Rozdział 17
9 sierpnia - czwartek 9:50
Dziesięć minut przed dziesiątą stawiamy się w biurze Joana Laporty, który poprzedniego dnia, w rozmowie telefonicznej zaprosił nas do swojego biura. Niestety agent, który miał się pojawić i wesprzeć nas swoją wiedzą nie robi tego. Brat chodzi poddenerwowany po całym korytarzu. Anika nie wiedząc czemu kazała nam się wystroić. I tak Krzychu kisi się w białej koszuli i eleganckich spodniach. Mnie z kolei wcisnęła w czarne koronkowe body, które można normalnie nosić na co dzień, na szczęście na cienkich ramiączkach i czerwone, eleganckie spodnie. Całość dopełniła szpilkami i makijażem, choć musiała się mocno nawygimnastykować, żeby zakryć sińca i cienie pod oczami, które zrobiły mi się po kolejnej nieprzespanej nocy.
- Nie stresuj się. Najwyżej nie podpiszemy papierów - staram się uspokoić rodzeństwo. Chłopak siada przeczesując rękami włosy.
- Zaraz wybuchnę ze zdenerwowania - wyznaje.
- Wszystko będzie dobrze - klepię go po ramieniu. Widzę, że ten gest go lekko rozluźnia. Niestety nie na długo, bo kiedy słyszymy kroki, od razu z powrotem się napina. Kieruję wzrok w odpowiednim kierunki. Za zakrętu wychodzi sam prezes FC Barcelony w towarzystwie jakiegoś starszego mężczyzny i... Pedriego.
Wstajemy z bratem. Prezes uśmiecha się promiennie ściskając nasze dłonie. Wymieniamy szybkie uprzejmości, po czym zaprasza pierwszego chętnego do wejścia, gdy już ustalimy pewne kwestie z nieznajomym mężczyzną. Odchodzi, a ja przekazuję bratu jego słowa, po czym obydwoje wbijamy wyczekujące spojrzenia w nieznajomego. Jest dość niskiego wzrostu z masą siwych włosów. Szukam jakiegoś fałszu w jego osobie, ale znajduję tylko szczery uśmiech i promienne spojrzenie.
- Nazywam się Jose Antonio Dolores. Jestem agentem piłkarskim. Agent Pedriego i sam Pedri poprosili mnie o małą pomoc - mówi płynnym angielskim, żeby wszyscy zrozumieli.
- Spadł nam Pan z nieba. Umówiliśmy się z pewnym mężczyzną, ale się nie pojawił - tłumaczy brat, a Jose kiwa głową ze zrozumieniem.
- W takim razie dobrze się składa. Kto z państwa chce iść na pierwszy ogień?
- Niech młody idzie - decyduję, bo wolę, żeby miał to już za sobą.
- To zapraszam.
- Dzięki - brat szepcze mi do ucha, gdy rusza za agentem. Odprowadzam ich wzrokiem, po czym odwracam się z powrotem do Pedriego, który właśnie ściąga z siebie bluzę. Zostaje w niebieskiej koszulce i czarnych spodniach z długimi nogawkami.
- Jak to jest, że po raz kolejny przybyłeś z pomocą? - unoszę pytająco brew.
- To jest jedna z moich super tajnych mocy.
Uśmiech jaki mi posyła jest tak rozbrajający, że odwracam wzrok. Zajmuję swoje miejsce, a on siada na krześle, które właśnie zwolnił mój brat. Wyciągam telefon z kieszeni i w zamyśleniu okręcam go dookoła. Siedzący obok mężczyzna przygląda się moim poczynaniom.
- Jak nastrój? - zagaja po chwili ciszy.
- Jeśli Ci powiem, że jestem całkowicie spokojna to mi uwierzysz? - patrzę na niego kątek oka. Kiwa lekko głową. - Nie powinieneś być na treningu?
- Dzisiaj zaczynamy o czternastej, więc mam jeszcze trochę wolnego czasu.
Niespodziewanie komórka wibruje mi w dłoniach. Na wyświetlaczy pojawia się numer pani Karoliny, która odpowiada za doglądanie maszyn w szwalni.
- Przepraszam Cię, ale muszę to odebrać - zwracam się do bruneta. Wstaję odbierając połączenie. - Witam Pani Karolina. Coś się stało?
- Dzień dobry. Czy jest może z Panią, Pani Anika?
- Na ten moment nie - odchodzę kawałek, choć dalej jestem w zasięgu wzroku Pedriego. Wiem, że chłopak i tak nie rozumie nic z tego co mówię.
- Próbuję się do niej dodzwonić, ale załącza się poczta głosowa - tłumaczy na szybko. - Zepsuła się jedna z maszyn. Materiał się gdzieś zatrzymał i nie mamy jak go wyciągnąć. Chyba trzeba będzie ją rozebrać i dopiero wtedy go wyciągnąć.
Zagryzam wnętrze policzka. To już kolejny raz, gdy dzieje się coś takiego. Już ostatnim razem technik stwierdził, że nie warto jej co chwilę rozkładać, bo im częściej to robimy tym bardziej wyrabiamy śruby. Przeczesuję ręką włosy.
- Niech Pan Piotr rozkręci ją jeszcze raz. Przekażę szefowej, że musimy kupić nową. Nie możemy jednak wstrzymać produkcji - decyduję, a ona żarliwie przytakuje.
- Dobrze. Spiszę odpowiedni protokół i podeślę do Pani na maila. Zgoda?
- W porządku. Dziękuję za wiadomość. Proszę o kontakt gdyby coś się jeszcze działo.
- Naturalnie. Do widzenia.
- Do usłyszenia.
Postanawiam porozmawiać z Aniką zaraz po zakończeniu omawiania kontraktu. Piszę jeszcze tylko szybką wiadomość do księgowej jak z naszymi wolnymi środkami, a następnie wracam do mojego towarzysza.
- Jakieś problemy? - pyta, gdy ponownie zajmuję miejsce zaraz obok niego.
- Maszyna w firmie się zacięła. W sumie kolejny raz. Pora ją wymienić.
- I zawracają Ci tym głowę, bo...
- Bo szefowa nie odbiera - wzruszam ramionami. - Możesz mi powiedzieć skąd wpadłeś na pomysł przyjścia z agentem? - zmieniam płynnie temat.
- Pomyślałem, że lepiej wziąć kogoś kompetentnego i zaufanego, żeby pomógł Wam wywalczyć jak najlepsze warunki.
- Po raz kolejny zostaję Twoim dłużnikiem - zauważam, ale ten macha lekceważąco ręką.
- Powiedzmy, że gdy będę potrzebował Twojej pomocy to od razu się po nią zgłoszę.
- Tylko, żebyś faktycznie to zrobił - zastrzegam z delikatnym uśmiechem.
- Zgłoszę się do Ciebie szybciej niż myślisz - puszcza mi oczko.
Wdajemy się w jakąś niezobowiązującą rozmowę. Pytam go jak przeważnie wygląda jego dzień, gdy ma trening i gdy go nie ma. Dopytuję o diety, ćwiczenia indywidualne, mecze wyjazdowe i jeszcze kilka mniej ważnych elementów. Odpowiada na pytania jak najbardziej precyzyjnie, choć tylko z perspektywy męskiej drużyny, bo z żeńską nie miał do tej pory styczności. Słucham go uważnie, aż w pewnym momencie Krzychu wychodzi z gabinetu. Jedno spojrzenie na jego wielki uśmiech i już wiem, że podpisał kontrakt.
- Teraz Twoja kolej - informuje mnie. Wstaję wygładzając materiał spodni.
- Przetrzymaj mi tylko telefon - proszę go. Odbiera ode mnie komórkę i wkłada ją do kieszeni swoich spodni.
- Wziąłem ten numer co mówiliśmy - szepcze w moją stronę. Kiwam lekko głową wchodząc do pomieszczenia. Zamykam za sobą drzwi i siadam na krześle wskazanym przez prezesa.
- Razem z moimi ludźmi przyglądaliśmy się Wam podczas Waszego treningu z męską drużyną, a także gdy trenowaliście wczoraj. Jesteśmy pod wrażeniem. Jesteście niezwykle utalentowanymi, młodymi ludźmi. Badania, które zostały Wam wykonane przeszliście śpiewająco. Po wielu rozmowach doszliśmy do wniosku, że chcielibyśmy, abyście grali dla naszych drużyn. Pani brat podpisał kontrakt na dwa lata i taki sam chcielibyśmy zaproponować i Pani.
Zaskakuje mnie, że są tak odważni, że chcą z amatorami podpisać umowę, aż na dwa sezony. Moja mina jednak nie wyraża żadnych emocji. Dyrektor wyciąga z biurka jakąś teczkę. Wysuwa z niej dwa komplety papierów. Jeden z nich podsuwa mi, a drugi zostawia dla siebie.
- Warunki są prawie takie same jak u Pani brata tyle tylko, że różnią się pewnymi kwotami.
Milknie, a ja zabieram się za czytanie kontraktu. Wszystko jest dla mnie zrozumiałe i klarowne. Dochodząc do punktu z zarobkami marszczę lekko brwi. To zdecydowanie za duża kwota i to też mówię Panu Laporcie.
- To odpowiednie wynagrodzenie. Jako klub dbamy o swoich graczy.
Nie komentuję tego tylko czytam dalej. Po zapoznaniu się ze wszystkimi punktami odkładam papiery na blat. Unoszę wzrok na mężczyznę siedzącego przede mną. Posyła mi uspakajający uśmiech i jestem ciekawa czy ten sam wyraz twarzy utrzyma się, gdy skończę mówić co bym chciała zmienić.
- Z chęcią zostanę członkiem Pańskiej drużyny, ale nie na dwa lata. Na początku chciałabym spróbować zagrać tylko jeden sezon.
Moje słowa na chwilę zbijają go z tropu. Jest to dość mocno widoczne.
- A można wiedzieć dlaczego? - pyta zaintrygowany.
- Ten rok będzie decydujący. Pokaże czy nadaję się do tego czy nie. Nie chciałabym potem przez kolejny rok być obciążeniem dla klubu, jeśli okaże się, że nie spełniam oczekiwań - tłumaczę. Widzę, że mężczyzna chce coś powiedzieć, ale finalnie odpuszcza.
- Dobrze. Czy coś jeszcze chciałaby Pani zmienić?
- Kwestia zamieszkania. Jestem tutaj z rodziną. Nie ma możliwości, żebym mieszkała w Akademii.
- Jeśli mogę się wtrącić... To jest jedyne rozsądne wyjście. Akademia mieści się blisko boisk treningowych. Mieszkając poza terenem będzie musiała Pani dojeżdżać na własną rękę, a z tego co mi wiadomo nie ma Pani prawa jazdy - zauważa Laporta.
- Dla mnie to nie problem. Brat i przyjaciółka mają prawo jazdy, poza tym nie jest dla mnie problemem, żeby je zrobić - oświadczam.
- Radziłbym się poważnie zastanowić, bo to ułatwiłoby Pani całą sprawę i nie traciłaby Pani czasu na dojazdy.
- Nie zmienię swojego zdania.
Uparcie mierzymy się wzrokiem. Może i mężczyzna myśli, że zmienię decyzję, ale gdy cisza się przeciąga dochodzi do niego, że tego nie zrobię. Mruczy coś pod nosem do samego siebie, aż finalnie się zgadza.
- No dobrze. To teraz przejdźmy do ustalenia numeru na koszulce i tego czy chce Pani na niej mieć nazwisko czy dajmy na to przezwisko.
Podaje mi kartkę z numerami, które są już zajęte. Omijam wzrokiem te niskie cyfry kierując się ku tym wyższym. Widząc, że numer, o którym rozmawialiśmy z Krzychem jest niewykorzystywany podaję go mężczyźnie.
- 68 i nazwisko Rosiewicz.
- Ciekawe. Pański brat wybrał ten sam numer. Koszulka będzie praktycznie taka sama tylko rozmiar będzie inny - zauważa, a ja przytakuję. - Skoro mamy wszystko ustalone to proszę dać mi chwilkę. Pójdę do mojej asystentki, żeby wprowadziła zmiany.
Zgarnia papiery i wychodzi zostawiając nas samych. Wbijam wzrok w blat, ale nie trwa to długo, bo agent postanawia się odezwać.
- Dlaczego właśnie 68?
- To był ulubiony numer naszego taty. Gdy był młodszy razem z kolegami mieli klub i to właśnie ten numer miał na koszulce - wyznaje drapiąc się lekko po czubku nosa. Wspomnienie taty sprawia, że mój wzrok się rozmazuje. Mrugam co sprawia, że widzę normalnie.
- Będzie z Was bardzo dumny jak mu powiecie - uśmiecha się szeroko.
- Zginął w wypadku piątego lipca - zgaszam jego entuzjazm.
Odwracam wzrok, gdy atmosfera zagęszcza się tak bardzo, że można by ją dotknąć. Drapię skórkę przy paznokciu, żeby zająć czymś ręce.
- Przykro mi. Nie wiedziałem - mówi skruszonym tonem. Kiwam lekko głową, a wtedy do pomieszczenia wraca Laporta. Stawia przede mną dokumenty, które po raz kolejny czytam razem z agentem. Posyłam mężczyźnie pytające spojrzenie. Ten kiwa lekko głową, jakby mówiąc mi, że te warunki są dobre, a może nawet i bardzo dobre. Składam podpis w odpowiednich miejscach.
- Gratulacje Pani Klaudio! Witamy w rodzinie!
***
Po podpisaniu kontraktów asystent Laporty bierze nas do specjalnego sklepu kibica, gdzie pod czujnym okiem kamer i aparatów fotograficznych tworzymy na koszulkach nasze numery i nazwisko. Wszystko trwa z godzinę, aż finalnie najpierw brat, potem ja, a na końcu oboje stajemy na ściance z logo FC Barcelony i prezentujemy koszulki. Po całej medialnej burzy zostajemy wolni. Dziewczyna od mediów społecznościowych zabiera od nas jeszcze nazwy z Instagrama, żeby oznaczyć nas w materiałach.
Wychodząc na parking ściskam w dłoniach koszulkę. Krzychu zawraca się jeszcze, żeby zrobić taką dla mamy i Aniki. Przyglądam się ubraniu w zamyśleniu.
Czy widzisz nas tato? Jesteś dumny? Czy razem z babcią będziecie nad nami czuwać?
Smutek zalewa moje ciało. Tata czekał na ten moment całe swoje życie, a teraz go z nami nie ma. Czuję się zagubiona. Dopiero teraz dochodzi do mnie na co się zgodziłam. Teraz moje życie zmieni się diametralnie. Chciałabym, żeby tata był razem z nami.
- A co to za smutna mina?
Wzdrygam się przestraszona. Byłam tak zamyślona, że nawet nie zauważyłam zmierzającego w moją stronę Pedriego, z którym rozstaliśmy się przed wejściem do sklepu.
- Odleciałam myślami - wyznaję zgodnie z prawdą. Przygląda mi się wnikliwie, a jego mina po raz kolejny wyraża troskę.
- Chciałabyś o tym porozmawiać?
- Nie - zdobywam się na lekki uśmiech, żeby zapewnić go, że nic złego się nie dzieje.
- To może chociaż Cię przytulę?
Zaciskam usta kręcąc głową. Czuję jego zawahanie. Robi krok w moją stronę i mimo mojego protestu kładzie mi dłonie na policzkach. Pochyla się składając lekki pocałunek na moim czole. Moje serce drga. Czuję ciepło jego ciała, zapach jego skóry...
- Byłby z Was dumny. Ja jestem - mruczy, a ja ze wszystkich sił staram się nie rozpłakać. Dostrzegam, że Krzychu wychodzi ze sklepu. On też go zauważa, przez co wypuszcza z dłoni moją twarz. - Będę już uciekał - zwraca na siebie moją uwagę. Wsuwa dłonie do kieszeni spodni, po czym kiwa mi lekko głową i rusza w stronę samochodu. Nagle odwraca się, a ja zamieram słysząc jego następne słowa. - Brakuje mi Twojego uśmiechu.
I odchodzi zostawiając mnie jak sparaliżowaną.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top