13. I ta cholerna, twarda marchewka!
Doszłam do wniosku, że jeden duży rozdział podzielę na dwie lub trzy części :) Będzie się Wam przyjemniej obchodziło z poszczególnymi notkami i mam nadzieję, że dzięki temu zyskam sobie więcej czytelników.
Ps. Gdyby ktoś jednak chciał przeczytać rozdział w całości, pojawi się on na:
http://please-just-stay-with-me-ss.blogspot.com/
A teraz przejdźmy do rozdziału 13 (Part 1! :D )
Rano obudziło mnie gwałtowne łomotanie do drzwi, które bolesnym echem rozbrzmiewało w mojej skołatanej głowie.
- Sakura! - rozległ się ponaglający głos Mebuki - Sakura wstawaj!
Z ociąganiem zwlekłam się z łóżka, na wpół przytomnie ściągając z drzwi pieczętujące jutsu i dla upewnienia przekręcając kluczyk. Świat stanął przede mną otworem, a wraz z nim - moja apodyktyczna matka. Trwała z rękami założonymi na biodrach i gniewnie marszczyła brwi, jakby mój wygląd w stopniu wyjątkowym nie przypadł jej dziś do gustu.
- Co znowu ? - mruknęłam, również niezadowolona perspektywą powitania poranka w taki sposób - Dajcie mi spokój z samego rana.
- Sakura jest trzynasta!
- No to mówię przecież.. - smętnie przeczesałam dłonią włosy, ociężale odwracając się w stronę łóżka, gdzie miałam zamiar spędzić resztę swojego życia.
Po wczorajszej sytuacji, zdecydowanie miałam dość mężczyzn i wszystkiego, co się z nimi wiąże. Że też bolesny zawód z przeszłości niczego mnie nie nauczył!
Na własnej skórze przekonałam się jak porządnie można się sparzyć, zatracając przy tym samą siebie. W jednej chwili zarzekasz się jak to nie dasz się uwieść, a w drugiej już leżysz na łóżku, wijąc się i błagając o więcej.
Wróciłam do domu sponiewierana, pognieciona i rozczochrana, czując się jak najgorszej klasy prostytutka - chodź nie doszło do niego konkretnego. W stanie takim a nie innym musiałam wdrapać się po ścianie i przedostać do środka przez otwarte okno, wchodząc do mocno wychłodzonego pokoju. Zimna temperatura podziałała orzeźwiająco i już minutę po znalezieniu się pod kołdrą, byłam w stanie przeklinać siebie i wszystko co wiąże się z moim godnym pożałowania istnieniem. Na Sasuke nie pozostawiłam nawet suchej nitki.
Natomiast poranny przemarsz rodziców i stawanie niemal na baczność przed pokojem dopełnił czarę goryczy. To była zaledwie o jedna kropla za dużo w morzu słonego rozczarowania.
Rzuciłam się na łóżko i chwyciłam za poduszkę, chcąc oddać w nią całe swoje pokłady złości i frustracji.
- Sakura dobrze się czujesz? - zapytała Mebuki, przykrym zrządzeniem losu przekraczając próg mojego pokoju - Może jesteś chora?
Tak, na was! chciałam głośno wykrzyczeć, obwieszczając to oficjalnie całej wiosce. Niech wszyscy wiedzą, jak przykry przykład człowieka teraz stanowię. Zmanipulowana, kontrolowana.. i w dodatku łatwa. Tak łatwa że omal, OMAL nie wylądowałam w łóżku Sasuke.
Ciekawe co wtedy powiedzieliby moi rodzice, gdybym odbębniając z samego rana pochód wstydu przez główną aleje Konohy zastukała do drzwi domu, kto wie, być może nosząc w sobie przyszłego potomka Klanu Uchiha.
- Mamo daj mi spokój - wyburczałam, nie odrywając głowy od przyjemnie miękkiego materiału. - Chce odpocząć.
- Po wczorajszej ucieczce z domu?
Mina matki była mistrzowskim osiągnięciem: Pani Haruno potrafiła wyrazić niezadowolenie, wcale nie marszcząc czoła.
- Tak - cisnęłam przez zaciśnięte zęby - Możesz mi wierzyć że poświęciłam na to zapasy energii, zgromadzone na cały przyszły rok.
- Dlaczego nam to robisz? Przecież wiesz że z ojcem martwimy się o Ciebie.
- O tak, dzięki wielkie. Mam 23 lata, mamo. I zdecydowanie potrafię o siebie zadbać.
Mebuki dosłownie wyszarpała poduszkę z moich rąk i cisnęła nią o ścianę, charcząc przy tym jak rozeźlony buldog z problemami oddechowymi.
- Zademonstrowałaś nam to bardzo wyraźnie, przesiadując tygodniami w kryjówce Akatsuki z tym swoim.. jak on miał?!
- Niech was to nie interesuje - wysyczałam równie zawistnie.
To była prawdziwa wojna charakterów. Matka i córka, ta sama krew, równi ogniste temperamenty. Po swoim ugodowym ojcu Kizashim - otrzymałam zdaje się, tylko kolor włosów i brak umiejętności swobodnego żartowania
- Mamy tylko ciebie! A ty notorycznie podstawiasz głowę pod gilotynę, prosząc się o ścięcie!
- Nic mi tam nie groziło. - odcięłam się natychmiast, wyrzucając ręce w powietrze - Byłam tam bezpieczniejsza, bo byłam z NIM.
- Ów On moja droga, wymordował więcej ludzi niż możesz sobie to wyobrazić!
- Nie dbałam o to - fuknęłam, wyraźnie cedząc słowa przez usta - Jak widzisz, mimo tego wciąż żyje i mam się świetnie. A raczej miałam, dopóki nie weszłaś do tego pokoju.
- Dlaczego jesteś taka uparta? - rzuciła z nutą zrezygnowania. Zielone tęczówki wciąż połyskiwały groźnie, niczym rozświetlające się niebo podczas burzy.
- Z pewnością mam to po tobie.
Pani Haruno odetchnęła głośno i wstała z łóżka, na którego krańcu przysiadła. Rozprostowała długą tunikę, sięgającą jej niemal do kostek.
- Rozmawiałam dzisiaj z Panią Yamanaką i ona wszystko mi opowiedziała.
- Tak ? - udałam zainteresowanie - A co takiego?
- Że niestety, moja droga znów kręcisz się wokół tego zdrajcy, Uchihy. Czy nic cię nie nauczyły poprzednie doświadczenia? Myślałam że już wyrosłaś z tego młodzieńczego zauroczenia. Co nie podobało ci się w Kibie-kun? To przecież taki miły chłopak. A jaki kulturalny!
- Oh tak, z pewnością - rzuciłam milutko i przewróciłam oczami - To nie wasza sprawa z kim się spotykam. Sasuke jest moim przyjacielem z drużyny i czy wam się to podoba czy nie, będę spędzała z nim czas.
- Czy mówiąc "będę spędzała z nim czas" masz na myśli przesiadywanie do późna w jego domu, sam na sam?
Niemądrze rozchyliłam usta, wpatrując się w rodzicielkę z otępieniem. Odebrało mi to na jakiś czas zdolność mówienia.
- A... A ty skąd o tym wiesz? - brew zadrgała mi nerwowo - He?
- Pani Yamanaka dowiedziała się tego od Ino, Ino od Hinaty a Hinata od..
- Naruto - dokończyłam nienawistnie, z morderczym błyskiem w oku. Nakryłam się kołdrą pod samą szyję i gwałtownym ruchem odrzuciłam włosy z czoła. - Sasuke skręcił kostkę i musiałam się nią zająć, nic prostszego.
Zapadła krępująca cisza, której nie śmiał przerwać nawet mój głęboki oddech. Uspokoił się nagle, stając płytkim i niemal niezauważalnym.
- Sakura.. - Mebuki zaczęła spokojnym, opanowanym tonem - dobrze wiesz że nigdy nie chcieliśmy z ojcem, żebyś została shinobi. Kiedy byłaś jeszcze mała, marzyłam że pewnego dnia będę uczyć cię, jak stać się odpowiednią żoną i kobietą.. Ty natomiast wybrałaś drogę ninja, bez naszej zgody. Nigdy ci tego nie wybaczymy.
- Myślałam że ten temat mamy już za sobą.
- On nigdy nie będzie za nami. Klan Haruno od wieków nie miał nic wspólnego z życiem wojownika. Słynęliśmy ze zorganizowania i zaradności, na jaką stać niewielu zwykłych ludzi. Złamałaś tą tradycje, moja droga i nadszedł czas, byś poniosła tego konsekwencje.
Sceptycznie uniosłam do góry obie brwi, powstrzymując się od parsknięcia głośnym śmiechem.
- Konsekwencje? - zapytałam, niemal zdradzając się z rozbawieniem - Za to, że sama chciałam zarządzać swoim życiem?
- Tradycja jest bardzo ważnym elementem naszego Klanu..
- Jedyną rzeczą wyjątkową w naszym klanie jest nazwa. - wtrąciłam kąśliwie - Niczym innym się nie wyróżniamy.
- Sakuro Haruno nie będę tolerowała takiego ignoranctwa! - zagrzmiała Mebuki, mocno uderzając pięścią o ścianę. Z gniewu jej cała twarz pokryła się czerwonymi wybroczynami a usta zwęziły do postaci wąskiej linii. W tym wydaniu bliżej jej było do postaci modliszki, aniżeli damy, którą pragnęła od zawsze być - To ta wioska działa na ciebie destrukcyjnie, sprawia, że zatracasz własne pochodzenie z którego powinnaś być dumna!
- Moje pochodzenie nakazuje mi być kurą domową, poddaną i bezgranicznie uległą swojemu pożal się boże przeciętnemu mężowi. Średniowiecze minęło. Jeśli się nie mylę, całe wieki temu! - odparowałam z mentalnością zaprawionego szermierza, burzliwie unosząc się na równe nogi. - Nie mam zamiaru powielać tej chorej tradycji, i moje dzieci, jeśli się ich doczekam, także nie będą tego robiły.
Wykonując serie krótkich, szybkich oddechów blond włosa kobieta zbliżyła się, spoglądając na mnie groźne i z jawnym ostrzeżeniem.
- Wraz z ojcem, już podjęliśmy decyzję. - wycedziła lodowatym tonem - Wyprowadzisz się z Konohy i zamieszkasz razem z nami, w Kirigekure czy ci się to podoba czy nie.
Oddech ugrzązł mi w piersi a źrenice rozszerzyły się, w akcie skrajnego przerażenia.
- Słucham? - wydusiłam bez tchu - Chyba do końca postradaliście zmysły.
- Kiedy ostatni raz zostawiliśmy cię tu samą popadłaś w śpiączkę, na pewno przez tego krwawego degenerata! A teraz spotykasz się z jeszcze gorszym okrutnikiem, samym Sasuke. Nie pozwole na to. Nie pozwolę mojej jedynej córce stoczyć się i skończyć jako wykorzystana, opuszczona kobieta z bękartem w brzuchu. W Kirigekure będziemy mieli na ciebie oko. Natomiast jeśli się nie zgodzisz..
- Nie kończ! - cisnęłam mimo zaciśniętego z żalu gardła - Doskonale wiem co chcesz powiedzieć.. Po prostu mnie zaszantażujecie.
- Nie dajesz nam wyboru - odparła ze skruchą, która mimo wszystko zabrzmiała nieszczerze. Fałszywy uśmiech dopełniał dzieła. - Ale możesz być spokojna. Nie wyjeżdżamy tak do razu! - dodała wesolutko, jakby to co przed chwilą powiedziała wcale nie miało dla mnie destrukcyjnego znaczenia. - Mamy zamiar z ojcem troszkę sobie tutaj pomieszkać, tydzień, może dwa. Masz więc czas aby się ze wszystkimi pożegnać.
- Bosko! - wysyczałam i najmniej delikatnym gestem na jaki było mnie aktualnie stać wypchnęłam ją z pokoju. Z głośnym warkotem zatrzasnęłam drzwi, aż tynk posypał się ze ścian. Kolejny niespodziewany zakręt w moim życiu. To jedyne na co stać to cholerne przeznaczenie, po tym jak masowo wysypywało mi pod nogi różnej masy przeszkody?! Mam opuścić Konohe.
Mam opuścić Konohe na długo.
Może nawet na zawsze.
Mam opuścić Naruto, Hinate,Kibe, Ino... Sasuke?
A myślałam że już nic nie da rady mnie zaskoczyć, po tym jak wraz z Naruto odkryliśmy przyjemność w zeskakiwaniu z klifu i surfowania po niekiedy pionowej, kamiennej ścianie.
Rozrywka która tak mi się spodobała, idealnie dowodziła, na jakie trudności narażał się ten, kto zamierzał nadać mi miano normalnej obywatelki wioski, czyli mnie "uczłowieczyć" jak to mawiali moi rodzice. Było we mnie coś antynormalnego, pomimo całego surowego wychowania i żelaznych zasad. Niewątpliwie potrafiłabym odgrywać rolę normalnej, ale niestety prawdziwa Sakura zawsze kryłaby się tuż pod powierzchnią warstwą ogłady.
- Spokój, uprzejmość, nieśmiałość, oddanie - powtarzała bez końca Pani Haruno, jakby była to dziecięca wyliczanka. Spoglądała wtedy w lustro i uśmiechała się do własnego, nudnego oblicza upewniając, czy aby na pewno prezentuje godną postawę.
- Durnota, próżność, bezmyślność i bezsens! - wtórowałam matce w tym samym rytmie.
Pozornie szczęśliwe chodź trudne pożycie posypało się jak domek z kart, kiedy nieplanowanie na wierzch wypłynęły wszystkie skazy. Moje, gwoli ścisłości.
Okryłam ród wstydem - to nie podlegało żadnej dyskusji. Muszą czym prędzej wyjechać - i tego również nikt ze mną nie uzgadniał.
Z otępieniem spojrzałam na zegarek, dłuższą chwilę orientując się w ułożeniu poszczególnych wskazówek. Jeśli powierzać mojemu zmysłowi, właśnie dochodziła 14.
Dyżur w szpitalu zaczynam dopiero od 21, chodź naturalnie nie zaszkodzi jeśli pojawię się tam 7 godzin wcześniej. Lepiej przyjść zawczasu niż pozostać spóźnionym!
Z takim sztucznie radosnym nastawieniem zerwałam się z łóżka i w pośpiechu doprowadziłam do porządku, gdzieś w międzyczasie wskakując jeszcze pod szybki, orzeźwiający prysznic.
Opuściłam teren znienawidzonego, przeklętego domu, nie zatrzymywana przez nikogo dotarłam do szpitala.
Brak alkoholu w którym mogłabym zatopić smutki, zastąpiłam rzuceniem się bez opamiętania w wir pracy. I tak mijały mi długie dni, po brzegi zapełnione fałszywymi uśmiechami, obłudnym wymienianiem uprzejmości i skrywanym w głębi duszy, rozrywającym bólem. Tylko Ino spoglądała na mnie czasami z podejrzliwością, dumając nad czymś głęboko.
Sasuke:
- Naruto rozdzielamy się i spotykamy w tym samym miejscu za 10 minut - zakomenderowałem i nie czekając na jego reakcję, odwróciłem się w stronę, z której moim zdaniem dochodził odgłos nerwowo stawianych kroków.
Uciekinier, a zarazem cel naszej misji, porywając się na dyskrecje, nie uwzględnił, że poruszać się będzie po żwirowanej nawierzchni. Drobnymi kamyczkami pokryte były większości ścieżek w Wiosce Trawy, w której ten, w kolejnym przypływie rozumu się ukrył. Ruchoma powierzchnia trzeszczała przy najmniejszym ruchu powietrza, za sprawa czego okolica nigdy nie zatapiała się w relaksującej ciszy.
To tylko dowodziło, z jak tępym przeciwnikiem przyszło nam się mierzyć. Ta misja byłaby zbytecznie prosta nawet dla młodego genina, nie rozumiałem więc czemu wysłali na nią akurat mnie i Naruto, prawdopodobnie najsilniejszych shinobi naszego pokolenia.
Uzumaki bez słowa podreptał w swoją stronę.
Chociażby z braku innego zajęcia, dostrzegłem pewne zmiany w jego charakterze. Cechująca go beztroska i swoboda znikały, kiedy pojawiało się przed nim zadanie do wykonania. Uważnie słuchał tego co mowie i przedstawiał racjonalne pomysły, jednocześnie zgadzając się gdy i mi przyszło na myśl powiedzenie czegoś sensownego. Nie kwestionował planu i kategorycznie go przestrzegał.
Nie poznawałem w nim tego Naruto, którym zdarzało mu się być w Konoha.
Jeszcze kilka dni temu użalał się nad swoim nieszczęśliwym, odrzuconym związkiem, podczas gdy teraz, poważny i czujny, przeczesywał tereny w poszukiwaniu jakiegoś nieumiejętnego uciekiniera.
Sakura:
Nadszedł czas, gdy i ja musiałam w końcu opuścić szpital i stawić czoła codzienności. Właśnie wtedy dorwała mnie Hinata, z nieznaną mi dotąd siłą zaciagnęła do przydrożnej restauracji. Nieśmiała i bezbronna była tylko w obecności Naruto. Przy mnie wyjątkowo nie przebierała w czynach, wykazując ogromne pokłady gadatliwości. Tylko co jakiś czas stare nawyki zmuszały ją do skromniejszych zająknięć.
- Sakura-chan co oni mogą robić tam tak długo? - zarzekała się marudnie, siedząc naprzeciwko mnie, z buzią po brzegi napełnioną ryżem. Przełknęła to co miała w ustach i oblizała wargi, ochoczo zatapiając pałeczki w potrawie. - Nie rozumiem. Naruto-kun powiedział, że wróci najszybciej, jak tylko będzie mógł. A nie ma ich już czwarty dzień!
- Jestem pewna że wróci nim się obejrzysz. - zapewniłam spokojnie, spoglądając na przyjaciółkę z ciekawością - Skąd ten pośpiech?
Kobieta zerknęła niepewnie na pomniejszy kawałek wołowiny, chwilę suwając nim wzdłuż i wszerz po talerzu.
- Obiecał.. - zarumieniła się po czubek głowy - .. Obiecał że po powrocie oświadczy się mi tak jak należy. I że tym razem niczego nie zepsuje. - mówiła cichutko, jakby każde słowo kosztowało ją solidną garść odwagi. Zamilkła i uniosła na mnie tęczówki, akurat w momencie w którym usiłowałam językiem zlizać z policzka rozchlapany sos.
Rozchichotała się a ja momentalnie zamknęłam usta, ocierając zabrudzenie wierzchem dłoni.
- W każdym razie - zaczęłam wyniośle - bądź dobrej myśli. Wyczerpał już limit na najgorsze oświadczyny świata. Chodź.. być może powinnaś być gotowa na wszystko?
- Masz racje - przyznała niechętnie - Ale nie tego się obawiam. Ta misja.. Kakashi, to znaczy Szanowny Hokage powiedział, że ten więzień jest bardzo niebezpieczny. Podobno dokonał rzezi kilku rodzin shinobi, bez żadnego powodu! Boje się o niego!
- O Naruto czy o mordercę? - rzuciłam na poły z rozbawieniem, na poły ze zdziwieniem. - Ha! Na twoim miejscu martwiłabym się raczej o tego biednego więźnia. Lepiej dla niego, gdyby sam wrócił za kratki, zanim odtransportują go tam w kawałkach.
Hinata zaśmiała się cicho, mimo pozorów zupełnie nieprzekonana. Delikatni zgarnęła długiego kosmyka i subtelnym gestem zaczesała go za ucho.
Połasiłam się na kawałeczek gotowanej marchewki. W trakcie gryzienia okazała się ona jednak nie tak dogotowaną, na jaką początkowo wyglądała. Następne minuty spędziłam na skrupulatnym przeżuwaniu. Ze względu na zapełnione usta, nawet nie próbowałam zabrać głosu. Hinata również się do tego nie kwapiła.
Milczenie przerywał raz po raz odgłos chrupanego warzywa.
- Wyjeżdżam, Hinata. - oznajmiłam ponuro, gdy w końcu przełknęłam upartą i twardą jak diabli marchewkę.
Cisza, która nastała między nami chwile po tym, nie zagłuszały nawet gwarne odgłosy dochodzące z kuchni, czy rozmowy par z okolicznych stolików. Hyuuga zamrugała kilkukrotnie i rozchyliła usta w niemym krzyku, siedząc sztywno jak patyk z wyprostowanymi plecami oraz opuszczonymi ramionami.
- Na jak długo? - zapytała tylko, siląc się na spokojny, kojący ton.
- Bardzo długo - odparłam równie beznamiętnie, czyniąc to wyznanie łatwiejszym niż powinno być w istocie.
Hinata nie poruszyła się, nie zrobiła żadnego gestu mogącego świadczyć o napadzie histerii czy żalu. Była opanowaną i niezwykle silną osobą, która tylko w nadzwyczajnie wyjątkowych sytuacjach odkrywa gorszą stronę swojej natury. Hyuuga, chcą nie chcąc zawsze martwiła się o wszystkich bardziej, niż oni sami na to zasługiwali, jednocześnie skrupulatnie ukrywając obawy pod grubą warstwą pozorów. - Tylko proszę nie mów na razie nikomu. - dodałam po chwili, wykrzywiając usta w przyjazny uśmiech.
- Jasne - skinęła lekko głową - Mam nadzieje jednak że wrócisz, przynajmniej na nasze wesele.
- Oh, widzę że faktycznie pokładasz duże nadzieje w tych zaręczynach! - zironizowałam radośnie, szybko oddalając się od sprawy wyjazdu, który, prawdę mówiąc zbliżał się nieubłaganie.
Ze względu na to brałam na siebie wszystkie dyżury w szpitalu, chcąc odciążyć personel na tyle, na ile to możliwe.
Potem tematy zeszły na szpitalne ploteczki. W miejscu, gdzie przez 8 godzin dziennie kłębiło się tak dużo żywiołowych, w większości młodych kobiet nie trudno było oprzeć się pokusie wypowiedzenia jakiejś sensacji. W skrócie, nie było w szpitalu pomieszczenia, które nie rozbrzmiewało by cienkimi, damskimi głosikami. Ów głosiki entuzjastycznym szeptem wymieniały się informacjami. Słowa wrzały wszędzie, w gabinetach, na przerwach, w pomieszczeniu socjalny, na korytarzach. O gorących sprawach rozmawiało się nawet przy prostszych zabiegach.
A ja musiałam wyjechać, pomyślałam rozpaczliwie zaciskając dłonie na krawędzi stołu.
Każdy dzień stał się tykającą bombą, w której głównym zapalnikiem byli moi rodzice. Nie znałam konkretnej daty wyjazdu, spodziewałam się więc, że oni również jeszcze tego między sobą nie uzgodnili. W tym wypadku każda minuta może okazać się ostatnią, jaką spędzę w rodzinnej wiosce. Jeśli Mabuki zaatakuje "dobrymi wieściami" niespodziewanie, dostanę co najwyżej pół godziny czasu na spakowania się.. a chciałam przed wszystkim pożegnać się jeszcze z Naruto i Sasuke.
Coraz dotkliwiej uświadamiałam sobie że era szczęśliwego, być może trochę nerwowego życia w Konoha, wśród przyjaciół, dobiega końca. Co gorsza, dzieje się to w momencie, w którym powoli acz sugestywnie zaczęłam przekonywać się do Uchihy i jego specyficznego, zaburaczałego sposobu bycia. Ba, polubiłam nawet te groźne warkoty.
Oh...
Co jeśli przyjdzie mi wyjechać bez uprzedniego pożegnania się z nim? Nawet jednym słowem? Nawet gdyby miało to być jedno, niemiłe słowo?
Kładąc się wieczorem do łóżka, miałam w głowie wyraz jego twarzy, kiedy oznajmiał mi, że, tutaj zacytuję: "Chcę ciebie, Sakura.". Nie było w nim wtedy nic z opanowania, którym się szczycił. Zastąpiło je za to nieokiełznane pragnienie i dzikość.
Z biegiem czasu nauczyłam się stawiać temu czoła. W jakimś stopniu udało mi się nawet dostosować do wariactwa, jakie nas połączyło.
O ile w jego towarzystwie można czuć się w jakikolwiek pozytywny sposób, ze wszystkich sił starałam się uczynić to pożycie odrobinę przyjemniejszym. Zupełnie bez sensu, bo cholernie dobrze wiedziałam, że czuję się przy nim szczęśliwa niż kiedy indziej.
Kończąc z oszukiwaniem samej siebie i patrząc w końcu prawdzie w oczy, chcę żeby Sasuke mnie całował. Chce żeby mnie dotykał. Chce żeby warczał, jak oszalały.
Już nawet nie robiło dla mnie różnicy czy ma tą pseudo narzeczoną czy nie. Czy rzuca mną po ścianach, czy po łóżkach. Czy zmusza mnie do tych wszystkich rzeczy, o których skrycie śnie po nocach.
Tymczasem Uchiha Sasuke jest na misji, ja Sakura Haruno mogę zniknąć w każdej chwili i tylko nieszczęsna Hinata Hyuuga wie z grubsza o tym, co się ze mną stanie. Po krótce: popadnę w nerwice natręctw, depresje, czarną rozpacz i najpewniej załapie jakiś antyspołeczny syndrom. Być może zacznę chodzić w kółko, niczym lew w klatce albo machać na boki głową, jak czubek. Na pewno nie wyjdę bez uszczerbku na zdrowiu z całodobowego przebywania z nadgorliwymi rodzicami, narażona z bliska na ich hipokryzje.
Następnego dnia, po nieprzespanej z natłoku myśli nocy zjawiłam się w szpitalu. Byłam ponura jak chmura gradowa.
Będące na dyżurze Hinata oraz Ino ostentacyjne unikały mojego towarzystwa. Brak snu i z niewiadomego mi powodu, ciągłe zamartwianie się o Sasuke czyniło moje towarzystwo nieznośnym. Mizuki przypomniała sobie nowe poznane słowo, tym razem określając nim mój nastrój. Powtarzając sobie w duchu że muszę mieć cierpliwość do dziecka, za dziesiątym razem straciłam ją bezpowrotnie i zachowawszy się jak szalona, poleciłam, aby dziewczynkę natychmiast wywieziono ze szpitala.
Oczywiście Ino po cichu odwołała mój rozkaz. Postanowiłam do tego nie wracać.
Prawie odzyskałam kontrole nad sobą, gdy jak gdyby nigdy nic zjawił się ten przeklęty Naruto. Nie dość, ze po tym wszystkim co narozrabiał z oświadczynami, stanowił przykry widok dla moich oczu, to jeszcze nie raczył powiedzieć ani słowa o tym, jak miewa się Sasuke i gdzie przebywa.
Doprowadziło mnie to do takiego stanu, że zagroziłam mu użyciem chirurgicznego skalpela i pozbawieniem "najcenniejszych części jego ciała". Naruto nakręciwszy przesadnie znak krzyża w powietrzu, wycofał się pośpiesznie.
Nie wiedząc co się ze mną dzieje, zatrzasnęłam drzwi do swojego gabinetu i ostatkiem siły woli powstrzymałam się od automatycznego odruchu ciśnięcia kluczem przez okno. Wykonałam serie głębokich oddechów, zgodnie z zaleceniami psychologa oddziałowego i rozłożyłam się na kozetce, tępo wpatrując w nieskazitelnie biały sufit.
Dalsza nieobecność Uchihy w dużym stopniu przyczyniła się do mojego s p a r s z y w i a ł e g o nastroju. Nie jadłam, znowu piłam tylko kawę, nie mogłam się skupić ani skoncentrować... a wszystko przez dziwne wrażenie, że skoro Uchiha nie wrócił z Naruto to stało się coś złego. Dzisiaj mija termin optymalnego powrotu - Uzumaki się wyrobił, co więc przyczyniło się do opóźnienia u Sasuke?
Przebiegłam myślami po rzeczach, które mogłyby go zatrzymać. Złamana noga - owszem, skręcenie karku - jasne, paraliż - nie inaczej. Gdyby jednak stała mu się krzywda, jakim cholerstwem Naruto miałby zostawić go samego na pastwę losu, a następnie nikomu o tym nie powiedzieć?
Poszukiwałam więc przyczyn ponad fizycznymi urazami, w które mógłby się zaopatrzyć, mając na uwadze jego skłonność do skręcania sobie kostek czy rozszarpywania nerwów ocznych. Po kilku długich minutach głębokiej koncentracji doszłam do jednego, druzgoczącego wniosku...
Madara - no jasne że tak!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top