♚ you would still miss me in your bones

04/05.06.2039

Światła willi nad rzeką przyciągały kuszącym, ciepłym blaskiem, ale Xo wcale nie czuła się nimi w żaden sposób uspokojona. Miała dzięki nim tylko cień pewności, że jedzie do osoby, której uda się uratować North i była doskonale świadoma tego, że jeśli Gavin ją zawiedzie, to da jej tym samym ostateczny powód, by jego krew też przelała się tej nocy. Parkuje gwałtownie przed wejściem do willi, której drzwi otwierają się, jeszcze zanim Xo wysiądzie z samochodu. Gavin Reed stoi w wejściu patrząc na nią z mieszaniną zaskoczenia i dobrze skrywanego strachu, który ona i tak wyczuwa. Zdążyła w drodze tutaj przybrać już naturalny dla siebie wizerunek, jednak wciąż ma na sobie długą sukienkę, która na szczęście w żaden sposób nie krępuje jej ruchów. Xo przebiega na drugą stronę pojazdu i wyciąga z niego nieprzytomną North.

- Dla twojego własnego dobra, na twoim miejscu bym się ruszyła i pomogła mi ją uratować - krzyczy do niego, a Reed od razu biegnie w ich stronę i pomaga jej wciągnąć androidkę do wnętrza willi.

- Laboratorium... - zaczyna mówić, ale blondynka gani go spojrzeniem.

- Pamiętam gdzie jest - fuka na niego, kierując się w stronę schodów.

- Powiesz mi...

- Nie! - krzyczy, a on ustępuje i pomaga zanieść jej North na stół w swojej pracowni.

Xo tak naprawdę pamięta tylko rozkład willi, bo przygotowała się do odwiedzenia go ostatnim razem niezwykle skrupulatnie. Teraz jednak odzywa się w niej coś, co mogłaby nazwać "pamięcią mięśniową", bo niemal odruchowo odnajduje odpowiednią szufladę z zapasem Tyrium i przyciąga stolik z komputerem diagnostycznym. Sięga do North i rozrywa dekolt jej sukienki tak, by odkryć ranę i dotyka palcami jej skroni. Nie, by nawiązać połączenie, ale aby narzucić jej porzucenie ludzkiej postaci. Gavin wpina złącze w jej kark i przenosi wzrok na ekran, po czym kręci głową.

- Więcej szczęścia niż rozumu - mruczy pod nosem i wskazuje miejsce na ciele North. - Trochę wyżej, lub niżej i byłaby martwa. Jednak trafili ją dokładnie w to miejsce, w którym już była postrzelona.

- To znaczy?

- To znaczy, że była naprawiona tym, co było pod ręką. Mocniejszym fragmentem szkieletu jakiegoś innego androida. Kula przebiła go, fragmenty uszkodziły kilka przewodów, ale gdyby kula trafiła w jej prawdziwe ciało, to przebiłaby biokomponenty i nie miałaby tyle czasu.

- Co teraz? - pyta, a on mruży oczy, wyraźnie zaskoczony. - Nie jestem i nigdy nie byłam androidem medycznym. Mam od tego... osoby, które są w tym lepsze ode mnie.

- Więc czemu nie udałaś się do nich?

- Bo North nie przeżyłaby takiej podróży! - krzyczy na niego, patrząc mu prosto w oczy. - Bierz się do pracy i powiedz mi, co mam robić, żeby pomóc ją uratować.

- Odsuń obudowę na brzuchu i wepnij Tyrium prosto do pompy - odpowiada jej beznamiętnie i sięga po długie szczypce, którymi zaczyna wyciągać kawałki plastiku, które wbiły się do wnętrza biokomponentów North. Gdy tylko Xo podłącza kroplówkę, to zaczyna mu pomagać łączyć przerwane obwody i usunąć uszkodzenia, które mogłyby z czasem pociągnąć za sobą inne awarie. Pracują w milczeniu, skrupulatnie, pochyleni obok siebie nad ciałem androidki i Xo ma pewność, że to nie jest pierwszy raz. Jest to między nimi zbyt naturalne, ich współpraca jest zbyt dopracowana i spójna, by wzięła się z powietrza. - Słyszałem o ataku... - zaczyna Gavin, a ona nie podnosi na niego spojrzenia.

- Tina nie żyje.

- Zabiłaś Tinę? - pyta ją, niemal beznamiętnym tonem. Jakby pytał o to, jaka wczoraj była pogoda.

- Nie. Vi zabił Tinę.

- Och, więc znalazłaś Xaviera?

- Nie. On znalazł mnie - odpowiada wymijająco i kręci głową. - Nie poznał mnie. Wyobraź sobie, że nie wyglądałam tak, jak teraz. Mam szczęście, że nie strzelił do mnie. Za to z Tiną ucięłam sobie czułą pogawędkę, zanim nam przeszkodził.

- Dowiedziałaś się czegoś ciekawego? - pyta, przenosząc znów wzrok na ekran, na którym nie pojawiają się już żadne ostrzeżenia, poza niskim stanem Tyrium. - Będzie potrzebować jeszcze jednej kroplówki. Możesz już się odsunąć, naprawię szkielet i będzie trzeba poczekać.

- Muszę ją stąd zabrać, nie powinna się tu obudzić.

- Jak dokładnie chcesz w tej chwili ją stąd zabrać? Most z całą pewnością jest obstawiony przez policję...

- Jest też drugi most.

- Do Kanady. Myślisz, że nie będą sprawdzać samochodu, za samochodem po ataku terrorystycznym?

- Mam Kanadyjskie dokumenty, mogę w kilka godzin załatwić dokumenty też jej.

- W to nie wątpię. Tak samo, jak w to, że masz zaufanych... ludzi wokół siebie. - Gavin celowo kładzie nacisk na słowo "ludzi", by dać jej znać, że zapewne przyglądał się jej życiu od czasu ich ostatniego spotkania. Xo obraca się i myje dłonie w zlewie, patrząc jak woda zmywa niebieską i czerwoną krew z jej rąk. Podnosi dłonie do twarzy, by ją też umyć, a Reed pojawia się obok niej z ręcznikiem w dłoniach. - Niemniej, musisz tu zostać przynajmniej jeszcze kilka godzin, zanim twoja koleżanka się obudzi. O ile oczywiście to twoja koleżanka, a nie zakładniczka.

- Skąd ten pomysł?

- Ona jest jedyną z założycielek Jerycha, która jeszcze żyje. To nie jest bez znaczenia. Jest cenna nie tylko dla androidów i ich Jerycha, ale też dla ludzi. Szczególnie, że jej poglądy nie są tak uległe i pokojowe, jak były te Markusa.

- Tak. Ludzie będą chcieli dokończyć to, co zaczęli jej bracia.

- Nie jestem specjalnie zaskoczony, że Xavier znalazł sobie popleczników - mówi.

- Niestety nie pamiętam go w takim stopniu, by odnieść się do twojego braku zaskoczenia. - Gavin przytakuje jej i wraca do naprawy uszkodzonego fragmentu ciała North, po czym jeszcze raz spogląda na ekran i cofa się, by też umyć ręce.

- Teraz twoja kolej na diagnostykę - mówi, wskazując jej brodą komputer.

- Nie ma mowy. Nie pozwolę ci się dotknąć i już na pewno nie pozwolę ci zajrzeć sobie do głowy - odpowiada mu twardo, przypominając sobie słowa Tiny, jasne potwierdzenie, by mu nie ufać. By nie dać się zwieść tej udawanej trosce.

- Straciłaś Tyrium...

- To nie była moja krew - zapewnia go, odsuwając się jeszcze o krok dla podkreślenia swoich słów. Gavin kręci głową i też się wycofuje, gdy Xo zaczyna ścierać zaschnięte Tyrium z białego szkieletu North. W laboratorium panuje cisza, którą przerywa dopiero szum medycznej wirówki w kącie. Xo zakrywa ciało koleżanki ściągniętym z wieszaka szlafrokiem, obiecując sobie, że zaraz poszuka u Gavina w szafie czegoś lepszego. Reed za to podchodzi do niej z dużym plastikowym kubkiem, pełnym krwiście czerwonego płynu.

- Może i to nie była twoja krew, ale z całą pewnością nie zaszkodzi.

- Nie wypiję nic, co dla mnie przygotowałeś. Nie jestem tak naiwna, jak ty - Gavin śmieje się na jej słowa i wskazuje jej ekran wirówki.

- Sprawdź skład. Nie musisz mi ufać na słowo.

- Nie mam zamiaru w ogóle ci ufać - odpowiada i faktycznie sprawdza chemiczny skład płynu, zanim weźmie łyk.

- Po tym co dziś dla ciebie zrobiłem...

- Po tym co mi zrobiłeś w przeszłości, ten jeden gest dobrej woli jest kroplą w morzu - wchodzi mu w słowo, a on przytakuje jej nieznacznie. - Idę znaleźć jakieś ubrania dla niej i dla mnie.

- Możesz wziąć prysznic, jeśli potrzebujesz. To w końcu był kiedyś twój dom.

- Tak. Byłam ślicznym elementem wystroju - mówi, mijając go, a Gavin łapie ją za rękę. Blondynka obraca się błyskawicznie i od razu zaciska palce na jego szyi.

- Jeszcze jeden taki ruch i skręcę ci kark, Reed. Nie. Dotykaj. Mnie! - Każde słowo akcentuje delikatnie mocniejszym uściskiem dłoni na jego gardle. Gavin unosi dłonie w obronnym geście, a ona puszcza go powoli.

- Mam nadzieję, że znajdziesz Vi i odzyskasz wspomnienia. Może wtedy przestaniesz we mnie widzieć antagonistę w swojej historii - mówi do niej zimnym głosem i obraca się plecami, gdy blondynka kwituje jego słowa śmiechem.

Stoi już w drzwiach, gdy obraca się i ma ochotę spytać go, kim była Emerald Folie, której fałszywy paszport mu ukradła? Dlaczego w ogóle zatrzymał ten dokument? I dlaczego Tina nazwała ją dzisiaj tym imieniem? Jednak nie ufa mu na tyle, by w ogóle zadać te pytania, a co dopiero usłyszeć odpowiedzi. Więc wycofuje się w głąb budynku, który faktycznie kiedyś był jej domem. Być może pierwszym i ostatnim.

Przynajmniej do czasu, aż spotkała Alexandra. Bo teraz jej domem nie jest dla niej miejsce, a osoby. Dlatego kontaktuje się z Alexandrem i Faye, by opracowali dla nich najlepszy plan ewakuacji z zamkniętej wyspy na rzece Detroit.

Gdy wychodzi z łazienki słyszy dźwięki telewizora i kieruje się w stronę niebieskiego światła. Gavin stoi dość blisko ekranu z nieodłącznym drinkiem w dłoni i obserwuje relację z zamachu w wieży CyberLife. Kubek, z którego Xo upiła łyk, stoi obok niego, więc blondynka sięga po napój i opiera się o komodę obok Reeda.

- Wiesz, że tam byłam. Mogę ci powiedzieć, co się wydarzyło - mówi cierpko, a on wzrusza ramionami.

- Też byłem zaproszony. I ja i Richard.

- Richard? Nowy chłopak?

- Nie taki nowy, miałaś już przyjemność rzucić w niego nożem.

- Zawsze wiedziałam, jak zrobić niezapomniane pierwsze wrażenie - rzuca sarkastycznie, a Gavin parska głośnym śmiechem i spogląda na nią. Krótko. Ułamek sekundy. Jednak Xo dostrzega w jego oczach coś, czego kompletnie nie pamięta, ale jednocześnie umie to rozpoznać. Jakiś wymiar tęsknoty. Jakby kiedyś właśnie tak ze sobą rozmawiali i żartowali. - Sądzisz, że też byś dziś zginął, jakbyś się tam pojawił?

- Jestem tego pewien. Nie wydaje mi się, byś miała obronić mnie swoim ciałem.

- Nikogo bym nie obroniła własnym ciałem - poprawia go, a Gavin wskazuje głową w stronę laboratorium. - Nie. Ją znalazłam ranną, pewnie gdybym była obok niej, jak zaczęli strzelać, to bym ją zaciągnęła w bezpieczne miejsce, ale na pewno nie stanęłabym na linii strzału.

- A dla Xaviera?

- To Vi do nich strzelał.

- To było pytanie hipotetyczne - mruczy pod nosem Gavin, a ona śmieje się cicho.

- Nie wiem, zapytaj mnie, jak odzyskam wspomnienia.

- Żałuję, że nie mogę pokazać ci moich. Może wtedy zrozumiałabyś...

- Nie chcę - wchodzi mu w słowo. - Jak już wspomniałeś, widzę w tobie antagonistę w mojej historii i czuję się z tym bezpiecznie. Z twoją rolą. Z tym by ci nie ufać i nie powierzać ci więcej swojego życia.

- Dziś powieżyłaś mi życie ostatniej przedstawicielki Jerycha.

- Gdybyś jej nie uratował, to już byś nie żył.

- Po naszej ostatniej randce nie mam wobec tego wątpliwości - stwierdza beznamiętnie, a ona spogląda na jego szyję, na czerwony ślad po niedawnej ranie, którą mu zadała. Gavin upija kolejny łyk whisky i uśmiecha się bezczelnie. - W sumie to byłaby nie taka kiepska śmierć. We własnym łóżku, z tobą, nagą, nade mną.

- Proszę cię, Reed. Jesteś zbyt upartym sukinsynem, by zaakceptować swoją nadchodzącą śmierć. Nawet jeśli przybyłaby ona do ciebie w mojej, pozbawionej ubrań, postaci.

- Lepiej tak, niż zginąć jak Tina - odpowiada niemal filozoficznie i sięga po pilota, by wyłączyć telewizor. Zalewa ich ciemność, którą przełamują tylko światła mostu nad rzeką w oddali. - Powiesz mi, co teraz planujesz?

- Zabrać North w bezpieczne miejsce.

- W to nie wątpię. Pytam o Xaviera, laleczko.

- Och, jeszcze nie mam planu. Póki co obiecałam pewnemu porucznikowi policji, że znajdę mu odpowiedzialnych za ten zamach - śmieje się blondynka, a Reed mruży oczy, przyglądając się jej z zaciekawieniem. - Nie mówię, że to zrobię. Mówię, że mu to obiecałam. Jeszcze nie wiem, jakie stanowisko zajmę w nadchodzącym konflikcie. Potrzebuję przede wszystkim mojej pamięci i pełnego obrazu sytuacji.

- Więc Vi jest w Detroit... - wzdycha Gavin i patrzy przed siebie nieobecnym wzrokiem. Wygląda jakby całe zaciekawienie, cała chęć rozmowy z nią całkowicie z niego uleciała.

- Na to wygląda.

- Obawiam się, że jego wizyta będzie zdecydowanie mniej czuła, niż twoja.

- Nie jestem w stanie wypowiedzieć się za niego, mogę tylko przypuszczać, że ma do ciebie słuszne pretensje.

Gavin nie odpowiada jej, tylko przytakuje. Stoją obok siebie w milczeniu, a Xo czuje napływające do niej fragmenty wspomnień, jakieś pojedyncze sceny, uczucia, zarówno spokoju, jak i kompletnej paniki i desperacji. Ma też poczucie, że mężczyzna obok niej jest jej bliski. Być może bliższy niż ktokolwiek i kiedykolwiek. Tylko w tej samej chwili wie, że jest jej zupełnie obcy i jedyne co jej pozostaje to trzymać się kurczowo własnego, niemal jedynego związanego z nim jasnego wspomnienia. Tego, w którym ją porzucił, pozwolił jej ją zabrać. Tego w którym zawiódł ją bezpowrotnie. Trzyma się też ostatnich słów Tiny: jeśli raz ją zdradził, może zrobić to znów.

- Idę obudzić North i wynosimy się z tego miejsca - oświadcza blondynka, a on znów chce ją złapać za rękę, ale tym razem Xo jest na to przygotowana i staje naprzeciwko niego. Nie unosi tym razem ręki do jego szyi, ale samo jej spojrzenie jest wystarczającą groźbą.

- Nie myśl sobie, że coś się zmieniło po dzisiejszym dniu. Nadal będę pierwsza, by cię zabić, jeśli zorientuję się, że działasz przeciwko mnie.

Ku jej zaskoczeniu, Reed przytakuje jej niemal potulnie i odprowadza ją wzrokiem w stronę laboratorium. Xo ma poczucie, że on chce jeszcze coś jej powiedzieć, jeszcze raz uderzyć w jakieś dawne sentymenty między nimi, których ona nawet nie pamięta. Wykorzystać to, zaapelować do jej uczuć. I właśnie dlatego blondynka nie pozwala mu się więcej odezwać, bo za dobrze wie, jakim Gavin potrafi być przerażającym manipulatorem, gdy tylko chce osiągnąć jakiś cel.

Poza ochroną CyberLife zginęło dwadzieścia osiem osób, w tym trójka androidów.

Wszystkie osoby, które zasiadały w zarządzie CyberLife przed rewolucją i które na wczorajszym bankiecie były raczej gościnnie. A także trzy osoby z obecnego zarządu, te współpracujące najbliżej z Tiną Chen i oczywiście zginęła też sama szefowa CyberLife. Śmierć ponieśli też Markus, Simon i jeszcze jeden przedstawiciel Jerycha współpracujący z nimi w Waszyngtonie.

Zamachowcy nie oddali ani jednego nietrafionego strzału, nie zginął nikt poza strategicznie wybranymi celami. Kilka osób zostało rannych i przewiezionych do szpitala, jednak najczęściej powodem był szok, czy szkło, które pokrywało podłogę atrium, jak gruby, błyszczący dywan. No i żona pani Chen została hospitalizowana. Jednak z tego, co przekazał im zdawkowo lekarz prywatnej kliniki, do której ją zabrano, przedawkowanie substancji psychoaktywnych nie było dla niej czymś specjalnie nowym. Szczególnie w obliczu takich wydarzeń publicznych, jak to wczorajsze.

Choć wejście na bankiet było tylko z zaproszeniami, przez chaos, jaki zapanował w wieży w chwili ataku, nie są w stanie wyśledzić wszystkich osób. Próbują uporządkować listę gości, przypisać nazwiska do ciał, czy do danych, które otrzymują ze szpitali, ale dalej nie są nawet w połowie. Zidentyfikowali ciała, tylko po to, by odkryć, że wszyscy zginęli w ten sam sposób. A fakt, że napastnicy nie pozostawili po sobie żadnych śladów i nad brzegiem rzeki dosłownie rozpłynęli się w powietrzu, jasno świadczy, że byli androidami. Tylko dla Kamskiego jest całkowicie niejasne, dlaczego androidy chciałyby śmierci swoich najważniejszych przedstawicieli politycznych, którzy wywalczyli dla nich wolność. Tym bardziej, że jak na tak skrupulatnie przeprowadzony atak, nie wystosowali żadnych postulatów. Z całą pewnością spowodowali ogromną destabilizację sytuacji i nawet nie zadeklarowali, w imię czego to robią.

- Nigdzie nie ma śladu North - mówi Connor stając obok Elijaha na jednym z balkonów, na których ukryli się zamachowcy. - Była na liście gości, jeden z analityków rozpoznał Tyrium jej modelu, ale nie ma jej ani wśród ofiar, ani osób przewiezionych do... no nie do szpitala, ale nie ma jej wśród ocalałych androidów.

- Sugerujesz, że mogła zostać porwana? - pyta Elijah, opierając się przedramionami o barierkę. Patrzy w dół na pracujących policjantów, techników i medyków, próbując znaleźć jakieś dobre wytłumaczenie dla tego, co tu dziś zaszło.

- To by miało sens. Pozbyli się tych przedstawicieli Jerycha, którzy optowali za pokojowymi rozwiązaniami i porwali tę, która zawsze wolała walkę. Kto wie, może sama North wie coś na temat tego, co tu zaszło. Wiesz, postanowiła sięgnąć po władzę całkowitą.

- W sumie dlatego mogła szukać wsparcia w Karmie.

- Nie można tego wykluczyć.

- Lub porwali ją z innego powodu - dodaje jeszcze Connor wzruszając ramionami. - A może jest jeszcze ciekawiej i dzisiejszą robotę wykonała na jej prośbę Sophie z jakimiś swoimi poplecznikami. North spotkała się z nią w Karmie i ustaliły plan działania...

- Nie. XO nie jest odpowiedzialna za dzisiejszy zamach. - Kamski wchodzi mu w słowo pewnym głosem, a jego dłonie mimowolnie się zaciskają. Anderson mruży lekko oczy, przyglądając się porucznikowi i pozornie nic w jego wyglądzie nie przyciąga jego uwagi. Dopiero po chwili zauważa na jego ostro zarysowanej kości policzkowej zaczerwienienie, a na kołnierzyku jego koszuli rozmazany ślad, który może być szminką.

- Ona tu była.

- Tak. Wślizgnęła się, udając kogoś innego, próbowała porozmawiać z Chen, gdy ta została zastrzelona.

- I nie aresztowałeś jej?! Gdy wiedziałeś, że to ona?!

- A jaki miałbym dowód? To, że ja wiem, że to ona, nie oznacza, że mam jak to udowodnić. Nie obedrzemy jej ze skóry na posterunku, a już szczególnie, gdy wyglądała, jak żona zastrzelonej właśnie szefowej Jerycha - odpowiada mu chłodno, zbyt chłodno, co powoduje wybuch złości u Connora. Detektyw łapie go za ramię i odciąga od barierki, na co Elijah mierzy go zaskoczonym spojrzeniem, jednak nie odrywa jego dłoni od swojej marynarki.

- Ona zabiła Hanka! Zabiła kilkanaście innych osób, a ty puściłeś ją wolno?!

- Ona nie ma nic wspólnego z tym, co się tu dziś wydarzyło, ale wie, jak dotrzeć do zamachowców. Więc nie, nie mam zamiaru aresztować kogoś, kto do rana wyszedłby z posterunku bez żadnych zarzutów, gdy mogę dzięki niej dotrzeć do sedna tego bałaganu.

- Och, więc obiecała ci pomoc. A ty jej uwierzyłeś?! Osobie, która z zimną krwią zamordowała...

- Bez dowodów, aresztowanie jej nie ma sensu. A nie wydaje mi się, by Reed postanowił nagle zeznawać na naszą korzyść. - Elijah łapie Connora za nadgarstek i odrywa jego rękę od swojego ramienia, co tylko wprawia detektywa w jeszcze większą wściekłość.

- To przez Lavrę Wallace, prawda? Ona ukrywa Xo, a ty nie chcesz podpaść...

- Uważaj na słowa - ostrzega Kamski, odsuwając się krok od Andersona.

- Co? Może Xo właśnie wyglądała dziś jak ona i dlatego tłumaczysz sobie, że jej nie aresztowałeś?! Jestem w stanie zaakceptować wiele, ale wypuściłeś wolno kogoś, kto zamordował mojego przyjaciela i mam zamiar iść z tym do Amandy. Podobnie jak z twoją relacją z panią Wallace, która zdecydowanie przekracza granice. Chyba, że pani Wallace to tak naprawdę XO, a to by tłumaczyło... - Connor przerywa w pół słowa, bo Kamski popycha go na ścianę i spogląda mu prosto w oczy.

- Czy to ma być ten moment, w którym przypomnę ci, ile razy ja kryłem cię, gdy przychodziłeś nawalony? Lub nie pojawiałeś się w ogóle i to mnie wyciągali z łóżka, bo wiedzieli, że nie nie ma co liczyć na twoją obecność na miejscu zbrodni? Czy gdy wygodnie dla wszystkich rozwiązywałem twoje sprawy, bo ty ucinałeś sobie niekończące się drzemki w samochodzie na parkingu? I na wszystko miałeś takie samo wytłumaczenie!

- To nie była wymówka! Moje życie legło w gruzach, a ty po prostu masz słabość do pieprzonej striptizerki!

- Powiedz mi, jesteś tak bardzo zapatrzony we własną tragedię, że nie umiesz dostrzec nic poza nią? Tego, że gdyby nie ja i nie Chloe to nie miałbyś już kariery i nigdy byś nie dostał sprawy androidów i najpewniej już dawno byś albo palnął sobie w łeb, albo zapił się na śmierć. Więc proszę bardzo. Biegnij do Amandy. Jednak nie wiem, jak później będziesz miał odwagę spojrzeć na siebie w lustrze - mówi, puszczając go i ma już odejść, ale parska krótkim śmiechem i patrzy Andersonowi prosto w oczy. - Lub Chloe. Bo dla niej taki brak poszanowania dla wszystkiego, co dla ciebie zrobiła przez te lata, będzie jak splunięcie w twarz. I czego, jak czego, ale tego ci nie wybaczy.

- Teraz zgrywasz takiego wielkiego altruistę i przyjaciela? Gdy przez te wszystkie lata traktowałeś mnie jak gówno, a śmierć Gii, jakby to był mój kaprys...

- Prawda. Nie klepałem cię po ramieniu i nie odbierałem najebanego z barów, ale nie możesz odmówić mi, że nigdy nie pozwoliłem ci zawalić pracy tak, żebyś ją stracił. Co może czynić mnie i Chloe jedynymi osobami, które ci przez cały ten czas jakoś realnie pomogły. Nawet jeśli ja robiłem to tylko przez wzgląd na nią i to, jak ją rozpierdalało to, co się z tobą działo.

- JEDYNĄ OSOBĄ, KTÓRA MI NAPRAWDĘ POMOGŁA BYŁ HANK! - krzyknął Connor, łamiącym się głosem, po którym wziął głęboki oddech. - Hank, który nie żyje, bo koleżanka twojej striptizerki go zabiła.

- Żal mi ciebie, Anderson. I żal mi Chloe, która poświęcała się dla ciebie cały ten czas. Wszyscy uważają, że to ja jestem aspołeczny i mam wszystkich ludzi w dupie, ale ja przynajmniej jestem w tym wszystkim szczery. Ze sobą i z innymi. Ty zgrywasz dobrą duszę, gdy jesteś tylko egoistycznym, złamanym gówniarzem.

Po tych słowach Kamski zbiega po schodach na niższe piętro budynku. A później kolejne. I następne. Aż nie dotrze na parter i szkło nie zaskrzypi pod podeszwami jego butów, gdy ruszy przez atrium. Stara się skupić na swojej pracy, na zadawaniu pytań technikom i medykom i stara się za wszelką cenę nie szukać wzrokiem Andersona. Jest na niego zbyt wściekły w tej chwili, by myśleć jasno, dlatego podejmuje decyzję, by wrócić na posterunek. Zatrzymuje się tylko po drodze na moście, by porozmawiać z patrolem na temat samochodów opuszczających wyspę, ale nie dowiaduje się nic szczególnego. Wraca do centrum i dziękuję opatrzności, że Amandy nie ma w jej biurze i nie musi jej w tej chwili składać kolejnego raportu. Pierwszy, zdawkowy, miał już za sobą, gdy ustalali, co Stern może w tej chwili powiedzieć prasie. Idzie więc przed siebie, ale zamiast do swojego biura, kieruje się na piętro i puka do Chloe, spodziewając się, że ją tam zastanie. Blondynka siedzi na swoim fotelu przy komputerze i obraca się powoli, nie odrywając wzroku od telefonu w swojej ręce.

- Wybacz, ale muszę odpisać. Maeve nie odzywała się do mnie cały dzień i zaczynam się obawiać, że coś się stało... - mówi, uderzając szybko palcami w ekran, gdy Elijah próbuje sobie przypomnieć, kogo Chloe może mieć na myśli. I dopiero po chwili przypomina sobie rudowłosą dziewczynę z kawiarni. - Jesteście cali? Byliście tam, gdy to się stało i...

- Wszystko w porządku. I jestem sam. Anderson został na miejscu.

- Mhm - mruczy pod nosem blondynka i przygląda mu się uważnie. - Będzie siniak - dodaje, wskazując na jego policzek.

- Bywało gorzej... - odpowiada i siada na krześle obok niej. Chloe otwiera dolną szufladę biurka, z której wyjmuje butelkę białego wina i posyła mu pytające spojrzenie. - Chętnie.

- Wyglądasz, jakby miało ci się to przydać bardziej niż kawa.

- Dzięki... mogę opowiedzieć ci o dziś? Jest kilka rzeczy, które powinnaś usłyszeć - pyta, a ona od razu przytakuje i otwiera wino, które rozlewa im do dwóch pustych kubków, które też wyjęła ze swojej szuflady.

Bierze głęboki wdech, zanim zacznie mówić. O Reedzie, o XO i XV, o dzisiejszym ataku na wieżę i znów o XO i ich spotkaniu. Przez krótką chwilę waha się, czy mówić jej o kłótni z Connorem, ale ostatecznie opowiada jej wszystko, nie szczędząc ani jednego chłodnego słowa, które wymienili i dopiero przerywa, by wziąć łyk cierpkiego, wytrawnego wina. Które Chloe zapewne dostała w prezencie i dlatego trzyma je w pracy, bo sama nie wypiłaby czegoś takiego.

- Więc naprawdę to ma coś wspólnego z tą striptizerką? - pyta Chloe, a on wzdycha nerwowo.

- Naprawdę, jedyne co cię obchodzi we wszystkim, co powiedziałem, to moja relacja z jakąś inną kobietą?

- Tak. Jeśli to ona jest XO. I jeśli faktycznie masz do niej słabość...

- Nie mam. Ona usilnie próbuje mi udowodnić, że jest inaczej, a jeśli przy okazji sypie czasem przydatnymi informacjami, to nie mam zamiaru się z tego wyplątać. Tym bardziej, że jestem świadomy konsekwencji tego, co może się stać, jak to zrobię. Jednak to naprawdę najmniej istotna kwestia dla tego śledztwa w tej chwili. Nie mam sposobu, by udowodnić, że Lavra Wallace to XO. A bez XO nie uda mi się wytropić XV i dowiedzieć, jaki mają cel i co chcą osiągnąć poza dzisiejszym atakiem - mówi pewnie i kręci lekko głową. - Może nie dostrzegasz jeszcze pełnego obrazu sytuacji, ale z nimi nie da się wygrać, trzymając się litery prawa. Te dwa androidy mogą wślizgnąć się tu, wyglądając niemal dokładnie jak ty, lub ja i być zawsze o krok przed nami. Nie da się ich tak łatwo zabić, jak inne androidy, czy w ogóle ich wytropić. Jeśli Xo zdecyduje się zapaść pod ziemię, to nigdy jej nie znajdziemy.

- Owszem, to nie ułatwia. I mówiąc szczerze, też nie sądzę, że aresztowanie jej dzisiaj i przyprowadzenie na posterunek, miałoby dobre długofalowe skutki, ale Connor miał prawo być wzburzony.

- Wzburzony? Nadal go bronisz? Po tym wszystkim, co ci powiedziałem?

- Nie. Nie mam zamiaru go już więcej bronić i oczekuję od niego wyjaśnień i przeprosin, ale to nie ma wpływu na to, że umiem na to spojrzeć obiektywnie. Wypuściłeś zabójczynię Hanka, co mogło być dla niego dewastującą informacją. I nie zdziwię się, jak będzie to katalizator do jego powrotu do picia, nawet jeśli mam nadzieję, że tu jednak się mylę - mówi pewnie Chloe, a Elijah jedynie wzrusza ramionami.

Blondynka opiera się trochę wygodniej na krześle i upija kolejny łyk wina. Bardzo chciałaby być teraz tak wściekła na Connora, jak być powinna w tej sytuacji. W końcu Elijah powiedział mu prawdę, ona i on naprawdę przez te wszystkie lata pomagali mu utrzymać się na stanowisku, jak tylko byli w stanie. A Connor wybiera to ignorować, albo tego nie widzieć. Nie oczekiwała nigdy za to podziękowań, zwłaszcza, że Elijah gnoił Connora w ramach jakiegoś wyrównania rachunków za pomoc mu, ale mimo wszystko czuje się teraz... oszukana. Bo kolejny raz dała z siebie wszystko i nie dostała nic w zamian. Mimo wszystko dużo bardziej boli ją świadomość, że Elijah, choć z całą pewnością nie chce się do tego przyznać nawet przed samym sobą, wykształcił w sobie zaciekawienie kobietą, która nie jest nią.

- Poza tym twoja relacja z XO, czy raczej Lavrą Wallace, bo nie wydaje mi się, że są to dwie różne osoby, jest powodem do niepokoju dla Connora. Sam Reed powiedział wam, że jej największą bronią był jej urok osobisty i niewyobrażalne zdolności do manipulacji swoimi ofiarami. Została stworzona do uwodzenia i wyciągania informacji, więc można podejrzewać, że dokładnie to robi z tobą.

- I są to podejrzenia twoje czy Connora? - pyta ją Elijah, unosząc kącik ust w bezczelnym uśmiechu.

- Zabawne - mruczy w odpowiedzi blondynka, utrzymując jego spojrzenie. - Wiesz, co mam na myśli.

- Nie jestem jej kukiełką i absolutnie nie udzielam jej żadnych informacji o śledztwie. Zadaje jej pytania, a ona wszystko i tak sprowadza do siebie.

- Więc powiedz to Connorowi. To, że nic między nią a tobą nie zaszło.

- Dobrze, powiem to Connorowi - odpowiada jej kpiącym tonem, na co Chloe mruży oczy, okazując swoje niezadowolenie. Chwilę panuje między nimi cisza, w której blondynka rozlewa resztę wina, a Elijah wydaje się być myślami gdzieś daleko.

- Czy wszystko w porządku? - pyta go, a porucznik wzrusza ramionami.

- Ona jest dobra. Naprawdę dobra w tym co robi. I tak. Wiem, że mówię o morderczyni i prawdopodobnie najbardziej niebezpiecznej kobiecie na świecie, ale nie mogę jej nie docenić. Gdyby chciała urobić kogoś innego, takiego Andersona, to z całą pewnością by jej się to udało bez najmniejszego wysiłku.

- Nie spodziewałam się, że usłyszę w twoich ustach podziw wobec kogokolwiek innego niż ty sam. A już szczególnie dla przestępczyni.

- Cóż, nie można odmówić Reedowi, że w swojej zabawie w Boga przeszedł sam siebie.

- Nie boisz się? Ani trochę? Że dwa groźne androidy wiedzą kim jesteś, gdzie mieszkasz...

- Bałem się. Przez chwilę. Zanim dotarło do mnie, że Xochitl woli się mną bawić, niż mnie zabić. Co do XV, to wciąż nie wiadomo, czy on w ogóle jest odpowiedzialny za dzisiejszy zamach.

- A jej mąż?

- Wallace? To jej ulubiony pionek, nie kiwnie palcem bez jej zgody.

- No tak... - Chloe bierze wdech i dopija duszkiem wino ze swojego kubka. Patrzy na niego, powstrzymując się od zadania mu kilkunastu kolejnych pytań, które wszystkie sprowadzałyby się i tak do Lavry Wallace. I blondynka trochę nienawidzi się za to, że czuje ukłucia zazdrości, o które obwinia wypite za szybko wino. - Chcesz się jeszcze czegoś napić? Możemy iść coś zjeść.

- Tak. W sumie tak - odpowiada jej od razu i też opróżnia kubek, zanim poda jej wiosenny, cienki płaszcz.

Idą pieszo do pobliskiego azjatyckiego baru, gdzie siadają wciśnięci w najdalszy kąt sali i wybierają jedzenie, którym się podzielą. Zawsze zamawiali więcej, by móc się wymienić, bo tak było im łatwiej i szybciej podjąć decyzję. Chloe postanawia iść za ciosem i choć wie, że Choya nie jest ulubionym winem Elijaha i tak zamawia dla niego kieliszek.

- A zmieniając temat. Co twoi rodzice sądzą o twojej nowej dziewczynie? - pyta ją, gdy tylko dostaną pierwsze przystawki.

- To nie jest moja dziewczyna - odpowiada asekuracyjnie Chloe, a on widzi doskonale, że jest zdenerwowana i najchętniej od razu zmieniłaby temat. Jednak przyciska ją spojrzeniem, a blondynka przygryza nerwowo usta. - Byłyśmy tylko na kilku randkach, sporo ze sobą rozmawiamy w wiadomościach, ale to nic oficjalnego.

- To aż do ciebie niepodobne. Ty zazwyczaj już po jednej randce jesteś zakochana.

- Dzięki... Tak, masz rację. Zazwyczaj tak jest, ale tu Maeve trzyma to wszystko w ryzach, żebyśmy się nigdzie nie rozpędziły. Też rozumiem jej sytuację, jest na studiach, a ja też wtedy miałam najwięcej znajomych i chroniczny brak czasu.

- To, że teraz nie masz znajomych poza pracą, też wynika z braku czasu? - pyta ją bezpośrednio, a ona otwiera usta, by potwierdzić jego słowa, lub wymyślić jakąś inną zmyślną wymówkę, ale ostatecznie nic nie przychodzi jej do głowy.

- Ostatnią moją bliską przyjaciółką była Gia - mówi po chwili i sięga po kieliszek ryżowego wina. Każda inna osoba na takie słowa, by pewnie zastanowiła się dwa razy, czy jej nie uraziła, lub przeprosiłaby za przytyk. Jednak nie on, nie Elijah, który jedynie nadal na nią patrzy dość obojętnym wzrokiem.

- Cóż, na studiach byłaś duszą towarzystwa.

- Bo na studiach mogłam być sobą.

- Teraz też możesz. Wystarczy, że przestaniesz rozmawiać z rodzicami, a zaczniesz z terapeutą.

- No tak, bo ty jesteś specjalistą od chodzenia na terapię.

- Ja nie mam toksycznych relacji rodzinnych.

- Bo nie masz rodziny - odpowiada mu bez zastanowienia, a on niespodziewanie uśmiecha się do niej w niemal ciepły sposób. - Brawo, udało ci się sprowadzić mnie do swojego poziomu.

- Dlatego, że jesteś szczera?

- Dlatego, że mówię rzeczy, nie licząc się z uczuciami drugiej strony.

- Och, Chloe. Jesteś jedyną osobą, która dba o moje uczucia - mówi do niej takim tonem, że serce drga jej lekko na sam dźwięk jej imienia w jego ustach. Więc Chloe od razu zalewa to uczucie łykiem wina i stara się wyglądać na obojętną. - I to żadna licytacja, ale strata rodziców w dzieciństwie jest o wiele mniejszą traumą niż to, co znosisz ty.

- Tak, to nie licytacja. I myślę, że na tym etapie mojego życia, już po prostu nie chcę z nimi walczyć. To bez sensu. Po prostu będę trzymać swoją prywatność tylko dla siebie.

- Więc zakładając, że znajdziesz sobie dziewczynę, będziesz do końca życia udawać, że to twoja współlokatorka.

- Nie jesteśmy na tyle blisko, by znali mój dokładny adres.

- A jak znajdziesz sobie faceta? - pyta, mieszając pałeczkami sos do dim-sumów. Chloe bierze kolejny łyk wina i korzystając z tego, że jest już lekko wcięta, śmieje się pod nosem.

- A co? Zgłaszasz się na ochotnika? - Elijah nie wybucha śmiechem, tylko sięga po swój kieliszek i kręci głową, nie przestając się do niej uśmiechać.

- Jestem przekonany, że twoi rodzice byliby mną zachwyceni.

- W to nie wątpię. Kto wie, może kiedyś zabiorę cię na imprezę rodzinną, żeby mi dali spokój.

- Kiepski pomysł, jeszcze bym im wygarnął, co o nich myślę.

- Może by im się to przydało? - pyta Chloe, uśmiechając się do niego porozumiewawczo.

- Jeśli jesteś gotowa na konsekwencje, to czuję się zaproszony. - Chloe unosi kieliszek w toaście, by przypieczętować to, na co się właśnie umówili.

Rozmawiali swobodnie, jakby ostatnie kilkanaście spięć między nimi nigdy się nie wydarzyło, jakby Chloe wcale nie miała do niego żalu, że ją wtedy wystawił. Z resztą nawet jeśli gdzieś ten żale wciąż w niej tkwił, głęboko zakopany, tak dziś wolała nie wracać do tematu. Dziś wolała korzystać z tego niespodziewanego wieczoru, coraz mocniej uświadamiając sobie, że jej głupie serce wciąż ma do niego jakieś niezrealizowane uczucia. Których nie udało jej się pozbyć, jedynie zamaskować tymi kilkoma randkami z dziewczyną, która przecież wydawała się dla niej idealna. I choć Chloe jest realistką, tak dziś jest lekko pijana i nie może sobie odmówić traktowania tego, jak tej randki, która nigdy nie doszła do skutku.

- Cieszę się, że wyszliśmy - mówi Elijah, gdy skończyli już jeść. - Byłem głodny i potrzebowałem odrobiny normalności. Nic, co dzieje się wokół tego śledztwa, nie ma w sobie nawet jej namiastki.

- Polecam się.

- Wiem o tym. Wolę jednak nie wykorzystywać twojej sympatii. Nie jestem Connorem.

- Elijah - strofuje go Chloe, choć oboje wiedzą, że w jego słowach kryje się ziarenko prawdy. - Zbierajmy się, zanim nas wyrzucą.

- Zaproponowałabym, że cię odwiozę ale w tych okolicznościach oboje musimy zamówić taksówki.

- Możemy zamówić jedną taksówkę - proponuje blondynka z uśmiechem, którego śmiałość spowodowało tylko wypite wino.

- Jedziemy w dwie różne strony - odpowiada jej Elijah, ale jego głos nie jest chłodny, tylko raczej rozbawiony.

Porucznik pomaga jej włożyć płaszcz i wychodzą z baru, na dworze pada lekka mżawka, więc chowają się w uliczce między budynkami, gdy każde z nich zamawia taksówkę dla siebie. Elijah przygląda się Chloe, pasma jasnych włosów wypadły z luźnego warkocza i okalają jej śliczną twarz. Blondynka podnosi na niego spojrzenie i momentalnie się uśmiecha, ciepło, niemal uroczo, jakby tęskniła za nim za każdym razem, gdy na niego nie patrzy. Sam czuje wypite wino i chyba przez nie, nie reaguje, gdy Chloe wsuwa mu dłoń pod marynarkę i się do niego zbliża. Nie rusza się ani milimetr, właściwie wstrzymuje nawet oddech, gdy jej usta się do niego zbliżają i Chloe w końcu łączy ich usta. To musi być wino, bo odwzajemnia jej pocałunek. Obejmuje ją lekko i całuje znacznie mocniej, gdy czuje jej rozchylone usta.

I w tej samej chwili dociera do niego, że nie, to jednak nie jest alkohol, a coś zupełnie innego. Inne uczucie, które popchnęło go w jej ramiona i jego usta na jej miękkie wargi. To była ciekawość. Chciał sprawdzić, czy Lavra, a raczej Xo faktycznie ma nad nim władzę, czy całkowicie pochłonęła jego myśli? Czy może to tylko zwykła potrzeba bliskości, pożądanie nieukierunkowane w konkretnie jej stronę? I niestety okazuje się, że jego pobożne życzenia nie są prawdą, bo w tej chwili, obejmując inną śliczną blondynkę, nie czuje absolutnie nic. Żadnego żaru. Żadnego pożądania. Nawet żadnego zaskoczenia, zaciekawienia czy wściekłości, które towarzyszyły pocałunkom Lavry. Po prostu czuje pustkę.

Więc odsuwa Chloe od siebie, a ona od razu wyglądała na speszoną i zaskoczoną własną śmiałością.

- To nie było rozsądne - mówi, a ona przytakuje mu zdecydowanie.

- O rany... będę musiała o tym powiedzieć Maeve. I my będziemy musieli o tym porozmawiać - odpowiada mu, a w tej samej chwili podjeżdża jej taksówka. - Ale nie dziś. Jutro. Albo w poniedziałek. Nie dziś. Do zobaczenia.

- Do zobaczenia - odprowadza ją wzrokiem do samochodu, zdając sobie sprawę z jej paniki. I nie ma zamiaru dopuszczać do siebie tego samego uczucia. Paniki, że Xo jednak udało się zakraść do jego myśli głębiej, niż sobie tego życzył.

Dzień dobry!

Witam w kolejnym rozdziale i kolejny raz obiecuję poprawę w częstotliwości rozdziałów. Staram się na dobre wrócić do pisania, by w końcu dać tej historii finał. A uwierzcie mi, zaplanowane mam dużo. Bardzo dużo!

Więc trzymajcie za mnie kciuki.

I trzymajcie się tam, tej pięknej jesieni ❤️

K.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top