56

- Kochanie, śniadanie. - mruknęłam w poduszkę, odpychając jego dłoń od swojego nagiego ramienia. Wczoraj byliśmy już dość zmęczeni, więc jedyne na co było nas stać to pójście do mojej sypialni i spać. Rozmawialiśmy bardzo długo po tym jak przeżyliśmy swój pierwszy wspólny raz. Uśmiechnęłam się pod nosem na wspomnienie poprzedniej nocy. Jedyne co mogłam zobaczyć w jego oczach podczas każdego zetknięcia naszych bioder to była miłość. To było niesamowite uczucie. 

Przewróciłam się na plecy, gdy jego próby obudzenia mnie nie ustąpiły.

- Cześć, zrobiłem nam śniadanie.

- Kiedy mówiłam o codziennych śniadaniach nie myślałam, że weźmiesz to na poważnie. - odpowiedział mi krótkim cmoknięciem w usta i wyszedł z pomieszczenia. Przeciągnęłam się na łóżku, aż mi niektóre kości strzeliły. Weszłam szybko do łazienki, aby umyć zęby i wykonać poranną toaletę. 

Schodząc na dół, poczułam piękny zapach, którego nie potrafiłam rozpoznać.

- Nieźle, nieźle, Harry. Co tak pachnie?

- Gofry domowej roboty. Kupiłem borówki i maliny, a wafle z karmelem masz w szafce. - stanęłam przy stole, na którym faktycznie znajdowały się gofry, owoce i miód. Urzekły mnie też różowe goździki, ponieważ te kwiaty nie rosły o tej porze roku.

- Jesteś moim najukochańszym kucharzem. - przytuliłam go od tyłu, gdyż siedział już na krześle. Przysiadłam się do niego i natychmiast nałożyłam sobie dwa pysznie wyglądające gofry. Nałożyłam na nie parę borówek, malin i mój ukochany miód. Wzięłam gryza pod czujnym okiem bruneta czekającego na moją opinię. Były bardzo słodkie i nie mówiłam tu o lepkiej cieczy czy owocach. Ciasto wydawało się przesłodzone, ale to kochane, że tak się napracował. - Jesteś w tym coraz lepszy, skarbie. Naprawdę dobre. 

- Starałem się. - zaśmiałam się na widok jego wielkiego uśmiechu i dumnej postawy. Kolejne gofry teraz postanowiłam zjeść bez słodkiego nektaru, bo byłoby tego za dużo.

- Dobrze, a teraz kto posprząta ten bałagan? - zapytałam, wskazując na brudne naczynia w zlewie, na stole, na blacie. Zapewnił mnie, że się tym zajmie, dlatego zostawiłam go samego w kuchni i wyszłam. 

Położyłam się na kanapie w salonie z niewielkich bólów brzucha. Może się zwyczajnie przejadłam.

- Kochanie, co powiesz na spacer?!

- W porządku! - odkrzyknęłam, rozmasowując moje podbrzusze. W tym samym czasie w pokoju znalazł się Harry.

- Coś nie tak? To po wczorajszej nocy?

- Nie, nie, po prostu za dużo zjadłam. 

- Na pewno?

- Tak. - potwierdziłam, wstając i przelotnie całując go w usta. Na górze przebrałam się w zwykłe jasne jeansy oraz biały sweter, później obserwując jak Styles zmieniał swoją piżamę na niebieską koszulkę i czarne spodnie.

- Chodźmy. - splótł nasze dłonie po ubraniu kurtek i razem wyszliśmy na zewnątrz. Spacerowaliśmy po okolicy, trzymając się za ręce, rozmawiając o bzdetach oraz ślizgając się na zamarzniętych kałużach. - Czy naprawdę musimy iść na ten ślub?

- Nie.

- Nie?

- Jeżeli nie masz ochoty to nie musimy. Rozumiem cię, Harry. Nie zachowywali się wobec ciebie w porządku, ale gdybyś poszedł to pokazałbyś im, że jednak nie jesteś obrażalską dupą, a oni niech żałują, że nie chcą się z tobą pogodzić.-zatrzymał nas na chodniku i objął moją buzię swoimi rękoma, dając mi trochę ciepła. Nachylił się nade mną, złączając nasze usta w delikatnym pocałunku. - Jestem głodna.

- Głodna? Niedawno jedliśmy. - wzruszyłam ramionami, wywołując jego cichy śmiech. Pociągnął mnie w nieznanym mi kierunku, a kiedy doszliśmy na miejsce, okazało się to zwykłą, uroczą kawiarenką.-Co byś chciała?

-Babeczkę czekoladową z nadzieniem malinowym.-pokazałam na ciastko za szybą, które prezentowało się bardzo dobrze. Kiwnął głową i zwrócił się do uprzejmej sprzedawczyni po francusku. Zrozumiałam wyłącznie "poproszę". Postęp, Emmo. Dostałam swoją małą słodycz, a zielonooki widocznie kupił sobie jedynie kawę. Ponownie znaleźliśmy się na dworze, chowając nosy w szaliki. - Harry?

- Hm?

- Podwieziesz mnie jutro na kurs?

- Jasne. Co z twoimi studiami?

- Poszukam jakiejś uczelni na spokojnie w domu, ale dopiero jak ogarnę papiery. - była już jedenasta, a ból brzucha powrócił. Wolałam tego nie okazywać, ponieważ nie uważałam, by było to coś niepokojącego. Nie zamierzałam robić niepotrzebnego zamieszania.

- Do kiedy masz ten kurs?

- Do dwunastej.

- No to dobrze. Po pracy muszę pojechać do galerii, bo zostawiłem słuchawki w Australii. Muszę kupić nowe. Pojedziesz ze mną?

- Oczywiście. - burknęłam, uśmiechając się na tyle ile umiałam.

- Coś się dzieje?

- Nie, wszystko ok.

✫✫✫✫✫✫✫✫✫✫✫✫

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top