8
- Wychodzę, Emmo. - kiwnęłam głową, nie podnosząc głowy znad gazety. Byłam zainteresowana pewnym artykułem pracy, dlatego jego słowa były najmniej ważne. Nie usłyszałam nawet, kiedy rzeczywiście zatrzasnął drzwi i wyszedł z domu. Od momentu, w którym mnie pocałował, a ja nie przypominałam zadowolonej, był na mnie obrażony i odzywał się wtedy, kiedy musiał lub gdy czegoś chciał. Uważałam to za dziecinne, aczkolwiek nie było na niego rady. Prze klika dni szukałam dość korzystnej dla mnie pracy, jednak nic w gazetach nie było. Tym razem znalazłam podobną propozycję roboty co Harry'ego. Jakiś człowiek potrzebował pomocy domowej i zapewniał o miejscu spania. Taka oferta bardzo mi odpowiadała.
Była środa, dlatego w spokoju czekałam na Anne, która zawsze przychodziła w okolicach trzynastej. Odłożyłam czasopismo na stolik od kawy, słysząc dzwonek do drzwi. Z uśmiechem przywitałam starszą kobietę, która jak zawsze wyglądała obłędnie. Przepuściłam ją w przejściu i zaproponowałam kubek ciepłej herbaty.
- I jak tam pakowanie, Emmo? - odwróciłam się do niej przodem, nie bardzo rozumiejąc co miała na myśli. Oparłam się pupą o koniec blatu, zakładając ręce na piersi.
- O czym mówisz?
- Przeprowadzacie się do Francji. Wprawdzie jest mi przykro, bo będzie mniej okazji na spotkania, ale to dobrze, że z nim jedziesz. Przynajmniej będę spała spokojnie, wiedząc, że ktoś go pilnuje. - zmarszczyłam czoło, gdyż musiała posiadać złe informacje.
- Uch, przepraszam, Anne. Niestety nie jadę z Harry'm.
- Nie jedziesz? Rozmawiałam z nim dwa dni temu i powiedział mi, że właśnie wybierasz się razem z nim.
- No to nie wiem, ponieważ ze mną nawet nie poruszył tego tematu. Wspomniał, że wyjeżdża i to wszystko. - kiwnęła głową, tym samym zakańczając konwersację o przeprowadzce jej syna. W między czasie wysłałam wiadomość brunetowi, iż jego mama go odwiedziła, a jego jak zwykle nie było. Nie odpisał, dlatego stwierdziłam, że musiał być zajęty czymś, a raczej kimś innym.
Pogadałyśmy dobre dwie godziny, zjadłyśmy obiad, ale Styles wciąż nie zawitał z powrotem do domu. Wrócił o dziewiętnastej mocno zdenerwowany i głodny. Odgrzałam mu resztkę posiłku z popołudnia, a do kieliszka nalałam małą ilość czerwonego wina.
- Coś się stało? - zapytałam, chociaż było to bardziej z uprzejmości niż ciekawości. Poza tym chciałam dowiedzieć się dlaczego nawtykał swojej mamie tyle bzdur.
- Znalazł się kupiec ziemi i muszę przyśpieszyć wyprowadzkę.
- Ile masz czasu?
- Dwa tygodnie? Może trzy.
- No to niewiele, lecz na pewno dasz radę. Mogę się ciebie o coś zapytać?
- Jasne. - usiadł wygodniej na swoim fotelu w gabinecie, przyglądając mi się z zaciekawieniem. Znalazłam swoje miejsce na fatalnej kanapie i zaczęłam mówić.
- Czemu oznajmiłeś swojej mamie, że wyjeżdżam razem z tobą? Przecież nic takiego nie ustaliliśmy.
- Moja mama czasem za dużo gada. Znamy się już dwa lata, do twojej pracy nie mam zastrzeżeń, więc chciałbym, żebyś ze mną pojechała.
- Harry, to nie jest inne miasto, a państwo. Nie mogę zostawić rodziny.
- Będziesz mogła się z nimi spotykać, kiedy będziesz pragnęła. Zapłacę za każdy lot.
- To jest bez sensu.
- Sądzę inaczej.
- Oczywiście, że inaczej. Nie zgadzam się i niestety, ale lecisz sam.
- Nic cię nie przekona?
- Mam tu rodzinę oraz przyjaciół. Nie chcę ich zostawiać.
- Ja także mam tu bliskich, a jakoś...
- Tylko zwróć uwagę na to jakie relacje łączą mnie z moimi rodzicami, a jakie twoje.
- Nie wszystko jest kolorowe. - rzucił widelcem o talerz, który odbił się od naczynia i spadł na ziemię. Gwałtownie się podniósł, zamierzając wyjść z pomieszczenia.
- Sam jesteś sobie winien! Czemu ciągle starasz się obwinić o to kogoś innego? I do cholery przestań się na mnie wyżywać!
- Powtarzasz mi to od dwóch lat. Jestem tego świadomy, jednak nie każdy musi być taki jaki ludzie tego oczekują.
- Naprawdę ci to odpowiada? To, że nawet rodzina się od ciebie odsuwa? Pomyśl, Harry. Pomyśl o tym, że ich możesz stracić na zawsze, a sielanka z kobietami kiedyś się skończy i co wtedy zrobisz?
- Daj mi spokój. - ostatni raz zerknął w moją stronę i ruszył do swojej sypialni. Westchnęłam rozdrażniona przez taki sam skutek rozmowy. Każda nasza dyskusja kończyła się podobnie-kłótnią, kłótnią, wrzaskiem, kłótnią, obrażeniem się na siebie. Przez te lata nauczyłam się cierpliwości i trzymania nerwów na wodzy, aczkolwiek czasami brakowało mi sił do tego.
Zebrałam z kuchni wafle z karmelem, gorącą herbatę i poszłam do siebie, żeby obejrzeć jakiś film lub odcinek serialu. Położyłam wszystko na szafce nocnej, chwytając potem pilota leżącego na łóżku. Leciały powtórki "Przyjaciół", także postanowiłam jeszcze raz śledzić śmieszne losy bohaterów. Minęło może z trzydzieści minut, aż zielonooki pojawił się w progu drzwi.
- Mogę?
- A przestałeś się obrażać? - kiwnął głową, więc wzruszyłam ramionami. Wszedł wgłąb pokoju, zasiadając obok mnie na materacu.
- Przełącz to.
- Nie, chcę to oglądać.
- Widziałem każdy odcinek z dwa razy!
- Odczep się, oglądamy to.
- Nie. - przysunął się bliżej, mając zamiar odebrać ode mnie pilota. Przeturlałam się w bok, chociaż mało mi to dało, bo przyciągnął mnie do siebie jedną ręką. Prawą nogę przełożył przez moje biodro, a większa część jego ciała spoczywała na moich plecach.
- Złaź ze mnie, kretynie.
- Oddaj pilota.
- Nie.
- No to moja odpowiedź brzmi podobnie. - bąknął, przyglądając się mi z bliższej odległości. Spoglądał raz w moje oczy, a raz na moje usta, powoli nachylając się ku nim. Natychmiastowo ułożyłam czarny przedmiot z guzkami przed swoją twarzą, a efektem był buziak w pilota.
- Nie rozpędzaj się.
✫✫✫✫✫✫✫✫✫✫✫✫✫✫✫✫✫✫
Hej x
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top