23.Zasada prawdopodobieństwa


- Jakim prawem tu weszłaś, różowa dziwko?! - Po chwili zwrócił się do drugiego wartownika, który najprawdopodobniej próbował do tej pory powstrzymać kobietę przed dalszymi rozbojami - Hej, ty! Co Ona tutaj robi?!
- Różowa dziwko?! Ty bezlitosny sukinsynu!
Kolejny huk, niewiele gorszy od tego, jaki powstał przy wyważaniu drzwi, a następnie krótkie, chwilowe zatrzęsienie się ziemi.
Jeśli znałem tożsamość awanturnicy, byłem w stanie wyobrazić sobie czyj los podzielił właśnie mój strażnik.
Otóż, tamtych drzwi. Tak mniej więcej.
- Napaść na główny oddział korzenia! Tak, wzywam posiłki! Mamy ofiary!!
Kobieta, w ogóle nie zważając na okrzyki przerażenia, jakie wydobywały się z ust pozostałego shinobi, wykonała kilka szybkich kroków do przodu, wreszcie stając mi w polu widzenia.
Tak piękna, jak ją zapamiętałem ostatniego dnia w hotelu.

Lekko postrzępiona na krawędziach, fioletowa suknia i rozwiane włosy, będące imitacją niegdyś starannie upiętego koka wskazywały na tempo, z jakim tutaj przybyła. W sumie nie powinno mnie to dziwić..
Sakura nie zważając na swój wygląd rozejrzała się pośpiesznie, bardzo szybko odnajdując moją postać wzrokiem. Jej oczy powiększyły się co najmniej dwukrotnie kiedy od góry do dołu przetasowała mnie spojrzeniem, aby za chwilę pokryć się solidną warstwą łez.
Znałem ten wyraz twarzy..
Zdołałem się przełamać i posłałem kobiecie delikatny, uspokajający uśmiech. Nie byłem tak nieczuły by nie wiedzieć, jak wiadomość o mojej nieoczekiwanej śmierci na nią wpłynie.
Nie spodziewałem się tylko, że za chęć zobaczenia się ze mną ostatni raz Sakura jest w stanie złamać prawo kilkadziesiąt razy (wtargnięcie do więzienia, szarpanina ze strażnikiem, w końcu wyważenie drzwi, zamordowanie drugiego strażnika..), a po tym narażać się na ryzyko samoistnego utknięcia za kratami, na kilka lat.
Godne podziwu, do jakiego poświęcenia zdolne są kobiety.
Sakura nie odwzajemniła mojego uśmiechu, nie byłem nawet pewny, czy przez tą warstwę łez w ogóle go zauważyła.

Widząc jej jawne cierpienie i ból, miałem ochotę okazać jej teraz wsparcie; przytulić i powiedzieć że przecież nie jest tak źle, bo to tylko Ja... Aczkolwiek mój stan i aktualne położenie, trochę mi w wywiązaniu się z owego pragnienia przeszkadzały.
Zadziwiające, do jakich wniosków dochodzi człowiek, kiedy tylko kilka godzin dzieli go od śmierci.
- Tutaj! Brać ją!!
Sakura, na kształt walecznej tygrysicy odwróciła się momentalnie, by bardzo zręcznie złapać za fraki nadbiegającego ku niej strażnika. Jak się okazało, był to ten sam, znajomy wartownik, któremu po prostu urosły skrzydła, kiedy tylko znalazł się w kilkuosobowej drużynie.
Pochwyciła go i unieszkodliwiła, sprawnie przybijając do krat.
Reszta zatrzymała się wokół nich, tworząc swojego rodzaju półokrąg, nafaszerowany kunaiami i innymi rodzajami ostrej broni.

- Słuchaj no! - warknęła na wstępie, kompletnie burząc wszystkie domysły, jakie sobie wysnułem. Byłem pewny, że zacznie teraz prosić ich o chwilę rozmowy ze mną, być może przeprosi za tą napaść. Tymczasem Sakura jak gdyby nigdy nic ma zamiar zaraz ogryźć temu człowiekowi nos. Z całą pewnością nie była nastawiona pokojowo i nie miała zamiaru płakać, jak to na początku feralnie podejrzewałem - Kto za tym wszystkim stoi?! Gadaj!
Co ona najlepszego wyprawia?!
Strażnik, którego kołnierz trzymała zawahał się, w końcu dając swoim podwładnym znak dłonią, by się odsunęli.

- Jeśli mnie teraz puścisz, obiecuję, że nic ci się nie stanie..
- GADAJ! - Po raz wtóry zarobił bolesne z pewnością, uderzenie plecami o kraty. Haruno wciąż trzymała go za kołnierz - Z czyjego rozkazu pracujecie?! Kto, do kurwy, kazał wam zrobić to wszystko Sasuke?! Słuchaj no, koleś! Nic nie powstrzyma mnie przed roztrzaskaniem ci głowy!

- Doktor Sakuro proszę się uspokoić..
- Jaka do diabła doktor! Wiesz, kim jestem teraz?! Cholernie skutecznym zabójcą, bez skrupułów, czysta furia. I w każdym chwili mogę skręcić ci kark. Tak jak każdego z was mogę zabić, bez względu na to, jak bardzo będziecie starali się mnie powstrzymać. Nie boję się tych waszych scyzoryków, dopóki potrafię wyleczyć się z ran powstałych po nich w zaledwie sekundę.
- Hokage nie będzie zadowolony kiedy się o tym dowie! Puść mnie i we względu na twoją renomę, zapomnimy o sprawie.
- Gwiżdżę na takiego Hokage, który nie potrafi utrzymać władzy we własnej wiosce. Pytam się, po raz ostatni kto za tym wszystkim stoi. Tylko nie wciskaj mi bajeczek, że dowody mówiły same za siebie bo żadnych dowodów do licha nie było! A ja mogę to bardzo wyraźnie przedstawić. Co z was za banda kretynów, skoro wysnuwacie procesy, nie zatroszczywszy się o to, żeby wysłuchać wszystkich świadków?!
- Jest Pani niby świadkiem? Co to ma znaczyć?!
- To już nie jest twoja sprawa! Nie jestem idiotką, jak wszyscy dookoła. Komuś bardzo zależało na tym, żeby szybko pozbyć się Sasuke, tak?
- Nie jestem upoważniony do odpowiadania na takie pytania, Pani Haruno! Proszę mnie puścić, bo przestanę być taki miły.
- To przestań, no.. Czekam! - Nieoczekiwanie, zgodnie z życzeniem puściła go, używszy do tego zaledwie namiastki swojej siły. Mimo tego mężczyzna i tak przeleciał jak wróbelek przez niemal połowę sali. - Kto wydaje wam polecenia?!
Osoby, które bardzo skutecznie zatruwały mi życie przez ostatnie 5 dni, teraz bojaźliwie odsuwały się na każdy krok, jaki zrobiła w ich stronę Sakura.
Prawdę mówiąc, gdybym znajdował się teraz w tym zwartym szeregu, sam pragnąłbym chyba być jak najbliżej tyłów.
- Chciałam tylko porozmawiać. Ale wasz upór, żeby nie dopuścić do nowych faktów w tej sprawie jest po prostu tak zastanawiająco podejrzany, że mam ochotę rozwalić tutaj wszystko. Shannaroo!! Kto wydaje polecenia?!

Nikt nie ważył się odezwać, ani nawet poruszyć.
Sakura dyszała ciężko.

Jeden ze strażników brawurowo zdecydował się wystąpić na przód, opuszczając tym samym względnie bezpieczny szyk obronno-bojowy. Spojrzał po wszystkich niepewnie, aby za chwilę oświadczyć wahającym się głosem:
- To Czcigodna Koharu nakazała sprowadzić tutaj oskarżonego.

- Czcigodna Koharu! - Sakura niemal wypluła te słowa, wymawiając je z wyraźnym wstrętem - Dlaczego mnie to nie dziwi! Właśnie ona, litości! I dla nikogo nie było to zastanawiające? Ani dla Hokage, ani dla mieszkańców tak? Bardzo dziwne. Bardzo!
- Wyrażaj się o niej z szacunkiem. To władczyni wioski!

Kolejna salwa fuknięć i prychnięć rozległa się ze strony różowowłosej. Kobieta mocno zaparła się nogami, spoglądając na swojego rozmówce z wrogością i politowaniem zarazem.

- Przecież to dziwka Danzo. I nie jest to żadną, polityczną tajemnicą. Wie to k a ż d y.

Cała, zwarta ściana stworzona z shinobi Korzenia, wydała z siebie głośny okrzyk zgrozy i oburzenia.
- Jak śmiesz?! - zawołał któryś z nich, wysuwając się do przodu. Sakura szybko odnalazła oponenta wzrokiem i zmroziła chłodno.

- Stwierdzam fakty - rzuciła rzeczowo, prostując się z wyniosłością.

- Fakty są takie, że Sasuke Uchiha, czy Pani tego chce czy też nie, zostanie jutro stracony.

- I na podstawie czego nadany został ten wyrok? Na podstawie zemsty jakiegoś zgrzybiałego babska? - syknęła gniewie, niezauważalnie dla reszty zaciskając dłoń w pięść. Ja zdołałem to zarejestrować, dlatego w pierwszym dogodnym momencie zerknąłem na kamienne, podpierające sufit filary, na poważnie zastanawiając się, czy zdołają one znieść ciężar kolejnej, zburzonej bądź uszczerbionej ściany.

- Prawdopodobieństwa.
Głośny wybuch śmiechu zdziwił chyba wszystkich. Sakura oparła się ręką o ścianę, w międzyczasie niemal zginając z nieuzasadnionego rozbawienia.
- Słuszałeś, Sasuke?! - wykrzyczała w krótkiej przerwie na złapanie oddechu. W odpowiedzi uniosłem jedną brew do góry, bo tylko to mogłem wykonać, nie narażając się na bolesne zwijanie w konwulsjach na jej oczach - Załatwiła cię tak suka Danzo! Usprawiedliwiając się prawdopodobieństwem! Nawet wydała na ciebie wyrok! Pięknie! Normalnie nie wytrzymam.

- Co cię tak śmieszy! Ty niedługo podzielisz jego los! - Trzecia osoba, zachęcona werwą innych również wystąpiła z szeregu. Gdyby nie maski którymi zasłaniali twarz, pewnie widniałby teraz na nich wyraz złości bądź zniecierpliwienia.
Sakura wyprostowała się, gwałtownie poważniejąc.
- Chce z nią porozmawiać. Przyprowadźcie ją. - orzekła lodowatym tonem, ugaszając nieco entuzjazm i odwagę ninja z Korzenia. Zawahali się, aby w końcu wymienić miedzy sobą pytające spojrzenia. - Natychmiast - dodała gniewnym sykiem.

- Nie będziemy kłopotać Czcigodnej w tak błahej sprawie! Daliśmy ci ostrzeżenie, Sakuro!
Niniejszym zostajesz aresztowana!
- Na zasadzie prawdopodobieństwa? - zakpiła, nonszalancko unosząc dłoń i wpatrując się z uwagą w powierzchnię własnych paznokci. Całą sobą sprawiała wrażenie osoby, bardziej zainteresowanej defektami swojego manicure, aniżeli prowadzoną dyskusją.
- Na zasadzie dowodów!
- Myślałam, ze nie prowadzicie spraw z ich udziałem.
- Przestań sobie żartować. - Shinobi przybrał pozycję gotową do ataku, zaopatrując się w pojedynczego kunaia. Wyraźny spadek cierpliwości przejawiał się u niego w nerwowych ruchach nadgarstka. - Brać ją, natychmiast. Nie możemy pozwolić na taką ignorancję i samowolkę!
Zwarta grupa ninja, pokiwawszy uprzednio głowami jednocześnie ruszyła w kierunku nieobliczalnej kobiety, całkiem bezmyślnie zapominając o swoich dawnych obawach. Większość z nich dzierżyła już w dłoniach ostre bronie, inni dopiero zajmowali się ich wywoływaniem.
Na samą myśl o tym, jak to wszystko może się skończyć, oblał mnie zimny pot.
Co ta durna awanturnica najlepszego wyrabia?! Przecież jej działania są tak nielogiczne i bezsensowne, że mimo nieprzeciętnej inteligencji, nawet ja nie jestem w stanie tego zrozumieć. Po co te krzyki, uderzenia i durne wymiany zdań, skoro niczego nie można już zmienić? Osobiście od samego początku nie miałem żadnych złudzeń, chodź nigdy nie zaliczałem się do szczególnych pesymistów.
Na bezdechu obserwowałem dalszy rozwój wydarzeń.
- Nie, nie! Nie musicie się kłopotać! - zawołała Sakura na równi z ruszeniem wartowników, po czym nie zważając na obecność nieubłaganie prędko zbliżających się shinobi, obróciła się i zrobiła coś tak nieprawdopodobnego, że niemal opadła mi szczęka. Chwyciła dłońmi za dwie pojedyncze kraty i odgięła je od siebie, jakby nie istniały w nich żadne, bardzo silne bariery. - Sama się wsadzę, proszę bardzo!
Wszyscy jak biegli, tak zatrzymali się gwałtownie.

Kobieta przeszła przez powstały otwór z gracją damy i na oczach ogłupiałych, zamarłych w jednej pozycji strażników po prostu "zasunęła" za sobą kraty, tak jak zasuwa się drzwi. Pręty nie były może tak proste, jak przed tą karkołomną operacją, ale utrzymywały kierunek pionowy gdzieniegdzie tylko zaginając się nieznacznie.
Mimo tego, że mogła spojrzeć teraz na mnie z bliska, nie zrobiła tego.
Ja za to obserwowałem ją szeroko otwartymi oczami.

Wyprostowała się z dumą, ostentacyjnie ominęła mnie wzrokiem i spokojnym krokiem obróciła się w stronę wartowników. Przybliżyła twarz do krat, sycząc nienawistne:
- Nie wyjdę stąd dopóki nie uniewinnicie Sasuke.
- To jakaś wariatka! Dlaczego w ogóle uczestniczymy w tej szopce?! - zawołał ktoś, rozglądając się po współtowarzyszach z rozdarciem - Dlaczego pozwalamy jej wyrabiać coś takiego?! To poważna instytucja, a ten człowiek którego próbuje wyratować, teoretycznie już jest martwy. Nie dostrzegacie tego absurdu?!
- Nie wyjdę stąd - powtórzyła cierpliwie Sakura, zachowując się z tak nienaturalnym dla niej spokojem, jakby wcześniejsza wypowiedź jakimś cudem nie dotarła do jej uszu. Czułem pewien rodzaj niepokoju, bo naprawdę ciężko było przewidzieć teraz, do czego zdolna jest ta kobieta. Było to tym gorsze, że to ja byłem z nią w jednej celi, nie oni.- Dopóki nie porozmawiam z tą fałszywą kurwą. Albo ją tutaj przyprowadzicie, albo wymorduje każdego, kto ośmieli się pokonać granice tej celi.
- To jakieś szaleństwo! Nie ma takiej możliwości, aby odwołać wyrok Czcigodnej! Jest on niezmienny!

Jeden z pozostałych strażników położył wykłócającemu się mężczyźnie rękę na ramieniu.
- Samui. Daj spokój. Nie rozwiążemy tego w pojedynkę. Sakura Haruno jest zbyt wpływową osobistością, by tak po prostu decydować o konsekwencjach jej zachowania. Nie możemy aż tak narażać się Hokage, znasz naszą sytuację. Pójdę po Czcigodną Koharu i to ona zdecyduje, co zrobić dalej.
- Ale..
- Żadnego ale. Nie mamy wyboru.

Jak powiedział, tak zrobił. Pozostawiając w pomieszczeniu całą resztę zebranych wartowników, zniknął w kłębach dymu.
Zapadła nagła cisza.
Sakura nie poruszyła się nawet o milimetr. Wciąż trwała z nosem w kratach, mierząc nieprzychylnym spojrzeniem każdego, kto tylko wpadł jej w pole widzenia.
Miałem wystarczająco dużo czasu, by napatrzyć się na te wszystkie wspaniałości, jakie prezentowała mi stojąc tyłem, w dodatku w obcisłej, przylegającej sukience. Nigdy nie byłem zboczeńcem, ale przed śmiercią nie zamierzałem jakoś szczególnie się kontrolować. Miło będzie zobaczyć ją ten ostatni raz, obojętnie z jakiej strony.
Sakura była osobą, która przez ostatnie tygodnie wpuszczała nieco światła do mojego pogrążonego w zemście i nienawiści świata.
Na domiar złego prześwietliła mnie tak bardzo, że nie miałem już zamiaru atakować Konohy. Tak jak nie miałem ochoty jej opuszczać.
Zaśmiałem się cicho, niedosłyszalnie.
Mimo tego wszystkiego; jak bardzo Haruno nie walczyłaby teraz o moje życie, wszystkie próby i tak będą po prostu daremne. Nie ma żadnego sposobu, aby wyciągnąć mnie z tego pieprzonego bagna, w którym siedzę już po uszy. Sam Kakashi nie tak dawno stwierdził, że pomimo całodobowego siedzenia w kodeksach i regulacjach prawnych wioski, nie może nic zrobić. Że wszystko odbywa się legalnie, bez zastrzeżeń, że wyrok nie jest nieuzasadniony.
Korzeń bardzo sprytnie obszedł się z tą sytuacją, stawiając pod ścianą każdego, kto mógł mi w jakimś stopniu pomóc.
Każdego.
Oprócz Sakury.
Ona stała niezłomnie, dzieląc ze mną cele i czekając na ostateczną konfrontację.

Po pustej sali, cichym echem rozbrzmiał dźwięk powoli stawianych kroków.
Sakura nerwowo zabębniła palcami o kraty, wyrażając tym samym swoją niecierpliwość względem braku pośpiechu u staruszki. Po chwili odetchnęła głośno i ponowiła ruch palcami, czyniąc tak jeszcze wielokrotnie, dopóki Koharu nie stanęła w końcu u progu drzwi, których w praktyce jednak tam nie było. Zostały wyważone niecałe 10 minut temu.

Drużyna Korzenia na widok starszej radczyni skłoniła się głęboko, niemal uderzając czołami o kamienną posadzkę.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top