49. Już nie dam rady


Mimo całej swojej nienawiści.

Mimo jawnej krzywdy, którą mi wyrządziła.

Mimo tego, jak zaparcie twierdziłem, że ta kobieta już nic dla mnie nie znaczy...

Biegłem przed siebie na złamanie karku. Pędziłem, nie zważając na to, że przewracam ludzi na ulicach; na to, że Naruto już dawno pozostał w tyle i teraz nie słyszałem już nawet jego nawoływań i w końcu na to, że rozum już wielokrotnie nakazywał zatrzymać się i bezpiecznie powrócić do domu. Nie mogłem złapać oddechu, a jednak przyśpieszałem, wiedząc, czując, że własnie dzieje się coś piekielnie złego.

Gdy tylko usłyszałem o nagłej, druzgocącej wieści, nie byłem w stanie myśleć racjonalnie. Najpierw zamarłem jakby rażony gromem, a gdy wielka łapa Uzumakiego chwyciła mnie i zmusiła do karkołomnego biegu, napełniły mnie nowe siły.

Wystartowałem do przodu niczym mordercza rakieta, szybko tracąc kompana z oczu. Ale nie przejmowałem się tym, w końcu oboje mieliśmy ten sam cel - był nim szpital.

To tam skierowała się piaskowa tratwa Gaary i to na jej pokładzie musiała znajdować się Sakura. A więc to jej rozdzierające serce krzyki słyszałem i najprawdopodobniej, to jej krew zabrudziła piasek, w swojej objętości skapując aż na ziemię.

Byłem oszalały z obawy, targały mną najmroczniejsze scenariusze a jednocześnie na marne usiłowałem znaleźć wytłumaczenia na miotające mną pytania, jak, dlaczego, czemu, jak to.

Nie potrafiłem tego pojąć. Nie miałem na tyle mocy i silnej woli, by zrozumieć to, co się właśnie dzieje.

W owej chwili, byłem zbyt zaaferowany; wszystko okazało się cholernie niejasne. Trudniejsze, niż mógłbym przypuszczać.

Dopadłem do szpitala i poinstruowany przez zaalarmowaną pielęgniarkę, ruszyłem jej śladem wgłąb korytarza. Tego dnia miałem nieodparte wrażenie, że cały budynek został nastroszony dziwną obawą i zdenerwowaniem. Zewsząd spoglądały na mnie wystraszone oczy personelu, pacjenci chórnie rozstępowali się po kątach, ułatwiając przejście, gdzieniegdzie słyszałem ponaglające szepty lekarzy.

Biegnąc przed siebie wydawało mi się więc, że coś tutaj w zniecierpliwieniu wyczekuje mojego przybycia.

I wtedy nagle znowu to usłyszałem. Kolejny bardzo głośny krzyk, niosący się po korytarzu niczym koszmarny tembr. Dźwięk ustał tylko na chwilę, żeby po sekundzie znowu rozlec się wśród zastygłych w strachu murach budynku. Wrzask był dłuższy i zbolały, świadczący o ogromnym cierpieniu.

Wyłoniłem się biegiem zza zakrętu, zatrzymując dopiero pod drzwiami, przed którymi nieoczekiwanie stłoczyła się spora grupa znajomych mi ludzi. Wszyscy byli bladzi, o rozbieganych spojrzeniach, z szokiem wymalowanym na spiętych licach.  Ich oczy rozszerzyły się szeroko na mój widok, co zrozumiałem w dość nijaki sposób.

Kakashi, Shikamaru, Ino, Hinata oraz stojący w oddaleniu Gaara, który z jawną pustką spoglądał na zamknięte białe wrota, skąd właśnie dobiegł kolejny, rozdzierający serce wrzask.

Naraz dopadło mnie zdekoncentrowanie, nie wiedziałem, co powinienem zrobić. Wyraźnie odczułem ciężar niemal wszystkich spojrzeń, które na mnie opadły. Kilka z nich wyrażały jedynie bezbrzeżną niemoc, inne jakby ulgę.

Nie potrafiłem tego pojąć.

- Sasuke jesteś już! Nareszcie! - Hatake, którego niecodzienna impulsywność natychmiast ubodła mnie w oczy, szybko ruszył w moim kierunku.

Już miałem odpowiedzieć, kiedy niespodziewanie ktoś bardzo gwałtownie nacisnął na klamkę od drugiej strony. Drzwi pomieszczenia za którymi przebywała Sakura jednym szybkim ruchem otworzyły się na rozcież. Zaaferowany natychmiast przeniosłem weń wzrok i w tym momencie.....

W tym momencie cały mój świat rozpieprzył się na miliony szklanych kawałków.

Zatrzęsłem się i automatycznie cofnąłem, czując jak gwałtownie zaczyna bić moje strwożone serce. Nie mogłem w to uwierzyć.

W nic już kurwa chyba nie wierzyłem.

Przecież to..

Nogi drżały mi tak mocno, że, gdybym tylko był w stanie rozsądnie myśleć, zacząłbym żywić skryte obawy iż nie utrzymają one mojego ciężaru.

Tymczasem zamarłem jak zaklęty, szeroko rozwartymi oczami wpatrując się w postać pewnie stojącą naprzeciwko, w progu szpitalnych drzwi. Nie oddychałem, właściwie nie wiem, czy byłem w stanie chociażby mrugnąć.

I choć stan ten trwał pomiędzy nami bardzo krótko, to jednak dla mnie był to moment liczony niemal w wieczności. Wszystko odczuwałem jakby w zwolnionym tempie; czas zatrzymał się i niewiele rzeczy mogło wprawić go z powrotem w ruch.

O wiele głośniejszy krzyk niż poprzednio wypełnił cały korytarz, naraz przywracając mi poczucie rzeczywistości i tego, co się właśnie dzieje.

Wyrwany z letargu instynktownie powiodłem wzrokiem za plecy mężczyzny, usiłując dopatrzeć się tam postaci Sakury, a gdy ujrzałem jedynie masę krzątających się lekarzy, na powrót przeniosłem wzrok na postać...

Do licha..

- Itachi?  - Wydusiłem w końcu, choć mógłbym przysiąc, że żadne, absolutnie żadne słowo nie przeszło przez moje ściśnięte z wrażeń gardło. Miałem masę pytań, kurwa, całe mnóstwo! W tym wszystkim nie wiedziałem aż od czego zacząć więc zamilkłem, po części rażony jego zmartwionym spojrzeniem.

Mój brat, kurwa, mój żywy, cieszący się dobrym zdrowiem brat jedynie skinął lekko głową i szybko odsunął się na bok, jednocześnie udostępniając mi przejście.

- Później przyjdzie pora na pytania Sasuke, chodź. Ona potrzebuję Cię dziś bardziej, niż kiedykolwiek.

Byłem w takim szoku, że nie wiem dokładnie w którym momencie przeszedłem przez próg. Drzwi zatrzasnęły się za mną i wtedy nieprzytomny z wrażeń pomyślałem, że oto znalazłem się... w samym centrum piekła.

Itachi przeszedł obok mnie szybkim krokiem i nie patrząc więcej w moją stronę, podszedł do jedynego łóżka znajdującego się w pomieszczeniu. Delikatnie chwycił wątłą, chudą dłoń, bezwładnie leżącą na prześcieradle.

Wyszeptał coś, spoglądając przed siebie z ogromną dawką troski.

Nie miałem bladego pojęcia co się dzieje.

Widziałem jedynie dziesiątki lekarzy stłoczonych wokół kobiety leżącej na zakrwawionym materacu. Shizune nachylała się właśnie nad jej szeroko rozłożonymi nogami, krzycząc coś głośno.

Damski głos całkowicie zginął jednak w cierpiętniczym wrzasku, od którego włos zjeżył mi się na głowie.

- Dobrze Sakura, dasz radę! Jeszcze trochę! Zaufaj mi! - Brunetka powtarzała bez końca, pochylając się jeszcze mocniej. - Próbujcie go wypchnąć w moją stronę! Pośpieszcie się!!

Naraz czwórka lekarzy, dwóch po jednej, dwóch po drugiej stronie rzuciło się całym ciałem na duży brzuch leżącej i naparło na niego w akompaniamencie kolejnego głośnego krzyku. Brzmiała w nim rozpacz, ból, ogromna fizyczna niemoc...

Stałem pośrodku tego chaosu, jedynie błądząc po wszystkim oczami zdjętymi przez strach.

Byłem ogromnie przerażony, wszystko moje członki odmówiły posłuszeństwa. Po raz drugi tego dnia coś dosłownie wbiło mnie w ziemię.

Bezradnie odszukałem wzrokiem postać Itachiego, orientując się poniewczasie że i on na mnie patrzy, gestem ręki szybko przywołując mnie w swoją stronę.

Mimo zdrętwiałych nóg ruszyłem więc w stronę łóżka, z każdym kolejnym krokiem dostrzegając coraz więcej. Po raz pierwszy od bardzo długiego czasu było mi dane zobaczyć jedyną kobietę, którą kiedykolwiek pokochałem..

Jednocześnie wcale nie chciałem na to patrzeć. Wewnętrzna siła zabroniła mi jednak odwrócić wzrok.

Jej widok, widok jej wychudzonego, wykończonego ciała w którym zobaczyć można było niemal wszystkie kości wprawił mnie w tak duże osłupienie, że bardzo długo nie mogłem wystosować żadnej porządanej reakcji.

Musiałem nieco się opanować, na chwilę zamknąć oczy i policzyć do trzech, po czym raz jeszcze spojrzeć na rozgrywający się dramat, by bardzo wyraźnie i dobitnie dotarło do mnie, że Sakura jest w zaawansowanej ciąży. Równie mocno zaatakował mnie fakt, że ona faktycznie rodzi i choć wcześniej przedstawiono mi ten szczegół, byłem zbyt zaaferowany by domyślić się, z czym to się wiąże.

Teraz wszystko uderzyło we mnie z mocą torpedy. Niemal się zachwiałem, patrząc na jej duży, wystający brzuch pokryty jedynie cienką warstwą skóry. Można było zobaczyć przez nią każdą, najmniejszą żyłkę. Patrzyłem i jednocześnie nie mogłem tego pojąć. Kiedy. Jak.

Kurwa.

Ja pierdole

Ten widok był spełnieniem wszystkich moich najgorszych koszmarów.

Kobieta, leżąc bezwładnie na szpitalnym łóżku sprawiała wrażenie osoby wypłukanej ze wszystkich sił witalnych. Nie. Gorzej. Było po stokroć gorzej.

Prześlizgnąłem wzrokiem dalej, po jej kościstych, zapadłych ramionach, chudych rękach przypominających teraz raczej patyki, po wątłych, niezmiernie drobnych dłoniach, nie przypominających w ogóle dłoni dawnej Sakury. Teraz nie miała sił by je podnieść, leżały, porażając suchością...

Wahając się, uniosłem wzrok ku jej twarzy, doznając kolejnego wstrząsu. Ten widok zawładnął mną do tego stopnia, że omal się nie zakrztusiłem.

Nie to spodziewałem się zobaczyć, gdy znów ją ujrzę...

Co się jej stało, na boga.

Wyłączyłem się na wszystkie odgłosy, usiłując pogodzić się z widokiem, który mnie... przerażał.

Sakura miała poszarzałą, zniszczoną cerę, gdzieniegdzie prześwitującą trupio bladym odcieniem. Wydawałoby się, że nie ma w nich ani grama krwi. Policzki były wręcz chorobliwie zapadnięte, uwidaczniając mocno wystające kości policzkowe. Usta niemal przeźroczyste, wysuszone na wiór...

Wymęczone oczy spoglądały na wszystkich spod na wpół opadniętych powiek.

Dotarło do mnie, że nie było w nich tej soczystej, zielonej barwy którą niegdyś tak ubóstwiałem. Teraz tęczówki były matowe, jakby martwe, zaś sam wzrok - pusty, pozbawiony wyrazu, sensu, chęci.

Dyszała ciężko.

W dodatku płakała, płakała cały czas choć robiła to bezgłośnie, nie mając już sił nawet na szloch. Łzy lały się po skórze wyzbytej witalności, kończąc bieg na włosach, rozsypanych na poduszce i niemal mokrych od potu i krwii. Nawet ich kolor był wyblakły, a faktura - szorstka, łamliwa. Uzmysłowiłem sobie, że były o wiele krótsze niż kiedyś.

Kobieta krzyknęła z bólu i naraz spojrzała na Itachiego z najprawdziwszym udręczeniem. Głośno wypuściła powietrze z płuc, oddychając coraz szybciej i zarazem - coraz płycej.

Byłem w stanie dostrzec każdą kroplę potu, która nieustannie spływała po jej twarzy.

Na setną sekundy skrzyżowałem z nią spojrzenie.

Poraziła mnie jego rozpacz, nieme błaganie o pomoc, poniekąd strach.

Wtedy też do moich uszu doleciał błagalny głos Shizune.

- Sakura przyj! Musisz dać radę! Przyj!

Różowowłosa naraz spięła wszystkie wątłej postaci mięśnie i wrzasnęła rozdzierająco. Drobne dłonie chwyciły za materiał prześcieradła, gnąc je.

- Nie... - wyszeptała cicho, gwałtownie łapiąc oddech po kolejnym skurczu. - Nie dam rady.. Już nie dam..

Jej głos stopniowo robił się coraz słabszy; powieki opadały samoistnie, na setną sekundy pozbawiając nas kontaktu z jej oczami.

- Sakura! - Zainterweniował natychmiast Itachi, mocno łapiąc ją za rękę - Sakura, nie wolno ci zamykać oczu! Sakura! Urodzisz to dziecko żywa, tak jak ci obiecałem. Tylko się nie poddawaj.

Jak na zawołanie, matowa zieleń jej oczu ukazała się w wąskiej szczelinie pomiędzy dwoma powiekami.

- Nie możecie zrobić nic innego?! - Mój brat zerknął z prawdziwą desperacją na postać chłopaka, który pojawił się obok ramienia Haruno, usiłując dojrzeć na nim jakąś żyłę. Wszystkie były tak zapadłe, że miał spory problem by wkłuć się w nie igłą.

- Musi je urodzić naturalnymi sposobami, nie ma innego sposobu- Lekarz ścisnął mocno drobną, damską rękę, bez problemu obejmując ją całą swoją dłonią - Jeśli zrobimy cesarkę, jej wycieńczony organizm na pewno tego nie wytrzyma. Jeśli zaś dam jej coś przeciwbólowego, nie poczuje skurczów. Wtedy istnieje prawdopodobieństwo zabicia dziecka...

Sakura gwałtownie odchyliła do tyłu głowę i napięła całe ciało, po raz kolejny tego dnia okrutnie, rozpaczliwie wrzeszcząc. Itachi natychmiast powstał po czym pochylił się nad nią, a ja byłem przekonany, jak szeptał coś do niej konspiracyjnie. Pogłaskał ją lekko po zszarzałym policzku.

Mógłbym przysiąc, że tymi słowami były:

- Musisz być silna. Wyjdziesz z tego, obiecuję. Nie ma mowy o pomyłce.

Następnie jego wzrok zatrzymał się na mojej osobie. Miałem wrażenie, że brat bladością dorównuje teraz dziewczynie.

- Sasuke stań po drugiej stronie i złap ją za rękę. Szybko!

Wykonałem jego polecenie, z trwogą orientując się jak lodowata i krucha jest dłoń kobiety.

Uścisnąłem ją, ona jednak ani drgnęła, jedynie prześlizgując się w moją stronę swoim słabym spojrzeniem. Przez setną sekundy wydawało mi się, że jej wargi lekko się uniosły by za chwilę znów powrócić do cierpiętniczego wyrazu.

Dyszała głośno, z każdym mrugnięciem walcząc o utrzymanie powiek w górze.

Bóg jeden wie, jak wiele kosztowały ją te próby.

- Sakura, widzę główkę! Jeszcze trochę, wojowniczko! Jeszcze tylko trochę! - krzyknęła Shizune, a ja poczułem jak przez ciało kobiety przechodzi kolejny, silny skurcz.

Haruno zamknęła mocno powieki i z zatrważającą mocą ścisnęła nagle moją rękę. Itachi również poczuł tą miażdżącą siłę. A jednak nie dał nic po sobie poznać.

Jedynie z przerażeniem patrzył na coraz szerszą twarz dziewczyny. Następnie jak w amoku spuścił wzrok i zerknął na obie nasze dłonie, złączone z chuderlawymi dłońmi Sakury. Zamaszyście zmarszczył brwii i na nowo spojrzał na dosłownie słabnące w oczach oblicze kobiety.

Różowowłosa sprawiała wrażenie wyprutej ze wszelkiej energii, walczącej o każdy oddech.

Już nawet nie krzyczała, jakby i na to zabrakło jej sił. To był, jak sądze, piekielnie zły znak.

- Nic z tego nie rozumiem! - wyznał niespodziewanie Itachi, wolną ręką sięgając do obszernej kieszeni swojego płaszcza. Wyciągnął z niej niewielką, starą księgę oprawioną zwierzęcą skórą i kładąc ją na szpitalnej pryczy, czym prędzej przewertował pożółkłe stronice.

Lodowy sopel zgrozy wbił się prosto w moje dudniące głucho serce.

Kojarzyłem ten dziennik, na boga.

To ja go przecież znalazłem.

Na moją twarz wpełzło przerażenie, gdy tak szeroko otwartymi oczami spoglądałem, z jakim uporem Itachi wczytuje się w obcy mi język. Trzęsącymi się dłońmi przewracał kartki.

- Jeden Uchiha będzie Ci zgubą, drugi odrodzeniem. - czytał na głos - Jeden zgubą. Tak, to już jasne. Drugi odrodzeniem.

Podniósł wzrok i spojrzał na mnie, bez słów przekazując mi wszystko, co nim teraz kierowało.

Przede wszystkim był to strach, drugą z emocji było zaś niezrozumienie, głęboka rozterka.

Raz jeszcze powrócił do księgi.

Podczas gdy ja milczałem, spoglądając z trwogą na postać Sakury, której oddech stopniowo stawał się coraz płytszy. Mocno ścisnąłem jej dłoń, mimo całego gniewu, który czułem w stosunku do niej, chcąc okazać jej teraz swoje wsparcie.

- Jeden Ci zgubą, drugi odrodzeniem. Odrodzeniem... - Itachi poderwał głowę i obrócił ją w stronę Shizune, która właśnie mówiła coś z gorejącą ekscytacją.

- Już prawie jest! Sakura, błagam cię, przyj po raz ostatni!

I kiedy ja byłem pewny, że kobieta nie wykrzesze z siebie takiej dawki mocy, ona nagle zaparła się, wrzasnęła dziko i spięła na tyle mocno, że jej plecy niemal wygięły się w łuk. Kiedy opadła z powrotem na materac, dyszała przeraźliwie ciężko, przymykając oczy pod naporem zalewających powieki kropel potu.

Chwilę później w sali rozległ się dźwięk cichego płaczu, właściwie to dziecięcego skomlenia.

- Jest! Mamy ją! To dziewczynka - Shizune prędko podała noworodka pielęgniarce która czym prędzej owinęła go ręcznikiem - Sakura, już po wszystkim! Urodziłaś śliczną kruszynkę!

Nie wiem w którym momencie, ale wraz z Itachim gorliwie poderwaliśmy się z miejsca. Ciemnowłosy pochylił się z troską nad wpół przytomną Sakurą, ściągając z jej policzków przylepione kosmyki włosów.

- Jestem z ciebie dumny, ptaszyno. - wyznał

Mimo to jego słowa nie doczekały się żadnej konkretnej reakcji. Kobieta jedynie cichutko nabrała płytkiego oddechu.

Jej oczy naraz zaszły mgłą, zaś powieki... powieki poczeły powoli zsuwać się ku dołowi.

Aparatura zawyła przeraźliwie. Jakieś cyfry na ekranie zaświecił się na czerwono, malejąc z diametralną prędkością.

- Shizune! Shizune, tracimy ją! - zawołał ktoś z personelu

Jakaś lekarka pośpiesznie dopadła do leżącego bezwładnie ciała Sakury, natychmiast rozpoczynając czynności wspomagające funkcje życiowe. Zrobiło się zamieszanie, w czasie którego nie wiedziałem gdzie mam się podziać, co mam robić, jak nie czuć tego przemożnego strachu który zawładnął moim sercem.

Itachi niezmiennie trwał przy boku kobiety, z uporem maniaka trzymając ją za rękę. Szeptał coś do siebie, rozbieganym spojrzeniem wertując po wszystkim naokoło. Mężczyzna myślał intensywnie, niemal panicznie usiłując znaleźć jakieś wyjście. Cokolwiek. Mimo wieloletniej rozłąki, pewne cechy pozostały u niego niezmienne.

Nie wiedziałem co mam o tym myśleć, podobnie jak nie rozumiałem jego wcześniejszych słów. Nie było czasu, bym się nad tym zastanawiał. Nie miałem nawet do tego głowy.

Sakura umierała.

Umierała na moich oczach.

Mimo ogromnych starań medyków, jej oddech choć parę sekund temu jeszcze wyczuwalny, tak teraz.... tak teraz zniknął. Jej klatka piersiowa zamarła..

- Nie! Nie nie nie! - rzuciłem momentalnie, nie panując nad bólem w głosie. Mocniej chwyciłem jej zastygłe, lodowate ramię, potrząsając nim lekko. - Tylko nie to! Sakura, błagam cię, Sakura!

Itachi, zręcznie wyszukał puls na jej wychudzonym nadgarstku. Sądząc po tym, jak głośno przełknął ślinę... nie było go.

- Akcja serca ustała! - zaalarmował ktoś, na sekundę po tym jak aparatura zapiszczała intensywnie. Podłużna linia przecinała niewielki ekranik, sygnalizując najgorsze.

Mój boże.

To nie może się dziać. Po prostu nie może.

Lekarze rozpoczęli reanimację. Rozpaczliwą walkę o życie tej kobiety. Zamrugałem, usiłując rozegnać łzy i chwyciłem oburącz jej wątłą dłoń.

W tym samym momencie rozległ się przeraźliwy łoskot z drugiego końca pomieszczenia. Pielęgniarka będąca do tej pory przy noworodku, nagle osunęła się bezwładnie na ziemię.

Wymieniliśmy z Itachim zdekoncentrowane spojrzenia, bladzi od napływających emocji. Pot dosłownie spływał mi po plecach.

- Zostań przy niej! Podejrzewam, że to właśnie Ty będziesz tym, który ma ocalić jej życie! - Słowa Itachiego były dla mnie po raz kolejny z deka nie jasne, jednak pojąłem ich drugie znaczenie i lekko skinąłem głową, czując, że w tym momencie i tak nie powiedziałbym niczego sensownego.

Starszy Uchiha przeciął salę w kilku krokach i w pierwszej kolejności skierował się ku nieprzytomnej kobiecie. Ukucnął, po czym ze zmarszczonymi brwiami dotknął dłonią jej twarzy. Nagle odwrócił się, wstał i w równym tempie nachylił się nad szpitalną, dziecięcą kołyską.

Byłem uwięziony pomiędzy strachem o życie Sakury, a zaintrygowaniem dziwnym odkryciem Itachiego, które wstrząsnęło nim tak mocno, że niemal tu usłyszałem, jak głośno wciągnął powietrze.

Mój brat trwał w niepodobnym do siebie bezruchu, wpatrując się w noworodka szeroko otwartymi oczami. O dziwo dziecko nie wydawało z siebie ani jednego dźwięku, choć do niedawna popłakiwało cichutko, wijąc się w beciku.

- Co się dzieje, Itachi?! - zawołałem, w kościach czując, że coś jest nie tak.

- Chodź tu Sasuke! Prędko! Musisz to zobaczyć!

Pełen najgorszych obaw poderwałem się z miejsca, niechętnie puszczając dłoń wciąż reanimowanej kobiety.

Atmosfera na sali była bardzo nerwowa. Nie. To mało powiedziane.

Każdy z nas był bardziej lub mniej przerażony. Nawet przeważnie zachowujący zimną krew Itachi w momencie pojawienia się niespodziewanej komplikacji, jawnie spanikował.

Sytuacja była okropna. Tragiczna w pełni znaczenia tego słowa.

W dodatku musiałem opuścić miejsce przy boku Sakury o której życie tak zaparcie walczono. Prędko, niemal czując na karku krwiożerczy oddech czyhającej w pomieszczeniu śmierci, podszedłem ku Itachiemu, nie bez obawy zerkając w głąb kołyski, tam, gdzie teraz znajdowała się nowonarodzona córka Sakury...

Zamarłem, nigdy nie sądząc, że kiedykolwiek będę się czegokolwiek bać tak mocno, jak w tym momencie.

Z białego, niewielkiego łóżeczka spoglądały na mnie bowiem oczy samego diabła, czerwone i lśniące, o kształcie ostrym niczym brzytwa.

Mangekyou Sharingan rysował się wyraźnie na tle małej, niewinnej, dziecięcej twarzyczki która o dziwo patrzyła ku nam spokojnie, wzrokiem, który zdawał się wiedzieć i rozumieć wszystko. Nie płakała, niewiele się ruszała. Po prostu leżała i z mrocznym opanowaniem spoglądała przed siebie.

Zadrżałem, strwożony tym, co dane mi było widzieć.

- Rzuciła na pielęgniarkę Tsukuyomi.- wyszeptał Itachi wargami tak zdrętwiałymi, że musiałem się skupić, by cokolwiek zrozumieć. - Jest na świecie od zaledwie kilku minut... - zszokowany ton wskazywał na to, że nawet on nie dowierza temu, czego jest naocznym świadkiem - Obudziła Mangekyou Sharingana zapewne już w łonie, wiedząc, jaki los spotka jej matkę. To wszystko... Ja.... Nie sądziłem, że będzie aż tak potężna. Nie tego się spodziewałem. - Gwałtownie zerknął na nieruchome ciało Sakury, leżące na szpitalnym łóżku. Kobieta była skąpana w krwii i pocie, a jej nieżywe, martwe oczy uchyliły się lekko od naporu ruchów Shizune, pobudzających pracę jej serca. - Wszystkie moje przewidywana poszły w piach. Nic nie poszło tak, jak się spodziewałem. - Jego głos nagle załamał się. Nigdy nie widziałem go w takim stanie - Obiecałem jej, że wszystko będzie pod kontrolą. Tymczasem... Boże.. Przecież ona już nigdy się nie obudzi.

Wiedziałem to; byłem świadkiem tego, jak jej serce przestało bić. Twierdziłem, że wiem z czym to się wiąże...

Do tej pory jednak miałem głupią nadzieję, że niezrozumiałe dla mnie poczynania Itachiego przywrócą jej życie. Przecież... Przecież ja nigdy, nigdy nie chciałem jej śmierci. Nie przeżyję, gdy stracę ją ponownie, w dodatku po raz drugi to...

Druzgocąca prawda dotarła do mnie dopiero w momencie, w którym pełne goryczy słowa Itachiego rozbiły się po mojej skołatanej czaszce. Wtedy zrozumiałem, że nawet on nie ma już ku temu nadziei..

Sakura nie żyje.

W dodatku coś nieustannie podpowiadało mi, że tak właśnie musiało być. Tak zostało jej przeznaczone..

Nie!

Nie chciałem tego, nigdy. I teraz, gdy fakt ten został już dokonany, czułem, jak palę się od środka niezdolny do niczego, prócz płaczu.

Tak. Ja Sasuke Uchiha zapłakałem gorzko choć cicho nad jej losem.. mimo tego, że miałem ochotę walić pięścią, niszczyć, pokazać wszystkim, jak wielkie jest moje cierpienie.

Itachi musiał zauważyć walkę, która rozpętała się w moim sercu. Czułem na sobie jego przepełniony bólem i zarazem przepraszający wzrok.

Dotarło do mnie, że ja już nawet nie chcę tego rozumieć. Odwróciłem się tępo w stronę różowowłosej, z trwogą przypatrując się, jak karkołomne wysiłki podejmuje Shizune, usiłując przywrócić ją do życia.

A jednak aparatura ani drgnęła, a jej bezwładne ciało nie nabrało ani trochę żywotności.

Nie żyła..

Boże..

Boże nie..

Moja mała, najukochańsza Sakura nie żyła. Oddała życie by urodzić dziecko, którego w dodatku nigdy nawet nie zobaczy. Nie dotknie, nie przytuli.

Umarła, by ono mogło przeżyć.

Nienawidziłem takiej sprawiedliwości, klęłem na jej durne poświęcenie!

Dlaczego zawsze podejmowała się prób ratowania wszystkich żywych istot! Dlaczego tym razem, postanowiła dokonać takiej ofiary... !

Widziałem, jak wyglądała. Widzę to z resztą przez cały czas.

Ta ciąża wyciągnęła z niej wszystko, co tylko można było wyciągnąć. Zabrała jej wygląd, zabrała siłę, zabrała tą urokliwą chęć do życia... Zabrała życie.

- Jeszcze nie wszystko stracone! Odsuń się, Sasuke! - Dotarło do mnie rozpaczliwe wołanie Itachiego. Jak przez mgłę widziałem, jak pędem ominął mnie z dzieckiem na rękach po czym położył tą małą istotę na nieruchomym ciele Haruno - Jeszcze ona. Ona jest kolejną z rodu Uchiha. Jeśli nie my, to właśnie to dziecko może ją ocalić. Przepowiednia nie może się mylić!

Noworodek zakwilił cicho, gdy przyłożono go do z pewnością chłodnego ciała rodzicielki. W tym czasie wszyscy naraz odsunęli się i w nerwowej ciszy przyglądali, usiłując dostrzec to, co było niemożliwe do dostrzeżenia.

Mijały minuty, a Sakura w dalszym ciągu nie powróciła do życia.

Nie zmieniło się nic, poza tym, że dziewczynka rozpłakała się gorliwie, nieporadnie machając rączkami.

Itachi był zdruzgotany. Widziałem to w jego twarzy, zamarłej w jednym wyrazie, nienaturalnie ściągniętej. Oczy wypełniły się zarówno łzami, jak i gorzkim zawodem.

Nigdy wcześniej nie widziałem, aby czegokolwiek tak mocno żałował.

- Czas zgonu, 10:23 - Oznajmiła pusto Shizune, zerkając na ekran szpitalnego zegara.




Aut:

Witam was bardzo serdecznie w tym przykrym, ponurym 34 rozdziale.

Mam nadzieję, że udało mi się choć trochę Was zaskoczyć i że nikt nie ośmielił się domyślać takiego własnie biegu wydarzeń! ;) 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top