38. Już Cię znalazł
- 8 mililitrów adrenaliny!
Polecenie za poleceniem. Trzęsące się dłonie... Nachylałam się nad zakrwawionym, bladym Shikamaru, naprzemiennie naciskając ranę i zaciskając zęby. Sala szpitalna przemieniła się w istne pole bitwy.
Bitwy o jego życie. I tylko ja, tylko te moje cholerne trzęsące się ręce i rosnąca gula w gardle wiedziały, jak bardzo jest źle. Jak bardzo rana jest rozległa. I jak wiele krwi Nara już stracił.
Wszystko, włącznie z moim różowym szlafrokiem który narzuciłam na siebie w pośpiechu, kryjąc przed zdemaskowaniem było utaplane w czerwonej posoce.
Gwałtownie zerknęłam na ekran niewielkiego monitora, który w przeciągu ostatnich kilku sekund zawył głośno, boleśnie ściskając tym samym moje serce
- Zatrzymał się! - zawołałam, natychmiast doczekując się reakcji wykwalifikowanego zespołu. Krzątanina plątała się z chaotyczną grą igieł i leków. - Tlen! Adrenalina! Szybciej!
Tylko bóg wie, jak wiele desperacji kryły w sobie moje krzyki.
- Skończyła się krew! - zawołał ktoś - Nie mamy już tej grupy!
- Kurwa mać! - odkrzyknęłam, chodź nie miało to nic wspólnego z profesjonalizmem.Dosłownie wszystko na raz starało się mi przekazać w jak głębokiej dupie jesteśmy. Nachyliłam się jeszcze mocniej, całym ciężarem ciała napierając na głeboką ranę, umieszczoną gdzieś ponad nieco innym, równie poważnym draśnieciem.
Najprawdopodobniej Shikamaru padł ofiarą bardzo wyrafinowanego ostrza, a następnie przyjął na siebie uderzenie techniki ognia. Na to wskazywały liczne poparzenia i zwęglone, nadpalone ubranie.
Szybka reanimacja pozwoliła na wznowienie czynności życiowych. Byłam cała spocona, działałam jak w transie, bezmyślnie ale za to z diabelską precyzją. Miażdżyłam w palcach każde napotkane naczynie krwionośne, byleby tylko zniwelować krwawienie.
Zerknęłam z ukosa na twarz chłopaka. Była blada, bez wyrazu. Jakby już był martwy. Pokiwałam głową, zacisnęłam wargi i zwiększyłam obszar leczenia, naraz starając sie objąć cały ogrom obrażeń. Świeża krew wciąż wypływała z ran.
Nieznośne piszczenie z tyłu głowy narastało z każdym wypowiedzianym słowem.
A jednak klęłam i klęłam i klęłam.
- Hogu no Jutsu!
Pieczęć rozpowszechniła sie po moim ciele, na moment obejmując również ciało chłopaka po czym... nagle wycofała się.
- Próbujesz już tego po raz trzeci, odpuść. Nie jesteś w stanie wyrzucić z siebie aż tyle chakry! - Hinata stała obok, będąc jedną z tych par dłoni, które również w sposób zdeterminowany acz nie skuteczny usiłowały coś zrobić.
Zaparłam się jednak, niepomna na jej słowa i spróbowałam jeszcze raz i jeszcze, aż całkiem zabrakło mi tchu.
Tymczasem czas leciał, a każda drogocenna sekunda niepowodzeń oddalała wizję przywrócenia Shikamaru do życia.
- Traci coraz więcej krwi. Nie utrzymamy tego! - Spokojnie Sakura. Wszystko będzie dobrze.
Ino zajęła miejsce po prawej stronie, stając ze mną ramię w ramię. Była zdeterminowana, widziałam to zaledwie kątem oka, a jednak ton jej głosu był spokojny.Położyła dłoń na mojej dłoni, wzmagając przepływ chakry. - Ufam ci, Haruno. Dlatego wiem, że nie spieprzysz tego tak jak ja spieprzyłam sprawę z Asumą.
- Wcale..
- Już nic nie mów. - wzięła dwa głębokie wdechy, po czym widząc pot spływający z mojego czoła, dodała: - Pamiętasz technikę transfuzji krwi, którą ćwiczyłaś na szczurach?
Niepewna jej zamiarów, z wahaniem skinęłam głową.
Dziewczyna nerwowo odrzuciła grzywkę. - Nie uleczymy Shikamaru, jeśli się przed tym wykrwawi. Ma rzadką grupę krwi, z resztą, tą samą co ja.
- Nie ma mowy. - skontrowałam twardo
- Nie ma innego wyjścia.
- Żaden szczur nie przeżył tej techniki, Ino na boga! - Zamrugałam kilkukrotnie, rozpędzając rozmazany przed oczami obraz. ZIelona poświata zafalowała, grożąc rozpadem. Zacisnęłam zęby. - Nie ma mowy. Nie zabije was obu.
- Nie zabijesz nikogo. - Ino wzmogła przepływ czakry między naszymi dłońmi, stabilizując sytuację.
Raz jeszcze zerknęłam na ekran urządzenia monitorującego funkcje życiowe. Tętno było niepokojąco niskie.
- Mamy mało czasu, Sakura.
Jej głos docierał do mnie jakby zza ściany i boleśnie obijał się o wnętrze skołatanej czaszki. Wiedziałam to, mając świadomość jak dużo czasu już i tak, do jasnej cholery, straciliśmy.
Spojrzałam na spiętą twarz Ino, krzyżując z nią spojrzenia.
I wtedy podjęłam decyzję.
- Dobrze... Położ się obok i trzymaj kciuki - Zakasałam wyżej rękawy, starając się nie zwracać uwagi na zmartwiony wzrok Hinaty. Tymczasem Yamanaka wykonała polecenie, mieszcząc się na maleńkim skrawku szpitalnego łóżka, zaraz obok Shikamaru. - Zaczynamy. Rozetnę Ci żyły... - Kto mógł to zrobić? Kto!? I jak to w ogóle możliwe?!
- Uspokój się Naruto i przestań drzeć tego ryja. To jest szpital. - Położyłam dłoń na czole, próbując ukoić dokuczliwy ból głowy
- Za to ja proponuję, żebyś się poszła teraz położyć.
- Ty Sasuke też się zamknij.
- Co z nimi? - wtrąciła Hinata, siedząc do tej pory cicho obok swojego nienajmądrzejszego partnera, który dla przeciwieństwa wiercił się i machał tymi łapskami, nie pozwalając mi się skupić. - Wyjdą z tego?
- To się okaże - zerknęłam na ekran niewielkiego, szpitalnego zegarka, marszcząc brwi. Był środek nocy - Stan Shikamaru na tą chwilę się ustabilizował, ale Ino będzie przez jakiś czas w śpiączce farmakologicznej
- Sakurcia kiedy ty właściwie nauczyłaś się tego wszystkiego? - Naruto targnęła nagła konkluzja, rychło w czas, tak poza tym. Postanowiłam nie odpowiadać na to pytanie, oddając się własnym rozmyśleniom. Mimowolnie zmarszczyłam lekko brwi i zagryzłam wargę, nie zdając sobie sprawy, że każdy mój ruch jest bacznie obserwowany przez parę czarnych jak noc tęczówek. Sasuke poruszył się, zakładając ręce na stół, po czym przemówił.
- Skupmy się wszyscy i przemyślmy daną sytuację. Shikamaru został zaatakowany znajdując się, jeśli dobrze podsłuchałem AMBU, w samym centrum wioski. Gdzie dokładnie?
Tutaj pytanie skierowane zostało gdzieś w przestrzeń.Intuicyjnie wyczułam, iż nie dotyczyło żadnego z nas, siedzących obecnie przy niewielkim, okrągłym stoliku. Hinata zerknęła kontrolnie na Naruto, ten odwzajemnił jej spojrzenie.
- Tutaj. W Konoszańskim Szpitalu - rozległo się nagle
Odwróciłam się, natychmiast dostrzegając postać Kakashiego, wyłaniającego sie zza rogu. Miał na sobie szatę Hokage, spod której wystawał flanelowy materiał ciemnoniebieskiej piżamy. Uniosłam kącik ust do góry.
- Gdzie dokładnie? - Sasuke ponowił pytanie, zaszczycając Hatake zaledwie ułamkiem spojrzenia. Jego ton był rzeczowy i konkretny, chłodny i na tyle mroczny, że każdy przybrał poważny wyraz twarzy. Uświadomiłam sobie, jak szybko przyzwyczaiłam się do tej milszej, ludzkiej odsłony Sasuke.
A przecież on gdzieś tam w środku wciąż był bestią. Biorę ślub z bestią.
Hokage długo milczał.
- W gabinecie 306.
- W moim gabinecie?! - huknęłam, nieświadoma z szybkości swojej reakcji
- A więc już Cię znalazł. - stwierdził Uchiha, nie zmieniając swojego tonu. Mało tego. Wcale nie wydawał się zdziwiony. Szkoda. Bo ja o mało nie wyskoczyłam z kapci, słysząc taki niuans.
Nagle poczułam, jak przerażone spojrzenia wszystkich zebranych ciężko zatrzymują się na mojej twarzy.
- Musimy tam jak najszybciej pójść! - zdecydowałam i nie zważając na zmęczenie nie pozwalające mi trzymać się na nogach, energicznie poderwałam się z krzesła. Naruto i Hinata poszli moim śladem. Tylko Sasuke siedział wciąż, tępo wpatrując się w swoje splecione na blacie dłonie.
- No rusz się!
- Pozostaje pytanie co Shikamaru robił w twoim gabinecie po godzinie 22? Bo w tym czasie Naruto wtargnął do naszego domu, jak zwykł to czynić ostatnio
Gdzieś tam zabrzmiała lekka nutka zgryźliwości, szybko przytłumiona jednak przez poważny kontekst wypowiedzianego zdania.
- Obchody strażników po korytarzach szpitala nie uwzględniają wkraczania do poszczególnych pomieszczeń - wtrąciła Shizune, która po wyjściu z sali Shikamaru oraz Ino, w niewielkim oddaleniu przysłuchiwała się naszej rozmowie. Miała na sobie lekarski kitel, co jednoznacznie wskazywało, iż to ona tej nocy pełniła nocny dyżur nad chorymi.
- Chyba że? - Sasuke ponownie wykazał się niezwykłą przenikliwością
- Chyba że zostanie zauważone coś niepokojącego.
- Otóż to - Uciął po czym gwałtownie wstał, jakby wstąpił w niego jakiś szalony duch. Ruszył szybkim krokiem w stronę mojego gabinetu. Podążyliśmy jego śladem.
Na miejscu przywitały nas lekko uchylone drzwi, a za nimi - istny chaos. Wszystkie szafki oraz naścienne półki leżały poprzewracane na ziemi, dosłownie zawalonej różnej maści papierami. Niektóre gdzieniegdzie były zabrudzone krwią, inne - spalone na popiół. Tylko biurko, jakimś cudem uchowało się, stojąc tak jak stało gdy wczorajszego popołudnia opuszczałam to pomieszczenie. Okno było otwarte na ościerz, wpuszczając do środka zimne powiewy wiatru.Jak jeden mąż przyglądaliśmy się obrazowi masakry, starając się odtworzyć ewentualny bieg wydarzeń. Wtedy nagle odezwał się Uchiha
- Czy często zdarza ci się zaparzać sobie kawy tuż przed wyjściem z pracy? - Spojrzał na mnie, po czym totalnie ignorując moje zaskoczenie ruszył do przodu i ujął w dłoń stojący na blacie, pojedynczy kubek po brzegi wypełniony ciemnym płynem. Jego czoło przecięła pojedyncza zmarszczka. - Bądź też w momencie, kiedy teoretycznie nie ma cię w szpitalu? Kawa jest jeszcze ciepła.
- Shikamaru musiał zwabić tutaj ktoś jeszcze - Delikatny głos Hinaty pobrzmiewał niecodzienną zaciętością. Imponującym Byakuuganem świdrowała całe pomieszczenie, wkładając w to całą siebie. Naruto lekko ściskał przy tym jej wątłą dłoń. - Pod tą komodą. Na ziemi.
Sasuke odrzucił mebel z taką łatwością jakby ten ważył conajmniej kilka małych kilogramów. Schylił się i podniósł zagrzebany wśród papierów.... nadpalony skrawek białego materiału. Uniósł go przed oczy i ilustrował, powoli obracając w palcach. Szybko dodałam dwa do dwóch. - To część naszego szpitalnego fartucha. - Energicznym krokiem przecięłam pomieszczenie, wzięłam kubek i zamaszyście obróciłam go do góry nogami, całą jego zawartość wylewając na powierzchnię biurka. Płyn zaskowyczał złowieszczo, natychmiast się spieniając. Cichutkie bulgotanie wypełnio pokój. - Ktoś dodał mi kwasu do kawy, sądząc, że to wypije! - rzuciłam nieco histerycznie
- Tylko kto? - zmartwił się Kakashi, groźnie ściągając ku sobie obie brwi.Natychmiast spojrzałam na Sasuke. Sasuke spojrzał na mnie.
- Nanami - wyszeptaliśmy oboje, w tym samym momencie przenosząc wzrok na otwarte okno. Złowieszczo ziejący otwór przywracał na myśl jedynie strach i oficjalnie niewypowiedzianą groźbę. Firany zafalowały gwałtownie pod wpływem mroźnego wiatru. Skoro Nanami nie ma tutaj ani gdziekolwiek indziej....
Poczułam, jak jeżą mi się włosy na ciele.
Nagle z dolnego piętra dobiegło do nas jakieś zamieszanie. Głośne kroki, krzyki a w końcu - przeraźliwe łomotanie. Zrobił się niebywały szum, gdzieś tam upadło na ziemie powalone krzesło. Wszechobecny harmider potęgowały tylko błagalne głosy pielegniarek i pouczające, męskie polecenia doktorów. Ktoś głośno zawołał ochronę. Zdekoncentrowani, tłumnie zbiegliśmy na dół.
Naruto przodował i to on pierwszy wybiegł na korytarz, natychmiast zatrzymując na sobie postać drobnej pielęgniarki, odrzuconej z taką siłą, że blondyn aż zachwiał się na nogach.
- Wpuście mnie tam! Wpuśćie! - Wrzeszczała niczym w amoku cztero-kitkowa terrorystka, naprzemiennie odpychając medyków i dobijając się do zamkniętych drzwi sali Shikamaru.Sześć osób próbowało odciągnąć tą jedną, stosunkowo niewielką kobietę zwaną Demonem Pustyni od przejścia a ona nie drgnęła ani o milimetr, mało tego, ciągle miała wolną rękę aby szarpać za klamkę. - Musicie mnie tam wpuścić! Co z nim?! Musicie! Muszę go zobaczyć!
Zobaczenie Temari w takim stanie było... bardzo pouczającym doświadczeniem. Niemal udzieliła mi się jej panika, trzeźwość umysłu zapewniała jednak świadomość, że z Shikamaru wszystko jest w porządku. Teraz jego stan musi się ustabilizować, a później będzie tylko lepiej.
Ja jednak wiedziałam.Ona jeszcze nie.
- Wpuśćcie mnie! Sakura!! - Dobiła do mnie w ułamku sekundy, i tak mocno uczepiła się palcami moich ramion, że na sto dwa porobiła mi na nich siniaki. Zrównałam się z nią spojrzeniem, w dużych, morskich oczach dostrzegając jedynie przeraźliwą rozpacz. Serce ścisnęło mi się z żalu, po czym ścisnęło ponownie na myśl o tym, jaką krzywdę muszę jej teraz wyrządzić. Taka sytuacja nie zdarza się jednak dwa razy, a ja musiałam kuć żelazo póki gorące.Za ten czyn będę się smażyć w piekle, pomyślałam, a później wyrzuciłam z siebie te słowa:
- Niestety... Robiliśmy wszystko, co w naszej mocy....Rany były zbyt poważne.. Przykro mi, Temari.
Cisza. Przez pierwszą sekundę nie działo się nic, później zaś całą reszta przyszła niemal w tym samym momencie.Twarz kobiety raptownie pobladła a wyrazistość oczu,w tym trzeźwość spojrzenia zatraciła się, i chodź Temari stała cały czas bez najmniejszego nawet ruchu to coś w niej samej uległo drastycznej przemianie. Stojąc najbliżej, dobrze widziałam tragedię która nią wstrząsnęła.
I nie miałam żadnych wyrzutów sumienia, czemu zaszczyt przypisywałam ciągłemu przebywaniu z Sasuke - mistrzem takich podłych, nieczułych szopek. Kiedyś jeszcze bym się tym zmartwiła. Teraz? Wychodzę z założenia, że cel uświęca środki.
Perfekcyjna Pani Uchiha. Nowa Ja doskonale nadaje się do tej chorej rodzinki.
- Pozwól mi go zobaczyć. - CIchy głos Temari dotarł tylko do mnie niczym najskrytsza z próśb. Kobieta nadal trwała w stanie skrajnego niedowierzenia. Morskie tęczówki były mętne, nieobecne, wpatrzone gdzieś w dal tak odległą, że niedostrzegalną dla zwykłego człowieka a ona sama..sprawiała wrażenie rozbitej, ale nie zniszczonej. Nie uroniła ani jednej łzy, jakby myśląc czy domniemana śmierć Shikamaru jest w ogóle tego warta.
I gdybym jej nie znała, pomyślałabym, że ta wiadomość w ogóle jej nie obeszła. No Subaku jednak wbrew wszystkiemu nie była kobietą która z miejsca rzuca się w wir skrajnych emocji..
- Chodź ze mną.
Cichutko otworzyłam drzwi, przekręcając w nich malutki kluczyk i wpuściłam ją pierwszą, zupełnie nie spodziewając się tego co nastąpi, gdy tylko wstrząśnięta Temari zobaczy leżącego na szpitalnym łóżku Shikamaru, który w pierwszym wrażeniu faktycznie wyglądał jak trup. Był blady niczym prześcieradło, nieruchomy, z twarzą zastygłą w jednym wyrazie.
Wtedy też kobieta załkała głośno, a jej chudym ciałem naraz wstrząsnął rozpaczliwy szloch. Patrzyła na postać wybranka szeroko otwartymi oczami, z których nieprzerwanie lały się gorzkie łzy. Skuliła się w sobie, objęła ramionami w próbie powstrzymania tego zwodniczego odruchu, nie chcąc pokazywać żadnej słabości.. Ale gdzieś tam w środku coś musiało stłuc się nieodwracalnie, bo pierwszy raz widziałam ją w takim stanie.
Pozwoliłam by ruszyła do przodu i niczym torpeda wbiła się w ciało Shikamaru, rozpaczliwie opadając na jego klatkę piersiową, skulając się na niej, obejmując go za szyję i głośno płacząc.
Lekko odwróciłam głowę i dyskretnie dałam znać wpatrującemu się w we mnie towarzystwu że wszystko jest pod kontrolą. Zniosłam pełen pożałowania wzrok Sasuke, zasadniczo nie poświęcając mu ani sekundy swojej uwagi. Jedynie poprawiłam połaty swojego różowego szlafroka, którego nawet nie miałam kiedy przebrać.
- Shikamaru, hej, głupku obudź sie - Łkała bez końca Temari, zawieszona nad swoim ukochanym. Słone łzy dziewczyny zatrzymywały się na jego bladej twarzy. - Nie możesz mnie teraz zostawić, po prostu nie możesz - Mówiła, niemal dławiąc się szlochem. Pociągała nosem, łapała go za ramiona próbując ocucić. Nie ingerowałam, od czasu do czasu zerkając jednak na małe urządzenie na podłodze, którego Temari jakimś cudem nie zauważyła. Monitorowałam jego funkcje życiowe uważając, żeby to Temari przypadkiem nie zabiła chłopaka, próbą usilnego przywrócenia do życia.
- Nie możesz, po prostu nie możesz. K-Kretynie! Durniu, idioto! Jak mogłeś... ! - ciągnęła, wtulając twarz w jego szyję co czasami pobrzmiewało jako niewyraźny, stłumiony bełkot. - Jak mogłeś zostawić mnie teraz, kiedy podobno miałeś być tutaj zawsze! Jak mogłeś zrobić to, skoro ja tak mocno cię kocham! Ty.. Ty Idioto!
Wtedy nagle ręka Shikamaru, do tej pory leżąca bezwładnie poruszyła się. Mężczyzna najpierw niemrawo zgiął palce, aby później wolno unieść rękę i położyć ją na plecach zrozpaczonej Temari, która aż drgnęła w odpowiedzi na ten nagły kontakt. Spojrzała na twarz chłopaka szeroko otwartymi oczami. On również patrzył prosto na nią spod na wpół przymkniętych powiek. Westchnął ciężko.
- Rety, babo, czego się drzesz...
- Ty... Ty żyjesz! Shikamaru! Żyjesz! Żyjesz. - Nerwowym ruchem zaczęła wodzić dłońmi po jego twarzy, badając każdy jej skrawek. Wciąż płakała, tym razem jednak był to inne łzy. - Żyjesz - powtarzała bez końca
- Jak mam umrzeć, kiedy nawet tutaj nie dajesz mi spokoju. - odpowiedział słabo, ale z humorem. Lekko uniósł usta do uśmiechu, szybko jednak zgiął je w bolesnym grymasie - Przed tobą nie ma ucieczki. Nawet w piekle mnie znajdziesz, upierdliwcu..
Czule pogładził jej wilgotny policzek, kciukiem ocierając łzę. Temari na to zaśmiała się krótko i oparła czoło o czoło chłopaka, zamykając zbolałe oczy.
- Ja też cię kocham, Tem. - dodał po chwili, mimo widoczne odczuwalnego bólu obejmując kobietę ręką w talii.Patrząc na to z boku, czułam jak moje serce rośnie.
***
Gdy później, jeszcze pod koniec dyżuru przyszłam do Shikamaru skontrolować jego stan i podać ostatnią dawkę kroplówki w tym dniu, ten ciągle spoglądał na mnie z tajemniczym uśmiechem. Z początku to ignorowałam, zamieniając z nim jedynie kilka krótkich, prostych zdań. Nie pytałam o sfery osobiste, poruszając tylko zagadnienia kwestii zdrowotnej. Fakt faktem nie chciałam go też niepotrzebnie zamęczać teraz innymi sprawami. Musiał odpoczywać.
Akurat byłam w trakcie pomiaru ciśnienia, kiedy to On pierwszy odezwał się, uprzednio poruszywszy. Wybił mnie z zamyślenia.
- Dziękuje Ci Sakura. Za obie te sprawy.Podniosłam wzrok, na chwile odrywając się od swojej czynności i uśmiechnęłam do niego z sympatią.
- To mój zawód, Shikamaru. Nie masz za co dziękować.
- Zawodowo zajmujesz się łupaniem murów upartych kobiet z Piasku? A, to nie wiedziałem.- Zaśmiałam się pokrótce, on jednak był poważny.
- Uratowałaś dzisiaj moje dwa życia. Zarówno cielesne, jak i duchowe. Nie wiem jak ci się odwdzięczę.
- Nie ma nawet o tym mowy. Masz teraz leżeć i odpoczywać. Bez wymówek. Porandkujecie jak tylko rany się zrosną. Dziękuje. Dobranoc!
Wstałam i czym prędzej ruszyłam do wyjścia, odprowadzania przez jego rozbawione spojrzenie. Nadal był bardzo słaby, ale przytomny i w pełni komunikatywny. Dziękowałam Bogu za tą opatrzność.
- Sakura - Zatrzymał mnie dosłownie w drzwiach. Przystanełam więc i z ręką na klamcę, odwróciłam ku niemu głowę - Wybacz, że popsułem twoje amory moim małym wypadkiem. Wyglądało na to, że w czymś Wam przerwałem.
Nie do końca wiedziałam o co chodzi i prawdę mówiąc, bałam się o to pytać.
- Nam przerwałeś? - Zamrugałam - Niby w czym?
Przenikliwość jego spojrzenia wywołała na moim kręgosłupie dokuczliwe ciarki, a jednak nie mogłam sobie przypomnieć, co takiego jest powodem tej konkluzji.
- Czerwona koronka to doskonały wybór. Każdy facet zreflektuje taki wybór. - palnął nagle
- C-Co..! - Pokraśniałam na twarzy jak dorodna świnka w dosłownie nanoułamek sekundy, natychmiast plątając się w wyjaśnieniach tak niejasnych, że nawet dla mnie brzmiało to debilnie. - Przewidziało ci się. Straciłeś dużo krwi.. To się czasami zdarza. W ogóle jak! Skąd to wiesz?- wyjąkałam w końcu
- Miałaś to pod szlafrokiem. Wiem, przepraszam, nie powinienem był patrzeć. Ale to była ostatnia rzecz którą pamiętam przed straceniem przytomności.- Uśmiechnął się szeroko - Straszne zapadła mi w pamięć.
Upokorzona, czerwona na twarzy i na pewno bardziej nerwowa niż przed wejściem tutaj pożegnałam się i szybciutko zamknęłam za sobą drzwi.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top