Rozdział 2

Wtorek 2 lipca

Wchodzę do mieszkania, które aż do końca tygodnia wynajęły władze klubu. Zostawiam walizkę i torbę przy drzwiach, a następnie udaje się na szybkie zwiedzanie mojego tymczasowego lokum. Salon jest dość przestronny i utrzymany w jasnych barwach. Kanapa, fotel, stolik kawowy, telewizor, wielki stół z krzesłami oddzielone są od kuchni wyspą kuchenną. Wchodzę do sypialni i staję jak wryta. Jedna ściana jest całkowicie wykonana ze szkła. Wielkie łoże stoi na wprost tego szklanego cuda. Widok jest rewelacyjny, ale jak będzie wschód lub zachód słońca...

Nagłe wibracje telefonu wyrywają mnie z zachwytu. Wyciągam komórkę z kieszeni spodenek. Wiadomość, że za piętnaście minut podjedzie po mnie prywatny szofer wprawia mnie w panikę. W popłochu biegnę do walizki i przewracam ją na ziemię. Wyciągam czyste ubrania i kosmetyczkę, od razu biegnąc do ostatnich drzwi. Wpadam do łazienki jak huragan i wyskakuję z przepoconych ubrań. Jestem w stanie na szybko zobaczyć, że pomieszczenie jest utrzymane w takim ala piaskowym kolorze.

Odświeżam się w ekspresowym tempie związując włosy na czubku głowy, żeby ich nie zmoczyć. Na, na wpół osuszone ciało zakładam świeżą bieliznę, białą luźną koszulę i krótkie jeansowe spodenki. Rezygnuję z makijażu, bo przy tym upale i tak by spłynął.

W salonie szybko wymieniam zawartość torebki. Teraz znajduje się w niej portfel, dokumenty, notes, długopis, miara krawiecka, telefon służbowy, prywatny, paczka chusteczek higienicznych i krem z filtrem. Widząc, że zostały mi z trzy minuty porywam z wyspy kuchennej banana i na szybko go w siebie wpycham. Wyrzucam skórkę i łapiąc torbę wychodzę z mieszkania zakluczając drzwi. Rezygnuję z windy i chcę już schodzić ze schodów, gdy dochodzi do mnie, że nie mam na nogach butów. Zawracam i po minucie zbiegam ze schodów w białych trampkach. Pięć pięter pokonuje w dość rekordowym tempie, a gdy wypadam na chodnik pod budynek właśnie zajeżdża czarny SUV. Z samochodu wychodzi starszy mężczyzna, który w pierwszym momencie przypomina mi mojego nieżyjącego już dziadka. Ten sam wzrost, postura, uśmiech...

- Panienka Klaudia? - pyta po hiszpańsku, a ja sztywno kiwam głową. Cała sytuacja wydaje mi się snem. - Nazywam się Jose i będę panienki szoferem - wyciąga w moją stronę dłoń. Reaguję automatycznie dalej nie mogąc wyjść z podziwu nad tym podobieństwem. - Wszystko w porządku? - patrzy na mnie z mało skrywaną troską w przeraźliwie błękitnych oczach.

- T... Tak - wyrywam się z szoku i uśmiecham delikatnie. - Proszę mi wybaczyć. Po prostu przypomina mi Pan dziadka.

Uśmiech jaki mi posyła jest tak rozbrajający, że mam ochotę popłakać się z ulgi, że nie wziął mnie za wariatkę. Mężczyzna otwiera mi drzwi, przez co wsuwam się na siedzenie za fotelem kierowcy. Zapinam pas odkładając torbę na siedzenie obok. Jose siada na swoim miejscu i po sekundzie włącza się do ruchu.

- Pracuje Pan dla klubu? - zadaję pytanie, żeby poznać trochę tego człowieka. Zawsze jest to mile widziane, gdy próbujemy nawiązać relację z kimś z kim nie musimy.

- Tak. Od piętnastu lat wożę różne ważne osoby - rzuca mi szybkie spojrzenie w lusterku wstecznym.

- W takim razie jest Pan ważną postacią.

- E tam. Wie panienka jak to jest.

- Niech Pan nie próbuje zmniejszać swojej pozycji. Każdy człowiek jest wart dla świata bardzo dużo. Każdy z nas ma inną misję do wykonania - wyglądam na ulicę. Samochody mijają nas to w jedną to w drugą stronę.

- Tak. W sumie to prawda.

W samochodzie zapada cisza, ale nie ta z rodzaju tych krępujących. Bardziej taka do przyzwyczajenia się do tej drugiej osoby. Obserwuję mijanych przez nas ludzi. Wszyscy są bardzo uśmiechnięci i tak jakby naładowani pozytywną energią. Zupełnie inaczej niż w Polsce.

- Jeśli mogę zapytać to ile Panienka ma lat? - odzywa się, gdy stajemy na światłach.

- Jestem na ostatniej prostej do magicznej liczny dwadzieścia trzy - odpowiadam lekko się zasępiając. Właśnie dochodzi do mnie, że tegoroczne urodziny spędzę sama, z dala od rodziny. Dzisiaj jest drugi lipca, wtorek, a moje urodziny wypadają w piątek piątego.

- Rozumiem, że jakoś w tym tygodniu wypadają urodziny? - łapię jego spojrzenie w lusterku, ale szybko je odwraca ruszając na zielonym.

- W piątek.

Odwracam głowę w stronę okna i przecieram ręką oczy. Spadek energii gwałtownie daje o sobie znać. Myśl o urodzinach... Zaciskam rękę w pięść, a lekkie ziewnięcie opuszcza moje usta, gdy samochodem przyjemnie kołysze. Fakt, że nie śpię już od... jakiś dwudziestu ośmiu godzin sprawia, że zmęczenie obezwładnia całe moje ciało. Dopiero teraz czuję piasek pod powiekami. Nie wróży to niczego dobrego.

Jose wdaje się ze mną w jakąś niezobowiązującą rozmowę. Jestem mu za to w duchu bardzo wdzięczna, bo zamiast poddać się zmęczeniu pobudzam trochę mózg do myślenia. Cała jazda trwa pół godziny, a gdy mężczyzna zatrzymuje się przy boiskach treningowymi FC Barcelony przez budynkiem już ktoś czeka.

- Dziękuję Panu za podwiezienie - mówię odpinając pas.

- Ma Pani mój numer. Kiedy będę potrzebny proszę do mnie zadzwonić.

- Dobrze. Do zobaczenia - wychodzę z auta i ruszam w kierunku kolejnego mężczyzny. - Hola!

- Hola. Jestem Fernando i zostałem oddelegowany do zaprowadzenia Pani do naszych zawodników. Tędy proszę - otwiera drzwi, więc wsuwam się do środka. Mężczyzna ma może z trzydzieści lat. Jest wysoki, szczupły, a na głowie nie ma najmniejszego włoska. Ubrany w elegancki garnitur prowadzi mnie na tyły budynku. - Nasi podopieczni skończyli właśnie omawianie planów z trenerami i teraz wszyscy siedzą w sali konferencyjnej - informuje mnie zmierzając w stronę wielkich dwuskrzydłowych drzwi.

- Postaram się wykonać swoją pracę jak najszybciej. Dzięki informacjom, które Pan mi wczoraj podesłał mi zostaje na dzisiaj tylko zdjęcie kilku pomiarów.

- Wszyscy są poinformowani, że Pani przyjedzie i są do dyspozycji tyle czasu ile to będzie potrzebne - otwiera drzwi i wchodzi do środka. Gwar rozmów cichnie jakby ucięty gilotyną, gdy moja noga przekracza próg pomieszczenia.

Kilkudziesięciu mężczyzn różnej narodowości siedzi na krzesłach jeden obok drugiego. Czuję ich spojrzenia na swojej osobie, ale na ten moment nie pozwalam sobie zeskanować wszystkich twarzy w pomieszczeniu. Stojący przed piłkarzami trener mruży lekko oczy na mój widok. Zaciskam dłoń na pasku od torebki. Jego mina nie wróży niczego dobrego. Xavi skanuje mnie wzrokiem od stóp po sam czubek głowy. Finalnie jego oczy zatrzymują się na moich. Nie chcą okazać strachu, dlatego jak uczyli mnie rodzice nie odwracam wzroku tylko unoszę lekko podbródek do góry. Walka na spojrzenia trwa tak z pełną napięcia minutę, po której trener uśmiecha się promiennie i chwyta mnie za rękę mocną nią potrząsając.

- Jestem Xavi. Miło mi Panią poznać - puszcza moją dłoń zwracając się do swoich podopiecznych. - Panowie poznajcie Pannę Klaudię. Pobierze od was dzisiaj pomiary, więc na litość Boską zachowujcie się jak na porządnych ludzi przystało - zastrzega, co wywołuje głośny wybuch śmiechu u zawodników.

- Może być z tym ciężko w niektórych przypadkach - odzywa się siedzący w pierwszym rzędzie Robert Lewandowski.

- Mów za siebie. Jesteśmy poważną drużyną - stwierdza ciemnowłosy Ferran, ale jego słowom przeczy zawadiacki uśmiech.

- Nie przynieście mi wstydu - sapie trener i wychodzi, bo sztab szkoleniowy mam po odmierzać jutro po podpisaniu umowy. Zaraz za nim wychodzi Fernando życząc mi udanej pracy. Zostaję sama w towarzystwie wielkich sław. Dostrzegam, że obserwują każdy mój najmniejszy ruch. Nawet wczoraj na obiedzie w Akademii Lecha byłam mniej spięta. Zapewne dużą rolę odgrywa tu bariera językowa, bo wczoraj mogłam rozmawiać normalnie po polsku, a dziś...

- Niech się Pani nie krępuje. My nie gryziemy - żartuje Robert po polsku. - No może nie wszyscy, ale na pewno wścieklizny nie mają.

Jego dobra energia od razu przepływa na moją osobę. Niewidzialny ciężar spada z moich barków pozwalając mi się rozluźnić. Rzucam mężczyźnie szeroki uśmiech.

- Dobrze wiedzieć. Będę trzymała wszystkich na bezpieczną odległość - śmieję się delikatnie, po czym przechodzę na hiszpański. - Jeśli nie mieliby Panowie nic przeciwko przejściu na ty, to było by super. Zaoszczędziłoby nam to zbędnych kurtuazji - proponuję, a gdy przytakują lekko kiwam głową. - W takim razie jestem Klaudia i bardzo miło mi Was poznać. Postaram się Wam zając jak najmniej czasu, ale jeśli są osoby, którym się śpieszy to od razu zapraszam Was jako pierwszych- nikt się nie zgłasza, więc kolejny problem związany z potencjalnym gonieniem czasu odchodzi.- To zapraszam pierwszego chętnego.

Wyciągam notes, długopis i miarę, a gdy staje przede mną pierwszy zawodnik zabieram się do pracy.

***

Po dwóch godzinach odmierzania, notowania, kucania i schylania się proszę o chwilę przerwy. Siadam na krześle i pochylam się do przodu. Ostatnia szóstka rozmawia o czymś przyciszonym głosem. Cieszę się, że nie wydzierają się na całe pomieszczenie, bo moja głowa zapewne by wtedy eksplodowała. Tępy ból od pół godziny męczy mnie niemiłosiernie. Brak snu, jedzenia i wody plus wysoka temperatura upierdliwie dają o sobie znać. Rozcieram powolnymi ruchami skronie, ale coś czuję, że bez tabletki przeciwbólowej się nie obejdzie. Chwytam się za kark, żeby rozmasować spięte mięśnie.

- Wszystko w porządku?

Prostuję się powoli i odchylam głowę, żeby spojrzeć na stojącego przede mną mężczyznę. Na widok ciemnowłosego Pedriego zmuszam swoje usta do lekkiego uśmiechu.

- Tak. Po prostu jestem trochę zmęczona - stawiam na szczerość. Mężczyzna podsuwa mi pod nos butelkę wody. Przyjmuję ją z wdzięcznością i od razu biorę kilka łyków. Woda jest przyjemnie zimna co przyjmuję z wielką ulgą. - Dzięki. Tego mi było trzeba.

- Nie obraź się, ale wyglądasz jak żywy trup - stwierdza. Przykładam butelkę do czoła i z przeciągłym westchnieniem odchylam głowę do tyłu przymykając oczy. - Kiedy ostatnio spałaś?

- Jesteś pewien, że chcesz znać odpowiedź? - nie słyszę żadnej uwagi, więc na szybko dokonuję obliczeń. - Nie śpię od jakiś trzydziestu godzin.

- Od ilu? - pełen niedowierzenia głos nie należy do Pedriego. Prostuję głowę od razu zauważając podchodzącego do nas Gaviego. Wzruszam lekko ramionami, po czym wstaję, żeby dokończyć odmierzanie.

- Nie miałam kiedy zmrużyć oka. Wczoraj miałam spotkanie z potencjalnym sponsorem, potem odmierzanie zawodników z Lecha Poznań i Akademii, koło południa przyszła wiadomość z waszego klubu, a wieczorem szefowa poinformowała mnie, że muszę lecieć do Barcelony, bo ona musi zostać w Poznaniu. Szybkie pakowanie, lot, w międzyczasie uzupełnienie notatek, opóźnienie na lotnisku, chwila w mieszkaniu i voila oto jestem - pochylam się stawiając wodę na podłodze.

- A kiedy zjadłaś jakiś porządny posiłek? - pyta Pedri wsuwając dłonie do kieszeni jeansowych spodenek. Biała koszulka ciasno przylega do jego ciała. Gavi ma na sobie z kolei koszulkę polo.

- Przed wylotem - otwieram notes szukając odpowiedniej strony. Mój brzuch na potwierdzenie moich słów odzywa się cichym burknięciem.

- Dobra koniec na dzisiaj. Musisz coś zjeść i odpocząć, bo zaraz zemdlejesz.

- To mi zajmie z pół godzinki - unoszę wzrok, ale wtedy twarde spojrzenie stojącej przede mną dwójki mówi mi, że nie będą ze mną dyskutować. - A może najpierw spytamy resztę?

- Nas też zaczął łapać głód i mieliśmy zaproponować ci przerwę na jedzenie - uśmiecha się Gavi. Nagle reszta chłopaków podchodzi do nas i jeden przez drugiego zaczynają rzucać pomysłami na dzisiejszy obiad. Przysłuchuję się temu z lekką rezerwą, a ból głowy reaguje ostrym pulsowaniem. Finalnie panowie dochodzą do porozumienia, że powinnam spróbować najlepszej paelli z kurczakiem w całej Barcelonie.

- Wszystko pięknie, ale co z odmierzaniem? - splatam ręce na klatce.

- Z tego co słyszeliśmy to jutro odmierzasz trenerów. Przyjdziemy i będzie po problemie - odzywa się Hector Fort. Patrzę na każdego z nich po kolei, ale gdy nie dostrzegam ani chwili zawahania kapituluję.

- Niech Wam będzie - unoszę ręce ku górze, a ci z radością szczerzą swoje ząbki. Zgarniam wszystkie rzeczy do torebki, którą zakładam na ramię. - Przed wyjściem moglibyście mi jeszcze wskazać łazienkę?

- Jak wyjdziesz to drugie drzwi po lewej stronie - informuje mnie Gavi. Dziękuję mu uśmiechem i odchodzę we wskazanym kierunku. Wchodzę do pustego pomieszczenia od razu zamykając za sobą drzwi. Załatwiając swoje sprawy zaczynam się zastanawiać, czy obiad w towarzystwie tych osób jest dobrym pomysłem. Przecież każdy ich rozpozna...

Patrzę na siebie w lustrze. Ciemne oczy patrzą zmęczone na moją sylwetkę. Wyglądam jak chodzący trup. Blada, z cieniami pod oczami jakby ktoś mnie uderzył... Ogarnia mnie ochota położenia się do łóżka i przespania kilku godzin. Decyzję podejmuję od razu. Wychodzę z łazienki, a na widok czatujących pod drzwiami panów wzdrygam się nieznacznie.

- Przepraszam Was, ale pojadę do domu - przecieram ręką twarz. - Obawiam się, że kiedy tylko wsiądę do samochodu, to od razu zasnę - posyłam im przepraszający uśmiech.

- Jesteś pewna? Powinnaś najpierw coś zjeść - odzywa się Gavi. Kiwam lekko głową, która zaczyna mi niebezpiecznie ciążyć.

- Na sto procent - na potwierdzenie moich słów ziewam szeroko zasłaniając ręką usta. - Będę się zbierać. Do jutra - macham im lekko na pożegnanie. Fermin, Hector, Marc, i Ferran podają mi rękę. Gdy przychodzi pora na Gaviego tego przytula mnie lekko, ale nie jestem w stanie nijak zareagować, bo odsuwa się ode mnie. Uśmiecham się nieśmiało, po czym wyciągam rękę w kierunku Pedriego. Mężczyzna zastanawia się nad czymś, ale finalnie podaje mi dłoń. Prąd przechodzi po naszych palcach, które gwałtownie odsuwam. - Kopiesz prądem.

- Elektryzujące połączenie - śmieje się Hector. Spoglądam na Pedriego, a ten posyła mi pokrzepiający uśmiech.

- Wyśpij się porządnie - poleca Gavi, gdy zaczynam się oddalać w stronę wyjścia.

- Tak zrobię - mówię za sobą. Skręcam w jeden z korytarzy czując na plecach wzrok piłkarzy. Wzdycham ciężko chcąc jak najszybciej znaleźć się w łóżku. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top