Fernando specjalnie przechodzi na angielski, żeby moi towarzysze mogli go zrozumieć. Dokonuję szybkiej prezentacji, a wymieniane osoby wymieniają uścisk dłoni z mężczyzną. - Słyszałem co się stało. Bardzo mi przykro z tego powody. Proszę przyjąć moje najszczersze kondolencje.
Wbijam dłonie do kieszeni czarnych spodenek, żeby nie widzieli jak mocno zaciskam pięści. Te słowa na przestrzeni ostatnich tygodni wprawiają moją krew we wrzenie. Za każdym razem, gdy je słyszę mam ochotę krzyczeć, żeby już nigdy nie wspominali o tym co zaszło. Odsuwam się na kilka kroków, żeby ruch rozładował kolejny przypływ agresji.
- Dziękujemy - mówi mama, a ja dziwię się, że za każdym razem reaguje tak spokojnie. - Chcielibyśmy także podziękować za te piękne kwiaty od państwa.
Wyłączam się jak za każdym razem, gdy zaczyna się rozmowa o pogrzebie. Nie pamiętam nic z tamtego dnia i lepiej, żeby tak zostało. Anika i mama wdają się w rozmowę z Fernando. Krzychu staje obok mnie tak samo jak ja wbijając dłonie w kieszenie spodni. Obserwujemy toczącą się przed nami scenę jakbyśmy byli w kinie. Na szczęście nie trwa to długo, bo na końcu Anika przechodzi do konkretów.
- Dobrze. Zabierzmy się do roboty - klaszcze w ręce. - Pokaże nam Pan, gdzie możemy się rozłożyć ze sprzętem do sesji? Klaudia i Krzychu pomogą tutaj z kartonami.
- Naturalnie. Zrobimy wszystko w sali konferencyjnej, bo jest tam wystarczająco dużo miejsca, żeby wszystko pomieścić.
Krzychu otwiera tira, a ja od razu wchodzę do przyczepy. Ściany z palet z ubraniami stoją przede mną jak żołnierze. Wchodzę w wąski korytarzyk, który zostawiliśmy, żeby włożyć tam walizki z naszymi rzeczami i cały sprzęt fotograficzny mojej mamy. Sprawnie przenoszę wszystko na przód, gdzie odbiera to Anika, mama i Fernando z jednym z mężczyzn.
- Zaniesiemy to do środka i pomożemy poustawiać - odzywa się Fernando. - Angelo weź wszystko do magazynu oprócz ubrań do sesji - rozdaje polecenia, a następnie prowadzi część mojej rodziny do budynku szkoleniowego FC Barcelony.
- No to zabieramy się do roboty - mruczy brat stając obok mnie.
- Tsia - zgarniam podkładkę z papierami z jednej z palet. Szybko skanuję wzrokiem listę wysłaną przed Fernando, po czym wsuwam ją pod pachę. - Okej ta paleta leci do magazynu - klepię odpowiednie kartony. Brunet przy pomocy ręcznego wózka widłowego i wyciągu opuszcza się z pudłami na ziemię.
Przekazuje wszystko niejakiemu Angelo, a gdy ten odchodzi chłopak opiera się o boczną ścianę przyczepy. W ciszy czekamy na powrót pracownika, a gdy ten wraca przekazujemy mu jeszcze trzy palety zawierające komplety meczowe, treningowe i kilka innych rzeczy. Gdy na ziemi ląduje najmniejsza z palec, bo mająca tylko sześć kartonów, zeskakuję na ziemię, a brat zamyka tira, gdzie jest jeszcze z kilkadziesiąt, jak nie kilkaset kartonów ubrań.
- To jest do sesji, więc musimy wziąć to do konferencyjnej - informuję nieznajomego.
- Proszę za mną. Pokażę jak łatwo się dostać z tym bagażem do środka.
Rusza przodem otwierając podwójne drzwi. Krzychu jedzie z paletą, a ja idę zaraz za nim. Nie przemieszczamy się tą samą drogą, gdy byłam tu za pierwszym razem. Angelo tłumaczy coś mojemu towarzyszowi, ale nie skupiam się o co konkretnie chodzi. Im bliżej jesteśmy sali tym słyszę więcej głosów. Przecieram oczy pod okularami, aż finalnie ściągam je i przytwierdzam do dekoltu granatowej koszulki. Dziwnie by to wyglądało, gdybym chodziła w nich po budynku.
Angelo jakby wyczuwając odpowiedni moment odwraca się w moją stronę. Jego oczy robią się ogromne i już ma coś powiedzieć, ale gryzie się w język.
- To tutaj. Dalej dacie sobie już Państwo radę. Ja muszę wracać do magazynu - wyrzuca z siebie słowa z szybkością karabinu maszynowego i odchodzi w swoją stronę. Brunet posyła mi pytające spojrzenie, ale widząc moją twarz zdaje sobie sprawę o co mogło pójść. Wzruszam ramionami, bo reakcja Angelo w ogóle mnie nie poruszyła.
Wchodzimy do pomieszczenia. Słysząc śmiech Aniki krzywię się nieznacznie. Nie wiem czemu, ale teraz większość śmiechów i chichotów działa mi na nerwy. Patrzę pod nogi, gdy wsuwamy się głębiej do pomieszczenia.
- I jeszcze zdjęcie!
Unoszę wzrok, żeby zobaczyć, którego piłkarza maltretuje blondynka. Pedri i Ferran stoją do mnie plecami, gdy Anika robi sobie z nimi fotkę. Odwraca się w idealnym momencie, kiedy ramię w ramię z bratem stajemy na wprost niej.
- No nareszcie! - wyrzuca ręce do góry. Zaalarmowani mężczyźni zwracają się w naszą stronę. Ich usta tworzą szerokie uśmiechy, ale gdy oczy odnajdują moją twarz, te gasną. - Postawcie to tam - wskazuje prawą stronę pomieszczenia. Moje głowa od razu kieruje się w odpowiednie miejsce. Przechodzę w tamto pole, a gdy Krzychu stawia przede mną paletę wyciągam z tylnej kieszeni spodenek nożyk do tapet, który włożyłam tam przed zejściem z tira. Rozcinam folię pod czujmy spojrzeniem dwójki zawodników stojących niedaleko mnie. Otwieram pierwszy karton, a wtedy do pomieszczenia wchodzi cała drużyna intensywnie o czymś rozmawiając.
- Klaudia!
Podrywam gwałtownie głowę do góry. Gavi szarżuje przez pomieszczenie omijając kolegów. Unoszę ręce, żeby go powstrzymać. Widzę, że nie biegnie stabilnie, ale czemu się dziwić. Metalowe korki dość mocno ślizgają się na płytkach.
- Uwa... - nie kończę, bo chłopak ślizga się tak, że traci równowagę. Nóż wylatuje mi z ręki. Zawodnik wpada na mnie, a ja zamiast zaasekurować siebie, chwytam jego głowę, żeby nią nigdzie nie uderzył. Ląduję na podłodze z brodą przyklejoną do klatki piersiowej i z leżącym na mnie Gavim. Powietrze pod wpływem uderzenia ucieka mi z płuc.
- Powiedz, że nic Ci nie jest - jego błagalny głos mnie otrzeźwia. Unoszę jego głowę na wysokość swoich oczu. Po upewnieniu się, że nigdzie nią nie uderzył puszczam go.
- Nic - przytakuję, choć moja kość ogonowa jest innego zdania.
- Gavi ty... O kurdę, ale masz limo.
Fermin staje nade mną pomagając wstać najpierw koledze, a potem mi. Otrzepuję tyłek z przyzwyczajenia, nie komentując słów Fermina. Nie mam ochoty tłumaczyć się z podbitego oka i sinego policzka w okolicach kości policzkowej.
- Dlaczego biegasz w korkach, choć nie masz jeszcze stroju? - pytam, żeby odwrócić ich uwagę od niepożądanego tematu.
- A dlaczego nie? - odpowiada zamykając mnie w szczelnym uścisku. Już mam ochotę go odepchnąć, ale tego nie robię. Każdy kto mnie tulił albo próbował, w ostatnim czasie, zostawał przeze mnie odpychany. Ale teraz... To Gavi... Jak miałabym go odepchnąć? - Ale co jak co, ale teraz muszę Cię ochrzanić - odsuwa się ode mnie nim zdążę się zastanowić co mam z nim zrobić. - Ładnie to tak nie odbierać telefonów? Nie odpisywać na wiadomości?
Splatam ramiona na piersi. Patrzę na niego bez słowa. Nie mogłam, a przede wszystkim nie chciałam mieć z nimi kontaktu. Nawet teraz by mnie tu nie było, gdyby Anika i mama się nie uparły.
- Daj jej spokój - Fermin trąca go ramieniem, po czym zwraca się do mnie. - Miło Cię widzieć - posyła mi lekki uśmiech.
- Was też - mówię szczerze. Podnoszę nożyk, gdy podchodzi do nas Pedri z Ferranem.
- Cześć młoda - wita się ten drugi.
- Cześć stary.
Wsuwam ręce w karton i wyciągam pierwszy zestaw strojów. Czuję wzrok mężczyzny, który spędził ze mną noc. Wiem, że skanuje moją twarz, moje ciało. Nie wiem czy chcę widzieć co mówią jego oczy. Łatwiej jest chyba pozostać nieświadomą.
- Rozdajmy ubrania i zacznijmy - Anika materializuje się u mego boku. Kiwam głową oddając jej karton, który otworzyłam. Zaczyna wywoływać piłkarzy przekazując im ubrania. Sama otwieram drugi robiąc to co ona.
Ci panowie, którzy do mnie podchodzą krótko się witają. Widzę troskę w niektórych oczach, gdy widzą moją twarz. Nie zadają jednak pytań jak się nabawiłam siniaków, a ja się cieszę. Tak naprawdę to nikt nie wie skąd się wzięły i lepiej niech tak zostanie. Otwieramy jeszcze cztery kartony. Na całe szczęście to Anika trafia na wszystkich panów, którzy mieli ze mną dłuższy kontakt. Mama od razu zaprasza pierwszego gotowego zawodnika do zdjęć. Większość przebiera się gdzieś na tyłach sali. Kończymy rozdawanie koszulek meczowych, a wtedy blondynka idzie do pani fotograf, żeby zobaczyć jak jej idzie. Krzychu tnie kartony na mniejsze części. Rozcinam taśmę na pozostałych dwóch.
- Jest w swoim żywiole.
Wzdycham patrząc na dziewczynę mojego brata. Obydwoje obserwujemy jak roześmiana rzuca żartami rozmawiając z Ferminem, który ustawia się na tle do zrobienia paru zdjęć.
- To prawda.
- Gdyby nie ona... Nie przetrwałbym tego wszystkiego.
Ściska mnie w żołądku. Uwielbienie i miłość widoczna w oczach Krzycha sprawia, że odwracam wzrok. Wiem jak ciężko mu było. Widziałam ile wylał łez. Słyszałam słowa, które już na zawsze ze mną zostaną. Odbyłam z nim rozmowę, która złamała nas na pół. On nie krył się z uczuciami. Ja tak. Nie chciałam nikogo obarczać moimi emocjami, więc tym bardziej się cieszę, że on to zrobił.
- Myślisz, że gdybym jej się oświadczył to przyjęłaby pierścionek?
- Myślę, że tak - odpowiadam bez chwili zawahania.
Wyciągam pierwszy zapakowany prezent. Brat odchodzi do Aniki, a ja zostaję sama. To dopiero teraz dochodzi do mnie jak bardzo jestem samotna. W pomieszczeniu jest masa osób, ale każda z nich ma swoje życie. Wyciągam jeszcze cztery paczki i gdy zapoznaję się z przypiętymi do nich karteczkami, ruszam na poszukiwania ich właścicieli. Z wyćwiczonym uśmiechem podchodzę po kolei do Lewandowskiego, Fermina, Marca, De Jong'a i Kunde. Wręczam im prezent od firmy, po czym zabieram się do dalszego rozdawanie. Anika jest tak skupiona na sesji, że tym razem mi nie pomaga. To dobrze, bo przynajmniej mam się czym zająć.
- Gwiazdka w sierpniu. To mi się podoba - śmieje się Gavi, gdy podchodzę do niego, Pedriego i Ferrana z ostatnią partią prezentów.
- Tylko ciekawe czy spodoba Ci się prezent - wsuwam dłonie do tylnych kieszeni. Skutecznie unikam patrzenia na Pedriego, choć czuję, że robi się to coraz trudniejsze. Przeczucie, że obserwuje mnie odkąd mnie zauważył nie znika.
- Wow...
Młodszy z mężczyzn wyciąga bluzę. Biały materiał idealnie kontrastuje z czarnym napisem na plecach.
- "Diabeł na boisku, Anioł prywatnie." Skąd taki napis? - pyta z zaciekawieniem.
- Tak Cię odbieram - wzruszam ramionami. Posyła mi rozbrajający uśmiech, dziękując za prezent.
- A Wy co macie? - zwraca się do przyjaciół. Kolejną bluzę wyciąga Ferran. Czyta napis na plecach, po czym odwraca go w naszą stronę. Dobrze wiem co tam będzie napisane, bo sama wymyślałam napisy dla niego, Gaviego, Marca, Frankiego, a przede wszystkim dla Pedriego.
- "Oczekiwania złamały wiele serc. Nie pozwól, żeby złamały i Twoje" - cytuje Torres. Widzę zrozumienie w jego oczach. Kiwam mu lekko głową, na co odpowiada mi tym samym.
- Dzięki. Jest świetna - chwali, po czym wszyscy skupiamy się na Pedrim. Ciemnowłosy ostrożnie wyciąga ubranie. Rozwija materiał, aż ma możliwość odczytania napisu.
"Nie ważne ile razy upadniesz. Ważne, że za każdym razem pomogę Ci się podnieść" - mówię w głowie dokładnie wtedy, gdy on to czyta.
I to właśnie w tym momencie pozwalam sobie na spojrzenie na jego twarz. Ciemne oczy błądzą po cytacie, a gdy się unoszą nie jestem w stanie od nich uciec. Wiążą mnie uniemożliwiając jakikolwiek ruch. Gavi z Ferranem odchodzą do innych graczy. Odsuwam się na bok, gdy chcą przejść. Pablo posyła mi szeroki uśmiech, więc wysilam się na uniesienie kącików ust. Cisza spowijająca naszą dwójkę jest dziwnie oczyszczająca. Ciało rozluźnia się jakby wiedziało, że przy Pedrim nie musi być w ciągłej gotowości.
- Nie wysypiasz się.
Jedno zdanie, a jakie trafne. Myślę jak umiejętnie wybrnąć z odpowiedzią, ale jedno jego spojrzenie mówi mi, że nie usatysfakcjonuje go nic innego jak tylko prawda. Nie pozostaje mi nic jak przyznać mu rację.
- Nie. Nie wysypiam.
Opuszczam głowę czując jak zapasy energii drastycznie się kończą. Przecieram rękami twarz, a gdy odgarniam włosy nie jestem w stanie powstrzymać zbolałego spojrzenia, którego nie udaje mi się na czas przed nim ukryć. I to właśnie chyba ten wzrok sprawia, że pokonuje dzielącą nas odległość i zamyka w ramionach. Właśnie wtedy po raz pierwszy od miesiąca bezpieczeństwo otula mnie jak ciepły koc. Łzy stają mi w oczach, a gula rośnie w gardle. Drgam chcąc się wyrwać, żeby nie rozpaść się na jeszcze mniejsze kawałki niż dotychczas. Nie puszcza mnie, a moje ciało zamiast walczyć przylega do niego. Zaciskam ramiona na jego talii jakby to on mógł być moją bezpieczną przystanią. Czuję jak męska dłoń ląduje z tyły mojej głowy. Przyciskam twarz do zagłębienia jego szyi. Zapach bruneta wsuwa się do moich płuc, a przed oczami staje mi ta noc, którą pomógł mi przetrwać. Opuszczenie gardy wydaje się przy nim trywialnie łatwe.
Gdy tylko to sobie uświadamiam zbieram wszystkie siły, żeby założyć swoją maskę. Rozluźniam ramiona, a on jakby wyczuwając, że chwila słabości minęła, puszcza mnie. Odsuwam się, gdy kręci głową.
- Możesz zaduszać uczucia, ale nie ukryjesz ich przede mną.
- To nie będzie trudne, gdy Cię nie będzie.
Przegrywam, jako pierwsza zrywając kontakt wzrokowy. Nagle moje dłonie wydają mi się najciekawszymi rzeczami na świecie. Głupio mi od niego odejść, a jeszcze gorzej zostać.
- Uśmiech!
Blondynka pojawia się przy moim boku. Wyciąga telefon w górę szczerząc się jak głupi do sera. Wykrzywiam usta w półuśmiechu. Kobieta robi zdjęcie i z tego co widzę udostępnia je na swoich prywatnych mediach społecznościowych.
- Nawet nie wiesz jak się cieszę - obejmuje mnie ramieniem, ale pod pretekstem podrapania się po piszczeli uchylam się od przytulenia. Anika nie dostrzega, że kiedy w końcu się prostuję stoją kawałek dalej niż przed chwilą. Nagle chcę pobyć chwilę sama. Interakcje z ludźmi wyładowały mi akumulatory i choć przez sekundę musze je podładować.
- Cieszę się. Porób zdjęcia, pogadaj sobie. Po prostu korzystaj z okazji - ruszam w kierunku wyjścia.
- A Ty gdzie idziesz? - marszczy brwi gotowa ruszyć za mną.
- Do toalety. Zaraz wracam - uspokajam ją. Przyjmuje to do wiadomości bez zbędnego komentarza. Zwraca się do Pedriego.
Jedno spojrzenia na niego mówi mi wszystko. Wie, że uciekam, ale nie ma jak mnie przed tym powstrzymać. Wychodzę.
***
Hej kochani. Mam małe pytanko. Czy chcielibyście także jakieś rozdziały z punktu widzenia Pedriego?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top