14. Puchate kapcie w króliczki.
Sasuke:
Szczęście nie sprzyja głupcom, pomyślałem, po raz kolejny tego dnia wychwalając niesamowity zbieg okoliczności, dzięki któremu pozbyłem się Naruto bez kiwnięcia najmniejszym palcem u stopy. Istotnie potrzebowałem kilku dni odosobnienia poza Konohą i zdaje się, mój anioł stróż również doskonale to wiedział.
Nim zdążyłem podjąć temat mający na celu zapewnienie mi swobody, Uzumaki samoistnie obwieścił, że musi wrócić szybciej, by zdążyć na oficjalną, coroczną uroczystość ku czci Klanu Hyuuga, na którą został zaproszony. Tym samym ja miałem pozostać na miejscu, by dopełnić formalności związanych z okolicznościami śmierci więźnia, jaką niefortunnie poniósł w wyniku starcia z naszą dwójką.
Wywiązawszy się z tego zadania, cały świat stanął dla mnie otworem.
Jeszcze w ten sam dzień znalazłem się u wrót ukrytych drzwi, będącym niegdyś bocznym wejściem do świątyni jakiegoś podrzędnego bóstwa. Uchyliłem je i w akompaniamencie głośnego skrzypu przedostałem się do środka. Zewsząd wiało ciemnością i chłodem.
Z pozorów opuszczony budynek, za sprawą uaktywnienia Sharingana stawał się godnie wyposażonym lokum dla zdrajcy, mordercy i głównego spiskowca na tym świecie.
Ściany wciąż pozostawały obskurne i popękane, podobnie jak nadużyta, betonowa podłoga. Cały skromny metraż pomieszczenia zapełniały jednak różnego rodzaju domowe przedmioty: jak obdrapane łóżko, mocno zużyta szafa czy rozsypujące się biurko.
- Madara - rzuciłem w przestrzeń, samoistnie wkraczając w świat genjutsu, w którym ten na jakiś czas się zaszył. Miejsce idealne by, nawet gdy do środka dostanie się wróg, ukrywać się i wypoczywać, nagromadzając siły po druzgoczącej klęsce. Tylko członek Klanu Uchiha jest w stanie z własnej woli wtargnąć pod oddziaływanie techniki i co za tym idzie, odkryć przytulny kącik swojego starego krewniaka, Madary.
- Sasuke, co za miła niespodzianka! - mężczyzna zaśmiał się bez kszty rozbawienia i wstał znad pokrytego dziwnymi fiolkami biurka. Jego wygląd nie zmienił się wiele od czasu ostatniego spotkania, z tą różnicą że tym razem nie miał na sobie czerwonej zbroi. Ta leżała spokojnie w kącie pomieszczenia. Ukryłem wysuniętą wcześniej katanę w pochwie i zmusiłem się do skwapliwego kiwnięcia głową, w ramach powitania. - Rozmowny, jak zawsze. To mi się podoba.
Nie odpowiedziałem.
- Więc masz coś dla mnie? - ciągnął ze złowieszczym uśmiechem - Mam nadzieję że moja starania by przyjęto cię do wioski, nie poszły na marne.
- Twoje starania? - zainteresowałem się, chyba pierwszy raz w jego obecności. Uniosłem brwi.
- Tak, tak! - zapewnił gorliwie - Musiałem się sporo namęczyć by przejąć kontrolę nad tym starym prykiem ze starszyzny. Nędzny robak nie ma w sobie ani krzty siły woli.
- Przejąłeś nad nim kontrolę?
- Tak. Czemu jesteś taki zdziwiony?
- Sądziłem że nie będziesz się wychylał. - odparłem obojętnie - Tak jak ustalaliśmy.
Wrócił na swoje miejsce za prowizorycznym biurkiem i sięgną po jedną z będących tam fiolek. Odpieczętował naczynie jednym ruchem kciuka. Następnie pociągnął solidny haust fioletowo-brunatnej cieczy, żarliwie oblizując po tym usta.
- Trucizna - wyjaśnił pokrótce, wykonując jaszczurzy, paskudny uśmiech który nadał jego twarzy obłąkanego wyrazu. Przeciął wzrokiem przez cały pokój, zatrzymując go na mnie.
- Dlaczego pijesz truciznę? - zapytałem, na poważnie zastanawiając się nad poziomem jego poczytalności. Zbyt długie życie i ciągłe porażki musiały porządnie namącić mu w głowie.
Obawy Naruto że Madara znów zaatakuje, okazały się przedwczesne. Pradziad Uchihów zamierza bowiem samoistnie się wykończyć, sącząc trucizny jak gdyby były to słodkie, owocowe soczki. Opadłem na prowizoryczne łóżko.
- Mam tutaj - niewzruszony machnął ręką, ogarniając nią cały blat - zestaw najmocniejszych trucizn od kurewsko wprawnego Truciciela z Konohy. Muszę być przygotowany kiedy władze Wielkich Nacji zdecydują się wysunąć zabaweczki tego śmiesznego chemika, w czasie przyszłej wojny. Uodpornię się na nie i nic nie zdoła mnie zaskoczyć.
- Jak je zdobyłeś?
Uniósł wzrok i spojrzał na mnie, chwilę rozważając nad odpowiedzią.
- Mam swojego przemytnika. - rzucił, przecierając usta ręką. - Ale to przeklęty idiota. Złapali go i wsadzili do aresztu domowego.
- Za dostarczanie ci trucizn? - uniosłem brwi jeszcze wyżej, niemal stykając je z linią włosów. - Wiedzą o twoim położeniu?
- Jesteś kolejnym idiotą, Sasuke? - zironizował - Za zabicie jakiegoś starego dziada w mieście Tonfuku. Gdyby chodziło o mnie, już dawno bym się go pozbył. Jest silny ale durny, i nie panuje nad emocjami. Truciznę musiałbym wtedy załatwiać sobie co prawda sam, porywając tego sławnego Truciciela. - pociągnął kolejny łyk z fiolki - Na wszelki wypadek dowiedz się o jego tożsamości, wypytaj parę osób, pogrzeb w dokumentach. Cokolwiek, byleby skutecznie.
Skinąłem głową na znak zgody
- To nie będzie problem. - mruknąłem
- Tak sądziłem. Tymczasem mów co wiesz.
Z jego oczu wyczytałem płonącą żądzę informacji. Rozsiadł się z typową dla siebie pewnością.
- Niewiele - odparłem rzeczowo, chwile po tym napotykając jego zdziwione spojrzenie - Są bardzo ostrożni. Przez ten czas dostałem nie mniej niż 2 misje, znikomej trudności. - wyjaśniłem - Cały czas patrzono mi na ręce. Nie mniej jednak nie są już tak czujni, będę mógł niedługo wkraść się do korzenia i zabrać te raporty, które chciałeś.
- Będziesz mógł zrobić tylko tyle? -syknął zirytowany, kładąc nacisk na każde słowo z osobna. - Siedzisz tam tak długo i dalej nic nie wiesz?
- To nie zależy ode mnie - odwarknąłem, jako że nigdy nie kuliłem przed nim głowy. Swobodnie oparłem łokcie o kolana, zwieszając dłonie.
- Kiedy więc raczysz wiedzieć.. cokolwiek?
- Niedługo.
- Nie zmuszaj mnie Sasuke, bym zsyłał tam drugiego informatora. Nie chciałbym kłaść nacisku na mojego ostatniego krewniaka. - odparł z przekąsem. W jego głosie nie było ani kszty troskliwości, którą z kolei wyznaczały fałszywie rzucone słowa.
Uniosłem jedną brew.
- Masz na myśli kogoś konkretnego?
- Czarny Zetsu nadałby się idealnie.
- Zbyt duże ryzyko - podsumowałem z niemałą satysfakcją - Konoha ma precyzyjne urządzenia namierzające przepływ charkry, poustawiane dla bezpieczeństwa woków całej wioski. Natychmiast wykryją napastnika.
- A więc jednak coś wiesz. - Madara pokiwał z uznaniem głową. - Skromniś z ciebie Sasuke, jak na Uchihe przystało! - zakpił, unosząc kącik warg w cynicznym uśmiechu.
- Daruj sobie. - rzuciłem mu ostrzegawcze spojrzenie sponad przydługich włosów, opadających na oczy.
- No tak. Zapomniałem że wymordowanie klanu na twoich oczach wypłukało cię z poczucia humoru. Wybacz śmiałość.
Skłonił się szyderczo, wykonując ostentacyjny ruch rękoma. Potem wrócił na swoje dawne miejsce.
- A teraz konkrety. - dodał, momentalnie przybierając poważny wyraz twarzy - Ilu mają sprawnych shinobi?
- Niewielu.
- A medyków?
- Jeszcze mniej.
- Na kogo warto uważać?
- Naruto Uzumaki.
Odpowiadałem machinalnie, wiele nie zastanawiając się nad tym co mówię. Słowa przychodziły same z siebie, jakby były najoczywistszym faktem.
Odetchnąłem pełną piersią, uświadamiając sobie jak bardzo jestem zmęczony. Wielogodzinne podążanie za uciekinierem, a w końcu stoczenie z nim bitwy trochę mnie osłabiło. Na dodatek musiałem jeszcze udać się do lasu otaczającego pustynie Suny by odnaleźć schronienie tego zgrzybiałego starca.
- Najlepszy strateg?
- Shikamaru Nara.
Przeczesałem dłonią włosy, dla względnej wygody opierając się plecami o ścianę.
- A więc w tej materii nic się nie zmieniło. - oświadczył Madara po długim namyśle, po czym z zapalczywością zaczął kreślić coś na przyszykowanej wcześniej kartce papieru. Wykonał dwa posuwiste ruchy, sygnalizujące powstanie poziomych kresek. - Zlikwidujesz stratega, tak by nikt się nie zorientował. Zagraża powodzeniu naszej misji. Nie pozwolę pokonać się po raz drugi. - uniósł na mnie wzrok - Tylko tego nie spierdol.
- Raczej mi się to nie zdarza - cisnąłem, dla ulgi organizmu na dosłownie chwile przymykając oczy.
- Najlepszy medyk?
W pomieszczeniu rozbrzmiewał dźwięk długopisu uderzanego o twarde podłoże, na tyle długo, bym zorientował się że nie udzieliłem odpowiedzi. Nie było to z resztą wielkie zaskoczenie, skoro od półtorej minuty bije się z myślami czy aby na pewno chce przekazać Madarze jej nazwisko. Miałem nie bezpodstawne obawy, że przypadek Sakury może skończyć się mniej przyjemnie, aniżeli tylko szybką śmiercią.
Zawahałem się co najmniej trzy razy, zanim wykrztusiłem:
- Tego nie wiem.
- To się dowiedz - usłyszałem w odpowiedzi. - Byle szybko. Nie mamy aż tyle czasu.
Madara, szczęśliwym zrządzeniem losu był zbyt zajęty rozwijaniem swojego stylu pisarskiego by spostrzec moją nader jasną reakcje.
Na wieść o tym, co ten starzec mógłby zrobić Sakurze przechodziły mnie zimne dreszcze. Chęć zdradzenia jej tożsamości przegrała z nagle zrodzoną obawą- która prawdę mówiąc nie chciała mnie teraz opuścić. Nerwowo podrygałem nogą, wyśmiewając w duchu samego siebie.
Jeszcze nie tak dawno kpiłem z umiejętności aktorskich Haruno, a teraz sam daje iście katastroficzny popis swoich zdolności. Po raz pierwszy od czasu opuszczenia wioski zaznałem naglącej potrzeby ochrony innego człowieka. Żeby tego było mało, obiekt mojej nadgorliwej troski okazał się być irytującą, pustą kobietą spowitą w róż i niezmąconą, twardą jak głaz aurę nienawiści.
W kościach czułem, że to nie przyniesie za sobą niczego dobrego.
Chce bezdusznie zniszczyć rodzinną wioskę, a gdzieś w międzyczasie z dobrego serca chronić jej mieszkankę, o ironio, najbardziej zagorzałą patriotkę.
- Nie spieprz swojej roboty, a to wszystko szybko się skończy - Madara przywołał mnie do siebie gestem ręki, więc dźwignąłem się z pryczy i podszedłem bliżej. - Zaatakujemy od środka, tak jak uzgadnialiśmy. Dzięki Sharinganowi utworzysz dla nas międzywymiarowy portal. Musisz poznać i opanować tą technikę, poświęcisz na to jedno oko. Punktem spotkania będzie twoje mieszkanie. W pierwszej kolejności nacieramy na Kage. Zabicie przywódcy równa się złamaniu oporu przeciwników... - objaśniał pokrótce, zawile przedstawiając mi na piśmie w jakiej formie przebiegnie atak. Zerkając na czytelnie chodź niestaranne kreski na kartce papieru, kiwałem jedynie głową.
Jak mam uchronić Sakurę, od tego gówna? Ten uparty, zielonooki osioł prędzej odgryzie sobie wszystkie palce, niż pozwoli wywieść się na czas z wioski. Gdyby jednak jakimś cudem mi się to udało, gdzie miałbym ją zostawić? Kiedy po nią wrócić? Dokąd z nią wrócić... Co spieprzyłem, że wszystko tak nagle się skomplikowało.. ?
Ha, ja przecież doskonale wiem co zrobiłem źle.
Pozwoliłem Sakurze nieustannie zaglądać do swoich myśli.
Od kiedy z wielkim hukiem pojawiła się w moim życiu, wszystko dosłownie stanęło w nim na głowie. Nawet moja własna organizacja przeszła rekonstrukcyjne zmiany, za sprawą jej cholernej, zawiłej, pociągającej, ciekawej, przeklętej osobowości.
Jest już za późno. Gdybym w tym momencie rzucił Suigetsu w twarz najjaśniejsze argumenty, on i tak nie pozwoliłby zrobić Sakurze żadnej krzywdy. Juugo byłby bardziej praktyczny, chodź i on wahałby się między tym co dobre a konieczne.
Przekleństwa nie oddadzą w pełni tego, co czuję. Bo czuje stanowczo zbyt dużo rzeczy, które generalnie nie powinny mnie w ogóle interesować. Ona i jej liche życie nie powinno mnie obchodzić.
- .. Rozumiesz? - pochwycenie tego jednego pytania, pozwoliło mi uzmysłowić sobie że przegapiłem całą czczą gadaninę Madary. Potrząsnąłem trzeźwiąco głową i przybrałem beznamiętny wyraz twarzy, jednorazowo pokiwawszy głową.
- Rozumiem - pokwitowałem sucho, bez dalszej dyskusji zbierając się do wyjścia.
Przed drzwiami coś mnie jednak zatrzymało. Przystanąłem w pół kroku i zagłębiłem rękę w odmętach torby, po sekundzie wyciągając z niej stary pamiętnik. Podałem go Madarze.
- Co to? - zapytał z obłudnym zainteresowanie, obracając w dłoniach cenny przedmiot. Zmarszczył na krótko brwi, zaraz szybko powracając do pozornie spokojnego wyrazu twarzy -.. Skąd to masz, Sasuke?
- Znalazłem w jakiejś chacie na odludziu. Były tam wyryte symbole naszego klanu.
- Tak.. to ciekawe. - podłapał z ociąganiem, ze świętobliwą ostrożnością rozkładając na boki obie okładki. Przejechał wzrokiem po pierwszej, wyrwanej z kontekstu linijce, bezwstydnie zaczytując się na dłużej. Podczas gdy ja stałem jak idiota na środku pokoju, on radował się dobrą lekturą raz na jakiś czas ze zdziwieniem rozszerzając oczy - To niemożliwe.. Ale.. Tak. Nie może być pomyłki - mamrotał pod nosem. Jego oczy wręcz płonęły żywą czerwienią, kiedy kawałek po kawałeczku studiował stronice - Sasuke słyszałem już o tym kiedyś. - obwieścił triumfalnie, unosząc głowę.
- O czym?
Odwróciłem się do niego całym ciałem, bacznie ilustrując przebieg różnorodnych emocji po jego twarzy. Był zafascynowany obiektem trzymanym w rękach.
- O legendzie Babki Mikoto.
- Babki Mikoto? - powtórzyłem tępo. Przed oczami stanęła mi twarz mojej własnej matki, która z dumą nosiła owe imię. Szybko odgoniłem do siebie sentymentalne obrazy. Nie ma sensu rozprawiać nad czymś, co od dawna już nie żyje.
- Pierwsza kobieta Klanu Uchiha, młodzieńcze. Nie słyszałeś o tym, bo to bardzo stara opowieść. Właściwie zapominano o niej jeszcze za moich czasów. Twoja matka miała imię na jej cześć, chodź nikt o tym zapewne nie wiedział.
- O czym mówi? - rzuciłem rzeczowo. Ostatnie czego chciałem to podejmować temat rodziców, których prawie już z resztą nie pamiętam. Nie miało to dla mnie żadnego znaczenia, póki nie żyli. Jeśli jakimś cudem wrócili by do życia, może bym na nich spojrzał raz czy dwa.
Madara oderwał wzrok od stronic i ulokował go we mnie, długo zbierając w myślach odpowiednie słowa. W końcu przemówił:
- Jest dużo nieścisłości. Jedna opowieść głosi, iż Mikoto była rodzącą się raz na kilka pokoleń wyrocznią. Poślubiła mężczyznę o złym sercu, Indrę i wydała na świat jego dziecko, nasączonego nienawiścią chłopca. Zabił on swoich rówieśników i szybko obudził Mangekyou Sharingana. Jego matka pogrążyła się wtedy w takim smutku, że opuściła klan szukając odosobnienia w lasach, gdzie nikt nie usłyszał głoszonych przepowiedni. - przerwał na moment, zaraz znowu podejmując temat: - Druga legenda natomiast opowiada o wyroczni, którą po wypowiedzeniu jedynego w swoim życiu proroctwa, ogarnęło umysłowe szaleństwo. Ona również wydała na świat syna a później zabiła się na jego oczach, tym samym budząc w niemowlęciu Mangekyou Sharingana. Jej mąż wybudował więc dom w środku lasu i pochował tam jej ciało, wraz ze wszystkimi osobistymi rzeczami kobiety. W tamtych czasach wierzono, że należy zapewnić zmarłym odpowiednie warunki do życia pozaziemskiego aby nie zrzuciły na ciebie klątwy.
Urwał, rozmyślając nad czymś głęboko
- Ciekawy mnie tylko jedna rzecz. - pociągnął niczym w transie, ślepo wpatrując się w jeden punkt na ścianie - Jak znalazłeś ten dom? Według legend pokazuje się on tylko i wyłącznie osobie, związanej w jakiś sposób z przepowiednią Mikoto.
Zmarszczyłem brwi, za nic nie mogąc przypomnieć sobie okoliczności, jakie skrzyżowały moje drogi z ów chatą. Mimo starań, żadne pomocne obrazy nie napływały mi do głowy.. Ale za to miałem okazję oczami wyobraźni znów zobaczyć Sakurę w skąpej bieliźnie. Stała na środku pustego, zapuszczonego salonu niczym wcielenie wszystkich cnót, ponętnie krzyżując zgrabne nogi i...
Odpędziłem niepotrzebne myśli, nie dekoncentrując się bardziej niż było to konieczne. Wróciłem myślami do tematu.
Madara nie przykładał wiary do czczych bajeczek, a ja nigdy nie lekceważyłem jego bystrego umysłu, podobnie jak w moim przypadku - nastawionego tylko na zemstę. Jeśli starzec mówi że istniała niegdyś babka Mikoto to z pewnością tak było.
- Oznacza to że ten pamiętnik należał do niej - bardziej stwierdziłem niż zapytałem, przykuwając wzrok do skórzanej oprawy księgi. - Jest zapisany w dziwnym języku.
- Ałtańskim - odparł natychmiast - Nic w tym dziwnego. Mikoto żyła blisko 400 lat temu.
- Potrafisz go rozczytać?
- Powinienem sobie poradzić. - rzucił z ociąganiem, odkładając cenny przedmiot na biurko - Widzimy się niebawem, Sasuke. Pozbądź się stratega.
Czyniąc mi aż nazbyt wyraźną aluzję uśmiechnął się pokrętnie, z niecierpliwością oczekując mojego wyjścia. Nie widząc sensu w zwlekaniu, po prostu odwróciłem się i przedostałem na świeże powietrze. Zapadał zmierzch.
Sakura:
Stało się.
Termin wyjazdu zaplanowany został... na jutrzejszy poranek. Chyba nigdy się z tym nie pogodzę.
Wiedziałam że sposób w jaki poinformuje resztę o swojej nagłej wyprowadzce daleki jest od ideału, nie mogłam jednak inaczej. Zbyt dużo kosztowało mnie przekazanie tego wyrozumiałej Hinacie - gdybym miała podejmować jeszcze kilka takich karkołomnych prób, chyba umarłabym z rozpaczy, powolutku wycinając sobie poszczególne kawałki serca.
Zadrżałam gdy chłód nocy oplótł moje odsłonięte ramiona, muskane raz po raz powiewami zimnego wiatru.
Co ja właściwie wyprawiam?
Ledwo usłyszałam, że Pan Mściciel łaskawie wrócił do wioski, a już pędzę do niego na złamanie karku, w środku nocy, ubrana tylko w przewiewną, różową piżamkę. Definitywnie przestanę zawierzać swoim chorym impulsom. Gdyby nie one, leżałabym teraz w ciepłym łóżku.
Wcisnęłam bose stopy mocniej w puchate kapcie w kształcie radosnych króliczków i hardo parłam do przodu, nie zastanawiając się ani przez chwilę co on sobie pomyśli o tym cyrku.
Bo mi osobiście chciało by się śmiać.
W tej sytuacji należy jednak wziąć poprawkę na sposób bycia Sasuke.. i fakt że on przeważnie się NIE ŚMIEJE. Strzelam więc, że wpadnie w furie, bo niewiele emocji pozostaje mu do wykorzystania, poza rozbawieniem. Może ewentualnie jeszcze się rozpłakać albo po prostu mnie zignorować.
I jego i drugie a nawet z rozpędu powiem, że także trzecie nie wchodzi w grę - bo mam zamiar się z nim całować. Długo, namiętnie i bez opamiętania, jeszcze zanim wysunie jakąkolwiek reakcję. Przyznaję to przy trzeźwości umysłu i całkowitej przytomności. Przed 10 minutami uznałam że będzie to najlepsza forma pożegnania, jaką będę mogła mu zaoferować. Słowa zastąpię czynami, wyjątkowo w niech nie przebierając.
Pal licho konwenanse! Lepiej wyjechać żałując tych pocałunków. Bynajmniej będę miała o czym myśleć przez całą żmudną drogę. Starczy mi czasu, by kreatywnie sobie nawymyślać.
Jeśli nie wspominałam jeszcze że podróż do Kiri odbywać się będzie "po człowieczemu", to mówię to teraz. Wyruszamy z samego rana drogą czysto lądową, chyba nawet czymś na kształt bryczki. Bliżej ziemi, po prostu już nie da się być. Odpowiada to zawiłym, niezłożonym preferencjom moich rodziców, którzy wszystko co związane z życiem shinobi traktują jak chorobę zaraźliwą, w dodatku wysoko śmiertelną. Idąc tym tropem ja jestem trendowata i aż dziw, że nie dostałam osobnej karocy.
Na ulicach nie było żywego ducha i bardzo dobrze! Umarłabym ze wstydu gdyby ktokolwiek rozpoznał mnie w tym różowym wdzianku. Wielka Sakura Haruno, renomowany doktor szlaja się po nocach w piżamce, strasząc po drodze wszystkich napotkanych pijaków- już słyszę te pogardliwe szyldy na ulicach. Ludzie są zawistni i nie przepuszczą żadnej okazji do przemielenia w proch nieskazitelnej opinii innej osoby... Ale gdyby mnie to chodź trochę obchodziło, najpewniej ubrałabym się przed tą eskapadą. Uznałam to jednak za zbędne, po za tym na prawdę nie miałam ochoty na dobieranie sobie stosownej garderoby.
Pokonywałam kolejne metry boksując się z myślami.
Zachowuje się jak spragniona czułości szesnastolatka. Kto by to widział! Znowu uciekam z domu! W środku nocy! W piżamie! ... I uroczych kapciach w króliczki. Kupiłam je sobie za ostatnią wypłatę i nie żałuje tej decyzji, są milusie i cieplusie, w sam raz na spacery po zmroku. Chodź bym ich o to nie podejrzewała, wydają się również stabilne i pożądane. Mogłabym przeprawiać się przez strome góry, a jaśniutkie futerko pyszczka nie zaznałoby ani jednej skazy.
Wyśpiewując ody pochwalne dla swojego obuwia, dotarłam pod drzwi mieszkania Sasuke.
Uniosłam rękę i zbliżyłam ją do drewnianej faktury, mimo to nie rozległ się charakterystyczny dźwięk pukania. Zamarłam w bezruchu.
Kompletnie tego nie przemyślałam.. Co mam mu powiedzieć? Jak wyjaśnić to, że zjawiam się bez zapowiedzi? Właściwie to bez żadnego powodu?
Zagryzłam dolną wargę i już miałam oddać ten wdzięczny ruch nadgarstka.. kiedy znowu ogarnęło mnie otępienie.
Jaki wysunąć kontratak, gdy znikąd zacznie na mnie warczeć? Czego powinnam się spodziewać? Jeśli ruszy na mnie z kataną, dać się przebić? To załatwiło by wszystkie moje problemy no ale..
Zaczerpnęłam głębokiego wdechu. Róż nie dodaje odwagi, a królicze kapcie wcale nie są jakimś wymarzonym towarzystwem. Patrzą na mnie z dołu i osądzają wzrokiem, jakby już wyśmiewały mój durny pomysł.
Bo jest durny, ja jestem durna!
Załomotałam w te pieprzone drzwi z taką furią, jakby zależało od tego moje życie. Groźnie zatrzęsły się pod wpływem tego uderzenia, grożąc niechybnym wyskoczeniem z zawiasów. Cofnęłam się dla pewności, gotowa w razie wypadku uciec jak najszybciej, byleby szkoda nie poszła na moje konto. Wystarczająco ich już sobie nagrabiłam.
Cisza za drzwiami przeciągała się nieskończenie długo. Zdołałam policzyć swoje oddechy i niemal wytypować najmocniejsze uderzenie serca, pod wpływem którego zebra zatrzęsły mi się jak dzwony. Czułam się.. nieswojo i niepewnie. Dziwne wrażenie dla kogoś, kto do tej pory mniej więcej panował nad swoim życiem i nie dawał się zaskoczyć.. bynajmniej nie nazbyt często. W każdym razie nie zdążyłam się do tego przyzwyczaić.
Drzwi powoli otworzyły się, wpuszczając na ciemny korytarz wąską smugę światła. W pierwszym przebłysku jasności przymrużyłam oczy, zaraz później śmielej spoglądając na osobnika stojącego w przejściu.
- Ktoś ty? - powitał mnie surowy, damski głos. Niemal czułam jak każda komórka mojego ciała oziębia się, w konsekwencji mrozi i opada na dno, jak statek przy zatknięciu z lodowcem.
Boska istota, która stała w progu miała na sobie tylko koszulkę Sasukę. Ciemny materiał z ledwością zasłaniał jej krągłe biodra. Kobieta była również wysoka, smukła i miała wyjątkowo zgrabne nogi. Kiedy zerknęłam na jej twarz, wykrzywioną w niezadowoleniu spostrzegłam również że natura nie poskąpiła jej pełnych ust, zadartego nosa i wdzięcznie zaróżowiałych policzków. Ciemne oczy połyskiwały kpiąco. - Niemowa?
Chciałam coś powiedzieć ale nie mogłam. Niemowa jest chyba najlepszym określnikiem mojego aktualnego stanu. Dodając do tego: pusta, próżna i naiwna, po solidnym wymieszaniu otrzymamy pożądany roztwór rozpaczy, który z kolei po wstępnej obróbce mechanicznej - stworzy mnie. Tak mniej więcej. Różowe włosy dla spotęgowania efektu, byleby nikt nie obszedł się z wrażeniem, że jest ze mną coś nie tak.
- Sakura? - Co by mnie pogrążyć do samego końca, w progu, tuż za plecami powabnej modelki pojawił się Sasuke, bezceremonialnie świecąc gołą klatką piersiową. Być może poczułabym to znajome uderzenie gorąca, gdyby nie seksi blond kociak łypiący na mnie z góry, jak strażnik na skazańca chodzącego po spacerniaku. Zawahałam się aż nazbyt wyraźnie i żeby ukryć ten fakt, zdecydowałam się na najgorszą rzecz.. otworzyłam usta.
- Dobry wieczór - serio, Sakura? serio? Byłam tak zajęta besztaniem się w myślach że nie spostrzegłam, jak słabo i drżąco wypadł mój głosik. Dlatego pociągnęłam dalej : - Przyszłam... o-oddać koszulkę Sasuke! Pożyczałeś mi ją ostatnio, p-pamiętasz?
Nie dość że czułam jak cała twarz płonie mi żywym ogniem, to do katastroficznego występku dołączyłam jeszcze nieporadną gestykulacje rekami. Wykonywałam tak energiczne ruchy, że nawet gdyby chcieli nie mogliby spostrzec drżenia moich rąk.
- Tak? To gdzie ją masz? - Kociak wzrokiem łowcy niemal przepiorunował moją sylwetkę. Żadnej koszulki nie znalazł, bo i nie przyszło mi do głowy by ją ze sobą zabrać. Skłamałam, w pełnym tego słowa znaczeniu, lecz oszustwo szybko wyszło na jaw. Miałam ochotę zapaść się pod ziemię.. a już na pewno zetrzeć szyderczy uśmieszek z tej jej pięknej buźki. Sasuke przyglądał się mi z uniesioną brwią.
- Ah! - zawołałam teatralnie - Ależ jestem głupia! Zapomniałam jej! - zaśmiałam się nerwowo, zdecydowanie za głośno i piskliwie by można było chodź w połowie uznać to za naturalny odgłos. Przez namiastkę sekundy, zaczęłam cieszyć się jutrzejszym wyjazdem. Po dzisiejszym wielo-aktowym przedstawieniu zasługuje co najwyżej na obrzucenie zgniłymi pomidorami. Ja, Sakura Haruno oficjalnie nie nadaje się do ról pierwszoplanowych; dialogi fatalne, akcja nierozwinięta, mierne ułożenie choreograficzne. O charakteryzacji nie wspominając. Zważając na otępiałe miny widzów sztuka nie przyjęła się zbyt optymistycznie.
Wykonałam taktyczny odwrót.
Mając dość upokorzenia jak na jedną noc, postanowiłam zbłaźnić się ten ostatni raz. Nim zdążyli mrugnąć, obróciłam się na pięcie i przeskoczyłam przez barierki, miękko lądując na ziemi. Następnie ruszyłam biegiem przed siebie, na plecach czując potęgę palących spojrzeń. Napór ich był tak mocny że niemal się przewróciłam, niefortunnie potykając o złośliwie tkwiący tam kamień. W porę zyskałam równowagę. - Co się tak na mnie gapicie! - fuknęłam w stronę pary króliczków, jak obłąkana szukając drogi powrotnej do domu.
Jak na złość zgasły wszystkie latarnie...
Ps. Podoba wam się takie ułożenie rozdziałów? :)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top