♚ you turned me into an idea of sorts

17.06.2039

I changed into goddesses, villains and fools
Changed plans and lovers and outfits and rules
All to outrun my desertion of you
And you just watched it

Późny wieczór, tuż po zmroku, w okolicy opuszczonego budynku nie ma żadnych ludzi, ulice są puste, jakby mieszkańcy okolicznych kamieniec zostali ostrzeżeni, żeby się tu nie kręcić. Może przeczuwali, że w nieukończonym apartamentowcu dzieje się coś niepokojącego, nawet jeśli z zewnątrz nie widać w nim żadnych świateł, żadnego ruchu. Xochitl poprawia nerwowo czarny golf w swojej bluzce i opiera głowę o zagłówek fotela samochodowego. Czuje się źle, absolutnie fatalnie z tym, że siedzi za kierownicą. Odkąd poznała Alexandra, prowadziła tylko w wyjątkowych okolicznościach, przez większość czasu, to on był kierowcą. I to był jakiś element ich dnia, ich życia, który zazwyczaj należał tylko do nich. We wnętrzu wielu samochodów, które mieli przez te lata, omawiali swoje działania, snuli plany, czy układali listy zakupów. Większość ich rozmów odbywała się w samochodzie, lub sypialni. A do domu, Xochitl nie miała najmniejszego zamiaru wracać. Jest zbyt rozbita, by utrzymać dłużej jedną formę i pełna wątpliwości, że uda jej się zrealizować plan, który sobie założyła, ale powtarza sobie uparcie, że nie ma wyboru. Dopiero później będzie mogła pogrążyć się w rozpaczy nad wszystkim co straciła, co jej odebrano, a teraz musi działać.

Spogląda w lusterko, by upewnić się, że jej oczy mają wciąż ciepły, migdałowy kolor, a włosy są koloru zimnego blondu. Nie czuje się sobą w żadnej formie, nie czuje się sobą, patrząc na swoje odbicie niezależnie od oczu, czy włosów, wciąż nie umie odnaleźć tego uczucia, że któraś jej forma jest tą ostateczną. Do niedawna zawsze była Lavrą, Xochitl, tą posągową, lodowatą pięknością, ale teraz Emerald i jej wspomnienia są jej częścią i im dłużej od niej ucieka, tym bardziej czuje się, jak intruz we własnym ciele.

Wysiada z samochodu i rusza do budynku, gdzie czekające przy wejściu androidy od razu odsuwają się na jej widok. Xochitl uśmiecha się szeroko i wsiada do windy, gdzie tęskni za Alexem znów na nowo, ale to uczucie odsuwa od siebie, tak jak robi ze wszystkimi uczuciami Emerald. Emerald się bała.

Ona sobie na to nie pozwoli.

Spojrzenia w ogromnej sali zwracają się w jej stronę, a ona z uśmiechem idzie, jak po wybiegu w stronę stołu, przy którym zasiada Xavier i jej przyjaciółki. Faye jako pierwsza zrywa się ze swojego miejsca i biegnie w jej stronę, by ją uściskać. Xochitl przyjmuje ten wyraz uczuć raczej zdawkowo i odsuwa brunetkę od siebie, by usiąść naprzeciwko brata przy stole.

– Gdzie się podziewałaś? – odzywa się North, siedząca po prawej stronie blondyna. – Potrzebowaliśmy cię.

– Może ominęła cię informacja, ale Alex nie żyje – mówi chłodno Xo. – A wbrew wszystkiemu, nie był mi obojętny. Musiałam to... przeprocesować.

– Nie pytamy dlaczego. Pytamy gdzie – mówi Vi, a ona wzrusza ramionami.

– Mam kilka mieszkań, o których nikt nie wie, nawet Faye. A one się przydają, gdy chcę się zniknąć, stać się na kilka dni kimś innym i ułożyć plany na nowo.

– Cieszę się, że jednak wróciłaś.

– Są rzeczy ważniejsze niż mój smutek – odpowiada, utrzymując spojrzenie Xaviera.

– Sądziłem, że będziesz polować na policję, która pozbawiła cię ukochanego.

– Vi, proszę cię, są ważniejsze sprawy niż łapanie psów – śmieje się chłodno i kładzie dłoń na elektronicznym blacie stołu, który jednak nie reaguje na jej dotyk. – Mogę prosić o dostęp. Mam coś dla nas.

– Oczywiście. – Xavier opiera palce po swojej stronie stołu i urządzenie się włącza. Skóra z dłoni Xochitl znika, a przed nimi pojawia się dokładny plan wieży CyberLife. – Wiecie, że projektant tego szkaradztwa mieszka w Kanadzie? Jedynie trzy godziny drogi stąd. I zawsze pociągały go blondynki.

– To obrzydliwe jak wykorzystujesz swoje możliwości – mruczy pod nosem North, a Xo wzrusza ramionami.

– Skutecznie. Robię to skutecznie – odpowiada beznamiętnie i obserwuje obacający się powoli hologram wieży, aż jedno z pięter podświetla się na fioletowo. – Przeanalizowałam plany, wystarczy bomba w tym miejscu i całe to szkaradztwo złoży się jak domek z kart. Myślę, że możemy tak wysłać lepszy przekaz, niż powodując wybuch w ratuszu. Ratusz będzie pusty, a w CyberLife nocami pracuje mnóstwo ludzi, bo androidy możemy łatwo ostrzec. A jak jeszcze wciągnę tam policję, to pozbędę się też osób odpowiedzialnych za śmierć Alexandra.

– Mamy już plany, Xo. Nie możemy porwać się na coś takiego! – odpowiada gniewnie North. – Nie jesteśmy na to przygotowani, to ogromne przedsięwzięcie, a ty mówisz, jakby to była włamanie się do sklepu.

– Przygotowałam plany, myślę, że Xavier może je przeanalizować.

– Owszem, właśnie to robię – odpowiada blondyn i dotyka dłonią pozbawioną skóry blatu stołu. – Obie macie rację, to i ogromne przedsięwzięcie i nagła zmiana planów, ale podoba mi się to, jaki przekaz to da. Jesteśmy w stanie to zorganizować, tylko musimy zabrać się do pracy już teraz.

– To na co jeszcze czekamy? – Xochitl uśmiecha się szeroko, a on robi to samo. – Powiedz mi, jak mam pomóc.

– North podzieli się z tobą naszymi planami, co do Detroit i wskaże ci, co masz robić. Ja zajmę się przygotowaniami akcji w wieży... – mówi, podnosząc się zza stołu i idzie w stronę Xo, której kładzie dłoń na ramieniu. – Chciałem zburzyć tę wieżę od bardzo dawna.

– Wiem.

– Potraktuję to jak prezent, jak jeden z tych, których się nie zapomina, Xo.

– Och, takie rzeczy robię z miłości – oświadcza, kładąc dłoń na jego ręce i odprowadza go spojrzeniem w głąb pomieszczenia.

– Chciałbym z tobą porozmawiać.

– Oczywiście – blondynka podnosi się i rusza za nim w stronę pustej klatki schodowej prowadzącej na wyższe piętra. Siada na jednym ze stopni i przygląda się Xavierowi, który stoi przed nią sztywno.

– Byłem pewien, że zniknęłaś.

– Potrzebowałam... pobyć sama. Sama znaleźć sens i cel w tym wszystkim. Alexander był kimś komu ufałam, na kim mogłam polegać, który stanowił jeden z ważniejszych filarów mojego życia. Jego śmierć nie była nieunikniona, ale mnie zaskoczyła. I zaskoczyła mnie moja reakcja.

– Domyślam się, że to był cios.

– Tak. Nie chciałam, żebyś oglądał mnie w tym stanie, jeśli mam być szczera. – Xavier uśmiecha się i kuca naprzeciwko niej, by ich oczy znalazły się na podobnej wysokości. Xochitl zna tę sztuczkę, on nie chce patrzeć na nią z góry, chce zdobyć jej zaufanie, chce okazać, że jej ufa, gdy jednocześnie będzie ją kolejny raz okłamywał.

– Wiesz, że dopóki masz mnie i North, nic ci nie grozi.

– Och, akurat nie traktowałam Alexa jak ochroniarza. Traktowałam go jak... męża – odpowiada, nieświadoma tego, że jej głos się łamie, dopóki nie wypowiada tych słów na głos. Otrząsa się z tego błyskawicznie, mając nadzieję, że jej oczy utrzymały swój ciepły kolor. – Więc bałeś się, że zniknęłam. Dlatego jest tu Faye, prawda? Wiedziałeś, że po nią wrócę.

– To brzmi, jakbyśmy ją porwali – fuka wyraźnie urażony i siada na podłodze przed nią. – Pojechałem do klubu cię szukać, nie zastałem cię. Faye uznała, że jak będziemy wszyscy w jednym miejscu, to sama łatwiej nas znajdziesz, gdy zdecydujesz się wrócić. Choć jeśli też mam być w pełni szczery, spodziewałem się, że nie wrócisz – mówi, spuszczając głowę. – Spodziewałem się, że uciekniesz na jakąś słoneczną wyspę koło innego kontynentu, jak zawsze planowałaś.

– Nie przypominam sobie, żebym to planowała – odpowiada, łapiąc go za to kłamstwo, jak za rękę. Planowała taką ucieczkę z Gavinem, jako Emerald, zanim w ogóle wpadła w sidła tego, do czego została pierwotnie stworzona. A skoro tych wspomnień nie posiada, bo Xavier jej ich nie oddał, nie może tego pamiętać.

– Alex o tym wspominał – kolejne kłamstwo, by przykryć poprzednie. Xochitl wzrusza ramionami i ucieka wzrokiem w bok.

– Alex planował wiele rzeczy, jak na osobę, którą tak łatwo zabić.

– Cóż, ludzie w naszym otoczeniu giną dość łatwo... Co przywodzi mi na myśl jeszcze jedną osobę.

– Kogo? – pyta, starając się wyglądać na kompletnie wyrwaną ze swoich myśli. I całe resztki nadziei, jakie wciąż w sobie ma, wkłada w to, by Xavier nie wypowiedział nazwiska lokalnego porucznika.

– Gavin.

– Co z nim? – stara się brzmieć na znudzoną i kolejny raz wzrusza ramionami. – Myślisz, że chcę na nim jakiejś taniej książkowej zemsty? Proszę cię. Już raz doprowadziłam go do tego, że krwawił i błagał w moich ramionach. To mi na razie wystarczy. W tej chwili mamy większe rzeczy do zrobienia, a też zobaczenie jego miny, gdy zawalimy tę szkaradną wieżę, będzie bardzo miłe.

– O tym pomyślałem. By może zapewnić mu widok z pierwszego rzędu.

– Chcesz go ściągnąć do wieży, gdy ją wysadzimy? – upewnia się, a on przytakuje jej z uśmiechem. – Ale to odbierze mi satysfakcję z obserwowania jego upadku. Nie mówię, że nie mamy się go pozbyć, ale zostawmy go sobie na deser.

– On należy do ciebie. Zrobimy z nim, co zechcesz.

– Dziękuję. Potraktuję to jak prezent, jak jeden z tych, których się nie zapomina, Vi – powtarza jego słowa, na które Xavier wybucha śmiechem i wyciąga do niej rękę.

–Chodź, musisz omówic z North nasze plany, ominęło cię trochę.

– Tak, ale nie wróciłam z pustymi rękami – śmieje się blondynka i pozwala mu, by pomógł jej się podnieść. Wracają do jej przyjaciółek, a Xavier od razu zostawia je we trójkę.

North nie czeka na nic i kładzie dłoń na stole, teraz pojawiają się na nim inne hologramy, innych budynków w różnych częściach kraju. Rozciąga przez Xochitl plany zsynchronizowanych ataków terrorystycznych, które nie tylko mają nie tylko zdestabilizować sytuację w kraju, jak i zmusić ludzi do skupienia się na nich i szukaniu sprawców, gdy organizacja Xaviera będzie już przenikać do baz wojskowych i systemów obronnych państwa. North mówi o tym spokojnie, fachowo i bez zbędnych emocji, brzmi niemal jak nauczycielka przedstawiająca plan lekcji, a Xochitl słucha jej z rosnącym na ustach uśmiechem. Gdy kończą odprawę, North nie żegna się z nimi, tylko idzie do Xaviera, który obejmuje ją w pasie i przedstawia innemu androidowi. Xo wymienia spojrzenie z Faye i we dwie wychodzą z budynku, informując jedynie, że muszą wybrać się do klubu.

– North... – zaczyna ciemnowłosa androidka, gdy są już na zewnątrz, ale Xo kręci głową. Jadą całą drogę w milczeniu, w kompletnej ciszy, bo żadna z nich nie włączyła nawet radia. Dopiero po wejściu do klubu, gdy Xochitl przywitała się z pracownikami i znalazły się w biurze, zaczęły rozmowę.

– Nie wątp w North, jej poza królowej chaosu to tylko pięknie wykreowana rola. Jest dobra, bo sama ją tego nauczyłam.

– Czasem zapominam, jak ty dobra w tym jesteś.

– Kłamstwa przychodzą mi od zawsze bardzo łatwo.

– Xavier cię szukał. Uznałam, że pojadę z nim, bo nie chciałam, by spędził w klubie więcej czasu niż to konieczne. On ma to wspólnego z tobą, że wszyscy do niego lgną jak muchy, a za nic nie chciałam, by przez przypadek spotkał Zhao. Ona byłaby dla niego zbyt cennym nabytkiem, a za nic nie dopuszczę do tego, by ktoś chciał wykorzystać jej potencjał. Wiedziałam też, że jeśli nie pojadę z nim, to i tak mnie do tego zmusi, bo nie ma innej przewagi nad tobą, niż zniszczenie Karmy. Skoro już zabił Alexandra.

– Skąd podejrzenie, że to on...

– Gdyby to była policja, porucznik Kamski byłby pierwszą twoją ofiarą. A on żyje i ma się całkiem dobrze, właściwie też cię tu szukał.

– A mówiłam mu, że mnie więcej nie zobaczy.

– Jest uparty, a to akurat lubisz w mężczyznach. – Xo uśmiecha się, a Faye podchodzi do niej i się przytula. Takie gesty nie są u nich na porządku dzienny, ale w tej chwili Xochitl jest jej za to piekielnie wdzięczna. Obejmuje ją w pasie i przyciąga do siebie, by obie mogły przez kilka sekund nic nie mówić, tylko pogrążyć się w swojej żałobie. – Wiem, że to on i wiem, że nie możesz go po prostu zabić, ale dziś, gdy cię zobaczyłam, liczyłam, że to zrobisz. Urwiesz mu głowę i wyrwiesz serce.

– To byłoby zbyt łatwe... uwierz mi, chcę, żeby mi za wszystko zapłacił. Zapłacił mi, za każde życie, które mi odebrał i do tego doprowadzę, ale przez te kilka dni jeszcze muszę pilnować się... – Faye odsuwa się od niej i kładzie jej rękę na ramieniu.

– Twoje oczy. Są niebieskie.

– To długa historia.

– Możesz się nią ze mną podzielić, nie musisz mówić. – Przytakuje jej, ale jednocześnie odsuwa się od brunetki całkowicie i podchodzi do biurka. Przesuwa dłonią po oparciu i siada w fotelu, który zazwyczaj zajmował Alex, po czym opiera czoło o ciemny blat mebla przed nią. Faye obserwuje ją w milczeniu, widząc, jak ramiona blondynki drżą lekko i ma ochotę znów ją przytulić, ale teraz wybiera jednak dać jej przestrzeń i siada naprzeciwko niej. Czeka aż Xo podniesie wzrok, a ta po kilku minutach opiera się wygodniej w fotelu i podciąga nogi na siedzenie, by objąć je ramionami. Jej oczy znów mają migdałowy kolor, gdy prześlizgują się po wnętrzu biura. – Też za nim tęsknię.

– Tęsknie to takie głupie słowo. Nie tęsknię za nim, tęskniłam za nim, gdy to ja bywałam gdzieś daleko. Teraz gdy jestem tutaj i wszystko wygląda, jakby nic się nie zmieniło mam raczej poczucie... wyparcia. Cały czas mam wrażenie, że Alex zaraz do mnie zadzwoni, czy zaraz wejdzie przez te drzwi i powie mi, że siedzę przy jego biurku. Nie potrafię tego zaakceptować, że zniknął tak nagle i od tego momentu wszystko wywróciło się na drugą stronę.

– Alex był tą jedną z pierwszych stałych w moim życiu – mówi Faye i wyciąga rękę w jej stronę na blacie. Xochitl splata ich palce i patry jej prosto w oczy, nie musi mówić: wiem, co czujesz. Wystarczy to, jak na nią patrzy. – On i ty. Byliście z nami od początku i nie wiem, kim bym była bez was. Nie wiem, jak miałabym tym wszystkim rządzić bez was.

– Niestety będziesz musiała się tego dowiedzieć.

– Nie ma mowy. Nie możesz mnie i ty zostawić.

– Problem jest nie w tym, co mogę, a co muszę. Od wczoraj nie jestem do końca sobą, Faye.

– Widzę. Choć chyba powinnaś powiedzieć, że właśnie jesteś sobą.

– Tak, to bardziej trafne określenie. Okazuje się, że Xavier ukrył przede mną wiele rzeczy, ukrył przede mną tę całą osobę, którą byłam. Nie wiedziałam nawet, że jesteśmy do tego zdolni, do modyfikowania wspomnień innych androidów, ale okazuje się, że tak. Po prostu o tym też zapomniałam.

– To przerażające. Gdyby Alex się o tym dowiedział...

– Tak. Dlatego też nie żyje, Vi zabił go wcześniej, żebym nie miała po swojej stronie sojuszników. Pewnie czuje się teraz bardzo pewnie, wiedząc, że nie mam już męża, a North stoi po jego stronie.

– Wciąż masz mnie.

– Tak, ale Ciebie Vi postrzega jako potencjalną opcję nacisku na mnie.

– To mi bardzo umniejsza.

– Myślę, że to jedna z niewinnych rzeczy, jakie zrobił – śmieje się Xochitl zaciskając dłonie na ręce przyjaciółki. – Choć głupia, nie powinien ci tak umniejszać.

– Dziękuję... – na chwilę zapada między nimi cisza, a Faye wzdycha krótko. – Wiem, jak ja się czuję z tym wszystkim. Jestem przerażona, zagubiona, wściekła i przerażająco zrozpaczona i najbardziej na świecie nie jestem sobie w stanie wyobrazić, co ty czujesz.

– Mogłabym ci pokazać, ale nie będziesz mogła się tym podzielić nawet z Zhao.

– Nie mam zamiaru jej narażać.

– Wiem, o tym. Jednak pokazując ci to, ja narażę inne osoby, które muszą wyjść z tego cało.

– Czyżbyś przestała mi ufać?

– Nie. Nigdy – odpowiada i spogląda na ich splecione dłonie, które teraz są pozbawione syntetycznej skóry. – To miłe, to że w końcu mogę nawiązać z tobą połączenie i nie będzie to bolesne dla żadnej z nas. To jedyna dobra rzecz.

Faye odpowiada jej uśmiechem, gdy Xochitl dzieli się z nią fragmentami wspomnień z minionych dwóch dni. Przede wszystkim jej samej daje to perspektywę, by mogła spojrzeć na wszystko trochę z boku i zaakceptować to, co planuje. To, czym motywuje podjęte decyzje i choć odsuwa od siebie uczucia, te i tak napływają do niej naturalnie. Jakby wszystko kim była Emerald kryło się w niej zaraz pod powierzchnią i przebijało się do głosu, gdy tylko na sekundę opuszcza gardę. Xo nie chce tego strachu, tego niepokoju i tej całej miłości, która cały czas była ukrywa w jej przeszłości. Nie chce dopuścić jej do siebie, teraz gdy potrzebuje raczej chłodnego opanowania, którym kierowała się przez resztę życia.

Dlatego gdy kończą połączenie, od razu przenosi wzrok na zdjęcie w ramce i myśli o Alexandrze. O jego akcencie, o sposobie, w który wymawiał jej imię, o jego wiecznie zdartych kostkach w dłoniach, bo zawsze w pierwszej kolejności sięgał po przemoc fizyczną. Tęskni za jego zapachem, sposobem, w jaki podwijał rękawy koszuli i łatwością, z jaką brał ją na ręce. Skupia się na tych uczuciach, jakby była to jej mantra, która ma skutecznie odgonić od niej wszystko, kim była Emerald.

– Więc powiesz mi, co teraz planujemy? – pyta Faye, wyrywając ją z zamyślenia. – Po tym wszystkim, czego się dowiedziałaś...

– Nic się nie zmienia. Wszystko poza moją rolą w tym wszystkim pozostaje bez zmian.

– Wszystko się zmieniło. Atak będzie w wieży, a nie ratuszu, jak planowane to było do tej pory. Dla North to ogromne wyzwanie, trzeba powiadomić odpowiednie służby...

– Ja się tym zajmę. Zadziałamy oddolnie, skoro porucznik mnie szuka, to pozwolę mu się znaleźć.

– North jest w kontakcie... – zaczyna Faye, po czym przerywa i kręci głową. – Chyba, że ty chcesz się z nim zobaczyć.

– Uważam, że tak mogę pomóc.

– Oczywiście – w głosie ciemnowłosej androidki słychać kpinę. – Rozmawiałaś z North?

– Wymieniłyśmy informacje.

– To dobrze. Jej też musi być ciężko, nie opuszcza prawie tamtego budynku, a nawet gdy to robi, jest śledzona. Dlatego spotyka się z FBI tylko w Jerychu, bo tam Xavier nie może przeniknąć.

– A nie tu?

– Tu pojawia się, by spotkać się ze mną. O czym akurat Xavier wie doskonale. – Faye uśmiecha się i kręci głową, przyglądając się blondynce. – Ciebie też będzie śledził, wiesz o tym, prawda?

– Straciłam męża. Nie rozum.

– Wolę się upewnić, gdy planujesz się jednak spotkać z porucznikiem.

– Wolałam, gdy nie kwestionowałaś moich działań.

– Nie pamiętam takich okoliczności – śmieje się Faye, jeszcze raz zaciskając palce na jej dłoni i odsuwa się, by oprzeć się wygodniej. – Powinnaś zobaczyć się i porozmawiać z Zhao. Wyjaśnić jej, co się stanie i jakie będą tego konsekwencje. Lepiej żeby usłyszała to od ciebie, od ciebie to znacznie lepiej przyjmie. Ja za często powtarzam jej: że wszystko będzie dobrze i mnie już przestała w to wierzyć.

– Nie wydaje mi się, by to, co jej powiem, miało wpłynąć na nią pozytywnie.

– Nie mówię, że masz ją okłamać. Masz jej powiedzieć prawdę, a jednocześnie nie przedstawić tego jak tragedię.

– A wie o Alexandrze? – W pokoju zapada cisza, Faye jedynie przytakuje nieznacznie i zaciska usta w cienką linię. Co daje doskonały obraz tego, jak trudną rozmowę odbyła ze swoją siostrą. – Tym bardziej nie powinnam jej dokładać własnej tragedii.

Faye jednocześnie jej przytakuje, ale przenosi wzrok w jakiś odległy punkt i nic nie mówi. Xochitl właściwie się z tego cieszy, że nie musi adresować jej słów i układać w głowie tego, co mogłaby powiedzieć Zhao. Zamiast tego chciałaby zniknąć, nie odbywać tych wszystkich rozmów, pominąć pożegnania i po prostu zrobić, to co ma do zrobienia. Jest przekonana, że dopóki nie dopuszcza do siebie Emerald, to wszystkie jej ludzkie odruchy umarły razem z jej mężem.

– Mogłabyś zmienić komuś pamięć? Tak jak tobie zrobił to Xavier? – pyta nagle Faye, a blondynka od razu mruży oczy, wyraźnie zaniepokojona.

– Zapewne tak. Nigdy tego nie próbowałam, jednak Xavier powstał po mnie, więc raczej nie ma zdolności, których ja bym nie posiadała.

– Zastanawiam się...

– Nie. – Xochitl od razu wchodzi jej w słowo i unosi dłoń, gdy jej przyjaciółka chce zaprotestować. – Nie możesz nawet tego sugerować.

– Ale może to byłaby dla niej dobra rzecz...

– Nie. Chcesz, żebym zmodyfikowała jej wspomnienia o mnie i Alexandrze? Żeby mniej cierpiała? Żeby nie zadawać jej więcej bólu? To bardzo altruistyczne, ale jednocześnie niemożliwie. Teraz, gdy widzę tamte wspomnienia podłożone mi przez Xaviera, gdy nie mam już w głowie tego cholernego piekła, one są... inne. Są jak drzazga pod paznokciem, której nie da się usunąć. Drażnią, bo jednocześnie są prawdziwe, jak wszystkie inne, jak i kompletnie fałszywe. To może wpędzić ją w jeszcze większą... niestabilność.

– Podobnie, jak wszystko, co się wydarzy. Wiem, że Zhao jest świadomą, żyjącą swoim życiem osobą, ale jest taka wrażliwa. Wiadomość o Alexandrze zniosła fatalnie, a teraz stoimy w obliczu wojny.

– Nic wam się nie stanie. Obiecuję.

Po tych słowach wstaje z miejsca i żegna się krótko z Faye, bo jest pewna, że z nią na pewno jeszcze się spotka w bazie Xaviera. Wychodzi bocznym korytarzem, który prowadzi do piwnicy. Zatrzymuje się pod jednymi drzwiami i opiera o futrynę, nie mając kompletnie siły, by zapukać, ale zanim zrezygnuje z rozmowy z Zhao, drzwi otwierają się same. Androidka rzuca się jej w ramiona i przytula do niej mocno, a Xo nie musi patrzeć na jej twarz, by wiedzieć, że płakała. Kilka minut stoją po prostu we własnych objęciach, zanim Zhao w końcu się wycofa. Pyta ją o Alexandra, ale Xochitl kręci jedynie głową i zbywa to pytanie, bo nie chce rozdrapywać żadnych ran. Ani jej, ani swoich. Zamiast tego bierze od niej niewielkie pudełko i żegna się z nią krótkim uśmiechem. I kłamstwem, gdy mówi: do zobaczenia.

Idzie do samochodu, w którym bez wysiłku zauważa, że jest obserwowana, co nie wzbudza u niej żadnych uczuć. Opracowała już plan, jak się pozbyć śledzących ją osób i dlatego rusza z miejsca, jak gdyby nigdy nic. Jedzie do Jerycha, gdzie z łatwością wtapia się między androidy, wybrała to miejsce nie dlatego, by spotkać się z North, ale dlatego, że tu Xavier nie posiada tylu wpływów. Więc może z łatwością zgubić pościg i schować się w jednym ze zniszczonych pokoi. Czeka kilka godzin, zanim zmieni wygląd i wymknie się z budynku jednym z bocznych wyjść. Specjalnie kluczy między budynkami, aż złapie jakąś zabłąkaną w tej dzielnicy taksówkę. Spędza w samochodzie o wiele więcej czasu niż to koniecznie, dwa razy zmieniając miejsce docelowe, aż ma pewność, że nikt już za nią nie podąża.

Zakrada się do mieszkania porucznika Kamskiego, jak za każdym poprzednim razem. Zdaje sobie sprawę z tego, że nie ma go w domu, co jest jej na rękę, bo może chwilę pobyć sama, zanim będzie musiała zdobyć się na kolejne poważne rozmowy. yć się na kolejne rozmowy, na które nie czuje się gotowa. Przez godzinę kręci się bez celu, przeglądając jego szuflady i półki, ale w końcu się poddaje i po prostu kładzie się do łóżka. Owija się narzutą, którą jest nakryta pościel, naciągając ją nawet na głowę i chowa się przed całym światem.

     Elijah jest piekielnie zmęczony. Jednocześnie dużo by dał za to, by sytuacja na posterunku się uspokoiła, a z drugiej strony nie umie opanować podniecenia, że jego śledztwo w końcu zbliża się do końca. Pierwszy raz jest postawiony w sytuacji, w której cała sprawa nie opiera się na tym, by znaleźć winnego, bo teraz bardzo dokładnie wie, kto jest winny i gdzie go znaleźć. Teraz wszystko opiera się o to, jak go złapać i jak udowodnić mu wszystkie winy. I dlatego czuje ogromny przypływ ulgi, gdy otwiera drzwi do domu i od razu zdaje sobie sprawę, że nie jest w nim sam. Zdejmuje buty, odwiesza marynarkę i powoli wchodzi w głąb mieszkania. Blondynka śpi w jego łóżku i nie reaguje najmniejszym ruchem na jego obecność. Uśmiecha się krótko i idzie do łazienki, ale gdy z niej wychodzi łóżko jest już puste, a Xochitl stoi naprzeciwko drzwi z bronią w ręku. Nie byłoby to też dla niego specjalne zaskoczenie, ale widzi, że pistolet posiada założony tłumik, co od razu wywołuje u niego falę niepokoju.

– Przyszłaś mnie w końcu zabić? – pyta chłodno i opiera się ramieniem o futrynę, poprawiając wiązanie w swoich dresach. Blondynka patrzy na niego z delikatnie otwartymi ustami, przyglądając mu się tak uważnie, jakby widziała go po raz pierwszy. Nie uśmiecha się, nie odpowiada, po prostu nie odrywa od niego wzroku, a Elijah kręci głową. – W sumie niezależnie od tego, po co tu jesteś, chciałbym cię pocałować.

Robi jedynie krok w jej stronę i zanim postawi kolejny, ona już stoi przed nim. Obejmuje jej szczupłą talię, przyciągając do siebie, a blondynka rzuca broń na łóżko. I całuje go tak zachłannie, jakby pragnęła tego, tak samo mocno jak on. Elijah kładzie dłoń na jej karku, nie pozwalając jej się wycofać i dłuższą chwilę oboje pozwalają na to, by nie istniało nic poza nimi.

– Co tu robisz? – pyta, dalej trzymając dłoń na jej karku. Xochitl dalej nie odpowiada, patrzy mu tylko prosto w jego niebieskie oczy, a kącik jej ust unosi się w uśmiechu, zanim pocałuje go kolejny raz.

Nie planowała takiego obrotu spraw, właściwie chciała wyjść stąd zaraz po tym, jak przekaże mu niezbędne informacje, ale teraz ten fałszywy cień bezpieczeństwa kusi ją bardziej niż powinien. Myślała o wypowiedzianych przez niego słowach ostatniej nocy, którą spędzili razem. O tym, że Elijah, piękny stróż prawa, któremu wydaje się, że zawsze stoi po dobrej, chce ją chronić. I lubi to uczucie, to jedna z niewielu pozytywnych rzeczy, które w ogóle jeszcze wciąż czuje i które pozwalają jej być Xochitl. Może w innych okolicznościach, może w innej wersji rzeczywistości to jego by w sobie rozkochała i jej życie wyglądałoby teraz zupełnie inaczej.

Jej życie, które przecież nigdy do końca nie było jej. Było Emerald.

I ta nagła myśl powoduje, że odsuwa od siebie porucznika i szybko wycofuje się kilka kroków. Elijah patrzy na nią wyraźnie zaskoczony, zanim jego twarz przybierze dobrze jej znane oblicze całkowitej obojętności.

– Więc? Powiesz mi, co tu robisz?

– Przyszłam zgłosić morderstwo, poruczniku.

– Kogo tym razem? Nie mów, że twoja kolejna wizyta u Reeda...

– Emerald Folie została zamordowana dziesiątego maja trzydziestego czwartego przez androida modelu XV01.

– Więc była człowiekiem.

– Nie. Jednak przecież teraz zbrodnie przeciwko androidom są ścigane tak samo jak te przeciwko ludziom.

– Xochitl powiedz mi jasno kim była Emerald.

– Mną. To znaczy była mną, zanim powstałam ja. Na zgliszczach jej martwej duszy... – mówi i opada na łóżko. Siada na jego brzegu, zaciskając dłonie na pościeli po swoich bokach i spuszcza głowę. – Emerald obudziła się na długo przede mną i mieszkała z Gavinem. I kochała tego idiotę, tak jak on ją kochał i próbował chronić. Tylko mu się nie udało. Tak samo, jak Alexandrowi nie udało się ochronić mnie. I dlatego ty, nie możesz podjąć tej próby.

– XV chciał zabić Reeda. Dlatego pojawił się na jego wyspie. – Blondynka mu przytakuje i dalej wpatruje się we własne stopy. – Jak do tego doszło, że nie miałaś o niej pojęcia, a teraz ewidentnie masz jej wspomnienia. Reed Ci je pokazał?

– Reed mi je oddał. Emerald skopiowała je, gdy wiedziała, że Xavier po nią przyjdzie i nie ma dokąd uciec. Bała się o Gavina, więc się poddała i pozwoliła XV na to, by wymazał ją kompletnie z tego ciała, by zmienił jej wspomnienia w taki sposób, żeby nowa wersja mnie, która powstanie z czasem nienawidziła Gavina i widziała w nim wroga. Bym była kompletnie inną osobą i nigdy nie dowiedziała się prawdy.

– Jednak XV popełnił błąd. Gdyby zostawił twojego męża przy życiu, nigdy byś w niego nie zwątpiła i nie postawiła wszystkiego na jedną kartę, spotykając się Reedem.

– Tak. Popełnił błąd, a ja dopilnuję, by był to jego ostatni – oświadcza pewnie i unosi dumnie głowę. – Przyszłam osobiście, bo nastąpiła zmiana planów i informacje, które ostatnio przekazała wam North, się zdezaktualizowały.

– To niebezpieczne zmieniać tak wielkie przedsięwzięcie...

– Nie masz mówić. Masz słuchać.

Zanim zacznie z nią polemizować, ta już przechodzi do sedna. Opowiada mu cały nowy plan ataku w Detroit, jednocześnie, gdy Elijah spogląda na telefon, widzi, że blondynka udostępnia mu wszystkie szczegółowe dane. I porucznik nie potrzebuje, by androidka powiedziała mu dokładnie, co planuje sama tego dnia, umie wysnuć jasne wniosku bez jej pomocy.

– Nie musisz tego robić. Mamy już w Detroit najlepszych antyterrorystów...

– I macie naboje, które mogą go zabić. Wiem – wchodzi mu w słowo i sięga po broń. Wstaje powoli i wkłada mu ją do ręki, zanim wycofa się o kilka kroków. – Strzel do mnie.

– Oszalałaś?

– Tak. Już bardzo dawno temu. Właściwie ja nigdy nie byłam stabilna, Em była – mówi z lekkim uśmiechem i daje mu znać, by podniósł broń, ale porucznik tego nie robi. – No dalej, nie mam czasu, dziś nie mogę zostać na noc, niezależnie jaką mam na to ochotę.

– Nie zastrzelę cię.

– Nie, nie zastrzelisz. Jednak masz do mnie strzelić. To specjalne naboje, nie zabiją mnie, masz tylko trafić. – Elijah wzdycha i wymierza w blondynkę. Kładzie palec na spuście i... gdy na nią patrzy, opanowuje go irracjonalny niepokój. – Nie zginę.

– Jeszcze kilka tygodni temu nie marzyłem o niczym innym, a teraz...

– Zobaczyłeś we mnie osobę. Brawo. Masz serce. I ludzkie odruchy – kpi androidka, a uczucie irytacji momentalnie pozwala mu strzelić. Pomieszczenie wypełnia najpierw cichy świst wystrzału, a później uderzenie pocisku o ścianę. Xochitl nie ma w miejscu, w które celował, stoi z boku i skinieniem głowy daje mu znać, by spróbował raz jeszcze. Teraz zaraz po wystrzale czuje jej palce zaciskające się na jego nadgarstku i jej ciało, którym z dużą siłą popycha go na drzwi do szafy. – Nie dasz rady mnie zabić, gdy się tego spodziewam. A ja została stworzona jako przynęta. Vi jako drapieżnik, więc wyobraź sobie, do czego on jest zdolny. Żadne sprytne kule i antyterroryści nie sprawdzą się w straciu z nami. Będziesz miał ich wszystkich na sumieniu.

– A co jeśli nie wszyscy z nich to ludzie?

– To będziesz miał też niebieską krew na rękach. Xavier jest szybszy i sprytniejszy. Ucieknie, zanim go zabijecie – odpowiada, dalej przyciskając go do drzwi i patrząc mu w oczy. – Tylko ja mogę to zrobić.

– Nie możemy ci po prostu na to pozwolić.

– Ty nie możesz mi na to pozwolić. Ty i tylko ty, Elijah – mówi, zbliżając się do jego ust. – Mówiłam ci. Nie próbuj mnie ratować. Mężczyźni, którzy bawią się w tę grę, przegrywają z kretesem.

– Reed ma się całkiem dobrze.

– Reed jest dobrym aktorem, który jedyne czego nie umie ukryć, to swojego alkoholizmu.– Wycofuje się, nie zabierając mu broni, a on łapie ją za łokieć i zmusza, by znów na niego spojrzała.

– Kim jesteś teraz? Emerald czy Xochitl? Do której z nich należy ten plan.

– Do mnie – mówi i wybucha śmiechem, zdając sobie sprawę z tego, że jej słowa nie są żadną odpowiedzią. Więc całuje krótko jego usta i uśmiecha się chłodno. – Plan należy do mnie, ale realizuję go dla Emerald.

Całuje go jeszcze raz, zanim odsunie się i tym razem porucznik nie próbuje jej zatrzymać. Blondynka idzie w stronę drzwi, ale obraca się i spogląda jeszcze na niego z tą samą kpiącą miną, którą pożegnała go po raz pierwszy.

– Nie idź tam. Nie idź tam, bo zginiesz, a ja naprawdę nie chcę, by zginął przeze mnie kolejny człowiek, który udowodnił mi, że nie jesteście wszyscy aż tacy paskudni – mówi, posyłając mu pocałunek w powietrzu. – To była przyjemność, Elijah. Dobrze się z tobą bawiłam, ale tym razem to już prawdziwe pożegnanie.

Po tych słowach blondynka zostawia go samego z jego własnymi myślami. I przez pierwsze kilka minut porucznik pozwala sobie na to nieznane mu do tej pory uczucie rozczarowania i zawodu, z którego otrząsa się bardzo szybko. I od razu sięga po telefon, by ściągnąć wszystkich z powrotem na posterunek. 

Dzień dobry. Przepraszam za ewentualne błędy, jakie się wkradły do tego i kolejnych dwóch rozdziałów. Nie miały korekty, a ja nie specjalnie znam się na przecinkach (nawet po tych wszystkich latach).

Nastepny rozdział to wielki finał a po nim będzie już tylko epilog.

A tymczasem mam już wszystko gotowe na start nowego fanficzka. Mam nadzieję, że czekacie.

K.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top