22. SHANNAROOOO!


    Kropla rozbijająca się w niewielkiej kałuży, wydrążonej w kamiennej wyrwie.. Jedna na trzy i pół sekundy, nigdy za wcześnie.
Chciałem poruszyć ręką, unieść ją, gdy rozprzestrzeniająca się co trzy i pół sekundy tafla wody, z wolna moczyła moją pokrytą otwartymi ranami skórę. Rozrywający ból wszystkich możliwych mięśni szybko jednak odwlekł mnie od tego pomysłu, przypominając nieustannie, gdzie się znajduję. I dlaczego tutaj jestem.

Siedząc opartym o brudną, obłożoną zieloną breją, kamienną ścianę modliłem się o śmierć. Co śmieszniejsze, chyba w odpowiedzi na moje prośby, już niedługo miała ona nadejść.
Pytanie tylko, czy ją również będę musiał obkupić tak piekielnym cierpieniem.
Zawsze myślałem, że nie boję się bólu i wszystkiego, co jest jego konsekwencją. Sytuacja ostatnich pięciu dni pozwoliła mi zmienić zdanie. Była to przemyślana decyzja.

Pomiędzy długotrwałymi "przesłuchiwaniami", w których o ironio nie pozwalano mi dojść do ani jednego słowa, znajduje się czas na około sześciogodzinny moment odpoczynku.

Jest nim noc.

I wtedy myślę, bo nie pozwalano mi na sen.
Zerknąłem kątem oka na siedzącego przy kratach celi strażnika. Moi kaci zawsze zakrywali twarze tymi śmiesznymi maskami, nie podobnymi w ogóle do masek oddziału ANBU. Tamte miały w sobie pewien urok, tymczasem te... Stworzono je z całą pewnością z myślą o tym, aby dodatkowo torturować zmysł wzroku katowanych jeńców.
Były tak paskudne, jak otaczająca mnie przestrzeń, pełna brudu, zgnilizny i wilgoci. Jedyne co wiedziałem, to to, że znajdowałem się pod ziemią, w miejscu pozbawionym wszelkich nadziei na lepsze jutro. Ściany tutaj zbudowane były z kamieni, co ważniejsze, ulepszonymi najgorszym rodzajem bariery. Miała ona za zadanie chronić więźniów przed ewentualną ucieczką, bądź pomocą z zewnątrz.
Sam akt przesłuchań był jednak samowystarczalnym zabezpieczeniem. Nie byłem w stanie się poruszyć, swobodnie przełknąć, a co najlepsze oddychać. Byłem zbyt wykończony, by w ogóle myśleć o ucieczce...

Aby nie czuć klującego bólu w klatce piersiowej, wynikającego najprawdopodobniej z faktu połamania wszystkich żeber, brałem krótkie, szybkie oddechy. Nie była to co prawda metoda bezbolesna, bynajmniej zapewniała pewien rodzaj komfortu. Mogłem żyć.. chodź z każdym oddechem przestawało mieć to dla mnie jakiekolwiek znaczenie. Każdy skrawek skóry palił żywym ogniem.

Miało to jednak swoje dobre strony. Czując tak wielki ból, nie byłem w stanie myśleć o głodzie czy pragnieniu.

Wodę znajdowałem co prawda na zawilgotniałych ścianach, chodź w tym wypadku większy problem stanowiło po prostu jej pobieranie. Miałem bardzo ograniczone pole ruchu. Musiał nade mną czuwać wyjątkowo nadgorliwy anioł stróż, ponieważ bywały momenty, gdy ciecz ściekała niewielkim strumieniem wprost na moją głowę. Tylko w takich chwilach, mogłem zaczerpnąć odrobiny życiodajnych płynów, uzupełniając tym samym niewielką ilość zasobów krwi - które i tak z resztą upuszczane były, wraz z nastaniem świtu.

Sprawa głodu przedstawiała się nieco gorzej. Ostatni raz jadłem w swoim domu, na minutę przed bezpodstawnym aresztowaniem.

Po tym z resztą miała miejsce cała masa bezpodstawnych rzeczy.

Nie zliczę uderzeń, jakimi mnie potraktowano. W pewnym momencie przestałem nawet zwracać uwagę na to, czym dostaję. Przesłuchania ciągnęły się godzinami, zawierając w sobie wszystko to, czego nie życzyłbym nawet najgorszemu wrogowi.
Zaznałem każdego rodzaju bólu, od powolnego łamania kości śródręcza, do stopniowego rozrywania mięśni ramion.

Bezpodstawne cierpienie. Bezpodstawny proces. Bezpodstawny wyrok. Bezpodstawna śmierć.


Nie mając już sił, by dłużej utrzymywać głowę w górze, pozwoliłem jej bezwładnie opaść. Za jej śladem poszły również powieki, co było niewybaczalnym błędem. Strażnik nie miał za zadania mnie pilnować, to, jak się zdaje, byłoby zbyteczne.

Jego pierwotnym celem było po prostu nie dopuszczenie do tego, bym zasnął.

Metoda psychologiczna, podobno po stokroć gorsza od wszelkich tortur fizycznym. Ciężko było mi się z tym nie zgodzić.. W porównaniu z rozrywaniem mięśni, brak możliwości zaśnięcia nie wydawał się aż tak okropną rzeczą..

Ale tylko w teorii.

Na sekundę po tym, jak ogarnęło mnie to słodkie odrętwienie, poprzedzające moment odpoczynku poczułem na szczęce rozrywający ból. W chwilę później całe moje ciało bezwładnie opadło na zimną posadzkę.
Niezliczone ilości małych kamyczków boleśnie powbijały mi się zarówno w skórę, jak i otwarte rany. Uchyliłem powieki, usiłując wyłapać ostrość widzenia.

Od potężnego ciosu niemal straciłem przytomność, co z kolei skończyło by się dla mnie jeszcze gorzej. Konsekwencje nieplanowanej drzemki poznałbym zaraz po przebudzeniu.
W taki sposób po raz pierwszy niemal rozerwali mi plecy, uderzając w nie batami tak długo, aż krew nie rozbryzgała się po wszystkich ścianach.

- No co, Uchiha! Pobudka!
Nie znałem imion tych ludzi, ale poznawałem ich po głosach. Dzisiejszego strażnika mieściłem w kategoriach "Najgorszy, nie prowokuj".

Lecz sprowokowałem.

Dając upust niekontrolowanej słabości, stworzyłem mu pretekst, by mógł się na mnie wyżyć, urozmaicając swoją nocną zmianę.
Nie miałem żadnej szansy, na odzyskanie względnej przytomności. Mężczyzna całą garścią złapał mnie za włosy i samoistnie poderwał całą górną część mojego ciała, do góry. Nim zdołałem wydać z siebie głośny, bolesny jęk, po ramiona zanurzył moją głowę w bali zielonej, brejowatej wody, stojącej w drugim rogu celi.

Bezsilny, naiwnie walczyłem o oddech, szarpiąc się mimo rozrywającego bólu i kamyków, nieustannie wrzynających w rany. Próbując zaczerpnąć chodź odrobiny powietrza, połknąłem ze dwa hausty ohydnej, zastałej cieczy.
Stanowczo zbyt dużo czasu minęło, zanim strażnik poderwał moją głowę na powierzchnie.
Gwałtownie zaczerpnąłem oddechu.

Mocno rozszerzające się płuca sprawiły, że ponownie odczułem ból łamania wszystkich żeber. Zupełnie, jakby powiększające się pęcherzyki płucne nieustannie naruszały obszar moich zmiażdżonych na proch kości.

Krztusząc się i plując, kat pozwolił mi opaść na mokrą posadzkę, po czym oddalił się z głośnym rechotem, zatrzaskując za sobą wrota celi z charakterystycznym, metalowym trzaskiem. Organizm, w tym wysuszone chyba na wiór oskrzela nieustannie domagały się odebranych dawek powietrza, a ja, niezdolny do żadnego ruchu, wręcz sparaliżowany bólem, byłem w stanie dać im zaledwie kilka bardzo płytkich oddechów. Leżąc na zimnym kamieniu, nie panując nad drżeniem mięśni, ani krwią, wypływającą z własnych ran.. znowu wznowiłem modlitwę o szybką śmierć.

Kto by pomyślał, że ja, Uchiha Sasuke skończę w takim miejscu. Że ja, wielki mściciel będę błagał Boga, w którego istnienie nigdy nie wierzyłem, o śmierć. Że ja, właśnie ja będę płacił swoim życiem za czyjeś grzechy.

Na przestrzeni lat zrobiłem wiele złych rzeczy. Mordowałem, wykonywałem najpaskudniejsze zlecenia, planowałem zdradzić wioskę... ale nigdy nie zgwałciłem żadnej kobiety. Nigdy nie wziąłem żadnej, bez jej woli. Nigdy.

Nie wiem, ile trwałem w tej pozycji, beznadziejnie żałosny, słaby, gardząc samym sobą. Nadszedł jednak czas, gdy musiałem podnieść górną część ciała i na nowo oprzeć się o wilgotną skałę. Uniosłem się więc na rękach, w międzyczasie niemal krztusząc nagle napływającą do ust krwią. Kaszląc przeraźliwie, pozbyłem się ciemnobrunatnej substancji aby następnie z cichym jękiem prześlizgnąć w stronę ściany.

Oparcie się o kamień uznałem za swój osobisty sukces.
Odsapnąłem, mogąc wreszcie ustabilizować oddech i popaść w rozkoszny stan bezruchu, minimalizując ból przynajmniej o połowę.
Udało mi się uzyskać względny, wewnętrzny spokój.

Nagle, za drzwiami prowadzącymi - jak zdążyłem już wydedukować - do wyjścia z tego piekła, wywiązało się jakieś zamieszanie. Nie byłem w stanie odróżnić głosów, ani tego co też mówią; burzliwość rozmowy jednoznacznie wskazywała jednak na to, że są to krzyki. Bardzo gwałtowne, z resztą.

Awantura trwała na tyle długo, że udało mi się zapamiętać brzmienie dwóch, głównie wojujących tonów. Jeden z nich był damski, podejrzliwie znajomy.
Dyskretnie nadstawiłem uszu, uważając, by nie zrobić sobie przy tym kolejnych kłopotów.
Wtedy rozległ się głośny trzask, a po nim odgłos krótkiej szamotaniny. Coś ciężkiego przewaliło się na podłogę.
Strażnik, do tej pory ciągle ślęczący przy kratach powstał z miejsca, najwyraźniej również zaniepokojony dziwnymi odgłosami. Sprawcy kłótni musieli się niechybnie zbliżać. Dźwięk głosów z każdą chwilą rósł na intensywności.

- Nie możesz tam wejść, powtarzam po raz kolejny! Zatrzymaj się, albo cię aresztuje! - Rozległ się głośny krzyk, odbijając echem po opustoszałych ścianach.

- Więc spróbuj. Życzę ci powodzenia!
Rezolutna kobieta nacisnęła na toporną, metalową klamkę, co zarejestrowałem kątem oka. Lecz, gdy tylko spostrzegła, że drzwi zamknięte są na klucz, najwyraźniej musiała sobie odpuścić, bowiem nacisk na niej nagle zelżał, a głosy raptownie ustały.
Odetchnąłem ciężko. A więc to by było na tyle z urozmaicenia marnej resztki mojego życia.. Odrobina kłótni.. Po tym wszystkim mam prawo jedynie do tak krótkiej, bezowocnej rozrywki? Super.
Strażnik zaczaił się jak tygrys w rogu sali, zaopatrując w kunaia.
Gdy dziwne hałasy ucichły, przeniosłem spojrzenie na przeciwległą ścianę, pokrytą albo mchem, albo pleśnią. W każdym razie była to zielona substancja o ..

- SHANNAROOO!

Wróciłem wzrokiem do drzwi akurat w momencie, w którym dosłownie zostały one wypchnięte z zawiasów i przerzucone przez salę, jak po wystrzale z katapulty. Zatrzymały się na czymś twardym z przeraźliwym hukiem, tworząc przy tym całą masę dymu i kurzu.

- Gdzie on jest?! Gadaj, gdzie jest Sasuke ty podły...!

Gdybym tylko mógł, wcisnąłbym całą swoją głowę w te kraty, byleby tylko przekonać się czy to, co właśnie słyszę dzieje się naprawdę.
Strażnik mojej celi żwawo poderwał się do góry i naparł na intruza.

- Jakim prawem tu weszłaś, różowa dziwko?! - Po chwili zwrócił się do drugiego wartownika, który najprawdopodobniej próbował do tej pory powstrzymać kobietę przed dalszymi rozbojami - Hej, ty! Co Ona tutaj robi?!

- Różowa dziwko?! Ty bezlitosny sukinsynu!

Kolejny huk, niewiele gorszy od tego, jaki powstał przy wyważaniu drzwi, a następnie krótkie, chwilowe zatrzęsienie się ziemi.
Jeśli znałem tożsamość awanturnicy, byłem w stanie wyobrazić sobie czyj los podzielił właśnie mój strażnik.

Otóż, tamtych drzwi. Tak mniej więcej.

- Napaść na główny oddział korzenia! Tak, wzywam posiłki! Mamy ofiary!!

Kobieta, w ogóle nie zważając na okrzyki przerażenia, jakie wydobywały się z ust pozostałego shinobi, wykonała kilka szybkich kroków do przodu, wreszcie stając mi w polu widzenia.
Tak piękna, jak ją zapamiętałem ostatniego dnia w hotelu. Lekko postrzępiona na krawędziach, fioletowa suknia i rozwiane włosy, będące imitacją niegdyś starannie upiętego koka wskazywały na tempo, z jakim tutaj przybyła. W sumie nie powinno mnie to dziwić..

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top