36. Przeklęta istota.
- No. To słucham!
Temari rozsiadła się jak bogini na kanapie w pobliskiej kawiarni, zostawiając Hinacie tylko malutki skrawek zaraz przy oparciu. Przezorna ja, wiedząc, że tak będzie wybrałam dla siebie niewielki fotel, gdzie zaszyłam się w poczuciu pełni komfortu. Ostre określenia Cztero-Kitkowca nie robiły na mnie wrażenia, bo zdołałam już do nich przywyknąć.
Człowiek przyzwyczaja się do wielu rzeczy... Przekonałam się o tym wybitnie dobrze podczas przemierzania głównej alei wioski, kilka minut temu. Kiedy tylko obie "przyjaciółki" dowiedziały się, że nie wypijemy u mnie herbaty, bo spaliłam czajnik, a przy okazji też całą resztę kuchni, śmiały się bez przerwy przez całą drogę a ja już po 2 sekundach wyłączyłam się na wszystko, co łączyło się stricte z pogrążaniem mojej osoby. Czasami było to konieczne, jeśli nie chciało się skończyć jako emocjonalna ruina, jak to nieraz przy Temari różnym dziewczętom się zdarzało. W tym samej Hinacie. Zadziwiające było, jak dobrze się teraz dogadywały, podczas gdy przez całą poprzednią znajomość z powodzeniem darły koty. Nie. Źle to powiedziałam. To Temari je darła, później tylko obrzucając Hyuugę ich nieżywymi szczątkami, mniej więcej.
- Co chcesz wiedzieć, diable? - Bezsilnie załamałam ręce - Wracaj do swojej gorącej krainy.
- Na szczęście to nie zależy od ciebie, złotko - ucięła, po czym założyła nogę na nogę. Sygnał nieprzejednana i uporu, jak sądzę. Cichutko wypuściłam z ust powietrze. - Od jakiegoś czasu pewna rzecz spędza mi sen z powiek.
- Poważnie? Tobie? - wtrąciła się z niedowierzaniem Hinata, bezgłośnie unosząc kubek z kawą i upijając niewielkiego łyka. Napój parował intensywnie.
- Tak naprawdę to nie. Sypiam naprawdę dobrze, kiedy tylko przed snem wyobrażam sobie, jak targam pewną durną dziewczynę za włosy przez cały Kraj Ognia.
- Chyba znam ich kolor - wtrąciłam markotnie i dla niepoznaki, również poczęstowałam się swoją herbatą. Smakowała cudownie.
Nagle Temari zrobiła gwałtowny ruch, raptownie pochylając się do przodu co niemal wytrąciło mi kubek z rąk. W porę zdołałam go jednak złapać, chodź kilka bezcennych kapek naporu i tak wylądowało na ziemi.
- Co wiemy o perspektywach małżeńskich Sasuke Uchihy?
Nawet nie zdołałam się zadławić, kiedy w płynnej sekwencji ruchów szybko połknęłam to, co miałam w ustach i zapiszczałam, rażona gorącem spożytego napoju.
- Słucham cię?
- Podobno się żeni.
Z wahaniem obróciłam w rękach szklankę i odwróciłam wzrok. Paliło mnie wnętrze ust i cały przełyk, ale dzielnie trwałam z łzami zatrzymanymi pod linią powiek.
- To prawda. - przyznałam, spoglądając z żalem na bezlitosną ale jakże smaczną sprawczynie mojego cierpienia. Tafla herbaty niewinnie zafalowała wśród brzegów ceramicznego naczynia..
- Podobno z jakąś idiotką.
- Cóż.. Nic mi o tym nie wiadomo.
Zmrużyła powieki, poddając mnie uważnej obserwacji
- Podobno to ty - Cisnęła swój największy pocisk bez ostrzeżenia.
Odchrząknęłam, nieco ściszając głos.
- Możliwe.
Miałam ochotę zagwizdać, wstać i tanecznym krokiem opuścić kawiarnie. Nieraz widziałam to w bajkach, i dość często był to świetny sposób na rozwiązanie problemu. Rzuciłam okiem w stronę drzwi, prowadzących na zewnątrz.
- Jak ty sobie to wyobrażasz, po tym wszystkim, naiwniaro? - Temari wykrzywiła się, tworząc raczej grymas obrzydzenia aniżeli złości. - Macie się teraz pobrać, mieć grupkę czarnowłosych dzieci, razem zestarzeć się i popołudniami grać w cośtam na tarasie? Od tej idylli mam mdłości. Czuję się jak w jakimś ckliwym, miłosnym opowiadaniu.
- Wynikły pewne okoliczności, które...
- Nie próbuj mnie zbyć wyjaśnieniami, Pinki. Byłaś w Sunie, zarzekałaś się, że go nie cierpisz. Tymczasem parę tygodni temu dostaje list od Shikamaru... Szlag!
- Piszecie listy?! - palnęłam od razu, na równi z Hinatą którą rozpromieniła się, niczym słońce w pochmurny dzień.
Moje zielone oczy błysnęły szelmowsko, wyczuwając świeżą intrygę!
- Bardzo oficjalne, nie wyobrażajcie sobie. - Skrzyżowała ramiona na piersi - Tak czy owak, nie mogę patrzeć jak rujnujesz sobie życie i dlatego najchętniej bym się na nie po prostu nie gapiła. Problem byłby rozwiązany. - Westchnęła ciężko, nerwowo podrygując uniesioną w powietrzu stopą - Ale Kankuro również się o Ciebie martwi. A co martwi jego, piekielnie irytuje mnie. Bo wiesz komu o tym ciągle mówi? Mi. Więc z łaski swojej zadbaj o moje nerwy i puść temat z Sasuke w niepamięć, bo ja już nie mam pomysłów, żeby tamować to jego zrzędzenie.
- Chyba przestałam za tobą nadążać. - W poczuciu wewnętrznego obciążenia, oparłam podbródek o zgiętą w łokciu rękę - Czego tak właściwie chcesz?
- Przede wszystkim własnego spokoju. - Wrzuciła do ust ciasteczko - A przy okazji twojego dobra. Czy tam czegokolwiek.
Uśmiechnęłam się sztucznie.
- Kochana jesteś.
- Szczera, skarbie. Poza tym, gdyby mi nie zależało, nie przybyłabym tu na hejnał. Doceń.
- Mimo wszystko musisz zrozumieć, że okoliczności naszego zaręczenia były bardzo nietypowe.
- To znaczy?
Wymieniłyśmy z Hinatą krótkie acz w pełni zgodne spojrzenia.
- Gdyby nie Sakura, Sasuke zostałby oskarżony o popełnienie poważnego przestępstwa, którego nie zrobił. Skończyłoby się egzekucją. Ona jako jedyna mogła pomóc mu ujść z życiem i zrobiła to, oczywiście, w wyniku czego zostali narzeczeństwem. Tylko zachowaj to dla siebie, Temari. To niebezpieczna informacja. - wyjaśniła pokrótce białooka, również częstując się łakociem, leżącym na stole. Po chwili kontemplacji wybrała dla siebie najmniejsze ciastko.
- Okey. I to niby miało pomóc mi w zaakceptowaniu tej sytuacji? - Temari wcale nie wydawała się bliższa temu pomysłowi, co nieco mnie zaniepokoiło. Podniosłam na nią wzrok - Do tej pory myślałam, że zrobiłaś to z tej twojej chorej miłości, Pinki. A teraz okazało się, że to była po prostu czysta głupota.
- Głupota?
- Czy tam, chorobliwa potrzeba udzielenia pomocy każdemu, kto tylko jej potrzebuje. Zwał jak zwał. - wyrecytowała, na koniec machnąwszy jednokrotnie ręką.
- Proponuję zmienić temat - orzekłam pokojowo, wiedząc że ani prośba ani groźba nie zmusi Temari do zaakceptowania mojego związku z Sasuke. Ona go po prostu nie tolerowała, a w jej przypadku owy stan rzeczy przekształca się raczej ciężko. Nie miałam na to siły.
- Może czas najwyższy, aby oprawca zmienił się w zwierzynę? - zaproponowała natychmiast Hinata, częstując moje oczy nadzwyczajnie cwanym uśmieszkiem. Temari, chyba instynktownie wyprostowała się, spoglądając ku dziewczynie z uwagą ale i niewypowiedzianym ostrzeżeniem. W mig zrozumiałam, o co chodzi.
- Podpisuję się pod tym pomysłem rękami i nogami.
- Uważaj, żeby ci ktoś ich zaraz nie połamał - mruknęłą bojowniczka, a ja byłam pewna, że nie są to czcze pogróżki.
A jednak Hinata, po raz pierwszy wysunęła słowny atak na Temari - nie mogłam tego zignorować. Podświadomie zatarłam ręce. Oto reinkarnacja mojego dawno temu zrodzonego planu, połączenia wreszcie Temari i Shikamaru! Tym razem miałam u swojego boku wsparcie, i byłam pewna, że No Subaku nie zdoła przekrzyczeć naszej dwójki, chodźby nie wiem jak się starała. Jeśli się uprzeć, to nawet łamanie kończyn może przyjść jej z niemałym trudem!
- Wracając do tych listów - zagadnęłam jak gdyby nigdy nic i sięgnęłam po ciasteczko. Nie dobyłam go jednak, bo Temari nagle trzasnęła mnie po ręce, po czym sama poczęstowała się wybranym przeze mnie łakociem, ostatnim na talerzyku. Patrząc mi prosto w oczy wrzuciła go do ust. - Od kiedy to trwa? - mruknęłam nieco podminowana.
- Nie twój interes.
- Po prostu cieszę się, że macie ze sobą kontakt. A tak właściwie to uważam, że listy są bardzo romantyczny sposobem na utrzymanie znajomości!
- Zgodnie z tą twoją dziwną teorią, każdy z naszych wiecznie pisujących listy Kage, to potencjalny kochanek.
- Ale wy nie jesteście Kage. - odważyła się zaznaczyć Hinata. Miałam ochotę przybić jej piątkę.
- Tylko się przyjaźnimy - odpowiedziała twardo Temari, nie tracąc na uporze. Siedziała sztywna, jak po połknięciu kija, a jej spojrzenie mogło zmrozić krew w żyłach. Skrupulatnie unikałam patrzenia jej prosto w oczy.
- Ja z Kankuro również jesteśmy przyjaciółmi, a nie wysyłamy do siebie listów - stwierdziłam po krótkiej chwili, bardzo udawanego zamyślenia. - Dlaczego tak trudno ci to przyznać, Tema?
- Nie mów do mnie Tema.
- Odpowiesz na pytanie?
- Nie, raczej nie.
- Wiesz, że on cię kocha, prawa? - Do rozmowy wtrąciła się Hinata, błyskając ząbkami w szerokim uśmiechu - Przyznał to przy nas wszystkich.
- To był omam, wynikający z niedospania.
- Nie wierzysz mu? - zagadnęła Hyuga z nutą smutku w głosie, która mimo wszystko była szczera. - Czemu?
- Hinata, doprawdy. To że Naruto zwrócił się ku Tobie, nie czyni z "miłości" namacalnego tworu. To raczej zbieg okoliczności. - Temari ściągnęła ku sobie brwi w charakterystyczny sposób łączący się z lekkim zadarciem głowy. Doskonale wiedziałam, że za chwile z ust dziewczyny wypłynie coś miażdżącego. Już chciałam wyrzucić z siebie cokolwiek, byleby ją zatrzymać, kiedy nagle przemówiła: - Myślisz, że Uzumaki przeleciałby cię i porzucił na drugi dzień? Litości. Wyrzuty sumienia nakazują mu pozostanie przy twoim boku. W końcu, podobno się przyjaźniliście. A on jak słyszałam, nie lubi wykorzystywać i ranić bliskich. - Oparła się wygodniej i skrzyżowała ręce na piersi, spoglądając z mrożącym opanowaniem na nieco pobladłą twarz białookiej. - To smutne, jak jedna noc potrafi przesądzić o całym życiu tak wrażliwego chłopaka.
- Temari przesadziłaś! - rzuciłam równocześnie z chwilą, w której ta zamknęła usta.
- Okey, Sakura. W porządku - Głos Hinaty wydał się niezwykle ulotny i słabiutki w porównaniu z twardą barwą No Subaku. Kontrolnie zerkałam od jednej kobiety do drugiej, nijak nie mogąc odnaleźć swojego miejsca w tej plątaninie epitetów. - Smuci mnie po prostu, że Temari tak niewiele wie o naturze drugiego człowieka. W tym o intencjach samego Shikamaru.
- Jego intencje są wyłącznie jego sprawą.
- Nawet, jeśli dotyczą ciebie?
Okey, jeśli do tej pory robiłam zblazowaną minę... to miałam do tego prawo! Hinata bez zająknięcia postawiła się Temari, matko droga. To może skończyć się tylko mordobiciem. Zaznaczę, że obie posiadają bardzo destrukcyjne zdolności, które bez problemu mogłyby zetrzeć w proch całą kawiarnię, ze mną w środku. Siedziałam nieco zaniepokojona, strzelając oczami w lewo i prawo. Nie muszę zaznaczać, że w każdej chwili byłam gotowa do uchwycenia łapsk No Subaku, gdyby zachciało jej się w porywie frustracji udusić swoją odważną rozmówczynię..
- Nie kocham go. Nigdy go nie kochałam i nie zamierzam tego robić, chodźby był ostatnim facetem na świecie - Temari była pochmurna jak chmura gradowa, ale nieco zeszła z tonu - I dajcie mi w końcu spokój, bo was pozabijam!
Czy tylko mnie wydało się, że jej głos daleki był od żartowania? Nabrałam powietrza w usta i głośno siorbnęłam herbatę, na moment odwracając ich uwagę od mierzenia się wzrokiem. Zerknęły na mnie przelotnie, po czym wróciły do cichego celebrowania swoich poglądów.
- Jak tam pogoda w Sunie? Praży? - zagadnęłam, żałując, że nie mam gazety którą mogłabym teraz przeglądać.
Nieoczekiwanie Temari z odprężeniem nabrała głębokiego wdechu i rozsiadła się na kanapie, niemal rozpływając na miękkich poduszkach.
- Jak cholera.
Sasuke:
- Stary, nie musisz się tak ciągle gapić w to okno. Przecież nikt nie napadnie jej w środku wioski, w dodatku w biały dzień.
Naruto siedział naprzeciwko i jak zawsze, pierdoleniem doprowadzał mnie do szału, dostarczając jak na tacy wszystkich emocji, których generalnie wolałbym unikać, zważywszy że jesteśmy - jak słusznie zauważył - w centrum wioski i każdy może nas zobaczyć. Co jak co ale tłuc tego pajaca wolałbym na osobności. Zerknąłem na niego nieprzychylnie, z każdym kolejnym słowem będąc coraz dalej od twardego postanowienia, nie irytowania się z byle powodu, gdy w grę wchodzi Sakura.
- Nie jestem tego taki pewny
- Gdybyś był, nie siedzielibyśmy teraz tutaj, a ja nie czułbym się jak prześladowca.
- Przestaniesz marudzić?
Naruto przybrał poważny wyraz twarzy i pochylił się w przód.
- Bardzo bym chciał, ale pomyśl Sasuke. Nasze narzeczone po raz pierwszy od dawna wyszły gdzieś same, a my co robimy? Siedzimy 50 metrów od nich.
- I zapobiegamy ewentualnemu porwaniu. W czym masz problem? - Westchnąłem głęboko, żałując, że postanowiłem zabrać Uzumakiego ze sobą. Samotnie miałbym większą szansę nie zostać przyłapanym, tymczasem aktualne wrzaski tego pajaca sprowadzają na nas spojrzenia chyba wszystkich, którzy pojawią się akurat w okolicy.
Zapatrzyłem się melancholijnie w szklaną powłokę, przez którą wyraźnie widziałem czubek głowy Sakury, ledwie wyłaniający się z obszernego fotela w wypłowiałym, brązowym kolorze. Kręciła się niemal non stop i co rusz poprawiała włosy, zaczesując je do tyłu. To, sam dokładnie nie wiem w którym momencie przywołało na moje usta czuły półuśmiech. Siedząc, stojąc czy podczas snu, zawsze była w ciągłym ruchu. Nawet jeśli oznaczało to tylko obracanie czegoś w dłoniach. Wyszczególniłem tą przypadłość całkowicie przypadkiem, gdy z braku konkretnego zajęcia obserwowałem jej sposób poruszania się w domu. Stawiała ciche kroki, zawsze była gotowa szczerze się uśmiechnąć i co ciekawsze, często rumieniła się w sposób przez większość czasu przeze mnie nie dostrzegalny. Kiedy tylko przyszło jej zmierzyć się z własnym skrępowaniem lekko spuszczała głowę, zasłaniała się włosami i dyskretne wycofywała. Od kiedy odkryłem ten drobny podstęp, obserwowałem jej nieporadne poczynania ze skrywanym rozbawieniem, nawet jeśli na zewnątrz pozostawałem pozornie obojętny.
- Słuchasz ty mnie w ogóle? - Mruknął ponuro Naruto, robiąc zniechęconą minę
- Tak, tak. Mów dalej - odparłem, nawet nie niego nie patrząc.
Nie wiem co dokładnie we mnie uległo przemianie, ale ostatnimi czasy zdecydowanie częściej niż przez ostatnie 23 lata swojego życia, miałem ochotę szczerze się roześmiać. Wziąć ją w ramiona, przytulić.
Nagle coś tak zaskakującego wydało mi się świetnym pomysłem, absolutnie niezwiązanym z niesubordynowanym zachowaniem pewnych części ciała.
I wtedy nagle odwróciła się a nasze spojrzenia skrzyżowały się na jedna, krótką chwilę, po której zostałem obdarzony najpiękniejszym uśmiechem, jaki kiedykolwiek widziałem na jej twarzy. Niewątpliwie, była szczęśliwa.
Chciałem wierzyć, że to po części moja zasługa.
A wiedza ta była mi bardzo przyjemna, co wprawiło mnie w głęboką zadumę. Właściwie jak mocno lubię Sakurę?
Ponownie zerknąłem w jej kierunku, lecz ona już zajęta była żywym rozmawianiem z przyjaciółkami. Gestykulowała, śmiejąc się w głos...
A ja obserwowałem ją z roztargnieniem. I nikt już nie miał znaczenia.
Kilka dni później siedziałem nad ciągnącym się kilometrami zwojem, zawierającym wszystkie informacje jakie według Ino, powinny znaleźć zastosowanie w naglących przygotowywaniach do nadchodzącego ślubu. Niemiłosiernie usiłowałem nie zasnąć. Yamanaka poczęstowała nas solidnymi wytycznymi, od wyglądu sukni po wypastowanie podłogi na sali włącznie i, chyba tylko z szacunku do jej pracy, na przemian z Sakurą, rotacyjnie staraliśmy się przebrnąć przez ten cały tabun dobrych rad. I faktycznie, większość z nich była warta rozważenia, o ile tylko ma się w sobie chodź odrobinę ochoty, by po tej karkołomnej lekturze myśleć jeszcze o kwestiach jakiegokolwiek ożenienia się, tudzież zamążpójścia.
Nie przesadzę twierdząc, że zarówno ja, jak i moja wybuchowa narzeczona, nie raz mieliśmy ochotę rzucić gdzieś tym cholernym pierścionkiem i zapomnieć o sprawie. Zapomnieć o setkach przygotowań, kwiatach, wszystkich tych pierdołach, które nie powinny zaprzątać nam głowy, bo ceremonia miała być skromna! A przyjdzie chyba cała Konoha.
Datę ustaliliśmy wspólnie z Kakashim i jest to chyba jedyna rzecz, na którą miałem wpływ. Sakura, zdaje się również, bo chodź w życiu nie przyzna się do tego głośno, już dawno straciła panowanie nad sytuacją. Ino oszalała, nachodząc nas trzydzieści razy dziennie i zasypując potokiem słów, dla ironii bardzo silnie powiązanych z treścią zwojów, toteż pierwsze minuty ceremonii znałem już chyba na blaszkę.
W pełnej konspiracji, staraliśmy się tarasować czymś ciężkim każde możliwe drzwi.
Zgodnie z ustaleniami, ślub ma odbyć się już za półtora tygodnia. Hokage stwierdził, całkiem zresztą słusznie, że im szybciej przez to przebrniemy tym lepiej, bo żadna nieplanowana sytuacja nie wypłynie, a ja, za sprawą przywiązania do Sakury już na zawsze, z powodzeniem oczyszczę się z zarzutów, które mimo niewypowiedzenia i tak trwają gdzieś na ustach Starszyzny.
Półtora tygodnia.
Półtora tygodnia barykadowania każdej możliwej dziury w domu, byleby tylko opętana Ino nie wtargnęła do środka.
Przejechałem palcem po zbitej linijce tekstu i miałem ochotę głośno zapłakać nad swoim losem. Kto by pomyślał, że tak skończę. Jako stateczny obywatel, mieszkający w domu na przedmieściach i z kawą przy lewej ręce, analizujący sprawy organizacyjne własnego ślubu. W dodatku za żone biorę zmorę mojego dzieciństwa, dla której niezaprzeczalnie straciłem głowę i wcale mi to nie przeszkadza. Do pełni wizji brakuje mi tylko psa i latających za nim dzieci.
Wielkie nieba, dzieci.
Na szczęście od dalszych rozmyślań wyrwał mnie ponaglający krzyk Sakury, dochodzący gdzieś z oddali. Nawoływała moje imię, najpierw spokojnie, później już nieco nerwowo. Chętnie zerwałem się z miejsca i ruszyłem śladem jej głosu, znajdując ją w końcu wciśniętą w róg składziku, niewielkiego pomieszczenia na rzeczy stricte chemiczne, bądź nadające się do sprzątania.
- Na co się tak gapisz, pomóż! - zawołała, nawet nie odwracając głowy w moją stronę. Różowa czupryna podrygiwała gwałtownie, gdy ich właścicielka za sprawą krótkich skoków, usiłowała dosięgnąć kartonu, znajdującego się na najwyższej półce, niemal pod samym sufitem. Obserwowałem to rzecz jasna z rozbawieniem, bo widok jej rozeźlonej osoby zawsze, w jakiś przedziwny sposób poprawiał mi humor. - Sasuke!
- Przesuń się trochę. Przecież nie zmieścimy się tam oboje.
Posłusznie usunęła się w bok, ściśle przylegając plecami do obładowanych półek, zajmujących wszystkie trzy ściany i tak niewielkiego pomieszczenia. Raz jeszcze zerknąłem na karton i nie spuszczając z niego wzroku, wcisnąłem się do środka.
I bez Sakury, przywierającej kurczowo do mojego boku było tam piekielnie ciasno. Ledwo byłem w stanie wyprostować rękę, nie zwalając przy tym dziesiątek preparatów.
- Dosięgniesz?
Ciągle śledziły mnie zielone ślepia dziewczyny, która wysoko zadzierając głowę obserwowała, jak bardzo, bardzo powoli zsuwam z regału ciężki pakunek.
I nagle rozległ się cichy trzask i zapadła przeraźliwa ciemność. Zamarłem w połowie ruchu.
- Sakura? - Zapytałem kontrolnie, instynktownie wsuwając karton z powrotem na miejsce. Następnie rozejrzałem się, lecz moje oczy dojrzały tylko ciemność.
- Tak? - odpowiedziała, równie cichutko. Słyszałem, jak rękami szura po drzwiach próbując odnaleźć klamkę. Uzbroiłem się więc w cierpliwość i czekałem, ale gdy natrętny dźwięk nie ustawał a jej ruchu zrobiły się bardziej gwałtownie, nie wytrzymałem.
- Masz ją w końcu?
- Nie - odparła rozpaczliwie - Nie ma jej tutaj.
- Co?
- Nie ma klamki po tej stronie drzwi. Sam zobacz.
Nie chciałem w to wierzyć, ale tak jak mówiła, drzwi pozostawały zatrważające gładkie niemal w każdym miejscu. Tego mi właśnie, kurwa, brakowało.
- Jasna cholera!
Z trudem opuściłem ręce wzdłuż ciała, a odgłos spadających na ziemię opakowań zagłuszył uciążliwe westchnięcie. Sakura nie poruszała się, jeśli nie liczyć ręki, którą wciąż, w swej naiwności próbowała uchwycić nieistniejącą klamkę.
- Sasuke nie denerwuj się, ja mam pomysł. - wyznała, gdy już dała sobie spokój i odgłos szamotaniny ustał, zatapiając nas w ciszy. Oczy powoli przyzwyczajały się do ciemności, i teraz byłem w stanie zobaczyć jej włosy oraz wielkie, połyskujące oczy, wpatrujące się we mnie niemal ze strachem.
Dla obopólnej wygody, obróciłem się do kobiety przodem, tym samym zapewniając nam odrobinę wolnego miejsca - akurat na tyle, by móc swobodnie oddychać. Czułem ciepłe powiewy na torsie, podobnie jak ona musiała odczuwać je na swojej głowie.
- Myślałem, że pilnujesz tych drzwi. - Byłem opanowany, ale w środku aż skręcało mnie ze zniecierpliwienia. I nie chodziło wcale o sam fakt ugrzęźnięcia w składziku, bo z reguły bywałem cierpliwy. Sęk w tym, z kim tutaj utknąłem. I dlaczego ona, nawet w takiej sytuacji, kręci się ciągle, doprowadzając mnie do kresu wytrzymałości.
- Nie wiedziałam, że same się domykają - burknęła i zachmurzyła się, co zarejestrowałem odwróceniem przez nią głowy w bok. Kolejny ruch. Jej długie włosy zamigotały w powietrzu, ocierając się o moją skórę na ramieniu.
- Nie gadaj tyle, tylko realizuj szybko ten pomysł - syknąłem przez zaciśnięte zęby, mając na uwadzę, że jeśli zaraz się nie wydostaniemy, a ona ciągle będzie się tak kręcić.. to nie wiem co zrobię. To znaczy wiem. Ale nie chce przyznawać się do tego głośno.
Sakura od razu rozpromieniła się i - na boga! - odwróciła w stronę drzwi, ocierając całą sobą o moje ciało. Głośno zaczerpnąłem powietrza i wstrzymałem oddech.
- Po prostuje je rozwalę! Uwaga! - zawołała energicznie.
Rozległ się drewniany odgłos uderzenia pięścią w drzwi i.. nic poza tym.
- Sasuke? - Kobieta nie kryła zdziwienia, w przypływie paniki uderzając w te przeklęte wrota jeszcze kilka razy, bez skutku. Drzwi ani drgnęły, w ogóle nie przejmując się ciosami różowowłosej, które zazwyczaj działały rozkruszająco na każdy rodzaj powierzchni. - Dlaczego to nie działa?!
I wtedy poraziła mnie nagła myśl. Myśl, za sprawą której straciłem szansę na wyjście stąd przy pełni zmysłach.
- Chyba wiem dlaczego - Miałem ochotę bić czołem o półkę, więc po prostu to zrobiłem, uderzając łącznie dwa razy. I za każdym razem przeklinałem siebie i swoje cudowne rozwiązania. - Pamiętasz, jak rozwaliłaś ścianę?
- No tak - przyznała nieufnie, a ja niemal czułem na sobie jej baczny wzrok.
- Dzień później, razem z Naruto postawiliśmy wokół domu barierę, mającą chronić budynek przed twoją siłą.
- Że co zrobiliście?! - Odwróciła się znowu, tym razem do mnie. Przeklęta istota!
- To było koniecznie, inaczej rozniosłabyś w proch cały dom.
- To była tylko ściana!
- Na dobry początek - Trudno było mi myśleć i odpowiadać, kiedy jej piersi ocierały się o moją klatkę piersiową, za każdym razem kiedy tylko nabierała wdechu.
Groźnie ściągnęła ku sobie brwi.
- Ściągnij tą przeklętą barierę ale już!
- Sęk w tym, że nie mogę.
- Nie możesz?!
Śmiesznie musiałaby wyglądać ta rozmowa z perspektywy osób, znajdujących się w salonie. Niepozorny składzik i krzyki złości, wydobywające się z niego w coraz burzliwszych tonacjach.
Sakura nie kryła zirytowana, ja unikałem jej wzroku i maniakalnei zaciskałem szczękę.
- Jak sama nazwa wskazuje, jest to bariera. Aby ją stworzyć, musiałem porozstawiać pieczęcie wokół całego domu.
- Czyli to oznacza.. że.. słodki jezu... To twoja wina, że tutaj utknęliśmy! - zawyła nagle i gdyby nie panująca ciasnota, właśnie okładałaby mnie pięściami po brzuchu.- Utknęliśmy na zawsze, bo nikt nas stąd nie wyciągnie przez następny tydzień!
- Dramatyzujesz - Usilnie starałem się skupić myśli, odnaleźć rozwiązanie, może lukę w działaniu techniki.. Ale nie. Ona wolała ciągłe przyciągać moją uwagę, wydobywając z siebie serię złorzeczących szeptów. Ilekroć bym się nie skupił, do uszu samoistnie docierały syczące epitety: "dureń, bałwan, zginiemy, nie chce umierać, pajac ". I tak w kółko i w kółko.
Nawet nie miałem jak zatkać jej rozszalałych ust, bo za mała przestrzeń nie pozwalała na swobodne uniesienie rąk.
- Sakura.
Zamilkła raptownie, świdrując mnie połyskującymi z ożywieniem oczami.
- Co?
- Podnieś głowę
- Po co?
- Po prostu to zrób.
Spełniła moją prośbę, przez moment zachowując względną ciszę i czekając, cały czas patrząc na mnie z roztargnieniem.
Odetchnąłem głęboko a potem Sakura się poruszyła. Zaledwie odrobinę, tylko lekko zakołysała biodrami. To jednak wystarczyło. Musiałem ją pocałować. Nie powstrzymałbym się nawet, gdyby Madara zaatakował Konohe, nawet gdyby niebo runęło na ziemię i nawet gdyby ktoś właśnie w tym momencie, otwierał ten przeklęty składzik.
Pochylając się, dobyłem jej pełnych warg. Zmysłowe mruknięcie kontrastowało z zdławionym okrzykiem zdziwienia, który wydała.
Całowałem ją i całowałem a potem całowałem jeszcze trochę.
W końcu na sekundę uniósłem głowę na tyle, żeby złapać oddech, lecz sekunda wystarczyła aby ta okropna kobieta zdążyła się odezwać
- To dlatego chciałeś żebym podniosła głowę?
- Przestań gadać!
Pocałowałem ją jeszcze raz i z pewnością nie poprzestałbym na tym, gdybyśmy nie byli ścisnieci tak mocno, że nawet gdybym próbował nie mógłbym ją objąć
- Sasuke? - odezwała się, kiedy znów musiałem zaczerpnąć oddechu
- Ależ masz do tego talent!
- Do pocałunków? - spytała bardziej zadowolonym głosem niż zapewne zamierzała.
- Nie, do wykorzystywania każdego mojego oddechu na gadanie.
- Och!
- Ale w pocałunkach też jesteś dobra. Trochę wprawy i staniesz się mistrzynią.
Sakura wbiła mi łokieć w brzuch co było prawdziwą sztuką, zważywszy na ciasnotę pomieszczenia. A potem splotła ze sobą nasze dłonie.
Trwaliśmy tak, ni to z ochoty, ni to z konieczności (chodź zapewne w gre wchodziło zarówno jedno jak i drugie) przez bardzo długi czas. Czas, który ona poświęciła na żmudny monolog, bo akurat w tym momencie przypomniała się jej niecierpiąca zwłoki kwestia, niewątpliwie zaczerpnięta ze Ślubnego Elementarza Ino Yamanaki. I chodź lubiłem barwę jej głosu, nie jego chciałem w owej chwili doświadczać.
- Mam prośbę - mruknąłem w pewnym momencie, skutecznie zatrzymując ją w połowie zdania. Delikatnie oparłem głowę o jej czoło. - Czy mogłabyś używać tych swoich usteczek do czegoś innego, niż mówienie?
- A to dlaczego? - zdziwiła się.
- Bo ciągle mówisz. Przestań to robić!
- Czyżby?! - żachnęła się - Skoro tak, to ja już się w ogóle nie będę odzywać.
I odwróciła głowę, wydęła wargi i odsunęła się tyle, ile mogła - czyli o milimetr. Zrobiłem zblazowaną minę.
- Co ty robisz?
- Nie odzywam się do ciebie, sam tego chciałeś!
Obraziła się.
Poważnie.
Czy to ta klaustrofobiczna aura działała na nią z taką buntowniczą zjadliwością? Nie miałem pojęcia. Przecież ona nigdy nie rzucała na mnie fochów!
Co gorsza, nie wiedziałem też, jak mógłbym ją ugłaskać, mając do dyspozycji tylko, dla ironii, słowa. Akurat ich chciałem uniknąć. Akurat teraz!
Przeklęte, cholerne kobiety.
- Mój Boże, Sakura uważaj na głowę!
Zaoferowana drgnęła i zadarła podbródek do góry, a gdy usiłowała dopatrzeć się powodu domniemanego zagrożenia, znowu ją pocałowałem, z całą żarliwością napierając na kobietę swoim ciałem. Nie opierała się długo, jeśli o jakimkolwiek opieraniu się może być w ogóle mowa. Od razu odpowiedziała mi z równą namiętnością, unosząc się na palcach.
- Hej! - Tym razem nie czekała aż złapie oddech
- Co do diabła!
- Chyba coś słyszałam. Cicho bądź!
Przybliżyłą tą swoją małą główkę do drzwi i nasłuchiwała. przytykając palec do wilgotnych warg na znak kompletnej ciszy. Następnie załomotała w drewniane wrota, aż te niemal się zatrzęsły, krzycząc jednocześnie:
- Halo! Tutaj!
- BOŻE ALE SIĘ WYSTRASZYŁEM! - Rozległo się natychmiast gdzieś z wnętrza domu. - Skąd dochodził ten krzyk? Ktoś tu jest?!
- Zza drzwi! - Krzyk Sakury niemal rozerwał mi bębenki w uszach - Otwórz je!
Niestosownie długa chwila minęła, nim klamka po zewnętrznej stronie zaskrzypiała przeraźliwie, sygnalizując nacisk. Drzwi uchyliły się, wpuszczając do środka nieco światła. Przymrużyłem oczy podczas gdy Sakura energicznie rozwarła przejście na oścież.
Stanęliśmy twarzą w twarz z żywą postacią chodzącego szyderstwa.
- Tego się, doprawdy nie spodziewałam.
Morskie oczy wpatrywały się w nas z zażenowaniem spod cynicznie uniesionych brwi, jakby ich właścicielka sama odczuwała głęboki żal, widząc nas tutaj, w takiej sytuacji. Za jej plecami czaił się Kankuro, i to niewątpliwie jego głos musieliśmy słyszeć, bo nie wydaje mi się, aby Temari było w stanie zaskoczyć coś takiego, jak nagły odgłos z innego pomieszczenia.
Mimo to oboje wpatrywali się w nas z dziwnymi minami.
Usłyszałem nerwowy śmiech Sakury.
- Jak tutaj weszliście? - odezwałem się, targnięty nagłą konkluzją.
- Oknem, bo drzwi były zamknięte na setki zamków.
- Wiem. Osobiście je wszystkie zamykałem.
Buntowniczka przyjrzała mi się z rozbawieniem, który nie często rejestrowałem w jej oczach.
- Jak rozumiem, wolisz pukać Sakure w świętym spokoju. - Przeniosła wzrok na otwarty składzik i chwile badała jego zawartość - Dlatego przeleciałeś ją w tamtym miejsciu? Cenisz sobie brak komfortu, czy to tylko ta obsesja nie zostania przyłapanym?
- T-Tema! - Sakura zdecydowała się interweniować, wkraczając zdecydowanie pomiędzy naszą dwójkę. Chwyciłem ją za ramię, chcąc, ładnie mówiąc, zdjąć Haruno z linii ognia, ale ona zaparła się jak osioł i ani drgnęła. - To wcale nie tak! Utknęliśmy tam, bo Sasuke pomagał mi ściągnąć coś z górnej półki.
- Co tutaj robicie? - Wpadłem w potok zbędnych wyjaśnień Sakury, przebijając się szorstkim głosem ponad jej piskliwy ton.
Kankuro rzeczowym ruchem naciągnął kaptur na głowę.
- Ino nie mogła się tutaj dostać, kiedy akurat przechodziliśmy obok. W każdym razie spieszyła się i kazała przekazać Sakurze to.
Wręczył jej starannie owiniętą czerwonym materiałem paczkę.
Haruno chwilę oglądała niemałe zawiniątko, lecz nie zdecydowała się, mimo wszystko pokazać wszystkim jego zawartości. Delikatny uśmiech zagrał na jej wargach po czym zniknął.
- O, skoro już jesteście! Pomożecie nam wypisywać zaproszenia! - zaćwiergotała w pewnym momencie
- Akurat nie mogę - Kankuro bezradnie rozłożył ręce.
- Nie w tym życiu - zgodnie poparła go Temari.
I zanim się obejrzeliśmy, już ich nie było.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top