63

- Będziesz się jeszcze długo na mnie złościć? - zapytałam, wchodząc do jego gabinetu. Obrażał się od dobrych dwóch dni i cały czas siedział w swoim pokoju do pracy. Byliśmy w swoim towarzystwie wyłącznie przy obiedzie, bo nawet kolację jedliśmy osobno. 

Nie odezwał się, tylko udawał, że szukał czegoś w papierach. Wywróciłam oczami, ponieważ stwierdziłam, że jego zachowanie było niedojrzałe.

- Zachowujesz się jak dziecko.-mruknęłam, uważnie go obserwując. Nie byłam na niego zła. Wyłącznie czekałam, aż mu przejdzie.

Powoli podniósł się ze swojego miejsca i kiedy sądziłam, że mnie ominie, nagle się zatrzymał.

- Być może, ale to nie ty zostałaś odrzucona praktycznie dwa razy. - i wyszedł. Oczywiście, że rozumiałam jego postawę. Czułabym się podobnie, ale nie mogłam nic z tym zrobić. Nie chciałam się zgodzić na oświadczyny, gdy nie byłam pewna, co do naszego związku. Nie marzyłam o powtórce z Australii. 

- Harry, wiem, że jesteś zraniony, jednak musisz mnie też zrozumieć.

- Właśnie w tym problem, iż nie rozumiem. Widzisz, że się staram.

- Doceniam to. - usiadłam na jego kolanach, zarzucając mu ręce na karku. Odgarnęłam mu włosy, które opadły na jego czoło i zmusiłam go do spojrzenia na mnie. - Jesteś świadomy tego, że byłam już kiedyś zaręczona i nie skończyło się to dobrze. Poza tym, mieliśmy ostatnio małe problemy. Nie śpieszmy się, chociaż dziecko i tak było na pewno bardzo szybkim krokiem, jednak nieplanowanym. Cóż, stało się. Możemy się wyłącznie cieszyć, ale na oświadczyny oraz ślub mamy już większy wpływ. Zaczekajmy, dobrze?

- Okej.

- Okej?

- Jest w porządku. Nie zachowałem się odpowiednio. Zapomniałem o tym, że dla ciebie to nie jest takie proste. - uśmiechnął się do mnie pierwszy raz od czterdziestu ośmiu godzin. Ułożył mnie na kanapie w taki sposób, że leżałam na plecach, a on znalazł się pomiędzy moimi nogami. Jak to miał już w zwyczaju - podwinął moją bluzkę ponad pępek i zaczął wpierw składać delikatne pocałunki na odsłoniętym brzuchu. Nie musiałam się nawet zastanawiać. Harry będzie dobrym ojcem.

- Nie myślałam, że playboy się ustatkuje. 

- Gdybyś mi powiedziała rok temu, że zostanę ojcem...

- Nie powiedziałabym ci tego w ten sposób jak ty myślisz. Byłoby to raczej : "Ty, a znasz chociaż imię tej co ją zapyliłeś?".

- Dowcipna jak tampon.

- Mówiłam ci już, że słabe.

- Lubisz to. - przewróciłam oczami, ale musiałam się przyznać, że trochę tęskniłam za jego odzywkami. Patrząc tak na wszystko, to trzeba było przyznać, że minęło to w błyskawicznym tempie. Tyle się wydarzyło, iż nie mrugnęłam okiem, a przyszło mi zostać matką dziecka tego cholernego playboya, którego unikałam jak ognia. Na samym początku nie chciałam mieć z nim nic wspólnego oprócz pracy, jednakże teraz wyglądało to zupełnie inaczej. Los pisał nam różne scenariusze.

Miałam zamiar przyciągnąć 23-latka bliżej mojej twarzy, aczkolwiek przerwał mi w tym dzwonek do drzwi. Jęknęłam zmęczona, gdyż nie miałam ochoty na jakiekolwiek wizyty. Było już miło, a ktoś pragnął nam przerwać.

- Zaprosiłeś kogoś?

- Nie, a ty?

- Też. 

- Udajemy, że nas nie ma? - kiwnęłam głową, ściszając telewizor na wszelki wypadek. Brunet zniżył głowę jak i całe ciało tak, by nie było go widać. Cóż, dziecinne zachowanie, jednak naprawdę nie byliśmy chętni do spotkań. Starałam się powstrzymać śmiech, kiedy dźwięk nie ustąpił, a Styles robił dziwne miny, aby jedynie mnie rozśmieszyć.

- Przestań! - krzyknęłam szeptem, uderzając go w bark. Poprawił moją bluzkę tak, że była już normalnie ułożona i na czworaka podążył do kuchni. Co my do cholery wyprawialiśmy?

- Przyniosłem paczkę krakersów. Boże, ile można dzwonić? - rzucił we mnie paczką jego ulubionych przekąsek, które były na pierwszym miejscu wraz z waflami i podszedł do drzwi, żeby sprawdzić kto próbował się do nas dobić. - Ja pieprzę, moja matka.

- To otwórz.

- A po moim świętym, nie chce mi się słuchać jak powinienem pieluchy zmieniać.

- To ci się akurat przyda, bo ja do tego ręki nie przyłożę.

- Jak zacznie wyć w nocy, aby mu zmienić pampersa to inaczej będziesz mówić.

- Nie, wtedy wywalę cię z łóżka. 

- Paskuda. - otworzył gwałtownie drzwi, przybierając fałszywy uśmiech, sztuczny jak plastik, aż mnie zabolało. - Cześć, mamo! Co cię do nas sprowadza?

- No jak to co?! Dziecko!

- Kuźwa...

- ...mać. - dokończyłam, zakrywając buzię poduszką. 

✫✫✫✫✫✫✫✫✫✫✫

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top