Rozdział 1

Poniedziałek 1 lipca

- Przepraszam Cię za to zamieszanie, ale klub nie dosłał mi potrzebnych wymiarów. Mieli to zrobić do wczoraj, ale okazało się, że ktoś im zachorował i nie mieli jak wszystkich odmierzyć.

Uśmiecham się na widok kroczącej w moją stronę blondynki. Anika poprawia spadającą jej z ramienia torebkę. Zatrzymuje się przede mną od razu obejmując mnie z zadziwiającą siłą. Kobieta jest moim kompletnym przeciwieństwem. Ona, blondynka z włosami do pupy, a ja brunetka z włosami za ramiona. Błękitne oczy kontra ciemnobrązowe. Ona mierząca sto osiemdziesiąt centymetrów wzrostu, a ja metr sześćdziesiąt osiem. Jej płaskie kształty kontra moje pełniejsze. Jedyne, co nas łączy to płaski brzuch, mój brat i praca w tej samej firmie.

W dużym skrócie. Mój brat, trzy lata temu poznał o dwa lata starszą od siebie Anikę. Od razu zatrudniła go w firmie swoich dziadków, a on wciągnął mnie. Rok temu kobieta przejęła firmę i stała się jej jedyną właścicielką. Od razu zrobiła z nas swoje prawe ręce w dobrze prosperującej firmie produkującą odzież sportową.

- I tak byłam w pobliżu, bo miałam spotkanie z naszym potencjalnym sponsorem - przypominam, a ona w roztargnieniu kiwa głową.

- Fakt. Kompletnie o tym zapomniałam - uśmiecha się nerwowo. - I jak ci poszło?

- Dobrze. Facet był zadowolony i stwierdził, że jest za. Tyle tylko, że musi przegadać to ze swoim wspólnikiem.

- Super! Coś czuję, że mamy ich w garści.

Przytakuję kątem oka widząc ruch koło budynku. Odwracam głowę w tamtą stronę. Mężczyzna koło sześćdziesiątki stoi pod Akademią Lecha Poznań i rozgląda się dookoła. Anika rusza w jego stronę, więc idę za nią. Pogoda dzisiaj dopisuje, ale nie ma się co dziwić. W końcu dzisiaj pierwszy lipca. Cieszę się, że postanowiłam założyć na siebie zwiewną sukienkę. Dzięki temu nie gotuję się w przeciwieństwie do mojej szefowej, która ma na sobie jasny garnitur.

- Anika Olszewska, a to moja prawa ręka Klaudia Rosiewicz - przedstawia nas od razu wymieniając uścisk ręki z nieznajomym. Posyłam mężczyźnie lekki uśmiech w geście przywitania, a on robi dokładnie to samo.

- Konrad Majewski. Zapraszam Panie do środka.

Otwiera nad drzwi. Wchodzimy do środka od razu ruszając za naszym przewodnikiem. Narzuca dość szybkie tempo. Nie jestem w stanie rozejrzeć się po budynku, bo całą uwagę koncentruje na stawianiu stabilnych kroków. Widzę, że przyjaciółka ma ten sam problem co ja, tyle tylko, że ona ma klasyczną szpilką, a ja słupek. Wchodzimy na pierwsze piętro od razu skręcając w lewą stronę. Zatrzymujemy się przed drzwiami, które Pan Majewski otwiera na oścież. Od razu zauważam, że jest to mała sala lekcyjna.

- Nie wiem czy chcą Panie pracować razem i odmierzać wszystkich po kolei, czy podzieliście się i jedna z Was odmierzy naszych wychowanków, a druga piłkarzy i trenerów? - pyta, w chwili, w której spoglądamy na siebie z szefową.

- Podzielimy się. Przynajmniej szybciej nam to pójdzie - podejmuję decyzję.

- Wspaniale - otwiera teczkę, którą przez cały czas trzymał w ręce. Podaje mi jeden plik kartek, a blondynce drugi. Przeglądam listę od razu widząc nazwiska piłkarzy pierwszej drużyny. Nawet cieszę się z takiego obrotu spraw, bo młodzież czasami lubi nam robić pod górkę. - Jedną Panią zapraszam tutaj, a drugą do sali obok. Zaraz poproszę pierwszych Panów. Jeśli czegoś by Panie potrzebowały to u góry karty jest mój numer telefonu. W pomieszczeniach przygotowaliśmy mały poczęstunek, także proszę się nie krępować tylko częstować.

Po upewnieniu się, że nie mamy żadnych pytań odchodzi, a ja życząc Anice miłej pracy wchodzę do sali. Zasiadam sobie w pierwszej ławce, bo biurko jest zastawione wodą, ciastkami i termosami zapewne z kawą. Kładę karty z nazwiskami na blacie, po czym otwieram torbę i wyjmuję z niej notes, długopis i miarę krawiecką. Siadam i na każdej stronie wypisuję sobie imię i nazwisko każdego z zawodnika. Kończę wpisywać czwarte nazwisko na czwartej stronie, gdy do pomieszczenia wchodzi pierwszy z graczy.

- Dzień dobry - blondyn z szerokim uśmiechem staje przed ławką.

- Witam - odzywam się po angielski od razu rozpoznając piłkarza z pierwszej pozycji. Dobrze, że będą przychodzić po kolei. - Rozumiem, że na koszulce ma być wpisane nazwisko? - upewniam się, a kiedy potwierdza starannie to zapisuję. - W takim razie proszę mi powiedzieć jaki ma pan numer na koszulce, numer buta, rozmiar koszulki jaki pan zazwyczaj nosi, a zaraz zrobimy pomiary.

***

Po zebraniu miary z około pięćdziesięciu pięciu mężczyzn zamykam notes i przecieram oczy. Muszę przyznać, że w miarę sprawnie mi to poszło, a zawodnicy jak i trenerzy byli nad wyraz mili. Pakuję wszystkie rzeczy do torby, a następnie wstaję spinając sobie włosy klamrą. Zakładam torbę na ramię i wychodzę z pomieszczenia zgarniając z biurka butelkę wody. Upijam z niej kilka łyków. Chcę wejść do Aniki, ale ona w tym czasie wychodzi z Panem Konradem.

- O jak dobrze, że Panią widzę. Pani Anika już skończyła, więc jeśli i Pani ma koniec to razem z piłkarzami i trenerami chcemy zaprosić Panie na obiad.

- To bardzo miłe z Waszej strony. Z chęcią skorzystamy z zaproszenia - kiwam lekko głową, bo faktycznie powoli zaczyna mnie ssać w żołądku.

Mężczyzna słysząc nasze potwierdzenie uśmiecha się i kieruje nas zapewne w stronę stołówki.

- Mam nadzieję, że nasi podopieczni zachowywali się odpowiednio?

- U mnie nie było żadnych problemów. Panowie byli bardzo mili i przyłożyli się do zadania - szperam w torbie, kiedy słyszę dźwięk przychodzącej wiadomości. Wyciągam telefon służbowy i na widok wiadomości z Hiszpanii gwałtownie się zatrzymuję.

Numer nieznany:
Witam. Klub jak i cały zarząd zapoznał się z Państwa propozycją. Odpowiadają nam podane kwoty, a także projekty. Chcielibyśmy omówić kilka istotnych szczegółów. Prosilibyśmy o jak najszybszy kontakt, ponieważ zależy nam na czasie. Z wyrazami szacunku Fernando Lopez.

Tłumaczę sobie tekst z hiszpańskiego na polski, a gdy sens wiadomości dochodzi do mojego mózgu podbiegam do Aniki. Blondynka słysząc stukot moich obcasów zatrzymuje się odwracając w moją stronę. Widząc moje podekscytowanie przeprasza na chwilę swojego towarzysza. Ten tłumaczy nam jak mamy dostać się do stołówki, po czym odchodzi, żeby dać nam trochę prywatności.

- Wszystko w porządku?

- Pamiętasz jak odezwał się do nas klub z Barcelony? Poprosiłaś mnie o wysłanie im propozycji współpracy, a oni właśnie odpisali, że są zainteresowani i proszą o pilny kontakt - mówię na jednym wydechu. Jej oczy otwierają się szeroko w wyrazie niedowierzenia.

- Żartujesz prawda? - chwyta mnie za ramiona. Zapewniam ją, że nie, a wtedy przytula mnie z całej siły. - Boże to cudownie! Moje dwa, nasze dwa ukochane kluby będą nosiły naszą odzież!

To prawda. Obydwie kochany Lecha Poznań i FC Barcelonę. Tyle tylko, że mnie bardziej ciągnie do tych pierwszych, a ją do tych drugich.

- Dobra dzwoń do nich - puszcza mnie. Już chcę zaprzeczyć, że ona powinna to zrobić, ale skutecznie nie daje mi dojść do głosu. - Tylko ty umiesz rozmawiać po hiszpańsku. To ich zaskoczy i pokaże, że poważnie myślimy o rynku zagranicznym.

- Dobrze wiesz, że nie czuję się pewnie w tym języku. A co jeśli palnę jakąś głupotę? - zaciskam dłonie na komórce niekoniecznie zadowolona z takiego obrotu spraw.

- Dasz sobie radę. Wierzę w ciebie - unosi zaciśnięte kciuki w górę. Jej pewność siebie poniekąd wpływa na moją osobę. - Dzwoń. Teraz albo nigdy.

Szybko, żeby się nie rozmyślić wybieram numer, z którego został wysłany sms. Wsłuchuję się w sygnał z mocno walącym sercem. Osoba po drugiej stronie odbiera natychmiast, więc zamykam oczy, żeby odciąć się od wszystkich bodźców.

- Hola.

- Hola! - przechodzę na hiszpański. - Przed chwilką dostałam wiadomość z tego numeru, z prośbą o pilny kontakt. Nazywam się Klaudia Rosiewicz i jestem zastępczynią Pani Aniki Olszewskiej.

- Świetnie, że Pani tak szybko oddzwania. Z tej strony Fernando Lopez. Chciałbym omówić z Panią kilka kwestii - mój rozmówca ma bardzo niską barwę głosu, ale wydaje się miły.

- Jestem do Pańskiej dyspozycji, ale chciałabym od razu zaznaczyć, że mój hiszpański nie jest perfekcyjny.

- Proszę się tym nie przejmować. Miło mi, że chce Pani spróbować - nie wiem czemu, ale mam dziwne przeczucie, że mężczyzna się uśmiecha. - Klubowi bardzo spodobały się projekty Waszej firmy, a cena jest bardzo atrakcyjna. Chciałbym się dowiedzieć czy do końca wakacji udałoby się wyprodukować ubrania i je do nas dostarczyć.

- Jeśli do końca tygodnia udałoby nam się podpisać umowę, a także co najważniejsze dostać spis wymiarów to jak najbardziej.

- W mailu wspominała Pani, że umowę i tak musimy podpisać osobiście, więc czy byłaby możliwość pobrania wymiarów? - pyta, a ja sama do siebie kiwam głową.

- Dla nas to rozwiązanie byłoby najlepsze. Wiadomo, że odmierzymy wszystko tak jak być powinno i nie będzie żadnego marginesu błędu i ewentualnych nieporozumień, które spowodowałyby opóźnienia - przenoszę ciężar ciała z jednej nogi na drugą skupiając się na odpowiednim doborze słów.

- Dokładnie o tym samym pomyślałem. Bardzo zależy nam na czasie. Klub pokryje wszystkie koszty związane z przelotami, zakwaterowaniem i wyżywieniem - informuje mnie. - Czy udałoby się Waszemu przedstawicielowi dojechać już jutro na miejsce? Wiem, że to bardzo szybko, ale nasi chłopcy są tylko do jutra na miejscu. Od środy mają mały urlop do końca tygodnia i nie będą dostępni.

- Naturalnie. Nie będzie z tym żadnego problemu - uśmiecham się lekko, bo im szybciej dostaniemy wymiary, tym szybciej przejdziemy do działania.

- Fantastycznie! Fantastycznie - mówi uradowany. - Niech mi Pani na maila, tak do godziny siedemnastej, podeśle zdjęcie paszportu Waszego przedstawiciela. Wszystko załatwimy i odeślemy wiadomość zwrotną ze wszystkimi informacjami.

- Dobrze.

Żegnamy się życząc sobie miłego dnia. Rozłączam się wypuszczając przeciągle powietrze. Powiedzieć, że była to jedna z najbardziej stresujących rozmów to jak nie powiedzieć nic. Na szybko streszczam Anice przebieg rozmowy. Kiedy kończę ona piszczy jak szalona.

- Mogę umierać - oświadcza śmiejąc się delikatnie.

- Lepiej jeszcze nie teraz - udziela mi się jej dobry humor. - Ogarniemy to po wyjściu z Akademii, a teraz choć, bo chcę fotkę z moim ulubionym klubem.




*****

Jednak udało mi się przepisać z notatnika pierwszy rozdział. Wiem, że nie ma w nim naszych męskich głównych bohaterów, ale nie wszystko na raz. Dawkujmy sobie przyjemność😏

Z tego miejsca pragnę Wam także życzyć SZCZĘŚLIWEGO NOWEGO ROKU!❤💙

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top