Prolog

   Dryfowała.
Mały jasny punkcik w całym wszechświecie,
Niezrozumiały bieg wydarzeń zaprowadził ją własne w to pozbawione sensu miejsce, tak puste i odległe, pełne niedomówień, pozbawionych odpowiedzi pytań. Przesiąknięta bezczynnością przestrzeń szumiała kojąco, jakby gęste powietrze ocierało się o siebie niesione podmuchem wiatru niewiadomego pochodzenia.

   Z sekundy na sekundę, minuty na minute... dzień po dniu.

Nie znała tutaj pojęcia czasu ani daty. Jedyna myśl, którą karmiła się by przetrwać pośród nieprzetrwanych była dojmująca świadomość dokonania czegoś wielkiego. Nie, nie względem świata.. Względem jednej, jedynej osoby.
Do otępiałego mózgu nie docierał żaden impuls świadczący o tym że niejasne części tej układanki zostaną uzupełnione.

  Cisza, niezmącona, głośna, za głośna...
Prędzej czy później... kiedy zaakceptuje nachalne przeczucie, że być może już nie żyje? Że to wszystko co dzieje się wokół niej, to tylko marna rekompensata za równie marne życie? Dlaczego, pomimo rozpaczy nie jest w stanie dopuścić do swojego umysłu jakichkolwiek wspomnień towarzyszących jej chwilę przed domniemaną śmiercią?

Nie...

Pusty wzrok zwróciła ku swojej równie niewyraźnej, marnej sylwetce której chude człony wznosiły się beznamiętnie w otaczającej próżni .

Raz po raz bladą skórę przeszywały niekontrolowane przecięcia które wraz z bólem przynosiły ze sobą świadomość istnienia. Odczuwanie czegokolwiek powinno być niezbitym dowodem na to że gdzieś tam jest. Po prostu jest.

Rany znikały jednak równie szybko, nie przynosząc po sobie ulgi tylko.. pustkę. Teraz, w tym wszystkim ból, bez względu na to czym był napawał ją nadzieją. Odczuwała tylko go, z czasem czyniąc swoim sprzymierzeńcem, towarzyszem, kompanem.

Jednak i on przychodził coraz rzadziej.. 

   Z dnia na dzień... z miesiąca na miesiąc.

Nie odczuwała już nic.
Istnienie zbyt ciężkie, by nazwać je rajem jednocześnie za lekkie aby mianować piekłem.

Nie była w stanie usłyszeć nawet własnych myśli.

Ogarnięte odrętwieniem ciało z wielkim oporem pozwalało na swobodniejsze pozycje... Uniosła dłoń zmuszając do ruchu otępione stawy i niemal usłyszała ich skrzypnięcie- niczym nienaoliwione drzwi których od dawien dawna nikt już nie otwierał. Nie wiedziała ile czasu znajduję się pośród tego niebytu, po prostu tam była. Była przez minuty, godziny, dni i miesiące... Była, wpasowywała się w otoczenie niczym owa czerń spowijająca przestrzeń. Była, a zarazem nienawidziła być.

   Nagle, pośród próżni rozległo się ciche nawoływanie.

Szepty wzmagały się z każdym kolejnym słowem, niosąc echem po pustej przestrzeni.

Z wolna pokręciła zesztywniałą głową wodząc beznamiętnym spojrzeniem po horyzoncie. Nic się jednak nie zmieniło, czerń wciąż pałała czernią, pustka wciąż pozostawała niewypełnioną. To smutne jak szybko ludzkie serce potrafi napełnić się nadzieją.

   Krzycząca cisza.

Bezlitośnie atakowała wszystkie zmysły które pozostały jeszcze do jakiegoś stopnia użyteczne.

    - Sakura!

Głośniejszy ton przebił się niczym strzała, zaburzając spokój i harmonię.

Teraz nie mogło być mowy o pomyłce, zjawie czy przewidzeniach. Głos był wręcz namacalny, rażąc swoją pretensjonalnością. Chciała, tak bardzo chciała odpowiedzieć! Słowa jednak nie mogły przebić się przez gardło, porażone długą bezczynnością.

   - Sakura, proszę!- I znowu.

 Tym razem ton przybrał błagalną nutę, jakby jego nadawca miał za chwilę... właściwie co ? Nikt nie zapłakałby nad Sakurą Haruno- ta jedna myśl uderzyła w nią na chwile przed dotarciem do uszu rozdzierającego krzyku, który sprawił że nawet jej serce ścisnęło się boleśnie.

  Naraz cała przestrzeń którą do tej pory uważała za swoją nieszczęśliwą ostoję zaczęła się rozjaśniać. To dość niecodzienne odczucie dla kogoś kto ma wrażenie jakby od lat nie widział blasku słońca. Nawet w najszczerszych domysłach nie twierdziłaby że jakakolwiek barwa może być aż tak rażąca.        Zamknęła oczy, wiedziona dawnym zwyczajem.

To było bardzo przyjemne, wiedza, że chodź raz, nawet ten ostatni można poczuć na skórze ciepło bijące od światła- bez względu czy jest to słońce czy cokolwiek innego.

 Depresyjna ciemność zaczęła stopniowo opuszczać także jej głowę, w której zagnieżdżała się od długich miesięcy. Na jej miejsce niemal natychmiast zaczęły nasuwać się poszczególne obrazy.

Tak, jakby od dawien dawna czekały tylko na odrobinę wolnej przestrzeni- by móc się w nią wpasować.

   Wspomnienia, bo to były właśnie one, prędko zajęły swoje dawne miejsce, doprowadzając ciało dziewczyny do niekontrolowanych skurczy. Tępy ból pulsacyjne przeszywał czaszkę, ręce na przemian zaciskały się i rozluźniały.

Naraz miała poczucie że straciła kontrolę nad wszystkim, począwszy od własnego ciała na rozumie kończąc.

   Załkała głośno, pomimo kurczowo zamkniętych oczu widząc wszystko przed sobą - przyjaciół których niewyobrażalnie kochała, dawną miłość, mężczyznę, dla którego poświęciła własne życie a jednak... Ta myśl uderzyła w nią niczym mocny powiew wiatru... A jednak wciąż żyła.

   Nie była w stanie zrozumieć jak mogła zapomnieć o rzeczach tak ważnych, nie rozumiała dlaczego po tym wszystkim, wciąż czuje swój niespokojny oddech i głośne łomotanie serca, dlaczego pomimo podjętej decyzji może znów zobaczyć swoje życie takie, jakim było kiedyś - jeszcze przed zagłębieniem się w nicość. Kto do cholery dał jej drugą szansę pomimo tego jak bardzo na nią nie zasługiwała!... A może nie było drugiej szansy?

   - Żyje...Budzi się! Doktorze, doktorze! 

   Była.

   Z wolna zaczęła uchylać ociężałe od powieki u własnego ciała.

Tak! To nie była już marna świadomość posiadania go..

  Ona sama była, tutaj, teraz, dla siebie i dla innych!

Raz po raz zamykała oczy pod naciskiem napierających na nią obrazów. Widziała brązowy, kamienny sufit oświetlany nieśmiało przez płomień kilku palących się świeczek... Widziała i nie widziała jednocześnie, bowiem wszystko docierało do niej z potwornym opóźnieniem.

Odetchnęła głośno zdając się nie rozumieć słów które właśnie wypowiadał nad nią pochylający się lekarz. Soczyste zielone tęczówki nieśpiesznie poczęły wodzić po pomieszczeniu, zaszczycając wszystkich zamglonym spojrzeniem.

   - Panienko Haruno, czy słyszy mnie Pani?

Lekarz zdumiał się, świecąc podręczną latareczką w jej nieobecne aczkolwiek wodzące w różnych kierunkach, przekrwione oko. Nie zareagowała na nagłe bodźce świetlne, chodź te tak bardzo kuły ją w źrenicę. Wydała z siebie za to niezrozumiały pomruk.

   - Panienko Haruno, czy Panienka mnie słyszy? Przez chwilę pani serce przestało bić.. ale już jest w porządku.

 Zatrzymała wzrok na zmarszczonej niepokojem twarzy mężczyzny, trwając tak przez kilka sekund- obserwując i starając się zrozumieć sens słów które ten kierował niewątpliwie w jej kierunku.

   - Gdzie...- zamilkła, czując jak jej gardło ściska się bezlitośnie a z samych ust wydobywa się jedynie nieprzyjemny dla uszu skrzek. Rozumna pielęgniarka szybko pojęła co się dzieję, naraz przykładając dziewczynie do ust szklankę wypełnioną wodą. Wdzięcznie upiła kilka większych łyków

   - Gdzie jesteśmy?

 Udało jej się w końcu wykrztusić to jedno, cholerne zdanie, z większą świadomością obrzucając jednocześnie całe pomieszczenie wzrokiem. Było ogromne, ściany wraz z sufitem pokrywała lita, brązowa skała. Gdzieniegdzie wznosiły się pionowe filary - z tego samego budulca.

   Nic, kompletnie nic nie rozumiała.. Od kiedy szpital został przeniesiony do jakiejś.. jaskini? Zamrugała gwałtownie, chcąc upewnić się czy to co widzi na pewno jest prawdą. Z otępienia wywołanego nie tyle nagłym odzyskaniem przytomności ale też nieznajomością miejsca pobytu wyrwało ją dopiero ciężkie westchnienie, pochodzące domniemanie od lewego doktorka- który postanowił stworzyć alterszpital na łożu natury.

   -Jesteśmy w schronie Panienko Haruno. Właśnie trwa wojna.

   Cisza. 

Kompletna cisza, gorsza od tej która spotykała kobietę w nicości. Ba, ta która trwała własne teraz po stokroć biła tamtą na głowę! Trwała i trwała, niezrażona niechęcią wypisaną na twarzy zebranych. Przerwał ją dopiero ów doktor, w porę spostrzegając że dziewczyna w kilka minut od usłyszenia tej potwornej wieści ani nie rusza się ani nie wykazuje oznak oddechu.

   -Ale proszę się nie martwić! Niedługo się skończy... - urwał, uciekając spojrzeniem wgłąb jaskini gdzie, jak mniemała, znajdowało się z niej wyjście - ... właśnie wybijają ostatki, pozostałe z rozgromionej Armii przeciwnika - Uśmiechnął się chyba bardziej do siebie niż do niej po czym pośpieszony przez nagłe wezwanie pielęgniarki gdzieś z końca korytarza udał się własne w tamtym kierunku pozostawiając różowowłosą w kompletnym rozbiciu, co z resztą odbijało się na jej twarzy - którą na raz wyrażała setki targających emocji

   - Ile.... ile spałam? - Wyrzuciła z siebie drżącym głosem zaszczycając przebywającą obok medyczną wolontariuszkę zagubionym spojrzeniem. Pełna współczucia twarz kobiety uświadomiła jej, że nie usłyszy dobrych wiadomości.

   - 8 miesięcy Panienko...

 Nie zawiodła się.  


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top