30. Czy narzeczeni nie trzymają się czasami za ręce?
Następnego dnia Sasuke bez zbędnych wyjaśnień, siłą wyciągnął mnie z domu i nakazał szybki, wojskowy marsz w stronę przez siebie wskazaną.
- Gdzie idziemy? - pytałam naiwnie co jakiś czas, standardowo nie uzyskując odpowiedzi ani na to, ani na nic innego, nie ważne jak sprytnym określeniem bym się nie posłużyła.
Uchiha zachowywał stoicki spokój, ograniczając swoje ruchy zaledwie do mocnego przytrzymywania mnie za ramię - kiedy w panice usiłowałam uskoczyć w bok, by schronić się w ramionach pierwszej lepszej osoby.
Może zabrzmi to trochę histerycznie, ale miałam nieodłączne wrażenie, iż ciągnie mnie on w miejsce głęboko wykopanego dołu, najlepiej gdzieś w samym centrum lasu. Tam, gdzie nikt nie usłyszałby moich agonalnych krzyków, gdzie nie byłoby świadków... Gdzie mógłby się mnie bezceremonialnie i najprościej rzecz ujmując pozbyć. Biorąc pod ostrzał spojrzeń wydarzenia ostatnich dni, miał wiele powodów by chcieć to zrobić.
I to właśnie napawało mnie zgrozą. Bo jakie ja, mała głupiutka ja mam szanse z Sasuke? Z tym wielkim, niepokonanym, posługującym się sharinganem, susanno, ogniem, niewyobrażalnym sprytem, kataną, błyskawicami mężczyzną?
No żadne właśnie.
A on doskonale o tym wiedział.
Dlatego możecie wyobrazić sobie moje zdziwienie, kiedy w pewnym momencie gestem ręki nakazał mi zatrzymanie się przed jakimś bliżej niezidentyfikowanym skrawkiem wolnej ziemi, na drugim końcu wioski. Wciąż milcząc przystanął tuż obok mnie, w dziwnie melancholijny sposób zapatrując się w porośniętą gęstą trawą przestrzeń.
Starałam się podążać śladem jego wzroku, błądzącym po wszystkim z uwagą i ostrożnością. Zdawać by się mogło, iż podczas owych obserwacji nie uronił ani kapka ziemi, każdemu, najmniejszemu skrawkowi dawkując swoją uwagę z oszczędnością, ale szacunkiem.
Delikatny wietrzyk lekko rozwiał nasze włosy, nadając trwającej chwili wyjątkowej atmosfery. Tu, teraz czułam się duchowo zjednoczona z mężczyzną, który znaczył dla mnie wszystko, a o którym nie wiedziałam nic.
- Tutaj... stał twój dom, prawda? - zapytałam w pewnym momencie ściszonym szeptem, podłapując niewidoczny gołym okiem smutek Sasuke. Starym zwyczajem zachowywał on niezmienny wyraz twarzy, sprawiając wrażenie osoby niezniszczalnej, odpornej na całe zło tego świata. Mimo tego wiedziałam, czułam cierpienie, które skrywał na samym dnie swojego serca, każdą cząstką siebie.
Odkąd tylko pamiętam, darzyłam karowłosego wyjątkowym rodzajem empatii i bez względu na to w jakim znajdowałam się wieku, gotowa byłam nawet w środku nocy wstać i służyć mu swoim ciepłem; wierzyłam, że to właśnie jego, tak bardzo od zawsze brakowało mężczyźnie.
Chcąc zjednoczyć się z Sasuke w tej przywołującej wspomnienia chwili i bez zbędnych słów pokazać mu swoje dozgonne niemal wieczyste wsparcie, uniosłam dłoń i nieśmiało, z wahaniem wsunęłam ją w jego dużą, bezwładnie opuszczoną rękę.
Z gwałtownością natychmiast ją odsunął, jednocześnie spoglądając na mnie z rażącym potępieniem.
- Jesteśmy narzeczeństwem, czyż nie? - odrzekłam najspokojniej w świecie, spoglądając na niego po lekkim zadarciu głowy ku górze. Uśmiechnęłam się delikatnie. - Czy narzeczeni nie trzymają się czasami za ręce?
Zmrużył posępnie powieki, po bardzo długiej chwili na powrót opuszczając rękę wzdłuż ciała. Wydawało mi się na początku, że po prostu ją opuści i wróci do lekceważenia mojej obecności, podczas gdy on niespodziewanie chwycił za moją dłoń, zamykając ją w swoim silnym uścisku.
Szeroko rozwarłam powieki, gwałtownie opuszczając wzrok na nasze splecione ze sobą ręce.
Z wrażenia zapomniałam chyba jak się oddycha, bo nagle przejawiałam skłonności do całkowitej niemożności zaczerpnięcia wdechu.
- Coś nie tak? - mruknął Sasuke, spoglądając na mnie zaledwie kącikiem oka.
- N-Nie.- Na raz wydusiłam z siebie to markotne słówko i niekontrolowanie kręciłam głową na boki, wciąż nie mogąc dojść do siebie po ruchu, który bez ostrzeżenia wysunął. Uchiha Sasuke we własnej osobie tak po prostu złapał mnie za rękę, w dodatku nie po to by w przypływie krwawej furii mi ją połamać, wykręcić czy też nadszarpnąć. Jego palce otaczały moje z delikatnością, o która bym go nie podejrzewała.
Na domiar wszystkiego zachowywał się tak, jakby był to dla niego chleb powszedni.
- Chodź. Muszę ci coś powiedzieć.- oznajmił nagle, po czym bez ostrzeżenia ruszył do przodu, pociągając mnie za sobą.
Niezdarnie stawiałam kroki na trawiastej ziemi, starając się przypadkiem nie nadepnąć mu na stopę, podczas gdy on szedł w zaparte, ani na moment nie zwalniając tempa.
Szybko dotarliśmy na sam środek łąki. Wtedy też Uchiha zatrzymał się i odwrócił, stając twarzą w twarz ze mną, moimi zaczerwienionymi policzkami, rozwianymi, różowymi włosami oraz nieśmiało opuszczonymi oczami. Znowu naszła mnie ta dziwna fala zwątpienia i co gorsza, nic nie mogłam na to poradzić.
- Mam nadzieję, że w końcu będziemy mogli tutaj normalnie porozmawiać. - odezwał się chłodno, bezszelestnie postępując krok w moją stronę.
Zawahałam się nieznacznie.
Znajomy sygnał w mózgu nakazał mi zachować ostrożność.
- Porozmawiać? - powtórzyłam z obawą.
Każdy kto znał Sasuke trochę bardziej, wiedział, że w jego przypadku w grę wchodzą tylko gorsze i najgorsze wieści, nigdy dobre, bo to było po prostu nie w jego stylu.
Poczułam na plecach miliony zimnych dreszczy.
Nie byłam pod żadnym względem przygotowana, by usłyszeć z jego ust gorzkie słowa pożegnania bądź odtrącenia, tymczasem wszystko we mnie burzyło się i chwiało, przepowiadając najczarniejszy scenariusz. Jak za sprawą magicznej różdżki zniknęło wcześniejsze otępienie i wstyd, ustępując miejsca rosnącemu poczuciu strachu.
Strachu przed tym, co mogłam zaraz usłyszeć.
Za sprawą jednej chwili atmosfera z magicznej, przeobraziła się w mroczną, niemal nerwową. Sasuke zachowywał beznamiętny spokój.
- Musisz wiedzieć, że wczorajszego wieczoru byłem spotkać się z Kakashim.
Oh nie! - zawołałam w myślach, stopniowo spoglądając na mężczyznę z coraz większym zdezorientowaniem.
- Po co? - wydusiłam, w napięciu nieświadomie zaciskając palce na jego dłoni.
- Aby wyjaśnić z nim pewne kwestie. - odparł zwięźle - Kwestie, dotyczące mojego przyszłego życia.
Oh nie, nie, nie! - krzyczałam rozpaczliwie i zarazem bezgłośnie, czując wgłębi ducha potęgującą się niemoc. Owszem, sama dałam mu taki wybór, postawiłam jasno granice i jeszcze dosadniej wyjaśniłam mu ich zastosowanie.. W najgorszych koszmarach nie pomyślałam jednak, że Sasuke, mimo wcześniejszych słów jeszcze zmieni zdanie i zdecyduje się mnie zostawić.
Gotowa byłam już nigdy nie puszczać jego ręki, byleby tylko znów mnie nie opuścił.
- Nie tylko zgodził się na nasze małżeństwo - pociągnął beznamiętnie, w pewnej chwili w pełni zatrzymując na mnie spojrzenie. - Ale i podarował mi, w ramach, jak to określił "ślubnego podarunku", całą ziemię należącą niegdyś do mojego Klanu.
Sasuke:
- Nie tylko zgodził się na nasze małżeństwo, ale i podarował mi, w ramach, jak to określił "ślubnego podarunku" całą ziemię należącą niegdyś do mojego Klanu. - powiedziałem z uśmiechem czającym się gdzieś w kącikach ust, jednocześnie przez cały czas spoglądając Sakurze prosto w oczy. Zielone zwierciadła połyskiwały w świetle południowego słońca, nadając jej delikatnej twarzy eterycznego wyrazu.
Skłamałbym mówiąc, iż nie oczekiwałem reakcji kobiety na tą wiadomość. Ona jednak stała jak zaklęta, wpatrując się we mnie z nietęga miną i przygaszonym wyrazem oczu.
Może tylko mi się wydawało, ale od jakiegoś czasu Haruno zrobiła się dziwnie spięta i nieswoja. Zastygła w miejscu, w ciszy chłonąc każde moje słowo, rozkładając je na części pierwsze i bez pośpiechu przyswajając
Zmrużyłem powieki.
- Zamierzam odbudować dzielnicę mojego... naszego rodu. - pociągnąłem dalej, zachęcony jej milczeniem. Zastanawiałem się skrycie, czy do dziewczyny dociera w ogóle to, co usiłuje jej od kilku dni nieumiejętnie przekazać. - Dla nas.
- Ale... jak to? - dobiegł mnie jej słaby głosik - Czyli ty jednak... zostajesz?
- A gdzie niby miałbym pójść? - odparłem natychmiast, ironicznie unosząc brwii. Zachowanie Sakury było dla mnie niezrozumiałe; podobnie jak te durne pytania, zadane z typowym dla niej zabarwieniem nieusprawiedliwionej obawy. - Co ci znowu strzeliło do tej durnej głowy, Haruno?
- Bo myślałam, że chcesz mi powiedzieć o swoim odejściu! - Zjeżyła się, odpowiedź udzielając za sprawą jednego, głośnego prychnięcia.
- Jakiego do licha odejścia?
- No bo myślałam! Tak to wszystko wyglądało..
- Niby co ci wyglądało? - Jeszcze wyżej zadarłem swoje brwi, niemal stykając je z linią włosów - Po jaką cholerę miałbym cię ciągnąć aż tutaj, żeby powiedzieć ci o swoim rzekomym odejściu? Przemyślałaś to w ogóle?
- Nie! Jak miałam to do diaska przemyśleć, kiedy skoro świt wyciągnąłeś mnie z domu i bez sensu przyciągnąłeś aż tutaj!
- Bez sensu? Czy ty słuchasz w ogóle tego co mówię, głupia kobieto? - syknąłem, ręką przyciągając całe jej ciało bliżej siebie. Zrobiłem to na tyle silnie, że wątła postać dziewczyny zatrzymała się niezdarnie na mojej klatce piersiowej. Ani drgnąłem, silnie otaczając ramieniem jej drobne plecy.
Zawarczała coś pod nosem, za sekundę z gwałtownością zadzierając głowę ku górze i krzyżując ze mną spojrzenia.
- Z reguły nie słucham idiotów! - odparowała ze spokojem, złowieszczo mrużąc powieki.
- ... Chyba zbuduję ci klatkę - mruknąłem pod nosem, co jednak nie umknęło wiecznie wyostrzonemu zmysłowi słuchu różowowłosej. Gniewnie zmarszczyła nos, sygnalizując początek nadciągającej eksplozji frustracji.
- Klatke?! - huknęła głośno - Dla twojej wiadomości zniszczę ją, tak samo jak zniszczę zaraz twoją piękną buźkę a zaraz po niej to twoje cholerne życie! Ty...!
I wtedy zaśmiałem się głośno.
Bez specjalnego skrępowania przerwałem ciągnący się w nieskończoność potok barwnych bluźnierstw i złorzeczeń nagłym wybuchem śmiechu, z początku cichym, później donośnym i gardłowym. W międzyczasie słowa Sakury słabły, finalnie całkowicie ginąc wśród odmętów mojego rozbawienia.
- I co cię tak bawi, co? - warknęła, podejmując pierwsze próby wyswobodzenia się z mojego uścisku. - Przeklęty kretyn. Jak ty mnie denerwujesz!
- Nic takiego. Czasami bywasz po prostu strasznie choleryczna.
Nachyliłem się, by móc bez problemu zatopić twarz w jej pachnących lawendą włosach. Zaciągnąłem się tym zapachem, z satysfakcją odnotowując, iż ciało kunoichi nagle spięło się, zamierając w bezruchu.
Po chwili znów przemówiłem:
- Chciałem Ci tylko powiedzieć ty mały, narwany potworze będący w przyszłości, uchowaj boże, moja małą, narwaną żoną, że w tym miejscu powstanie za jakiś czas nasz wspólny dom. Wspólny, bo nie zrezygnuje z tego małżeństwa, chodź byś mi miała "przypadkiem" miażdżyć gardło każdego, cholernego dnia, rozumiesz? - O ile było to możliwe, spięła się jeszcze bardziej, a następnie raptownie rozluźniła, jakby przyjmując do wiadomości fakt, że to w moich ramionach się właśnie znajduje i to mnie będzie teraz słuchać. Poczułem jak jej delikatne dłonie, do tej pory odpychające się od mojego torsu, niwelują nacisk, bezwładnie opadając ku dołowi. Uśmiechnąłem się kącikiem ust. - Jest jeszcze jedna rzecz, którą chciałem Ci od dawna przekazać, lecz nigdy nie miałem ku temu sposobności.
- Co to takiego? - zapytała potulnie, powoli odchylając głowę by móc na mnie spojrzeć.
Zamilkłem, racząc się widokiem jej spokojnej twarzyczki i tych wielkich, ufnie spoglądających oczu.
W tym momencie działo się w nich jednak coś niepokojącego.
Kobieta, nie spuszczając ze mnie wzroku zaczęła niekontrolowanie mrugać, z zawrotną prędkością posługując się własnymi powiekami.
- Hej Sakura, wszystko w porządku? - zapytałem nie bez obawy, od razu odsuwając się w tył, by móc z większej wysokości przelecieć wzrokiem po jej postaci - Wpadło ci coś do oka? Źle się czujesz? Może chcesz wrócić do domu?
- Co? Ah! - Zaczerwieniła się jak pomidor - N-Nie, tylko.. Tak! Coś mi wpadło do oka. Ale już w porządku.
- Na pewno?
- Tak, tak. To o czym mówiłeś? - Lekko przekrzywiła głowę, wpatrując się we mnie z rozchylonymi, kusząco wilgotnymi wargami.
Nagle poczułem nieodparta ochotę, by ją teraz pocałować.
I wtedy zrozumiałem, że powinienem wystrzegać się wszelkich zbliżeń z tą przeklętą kusicielką; zupełnie jakby wczorajsza przygoda w sypialni niczego mnie nie nauczyła.
Tak się złożyło, iż odbudowę dzielnicy Klanu Uchiha miałem w zamiarze od dawna, a sam plan chciałem przedstawić Haruno już wczoraj. Z pewnych, niewynikających z mojej winy okoliczności, zmuszony byłem jednak pośpiesznie opuścić sypialnię, zanim do końca nie straciłem nad sobą kontroli i nie rzuciłem się na Sakurę, z miejsca zaprzepaszczając cienką nić pojednania. Zgodnie z poradami Naruto, nie planowałem więcej dawać dziewczynie błędnych sygnałów, świadczących tylko i wyłącznie o mojej bezduszności.
Mało tego, zamierzałem dotrzymać danego sobie przyrzeczenia oraz sowicie trzymać się jak najdalej od jej łóżka.
Na nieszczęście dla mnie, od kiedy obiecałem sobie abstynencje - coraz trudniej było mi utrzymać ręce oraz myśli przy sobie. Od wczorajszego dnia nie pragnę bowiem niczego innego, jak tylko podobnej, zabarwionej tłem erotycznym napaści - której przecież wyrzekać mam się jak ognia, jeśli nie chcę kobiety spłoszyć, a co za tym idzie - stracić.
Wczorajsza wizytacja w domu samego Hokage w środku nocy - gdyż bardzo przesadnie byłoby nazwać tą porę późnym wieczorem - dobrze zrobiła na moje rozedrgane nerwy. Trzeźwa rozmowa z najrozważniejszym człowiekiem w tej części kraju pozwoliła mi na te kilka minut zapomnieć o Sakurze, o jej kusej bieliźnie i sposobie, w jaki incydentalnie zaproponowała mi pocałunek, uprzednio kusząc i zwodząc, z mentalnością zaprawionej łowczyni. Gdybym na czas nie wyszedł z tego pokoju, Naruto już dzisiaj,z samego rana nabijał by mnie na naostrzony, drewniany pal ku uciesze Konoszańskiej masy.
Takim oto sposobem otrzymałem od samego Czcigodnego wielkoduszną zgodę na pobranie się z Sakurą oraz, zapewne w akcie rekompensaty za łaskawe zaopiekowanie się tą pyskata kanalią - cały teren, w przeszłości podlegający pod mój klan.
Zamierzałem pieczołowicie zabrać się do pracy i przywrócić rodowi dawną świetność. To był mój aktualny, życiowy cel, rzecz jasna zaraz po zaskarbieniu sobie na nowo serca Sakury. O dziwo przyznawałem to przy pełności zmysłów, po przespaniu odpowiedniej ilości godzin, nie wypiwszy ani kropli alkoholu.
Bóg mi świadkiem, jak bardzo ta kobieta zawróciła mi w głowie.
Im dłużej z nią przebywam, tym większe odnoszę wrażenie, iż od zawsze należy ona tylko do mnie.
- Sasuke?
Wyrwany z zamyśleń spuściłem wzrok, szybko napotykając nim na burzę pudrowych włosów, wdzięcznie okalających szlachetne rysy twarzy niezłomnego stworzenia.
Sakura wpatrywała się we mnie tymi swoimi wielkimi oczami, nieznacznie poruszając nimi w lewo i w prawo. Wodziła po mojej twarzy w milczeniu, wciąż stojąc bardzo blisko, mimo tego, że już dawno przestałem ją trzymać.
Naprawdę ciężko było ją zrozumieć.
Jednego dnia mnie unika, drugiego ignoruje, trzeciego nagle wysuwa uderzenie po czym prosi o pocałunek, czwartego zaś klei się jak rzepa, jednocześnie będąc ufną jak niewinny szczeniak.
Dlaczego wcześniej tego nie zauważyłem? Gdzie patrzyłem, kiedy zieleń jej oczu skupiona była tylko na mnie? Po co szukałem wrażeń poza wioską, kiedy w towarzystwie Sakury miałem ich aż nadmiar?
- Sasuke, halo! - jej melodyjny głos ponownie zabrzmiał na tle lekko szumiącego wiatru, sprawiając iż zmuszony byłem spojrzeć na nią nieco trzeźwiej.
- Hmm?
- Miałeś mi coś powiedzieć. Więc czekam.
Miałem co do tego poważne obawy.
- Nie wiem czy to jest teraz dobry pomysł. - odparłem zgodnie z prawdą - Jutro. Pojutrze, nie wiem. Ale nie dzisiaj.
Bo dzisiaj już nie dam rady dłużej się kontrolować, dopowiedziałem w myślach, zaciskając przy tym szczękę.
Piekielnym odczuciem było mieć ją na wyciągnięcie ręki, a zarazem nie móc dotknąć. Obecnie, jednym co mogłem zrobić by nie narazić na szwank swojego sumienia, było patrzenie na nią. Ale to powoli przestawało mi wystarczać.
Wiedziałem, że jeśli stracę nad sobą panowanie, już nic nie zdoła mnie powstrzymać przed wzięciem jej tutaj, na tej cholernej ziemi, niegdyś siedzibie mojego cholernego klanu.
Zachowując resztki rozumu chciałem się odsunąć, ale mi na to nie pozwoliła. Wiotkie ręce szczelnie oplotły moje biodra, powstrzymując tym samym w miejscu, zaś sama inicjatorka uśmiechała się właśnie łobuzersko, nieświadoma zagrożenia które zawisło nad nią niczym burzowa chmura.
Psia krew. Pieprzyć Naruto i jego boskie rady.
Nachyliłem się ku Sakurze, raz jeszcze delektując się słodkawym zapachem okalającym ją niczym lekka mgiełka. Działałem jak w transie. Uniosłem rękę, najpierw palcami otaczając jej kark, aby po chwili delikatnie wplatając je w aksamitne, różowe kosmyki.
Następnie jednym szarpnięciem zadarłem jej głowę ku górze. Wydała z siebie stłumione jęknięcie, automatycznie przylegając do mnie jeszcze ściślej. Pochyliłem głowę, rejestrując ostatkiem świadomości, jak bardzo drżą jej kuszące wargi. Niemal niezauważalnie kobieta podciągnęła się na moich ramionach, stając na palcach.
- Od dłuższego czasu chciałem ci powiedzieć, że już nigdy.. - szeptałem cicho, będąc pewnym, że kobieta i tak mnie usłyszy. Czułem na twarzy jej urywany, krótki oddech: - Nigdy więcej, cię nie....
Nagle gdzieś w oddali rozległo się głośne wołanie. Zlekceważyłem je, Sakura jednak od razu zwróciła głowę w stronę jego źródła. Zamilkłem więc w połowie zdania, nasłuchując. Jak się okazało ktoś darł się w niebo głosy, nawołując nasze imiona.
Pomarańczowa plamka zabłysła na horyzoncie, zbliżając się z nieubłagalną prędkością..
- Nosz kurwa mać! Co jest z tobą! - Rzuciłem w żywej furii, wpatrując się z mordem w nadciągającą ku nam, nie wiem po jaki chuj, postać Naruto. Akurat, kurwa teraz musiał zaznaczyć swoją obecność. Nie mógł tego zrobić pół minuty później, nie mógł!
Zabije go.
I wcale nie żartowałem. Ba. Byłem teraz bardzo oddalony od frywolnego stanu bycia.
Nienawiść ogarnęła mnie tak zapamiętale, iż w jednej chwili gotów byłem sprzymierzyć się z mroczną stroną siebie i na nowo zawrzeć głęboką chęcią zemsty, uczuciem dobrze mi znanym, pielęgnowanym przez lata. Niewiele brakowało, bardzo niewiele bym przelał całą frustrację na twarz Uzumakiego.
Z pewnością głąb patentowany zrobił to specjalnie.
Kiedy tylko do nas dobiegł, dla ukojenia nerwów posłałem mu mordercze spojrzenie. Ni mniej, ni więcej. Sakura tymczasem już dawno odskoczyła na trzy metry w dal, teraz stojąc jak gdyby nigdy nic i podeszwą buta ryjąc dziurę w ziemi. Była przy tym czerwona jak dorodny burak. Co jakiś czas zerkała ku mnie dyskretnie, jakby dla sprawdzenia, czy aby przypadkiem nie jestem w trakcie najbrutalniejszego w mojej karierze zabójstwa.
Nie byłem. Stałem spokojnie. A nadal żywy Naruto uśmiechał się w ten swój głupkowaty sposób.
- Sakurcia - odezwał się nieoczekiwanie, zatrzymując na kobiecie rozbawione spojrzenie. Nie wiadomo dlaczego, ale wydało mi się to dziwnie niepokojące - Dlaczego hasasz z Sasuke po łąkach, zamiast pójść do pracy?
- Do pracy? - powtórzyła tępo, znaczenie owych słów pojmując dopiero kilka sekund później. Stało się to w momencie, w którym szeroko otworzyła oczy, wykrzykując paniczne: - Do pracy! O kuźwa! Zapomniałam!
- E tam, to nic! Nie musisz się spieszyć, Hinata cię zastępuje.
- Nawet tak nie mów! Nie zdzierżę słowa na "z"! Biegne!
Już miała hucznie wystartowywać z miejsca, kiedy nagle musiała coś sobie przypomnieć, bowiem zawahała się i dosłownie zamarła w miejscu, z nogą śmiało wysuniętą przed siebie.
Machinalnym ruchem zwróciła twarz w moją strone. Wtedy też ujrzałem jej w złości ściągnięte ku sobie brwi, oraz zamyślone chodź wyostrzone spojrzenie. Miotało błyskawicami.
- Sasukeee...! - groźne warknięcie Sakury niemal zjeżyło mi włosy na głowie. Szybko odwróciłem wzrok od piekielnicy, po czym na krótko, niepewnie znów ku niej zerknąłem; nie wiedziałem jak mam się teraz zachować, by wyjść z tej nieuchronnej konfrontacji z twarzą. Ostatnimi czasy ród Haruno nabierał niepokojącej dla mnie przewagi nad linią krwi Uchihów... Do diabła, przecież mi nigdy, nawet przed żadną walką nie jeżyły się ze strachu włosy! - Gdzie masz znowu swój gips?!
No to wpadłem.
- Stary, nigdy jeszcze nie widziałem jej takiej wściekłej!
- Mogłeś wpaść tutaj wczoraj. - mruknąłem markotnie, bez entuzjazmu postukując palcami wolnej ręki o twardą, białą powłokę okalającą szczelnie całą moją lewą rękę, od barku po nadgarstek. Zrobiłem niezadowoloną minę - Myślałem, że wypluje płuca. Tak zarobiłem.
- Uderzyła cię? - zapytał z oszołomieniem, niemądrze rozdziabawszy usta.
Posłałem mu pełne politowania spojrzenie i odchyliłem się, wygodniej rozsiadając w fotelu. Wyciągnąłem przed siebie obie nogi.
- Już przestało mnie to dziwić.
- A ja wciąż jestem w szoku. - odparł z prostotą - Ale z dwojga złego i tak jakoś sobie z nią radzisz. Kiedy kazała ci zostać w szpitalu, po prostu odwróciłeś się i odeszłeś. Nie powiem, jest to jakiś sposób.
- Gdyby nie ja, pewnie dalej siedzielibyśmy w tej śmierdzącej chemią klitce.
- Mówisz tak o jej gabinecie? - uściślił, wykrzywiwszy usta najpierw w uśmiech, a później kwaśny grymas. - Masz rację. Też nie lubię szpitali.
Na końcu języka miałem powiedzenie, iż śmierdząca chemią klitka nie przeszkadzałaby mi tak bardzo, gdyby nie pewien, istotny szczegół, że poza mną i Sakurą znajdował się tam jeszcze on. Bez przerwy klekoczący gębą Naruto, we własnej osobie. Westchnąłem ciężko, oddając w tym tchnieniu cały bezmiar swojej godnej pożałowania pozycji.
Siedziałem zakuty w gips, mając pełną świadomość, iż stan ten potrwa jeszcze od 2 do 4 tygodni i we względnym spokoju popijałem brandy, racząc się towarzystwem swojego podłego nastroju i dziwnie przygaszonego Uzumakiego.
Brzdęk szkła rozległ się, gdy blondyn postawił na wpół opróżnioną szklankę na ławie, w tym samym momencie pochylając się i dla wygody opierając łokciami o kolana. Lazurowe oczy zatrzymały się na mnie w milczącym oczekiwaniu.
- Co? - rzuciłem sucho, zaszczycając chłopaka przelotnym spojrzeniem. - Chcesz mi się podpisać na gipsie? - dodałem z kpiną, unosząc zarazem jedną brew.
- Raczej chciałbym dowiedzieć się, jak tam się między wami układa.
- Łatwiej byłoby mi dogadać się z wściekłym tygrysem, niż z tą wariatką. Nie będę owijał w bawełnę. Nie mam pojęcia, jak obchodzić się z kobietami które mnie nie chcą. - bezradnie rozłożyłem ręce, a raczej jedną rękę na bok - I taka jest smutna prawda. No i nie zapominajmy również, że jak już raz udało mi się ją do siebie przekonać, to jakiś młot wpadł mi z butami w sam środek akcji.
Odpowiedziało mi żałosne jęknięcie
- No przecież już cie za to przeprosiłeeem.
- Nie wybaczam.
- Mieszkacie razem - zaoponował natychmiast - Nie uwierze, że nie masz żadnej możliwości aby całować sobie ją tutaj, w czterech ścianach.
Uczciłem głupotę tych słów minutą ciszy.
- ... Aleś się zrobił przyzwoity. - syknąłem, gdy czas minął i na nowo mogłem wrócić do głośnego celebrowania braku rozumu u przyjaciela.
Naruto z rozmachem chwycił za szklankę i jednym łykiem opróżnił ją w całości.
Gdy palący trunek rozlał się po jego gardle, gwałtownie pokręcił głową wydając z siebie głośne: "Ahh!"
- Nie o to mi chodziło, przecież wiesz - pociągnął po sekundzie, ocierając usta wierzchem dłoni - Jak dla mnie możesz ją całować gdzie popadnie, ale nie miej później pretensji, że ktoś wam przerwie. - chwycił za butelkę brandy - Co się z tobą dzieje, co? Możesz mieć każdą dziewczynę w tej wiosce... Nie. W całym Kraju Ognia, stary! I to w sekunde! A poderwanie jednej kunoichi, którą przecież dobrze znasz, sprawia ci tyle trudności.
- Też nie mogę tego zrozumieć. - przyznałem szczerze. Ciężko przetarłem twarz dłonią - Po za tym wcale nie znam jej tak dobrze, jak myślisz. Dlatego dobrze, że tutaj jesteś.
Chłopak poderwał głowę do góry, odrywając akurat wzrok od bursztynowego płynu, którego bez skrępowania szczodrze sobie dolewał.
- He?
- Powiedz mi wszystko, co wiesz o Sakurze. Wszystko. - zaznaczyłem, po czym zacząłem mechanicznie wyliczać losowe niewiadome na palcach jednej ręki: - Jaka kiedyś była, co lubi jeść, co lubi robić, czego nie lubi, kogo nie lubi.. Rozumiesz?
Uzumaki długo zwlekał z odpowiedzią, udając, że odkładanie butelki na stół zajmuje mu niebotycznie dużo czasu; następnie równie mozolnie ujął w dłoń napełnioną szklankę. Westchnął błogo i skosztował pierwszy, mały łyk trunku.
- Nie bardzooo. - przyznał z wahaniem - Musisz wiedzieć Sasuke, że Sakura po twoim odejściu bardzo, ale to bardzo się od nas wszystkich oddaliła. Nie mam pojęcia co lubi jeść, ani co lubi robić, przykro mi stary.
- A więc co takiego robiła, kiedy nie była z wami? - zainteresowałem się, bacznie nadstawiając uszu na każdą, najmniejszą informację. Uzumaki zabujał naczyniem, wpatrując się z zamyśleniem w chaotycznie wirujące fale płynu.
- Na pewno nie siedziała w domu. Brała bardzo dużo misji, często nie było jej w wiosce. Hokage traktowała jej wybryki z przymrużeniem oka, ale każdy wiedział, jak bardzo się o nią martwiła. Był to chyba okres, w którym Sakura dopiero rozpoczynała szkolenie u Babuni. A jednak często decydowała się szlifować umiejętności w pojedynkę. Raz dostałem nawet tajemną misję, by ją śledzić a zarazem pilnować.
- I co? - zapytałem, z niecodziennym zapałem wsłuchując się w opowieść Naruto.
Z zewnątrz nie było po mnie widać niczego konkretnego, siedziałem przecież cały czas bez ruchu, od czasu do czasu unosząc bądź opuszczając brwi. A w głębi siebie cieszyłem się z każdego, stopniowo ujawnianego przedemną aspektu jej życia, o którym do tej pory nie miałem pojęcia. Sakura bardzo dbałą, by żadna informacja z tamtego okresu nie wyszła na światło dzienne, tyle zdołałem wywnioskować.
- I nic. Trop urwał się 2 kilometry od wioski. Skubana, musiała wiedzieć, że za nią podążam. Do tej pory nie wiem tylko jak to zrobiła, znikając tak nagle. Dosłownie, jakby rozpłynęła się w powietrzu..
- Czy to może mieć związek z tym jej kochasiem? - spytałem z konsternacją, lekko pocierając palcami o podbródek.
W panującym dookoła chaosie, bardzo często zdarzało mi się zapominac o dodatkowym, martwym bonusie całej tej pogmatwanej historii. Poprzedni ukochany Sakury, ktoś, to po moim odejściu zaskarbił sobie jej miłość a później, zataczając bieg historii, również postanowił ją opuścić, odchodząc z tego świata.
Przypomniało mi się, że do tej pory nie znam tożsamości ów mężczyzny... podobnie jak nie zdążyłem zapytać się jej, kim był ten pyzaty chłopaczyna z klubu w Kirigekure. To musiało byc jakies fatum, bowiem kompletnie zlekceważyłem też fakt, ża Sakura może już kogoś kochać.. bądź w dalszym ciągu rozpaczać po śmierci tamtego, tajemniczego shinobi.
Małżeństwo ze mną miało na celu uratować stricte mnie.. Uświadomiłem sobie, że tak naprawdę Haruno może wcale tego nie chcieć, mogła mieć inne plany, chcieć realizować je z inną osobą.
Od razu spojrzałem na sprawę w nieco innym świetle, dotarło do mnie jak wielkim byłem egoistą i czego właśnie próbuje się dopuścić.
- Z kim?! - zagrzmiał bez ostrzeżenia Naruto, wytrącając mnie z zamyślenia.
Spojrzałem na niego jakby był rasowym idiotą, dopiero po chwili uświadamiając sobie, że przecież tylko ja byłem, póki co, zaznajomiony z sytuacją minionych, miłosnych rozterek Haruno. Gdybym bardziej się wysilił i pomyślał, przypomniałbym sobie również, że Sakura zabroniła mi dzielenia się tą informacją z kimkolwiek.
Póki co jednak byłem zbyt zaaferowany jej charakterną osobą, by przejmować się rzuconymi szmat czasu temu przestrogami. Pokiwałem z wolna głową.
- Facetem z którym się potajemnie spotykała. Podobno nie należał do żadnej wioski a jego nazwisko widniało w księdze Bingo. Teraz nie żyje. Wiesz kto mógłby to być?
- Mam wiedzieć kto to?! - zapytał nienaturalnie piskliwym głosikiem, zaraz głośno odchrząkując. Był bardzo poruszony usłyszaną wiadomością; zdradzała go niemal każda część twarzy, wykrzywiona w różnorakie oznaki zdziwienia. - Dopiero dowiedziałem się, że moja mała, niewinna Sakurcia ma swoje za uszami. Przecież ja nie miałem o niczym pojęcia! W ogóle... A w ogóle to skąd ty to wiesz, co?
- Bo mi powiedziała
- Powiedziała ci?! - pisnął znowu tym niekontrolowanym dźwiękiem - Cholera jasna no! To człowiek się stara, jest z nią, nie opuszcza wioski, pociesza, nie jest gburem, zawsze ma jakieś dobre słówko, zaprasza ją na dobre obiady do Ichiraku, daje dobre rady i pożycza pieniądze... A ona i tak wybierze na powiernika drania, który ją porzucił i ignorował!
- Może nie tak bezpośrednio, co? - mruknąłem gorzko
- Rozmawiamy o faktach, Sasuke - uparł się, topornie krzyżując ręce na piersi - W tym momencie czuję się do cna pominięty.
- Może pocieszy cię, że gdyby nie pewna sytuacja o której nie mogę ci teraz powiedzieć, pewnie również by mi tego nie wyznała. Przypominam, że Sakura nie należy do szczególnie wylewnych.
- Ale kurcze.. inny facet?! - zawołał nagle, jakby chcąc za sprawą wielokrotnych powtórek zrozumieć z tego nieco więcej. Z autopsji wiedziałem, że to nic nie da.
Przerobiłem już chyba wszystkie próby zaakceptowania tej wiadomości, i żadna nie przyniosła określonego skutku.
Za każdym, cholernym razem gdy tylko pomyślę, że ktoś inny mógł całować, dotykać, brać Sakurę, wciąż czuję się tak samo wściekły i zarazem bezradny. Ktoś, jakiś zasrany Ktoś miał to, o co ja teraz uparcie zabiegam, a czego dostać nie mogę.
Szybkim ruchem pochwyciłem szklankę Naruto i przechyliłem ją do ust, racząc się ognistym smakiem.
Tego właśnie potrzebowałem. Solidnego kopniaka od rzeczywistości.
Uzumaki był tak zaaferowany, że nawet się temu nie sprzeciwiał, a gdy tylko spostrzegł, że odstawiam naczynie, zręcznie pochwycił je w swoją rękę, upijając do końca jednym, solidnym haustem.
Zapadła cisza.
- Dalej nie mogę w to uwierzyć. - wyznał blondyn po upływie wielu minut, wpatrując się pustym wzrokiem w obiekt przed sobą. - Sakura w potajemnym związku z przestępcą. Za plecami wioski. Za moimi plecami. - nagle rezolutnie powstał z miejsca - Jak tylko ją spotkam, uduszę!
- Nie możesz. - zaprzeczyłem ze stoickim spokojem - Mówię ci to w sekrecie. Jeśli się dowie, że wiesz, zmiażdży nas obu.
Na powrót ciężko opadł na fotel
- A niech cię.
Ponownie tego wieczoru zabębniłem palcami o twardą fakturę gipsu, wpatrując się w jego krępującą ruchy powłokę z żalem.
- Więc nie jesteś w stanie pomóc mi w żaden sposób. - stwierdziłem niechętnie - Pomyśl, Naruto. Może była jedna sytuacja, jakiś konkretny człowiek który zwrócił twoją uwagę? Nie wierzę, że przez ten cały czas udawało jej się uchodzić z tym na sucho.
- Ale tak właśnie było. Jedyną osobą która mogłaby coś wiedzieć, chodź jest to bardzo wątpliwe, jest Innuki. - bezradnie wzruszył ramionami - To jemu pierwszemu udało się do niej dotrzeć. Bardzo jej pomógł, poza tym świetnie się dogadywali i wszyscy myśleli, że to on zajmie w życiu Sakury twoje miejsce. - postukał się palcem w brodę - Tymczasem okazuje się, że miejsce to było już od dawna zajęte... Nie, on raczej nie mógł o tym wiedzieć. Gdyby tak było, to by się o nią nie starał.
Tym oto sposobem Naruto, przeprowadziwszy krótki dialog z samym sobą, doszedł w końcu do względnego porozumienia z ciężkim rozmówcą. Odetchnąłem głęboko i przejechałem dłonią po całej długości twarzy.
- A śpiączka? - zapytałem cicho, na nowo skupiając na sobie uwagę przyjaciela - Wiadomo, dlaczego na nią zapadła?
- Poza tym, że organizm Sakury był skrajnie wyczerpany chodź nie znaleziono żadnego śladu po walce, to nie. Podobno jej siły witalne zmalały praktycznie do zera, co równa się ze śmiercią. Pamiętam doskonale tamten dzień, kiedy Shikamaru po prostu wniósł ją do szpitala, mówiąc, iż znalazł ją nieprzytomną pod murami wioski. Cudem się z tego wykaraskała. - Ociężałym gestem przeczesał włosy, strosząc je na wszystkie strony - Podobno 8 miesięcy to i tak krótki okres śpiączki. Rokowania samej Tsunade wskazywały na 2 do 3 lat.
- Same z nią problemy - rzuciłem gdzieś w przestrzeń, dedykując to bardziej dla siebie, aniżeli Naruto. Ten jednak chętnie podjął temat:
- Apropo problemów - zagadnął bez entuzjazmu i nachylił się do przodu, opierając łokciami o kolana - Wczoraj w nocy zaginęła kolejna medyczka. Tym razem znowu padło na Kirigekure. Nowa ordynatorka, świeżo wybrana po Sakurze, która również pełniła tam przed swoim wyjazdem taką funkcję.
Zaniepokojony zmarszczyłem brwii
- Czyli Sakura praktycznie się z nim minęła. - Nagle to do mnie dotarło. Podobnie jak świadomośc zagrożenia, bez przerwy wiszącego nad moją przyszłą żoną - Kurwa mać.
Uzumaki z grobową miną pokiwał tylko głową, jednocząc się ze mną w poczuciu zrodzonej obawy.
- Reasumując, zniknęły już blisko 4 kobiety. - orzekł rzeczowo - Pierwsza była ordynatorkom z Suny, druga z Kiri, trzecia to córka Utau'ów, z wioski wody, a teraz czwarta, ponownie pełniącą funkcje głównej medyczki w Kiri - stwierdził poważnie - Za każdym razem zaginione kobiety znajdowano martwe i ciężarne, pozostawione w różnych częściach krajów.
Sytuacja robiła się coraz poważniejsza, w dodatku powtarzała się co kilka tygodni, a napastnik wciąż nie został odnaleziony. Podobno połączone siły wszystkich wiosek robią co mogą by zapewnić bezpieczeństwo w szpitalach oraz terenach wokół nich, jak widać - na próżno. Człowiek, który dopuszcza się tego wariactwa jest albo kurewsko dobrze wyszkolony, albo ma ogromne, nagminnie powtarzające się szczęście.
Kwestią sporną pozostaje jeszcze motyw.
Chodź w tej sytuacji, moim zdaniem, o żadnym motywie nie może być mowy. Nie ma słów, które są w stanie usprawiedliwić taką amoralność.
Niegdyś nie zrobiłoby to na mnie żadnego wrażenia, ale teraz, wiedząc że Sakura również jest medykiem, i to jak na złość nie byle jakim, zaczynam nabierać słusznych obaw.
Dlatego też, mniej lub bardziej delikatnie muszę jak najszybciej przekonać ją, by zgodziła się spać ze mną w jednym pomieszczeniu. Być może wtedy uda mi się w spokoju zasnąć, nie martwiąc się o jej osobę.
Wychodziłem z założenia, że z nikim innym nie będzie bezpieczniejsza.
- Tobie też wydaje się zastanawiające, że napastnik, kimkolwiek jest, omija Konohę? - zerknąłem ku pogrążonemu w ciszy Naruto, przelewając na słowa to, co akurat przyszło mi do głowy.
- Niech tylko odważy się tutaj zbliżyć! - zagroził gorącokrwisty posiadacz niebywale twardej głowy - Osobiście pokaże mu, jak powinno się traktować takich zwyrodnialców! Myśli, że jest nieuchwytny! No to się zdziwi!
Zerknąłem na niego spod zbyt długiej grzywki, po czym uśmiechnąłem się kącikiem ust i wygodniej rozparłem na kanapie. Czułem się o wiele spokojniejszy, bo wiedziałem, że jeśli Uzumaki Naruto się czegoś podejmie - to wywiąże się z danego przyrzeczenia choćby nawet cały świat walił mu się na głowę. W innym wypadku nie byłby przecież sobą.
- Taa.. - mruknąłem w odpowiedzi, wyciągając przed siebie długie nogi - Wiem, że masz rację.
- Postawmy sprawę jasno! - zawołał wesoło - Nikt o zdrowych zmysłach nie zbliży się do naszych narzeczonych, Sasuke! A jeśli już, to zrobi to tylko jeden raz w swoim życiu.
- Mocne słowa - podłapałem, odwróceniem wzroku w bok chcąc ukryć swoje rozbawienie.
- Jeszcze nigdy nie byłem taki pewny tego, co mówię! - Po chwili z entuzjazmem palnął coś jeszcze: - Ale powiedz szczerze, czy wspólne wesele to nie jest cudowny pomysł?!
- Daj mi w końcu święty spokój - skapitulowałem, i śmiejąc się głośno, zbyłem Uzumakiego gestem ręki.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top