Rozdział 13

- Co zrobiłaś?! - pisk wydobywający się z ust Aniki wywołuje grymas na moich ustach. 

Gdy tylko pan Tulce zaproponował mi, hm... pracę, grzecznie podziękowałam i odmówiłam. Nie za bardzo chciał to zaakceptować, więc dał mi tydzień do namysłu. Wymusił jednak na mnie udział w jutrzejszych testach medycznych i treningu. Zgodziłam się, żeby jak najszybciej zakończyć tą bezsensowną rozmowę. Fernando po pożegnaniu się ze mną poczekał na Lucciano i obydwoje odeszli nie wdając się w rozmowy z zawodnikami. Z ogólnego zadowolenia wywnioskowałam, że Krzychu się zgodził. Moje myśli od razu poszybowały w zupełnie innym kierunku. 

Wszyscy skupili się na bracie, choć Gavi i Pedri chcieli wiedzieć jak poszła mi rozmowa. Postanowiłam odwlec odpowiedź, dopóki nie skończymy treningu. I tak po godzinie wchodzę do stołówki przy boiskach w towarzystwie mojej rodzicielki i przyjaciółki czekając, aż panowie się odświeżą. Najpierw mi udostępnili łazienkę, a teraz oni ją zajęli. 

- Jak mogłaś? Przecież to dla Ciebie wielka szansa - zauważa, gdy zasiadamy do stołu. Odsuwam lekko talerz od krawędzi rozkładając się wygodnie na krześle. 

- Anika ma rację. Wiesz ile osób chciałoby być na Twoim miejscu? - mama wtrąca się do rozmowy. - Odkąd skończyłaś pięć lat marzyłaś o zostaniu piłkarką. 

- To były dziecięce marzenia. Poza tym mam dobrze płatną pracę, w miarę poukładane życie... Po co mam to zmieniać? - nabieram ryż na widelec, który po sekundzie ląduje w mojej buzi. Jedno spojrzenie na kobiety mówi mi, że mają mnie za idiotkę i wcale im się nie dziwię. Jeszcze miesiąc temu zgodziłabym się bez mrugnięcia okiem, ale teraz... Całe moje życie jest w Polsce. Nie jestem pewna czy udałoby mi się poprawić moje umiejętności. Od małego gram, jak gram, ale w profesjonalnej grze może to nie wystarczyć. Poza tym sława nie jest dla mnie. Wolę pozostać anonimową osobą.

- Opowiadaj co powiedział ci Tulce! - Gavi raźnym krokiem wchodzi do stołówki, a obok niego kroczy Pedri i Krzychu. 

- Ta idiotka odmówiła gry w pierwszym, kobiecym zespole - sapie Anika splatając ramiona na piersi. 

- Co zrobiła?!

Panowie siadają po moich bokach, a blondynka szybko śpieszy im z wyjaśnieniami. Przysłuchuję się tej rozmowie, choć bardziej skupiam się na wmuszeniu w siebie kolejnej porcji jedzenia. Żołądek ściska mi się nieprzyjemnie za każdym razem, gdy dostaje jedzenie. Brak porządnego snu, odpowiedniej ilości pokarmu i nerwy kiedyś mnie w końcu wykończą. Już teraz mam wystarczający mętlik w głowie, a jakbym dołożyła do tego profesjonalną karierę to był zwariowała szybciej niż mi się wydaje. 

- Jesteś niepoważna - zaczyna Gavi. - Załatwiliśmy Ci z Pedrim spotkanie z trenerem, a Ty zachowujesz się jak... - ucina zaciskając usta w wąską linię. Widzę jego frustrację. Chwytam za szklankę odsuwając od siebie jedzenie. Straciłam apetyt. 

- Dokończ. Jak się zachowuję? - mrużę oczy. Przykładam szklankę do ust, żeby powstrzymać słowa cisnące mi się na usta. Odmówiłam i koniec tematu. Oni niech robią co chcą i niech nie wtrącają się w moje wybory życiowe. Ja nie dyktuję im co mają robić, a czego nie. 

Złość powoli kiełkuje w moim wnętrzu. Wściekłe spojrzenia Gaviego i Aniki, a także zawiedzione moich bliskich nakręcają mnie bardziej niż jest to konieczne. Zaciskam dłoń na szklance tak mocno, że bieleją mi knykcie. 

- Jak niewdzięczny dzieciak. 

Zdegustowanie w głosie mężczyzny sprawia, że odstawiam szklankę na stole gwałtownie wstając z krzesła. Ten ruch zwraca uwagę kilku osób siedzących z nami w pomieszczeniu, ale skupiam całą uwagę na najbliższym mi otoczeniu. Kładę dłonie na blacie pochylając się do przodu. Czuję jak moje oczy ciskają gromy, w każdego kogo złowię spojrzeniem. Widzę zaskoczenie na ich twarzach w związku z moją gwałtowną reakcją. 

- Podjęłam decyzję jaką podjęłam. Nie oczekuję od Was zrozumienia, ale nie macie prawa mnie oceniać. Zgodziłam się wziąć udział w treningu, choć nie miałam ochoty. Zgodziłam się na testy, żeby Was choć trochę udobruchać - mówię przez zaciśnięte zęby. - Nawet jeśli chcielibyście ze mną o tym porozmawiać to powinniście to zrobić na spokojnie, a nie naciskać na mnie - ich oczy łagodnieją wykazując skruchę, która w tym momencie mnie nie uspokaja. Pochylają głowy wiedząc, że mam rację. - Najwidoczniej nie jestem w stanie spełnić każdej Waszej zachcianki. Nie jestem odpowiedzialna za Wasze szczęście. Pomyśleliście, żeby choć przez chwilę, zastanowić się nad tym dlaczego nie chcę skorzystać z propozycji? - pytam, choć nie oczekuję odpowiedzi. - Załatwcie dostawy. Zobaczymy się wieczorem. 

Odchodzę od stołu ciesząc się, że nikt mnie nie zatrzymuje. W wejściu do stołówki mijam się z roześmianym Ferranem, Ferminem i Hectorem. Mówią coś, ale nie odpowiadam tylko przechodzę obok nich. Czuję, że to wszystko zaczyna mnie przytłaczać. Oddech przyśpiesza, a krew tętni w uszach. Chcę uciec, biec w stronę wyjścia, ale nadludzkim wysiłkiem zmuszam się do tego, żeby utrzymać równe tempo marszu. Skręcam w odpowiedni korytarz, żeby jak najszybciej znaleźć się na zewnątrz. Myśli kotłują się w mojej głowie jak stado wściekłych os. Nie mam jak ich powstrzymać. Nie mam jak ich wyciszyć. Rozsadzają mnie od środka, chcąc rozerwać na strzępy.

Gdy wychodzę na ostatnią prostą moim oczom ukazuje się wyjście. Nie jestem w stanie utrzymać nerwów na wodzy. Rzucam się do przodu, jakby wyjście na zewnątrz było moją ostatnią deską ratunku. Nie udaje mi się jednak zrobić trzech kroków, gdy czyjeś ręce oplatają mnie dookoła. 

Nie, proszę nie teraz. 

Zginam się w pół, po czym momentalnie naprężam jak struna. Ten dotyk parzy moją skórę. Sprawia, że mam ochotę krzyknąć na tę osobę, żeby choć na chwilę dała mi spokój. 

- To tylko ja. Tylko ja. 

Cichy szept przy moim uchu paraliżuje mnie, zmuszając do bezruchu. Drżę, choć nie jest mi zimno. To obecność stojącego za mną mężczyzny sprawia, że panika ulatuje, a myśli minimalnie się wyciszają. Uspokajam się, aż w końcu mnie puszcza. Staję oko w oko z ciemnookim brunetem. Biała koszulka luźno opływa jego ciało, tak samo jak spodenki do kompletu. Ciemne tęczówki skanują moją twarz szukając jakiejś informacji. Żałuję, że mam związane włosy, bo teraz chciałabym się za nimi schować. 

- Chodź ze mną. Coś Ci pokażę. 

- Ja nie...

Omija mnie wychodząc na zewnątrz. Odprowadzam go wzrokiem, ale finalnie posłusznie ruszam za nim. Parne powietrze uderza w moją twarz, kiedy tylko wychodzę z klimatyzowanego budynku. Pedro nie odwraca się, żeby zobaczyć czy za nim idę. Wie, że nie mam teraz siły na spory z nim. 

Wsiadam do samochodu, który otwiera. Zatrzaskuje za mną drzwi, kiedy kończy się upewniać, że zajęłam miejsce pasażera. Okrąża auto, a gdy tylko zajmuje miejsce za kierownicą, zapina pas i odpala pojazd. Nic nie mówi, gdy wyjeżdżamy z ośrodka szkoleniowego, ani gdy stojący za bramą ludzie celują w naszą stronę telefonami. Bez zastanowienia wbijam wzrok przed siebie przywołując na twarz ten kamienny wyraz. Podekscytowani kibice wskazują na nas palcem. Pojedyncze osoby unoszą koszulki w niemej prośbie o podpis. Brunet zdobywa się na przepraszający uśmiech i uniesienie dłoni. Włącza się do ruchu dalej niczego mi nie tłumacząc. Nie chcę wyciągać od niego informacji, na które w tym momencie nie jestem gotowa. Rozluźniam pas opuszczając się na siedzeniu. Czuję, że na tyle na ile może przygląda się moim poczynaniom. Opieram głowę o drzwi wysuwając z kieszeni spodni telefon, który ląduje od razu między moimi nogami. 

W samochodzie panuje kompletna cisza. Tylko dzięki znakom drogowym jestem w stanie wywnioskować, że oddalamy się od centrum. Nie mogę skupić wzroku na zmieniającym się za oknem krajobrazie, więc po prostu zamykam oczy. Pojazdem przyjemnie kołysze, gdy przemierzamy kolejne kilometry. W innych okolicznościach uznałabym to za doskonałą okazję do krótkiej drzemki, ale nie teraz. Pozostaję czujna na wszystko, co się dookoła mnie dzieje. 

Nie wiem, gdzie mnie zabiera. Nie wiem po co to robi. Czy ma ochotę przemówić mi do rozumu w związku z propozycją trenera? Jedyne co wiem to to, że nie naskoczy na mnie, bo gdyby chciał to zrobić to zrobiłoby to przy reszcie. 

Jedziemy przez jakiś czas. Otwieram oczy dopiero wtedy, gdy wyczuwam zmianę nawierzchni. Teraz poruszamy się po jakiejś żwirowej drodze, a dookoła nad wyrastają pojedyncze drzewka. Unoszę się lekko na siedzeniu. Natura z każdym metrem nabiera na sile. Nagle wjeżdżamy chyba na coś w rodzaju parkingu, choć nie wiem czy tak mogę nazwać miejsce, które pomieściłoby góra trzy samochody. 

Twarz mojego towarzysza jest spokojna. Gasi silnik i wysiada na zewnątrz, więc robię to samo. Próbuję zrozumieć po co przywiózł mnie do tego miejsca. Nie ma tu kompletnie niczego oprócz naszej dwójki, samochodu i drzew. Zamykam drzwi rozglądając się niepewnie dookoła. Pedro zamyka auto, chowając kluczyki do kieszeni spodni. Nie ruszam się ani na krok. Nie jestem pewna co tutaj właściwie robimy, a ta niepewność zapewne maluje się na mojej twarzy.

- Ufasz mi? - odzywa się wyciągając dłoń w moją stronę. Moje serce drga, ale nie jestem pewna z jakiego powodu. 

- Jak mam Ci zaufać skoro nie ufam samej sobie? - odwracam wzrok wypowiadając jedne z wielu myśli, które kotłują się w moje głowie. Jeszcze niedawno potrafiłam przewidzieć swoje reakcje, zrozumieć emocje, ale teraz czuję się jakbym była w ciele zupełnie innej osoby. 

Mężczyzna staje przede mną na tyle blisko, że nie mam jak uciec. Jego palce muskają delikatnie mój nadgarstek. Ten dotyk sprawia ból. Dotyk, ciepło drugiego człowieka to teraz wszystko czego nie mogę znieść. Nie, gdy przypomina mi to co utraciłam. 

- W takim razie pozwól, że pomogę Ci ponownie uwierzyć w siebie. 

Uśmiech jaki mi posyła o mało nie doprowadza mnie do płaczu. Pewność w głosie, delikatność w oczach i ten podnoszący na duchu szczery uśmiech... W moim gardle rośnie nieprzyjemna gula, której nie wiem jak się pozbyć. 

Nie czeka na moją odpowiedź tylko powoli wycofuje się do tyłu dając mi więcej wolnej przestrzeni. Wypuszczam z płuc powietrze, które niepostrzeżenie wstrzymywałam. Mózg nie rejestruje tego, że moje nogi odrywają się od podłoża ruszając za Pedrim. Mój świat na krótką chwilę zamyka się na kroczącym przede mną piłkarzu. Chcę mu powiedzieć, żeby się odwrócił i patrzył przed siebie, ale słowa nie wydostają się z moich ust. To dopiero widok rozciągającej się za nim plaży odwraca od niego moją uwagę. 

To miejsce...

Zatoczka jest otoczona przez klify. Krystalicznie czysta woda odbija promienia słońca tworząc na powierzchni prawdziwe arcydzieło. Ten zakątek wygląda jak z innego świata. Nie ma tu kompletnie nikogo, a spokój i cisza jaka tu panuje jest oczyszczająca. Linia drzew kończy się tuż przy plaży. Przechodzę obok mężczyzny ruszając w kierunku wody. Przyciąga mnie jak magnes, choć w połowie drogi kolana się pode mną uginają. Upadam na piasek kładąc dłonie pomiędzy udami. Przyglądam się falom beztrosko rozbijającym się na brzegu. 

Czuję się otępiała. Burza w głowie wycisza się zostawiając tylko głuchą pustkę. Nie wiem co jest gorsze. Natłok myśli czy ich brak.

Od wody wieje delikatny wietrzyk. Zamykam oczy pozwalając mu się pieścić. Serce spowalnia swój rytm, ciało się rozluźnia, a większość problemów przez sekundę przestaje mieć znaczenie. 

- Co to za miejsce?

- Mój bezpieczny azyl. Zawsze tu przyjeżdżam, gdy potrzebuję sobie przypomnieć kim tak naprawdę jestem. 

Siada obok mnie wyciągając nogi do przodu. Szokuje mnie jego wyznanie. Jak bardzo musi mi ufać, że pozwolił mi zobaczyć to miejsce? Nagle fakt, że ignorowałam go przez ten miesiąc sprawia, że czuję się głupio. 

Siedzimy w ciszy, żeby każdy z nas mógł przetrawić następne słowa. One muszą paść, bo nie wierzę, że będziemy tutaj siedzieć bez słowa. Wszystko ostatnio jest tak skomplikowane, że się gubię. 

- Myślisz, że odmowa to dobry pomysł? - odzywa się jako pierwszy, gdy zmieniam ułożenie ciała. Podkulam nogi do klatki oplatając je ramionami. 

- Na ten moment jedyny. 

- Dlaczego tak uważasz?

Jest zaintrygowany i wcale tego nie ukrywa. To co jednak go cechuje to spokój z jakim wypowiada to pytanie. Jakby dawał mi wybór czy na nie odpowiem, czy też nie. Wzdycham przygotowując się do jednej z najtrudniejszych rozmów w moim życiu. 

- Nie należę do Twojego świata - mówię nie spuszczając wzroku z wody. Jej widok mnie uspokaja. - Gra na światowym poziomie, wielkie pieniądze, sława, treningi, wyjazdy...

- Zarabiałabyś na tym co kochasz robić - zauważa podpierając się dłońmi za plecami. 

- Moje życie, moja rodzina... Wszystko jest w Polsce.

- Ale jeśli Twój brat przystanie na warunki klubu, to ten stan rzeczy za niedługo ulegnie zmianie. 

Zaciskam usta, bo wiem, że ma rację. Jeśli Krzychu pomyślnie przejdzie testy to na osiemdziesiąt procent się zgodzi. Anika pójdzie za nim. Już myśli o otwarciu fili firmy, gdzieś za granicą, więc będzie miała idealny pretekst, żeby zrobić to tutaj, w Barcelonie. Co do mamy to nie jestem pewna czy wróci do domu. To będzie chyba dla niej zbyt bolesne. Świadomość, że ona przeżyła, a oni nie... Może wyjedzie razem z synem i przyszłą synową? A co wtedy ze mną?

Świadomość, że miałabym zostać w Polsce sama sprawia, że mimowolnie się wzdrygam. Od razu jednak przywołuję się do porządku. 

- To jego życie. Ma prawo robić z nim co chce. 

Cisza, która zapada po raz kolejny zostaje przerwana przez niego.

- Nie znam Cię za dobrze, ale widzę zmiany jakie w Tobie zaszły po informacji o wypadku. 

Kulę się w sobie myśląc co mam powiedzieć. Wzdycham postawiając na najprostszą odpowiedź. 

- A Ciebie by to nie zmieniło?

- Na pewno tak, ale nie wiem czy aż w takim stopniu. Powiedz mi co się dzieje. 

Jego ręka dość niespodziewanie muska moje plecy. Zrywam się jak rażona prądem. Pod bacznym spojrzeniem mężczyzny zaczynam chodzić to w prawo, to w lewo. Napięcie ponownie gromadzi się w moich mięśniach, a głowa eksploduje od natrętnych myśli. I nawet szum wody nie jest już w stanie tego powstrzymać. Tama pęka. 

- Wiesz co jest najgorsze? - wplatam palce we włosy stając naprzeciwko bruneta. - To, że teraz każde moje urodziny będą mi i mojej rodzinie przypominać kogo straciliśmy - podejmuję kolejną wędrówkę. - Jak czcić taki dzień? Narodziny jednego, a śmierć drugiego? - z moich ust wydostaje się krótki nerwowy śmiech. 

- Dobrze wiesz, że to tak nie działa. 

- Ja już niczego nie rozumiem. Nie nadążam za samą sobą, a co dopiero mowa o innych. 

Splatam ręce na karku chodząc po plaży. Nogi zakopują się w piasku, a ten dostaje się do butów. Ściągam je gwałtownie razem ze skarpetkami i rzucam przed siebie. Perspektywa schłodzenia się w chłodnej wodzie wydaje mi się w tym momencie najlepszym rozwiązaniem. Twardym krokiem ruszam do wody wchodząc po kolana. Czuję jej falowanie i siłę, która usuwa mi spod nóg piach. Gdybym umiała pływać to zapewne rzuciłabym się do przodu i oddaliła od brzegu. Może to i dobrze, że jednak nie jestem pływakiem. 

- Musisz przestać uciekać, bo im dłużej będziesz unikała problemów, one zmiażdżą Cię, gdy w końcu stawisz im czoła. 

- Pedri... - wzdycham ocierając oczy dłońmi. Krzywię się, gdy zahaczam o siniaka. Bezradność zalewa mnie z taką siłą, że po moich policzkach lecą łzy. Cały ciężar jaki noszę na ramionach zaczyna mnie ściągać w dół. 

- Co się dzieje? - delikatność z jaką wypowiada to pytanie łamie kolejną tamę wywołując lawinę kolejnych łez. 

- Jestem wykończona - opuszczam maskę, którą przez ostatni czas zakładałam na twarz. - Każdej nocy wchodzę do łóżka bojąc się co tym razem mi się przyśni. Udaje mi się przespać trzy, cztery godziny, po których budzę się z krzykiem. Nie potrafię pomóc mamie, która na samą wzmiankę o powrocie do domu wpada w panikę. Nie mogę pogodzić się z faktem, że nie mogłam pożegnać się z tatą i babcią. Jak mam wejść w profesjonalną grę skoro nie jestem pewna czy się do tego nadaję? Co jeśli będę tak słaba, że ludzie wyleją na mnie wiadro pomyj? Nie chcę zawieźć taty, choć wiem, że nawet jeśli tak się stanie to nigdy się tego nie dowiem. Nie chcę sprawić nikomu zawodu, że nie dałam rady. Boję się, że nie spełnię oczekiwań trenerów, fanów, rodziny, a co najważniejsze Twoich. Wiem, że maczałeś w tym palce. Co jeśli nie podołam?

Wszystkie bolączki wychodzą na światło dzienne. To nie pomaga, a wręcz przeciwnie, czuję się gorzej. Łzy zamazują mi jego postać. Stoi jak posąg, bacznie przyglądając się mojej drżącej osobie. 

- Zgubiłam się Pedri. Błądzę po omacku w ciemności natrafiając na cholerne ściany i nie mogąc znaleźć drogi do domu. 

Wypowiedzenie tych słów sprawia mi tak wielki ból, że zginam się w pół zasłaniając dłonią usta. Już nie mam swojej bezpiecznej przystani. Mój dom spłonął w chwili, gdy ten cholerny tir wjechał w auto moich najbliższych. Nie ma już silnych ramion taty. Nie ma wspierającego uśmiechu babci. Nie ma już mamy, z którą można by było wszystkim porozmawiać. Nie ma już mojego beztroskiego brata. Nie ma już prawdziwej mnie. 

Męskie dłonie zmuszają mnie do wyprostowania. Pedri chce przyciągnąć mnie do siebie, ale cofam się gwałtownie kręcąc głową. 

- Nie. Proszę nie rób tego - dławię się własnymi słowami. 

- Dlaczego? - pyta, a szok na jego twarzy jest rażąco szczery. 

- Ten dotyk boli. Boli, bo stwarza poczucie bezpieczeństwa, które znika, gdy znowu zostaję sama. Proszę niech nikt mnie nie dotyka - łkam. 

Wiatr prześlizguje się pomiędzy nami. Woda obmywa nasze ciała. Po moich policzkach płyną łzy. W jego oczach odbija się poczucie bezradności. Stoję przed nim połamana na tyle części, że nie jestem w stanie pomieścić ich w dłoniach. Część z nich wpada do wody znikając pod jej powierzchnią. Nie rzucam się za nimi. Te części, które zostały muszą ukształcić mnie na nowo. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top