♚ this is what you asked for, heavy is the crown

20.06.2039

Take a seat
But I'd rather you not be here for
What could be my final form?
Stay your pretty eyes on courseI guess I never really faced my fears beforeSo stay with me because
My body's on the line now
Pull the blanket tight now
I can feel the light shine on my face
Did I disappoint you?
Will they still let me over
If I cross the line?

Właściwie nie czuje strachu, choć wydaje jej się, że powinna.

Dominuje nią raczej uczucie kompletnej obojętności i braku sprawczości w tym, co dzieje się wokół niej. Co właściwie dobrze podkreśla pozę, którą przybrała kilka dni temu. Podąża za Xavierem, sprawiając wrażenie jego najwierniejszej i najbardziej rządnej krwi popleczniczki, bijąc w tym nawet North, która opuściła Detroit i udała się do Waszyngtonu. Xochitl nie bierze pod uwagę tego, że cokolwiek może pójść nie po jej myśli. Ta noc ma mieć jeden finał, a ona do tego doprowadzi, nie zważając na konsekwencje. W końcu nie ma już nic do stracenia, zadbała o to, by Vi nie mógł jej nic odebrać ani wywrzeć na nią nacisku. Odsunęła od siebie Faye i Zhao, zakopała wszystkie ślady, które pozostawiła po sobie jako Lavra Wallace, i nie pozostało jej nic. Nic. Poza zemstą.

Zajęcie wieży idzie im bardzo łatwo; jest czwarta nad ranem, więc nie ma żadnych szeregowych pracowników, tylko ochrona i dosłownie kilku ludzi. Xavier pozbywa się ich bez mrugnięcia okiem, a Xochitl patrzy na ciała obojętnie i idzie dalej przez szklane piętro biurowca. Wchodzi do ogromnej sali konferencyjnej i spogląda w stronę pogrążonego we śnie miasta. Jedna ze współpracowniczek Xaviera staje obok niej i na ułamek sekundy dotyka jej nadgarstka, ale blondynka nie daje po sobie poznać nawet cienia satysfakcji, że wszystko idzie zgodnie z jej planem. Dziewczyna czeka na jej polecenia, a Xo w krótkich słowach wydaje rozkazy i od razu wraca wzrokiem do panoramy miasta.

Przekazuje wiadomości North, a ona także krótko zdaje jej relację z sytuacji w Waszyngtonie. Obie są przygotowane na to, co się stanie, ale te wymienione kilka słów daje Xo złudne poczucie bezpieczeństwa. Które rozpływa się tak szybko, jak się pojawiło, gdy tylko Xavier staje obok niej.

- Wszyscy wiedzą, co mają robić? - pyta, a ona przytakuje mu, patrząc dalej przed siebie. - Ile czasu do pojawienia się policji i antyterrorystów?

- Około dwudziestu minut. Przeczuwali, że coś się wydarzy, byli przygotowani na ewentualny zamach, ale nie spodziewali się, że znowu uderzymy w wieżę. Przejechanie przez most zajmie im chwilę, podobnie dostanie się do środka.

- Dwadzieścia minut jest zupełnie wystarczające na podłożenie ładunków.

- Wiem o tym. Zaplanowaliśmy to - odpowiada mu chłodno. Xavier kładzie dłoń na jej ramieniu i obraca ją lekko w prawo, wskazując palcem willę Reeda.

- A co z tym małym problemem?

- Jakim problemem? On nie jest żadnym problemem. Po tym, co dziś zaplanowaliśmy, jutro będzie miał jeszcze mniejsze znaczenie niż teraz.

- A jak powiem, że mam dla ciebie niespodziankę? - pyta, wskazując trochę wyżej na samochód jadący w stronę willi.

- Żadnych niespodzianek! - unosi głos i zrzuca jego dłoń ze swojego ramienia. - Nie możemy sobie pozwolić dziś na...

Przerywa, gdy jadące auto przyspiesza, z łatwością przebijając się przez bramę. Na zakręcie przed samym podjazdem osiąga taką prędkość, że gdy dochodzi do zderzenia, praktycznie wbija się do przedpokoju willi. I od razu staje w płomieniach. Xochitl nie wydaje z siebie żadnego dźwięku, nie pozwala, by na jej twarzy pojawiły się jakiekolwiek prawdziwe emocje. W jej wnętrzu coś pęka i wybucha obezwładniającym ją na kilka sekund przerażeniem, które nawet nie należy bezpośrednio do niej. To uczucia Emerald, które zagłuszają jej własne myśli, strach i świadomość, że całe jej poświęcenie poszło na marne, jeśli Gavin teraz zginie. Xochitl nie wie, co robi, gdy się obraca i wymierza Xavierowi tak mocny policzek, że pod jego nosem pojawia się strużka krwi. Na ten widok czuje już tylko satysfakcję i to uczucie należy zarówno do niej, jak i do Emerald.

- Tego nie było w planie! - syczy, łapiąc go za koszulę i spogląda mu prosto w oczy.

- Nie mów, że masz jakieś uczucia...

- Mam w sobie całkiem sporo uczuć, a dominuje wkurwienie! - mówi, popychając go na szybę. Chwyta jego brodę w palce i zmusza go najpierw do spojrzenia na płonącą willę, a później na most prowadzący na wyspę, gdzie wyraźnie widać migające światła zastępów straży pożarnej i policji. Mogliśmy go zabić kiedykolwiek. Mogliśmy go zniszczyć, upokorzyć i patrzeć, jak umiera. Jednak nie. Tu musiałeś i tego mnie pozbawić, a teraz mamy problemy!

- O nie. Będziemy musieli zabić kilku policjantów. Wielkie mi co.Xochitl obraca się do niego plecami, bo obawia się, że jeśli będzie patrzeć na niego jeszcze chwilę, to wyrzuci go przez najbliższe okno. I nie przeszkadza jej to, że znajdują się mniej więcej w połowie wieży, skoczyłaby za nim, by tylko upewnić się, że Xavier nie żyje.

Kontaktuje się z androidami, z którymi poznała ją North i którym ufa. A później wysyła wiadomość jeszcze do porucznika Kamskiego, by upewnić się, że ten na pewno będzie trzymał się z daleka od wieży. Ten jednak jej nie odpowiada, a ona woli zablokować wszystkie zewnętrzne wiadomości, obawiając się, że Xavier może je wyczuć, jeśli jej dotknie.Na ekranie niewielkiego komputera, który ze sobą przynieśli pojawiają się kolejne jasne punkty oznaczające uzbrojone ładunki wybuchowe. Xavier do niej mówi, niemal nieprzerwanie snuje plany ucieczki z wieży i z samego Detroit do stolicy i toczenie dalszej walki tam. Z dumą snuje wizje tego, jak zareaguje społeczeństwo na ich dzisiejszą deklarację wypowiedzenia wojny, jeśli ludzie nie przystaną na ich warunki. A Xochitl robi to, czego on od niej oczekuje. Siedzi i mu przytakuje. Oczywiście wydaje opinie, czy sugeruje drobne modyfikacje jakichś planów, ale przez większość czasu po prostu jest jego cieniem. Tym kim w jego oczekiwaniach właśnie ma się stać.

- Mamy problem - wchodzi mu w słowo i zeskakuje z blatu stołu. - A dokładniej mamy towarzystwo.

- Jak dostali się do wieży? Obstawiliśmy wszystkie wejścia z dostarczonych przez ciebie planów.

- Owszem. Jednak wygląda, że obstawiliśmy parking za słabo. Lub atak na willę Reeda przyciągnął policję i antyterrorystów w większej ilości - odpowiada mu chłodno i poprawia kamizelkę, którą ma na sobie. - Pójdę się tym zająć.

- Sama?

- Przecież damy sobie radę. Zostań tu i bądź tak miły, by nie spierdolić nic więcej - mówi, obracając się na pięcie i rusza do schodów przeciwpożarowych, którymi zbiega na na sam dół. Specjalnie nie wybiera windy, by nie powiadomić o swojej obecności osób, które nie powinny o niej wiedzieć. Naprzeciwko drzwi czeka już na nią androidka o brązowych włosach, ta sama, z którą nawiązała krótkie połączenie na górze. I która nigdy nie podała jej nawet swojego wybranego imienia.

- Wszystko szło zgodnie z planem, ale pojawiło się FBI. Wydaje mi się, że mieliśmy z nimi inny układ.

- Tak, zajmę się tym. Zabezpieczyliście szkodliwe jednostki?

- Bez problemu. Nie zdążyli się skontaktować z innymi. - Xo uśmiecha się zadowolona i przytakuje, gdy wchodzą na podziemny parking. - Lepiej będzie, jak też się zaraz stąd ewakuujesz.

- Poczekam na ostatnią chwilę. Na wypadek, jakbyś potrzebowała wsparcia.

- Nie będzie konieczne. Za łatwo wtedy będzie mi kogoś narazić.

- Nikt z nas nie podąża za North, spodziewając się, że nic nie ryzykują.

- Nie jestem North - mówi jeszcze blondynka i wyciąga do niej otwartą dłoń. Androidka kładzie na niej niewielkie urządzenie, które Xo chowa do kieszeni i rusza przodem.

Przy drzwiach wjazdowych do wieży stoją dwie grupy uzbrojonych osób, z jednej strony androidy, z drugiej grupa antyterrorystów. Szatynka o potarganych włosach związanych w niedbały kucyk ma na sobie kurtkę FBI i uśmiecha się do Xochitl, robiąc krok w jej stronę. Blondynka widzi osiem innych androidów skutych w kajdanki, które siedzą pod ścianą.

- Jak widać, nie wszyscy pragną pokoju, tak jak wasza liderka - mówi agentka Lane. - Dobrze wyglądasz, pani Wallace. Do twarzy pani z prawdziwą naturą.

- Wystarczy Xo - odpowiada utrzymując jej spojrzenie. - Od początku wiedzieliście, że będziecie mieli trochę osób do zabrania ze sobą. Musicie mieć kogo oskarżyć.

- Zdecydowanie wolelibyśmy ciebie.

- Nie schlebiaj mi aż tak. To uderzy mi do głowy - kpi Xochitl, uśmiechając się do agentki. - Miło było cię poznać, ale niestety mam co robić.

- Poczekaj - woła do niej Lane, gdy tylko Xo się obraca z pytającym spojrzeniem. - Jedna nasza grupa poszła w górę budynku.

- Więc możesz już przygotować listy dla ich rodzin. Uprzediliśmy was, że ktokolwiek będzie na tyle głupi, lub odważny, by próbować zabić XV zginie. I to nie będzie przyjemna śmierć - wzdycha blondynka i obraca się z powrotem w stronę wejścia do wieży.

- Porucznik Kamski... - zaczyna agentka, jednak nie musi dokończyć swojej wypowiedzi, bo Xochitl przeklina soczyście i rzuca się biegiem w kierunku schodów.

Wiedziała, że coś takiego się stanie. Elijah mógł po prostu odwrócić wzrok i poczekać, aż jego sprawa rozwiąże się sama, ale zdążyła go poznać na tyle dobrze, by wiedzieć, że porucznik się na to nie zdobędzie. Na to by odpuścić. I będzie chciał zrobić to, co zabiło Alexandra: uratować ją.

Chociażby po to, by później patrzeć na to, jak ją skażą, ale wtedy przynajmniej jego sumienie byłoby czyste. Tylko co mu po sumieniu, gdy będzie martwy.

Słyszy huk strzałów nad sobą i zaczyna biec jeszcze szybciej, czując adrenalinę. Nie zatrzymuje się nawet, gdy z impetem przelatuje obok niej ciało jakiegoś mężczyzny. Jego budowa w żaden sposób nie pokrywa się z wysokim i szczupłym Elijahem, więc Xo z determinacją zdobywa kolejne piętra. Gdy od celu dzielą ją tylko trzy zakręty, światła nagle gasną, pogrążając ją w ciemności. Po sekundzie klatkę schodową rozświetlają tylko słabe awaryjne lampki. Blondynka w duchu przeklina i zatrzymuje się z ciężkim sercem na widok dwóch kolejnych ciał. Ciemnoczerwona, gęsta krew spływa po betonowych schodach, a jej wystarczy jedno spojrzenie, by wiedzieć, że to też nie porucznik. Zabiera broń jednego z policjantów i barkiem otwiera metalowe drzwi prowadzące do korytarza. Tam też panuje mrok, który przerywają tylko mignięcia czerwonych i białych światełek, mających prowadzić pracowników wieży do wyjść awaryjnych. Panuje cisza. Nie wyje żaden alarm. Nie słychać żadnych kroków, ani kolejnych wystrzałów, gdy blondynka idzie korytarzem, stawiając delikatnie stopy. Jedynym dźwiękiem, który do niej dobiega jest przyspieszone bicie serca, którego dźwięk dobrze zna, więc kieruje się w tamtą stronę, do kolejnej sali konferencyjnej pogrążonej w ciemności. Gdy otwiera drzwi, Elijah spogląda na nią i przez ułamek sekundy widzi w jego oczach ulgę, zanim zniszczy ją bezpowrotnie, gdy unosi broń i do niego strzela. Pierwsza kula trafia w samo serce, a druga w jego lewe ramię. Porucznik upada na podłogę, obok długiego drewnianego stołu, a jego twarz wykrzywia grymas bólu i zaskoczenia. Ona obraca się, z kamienną twarzą kręcąc głową.

- Uprzedzałam - mówi beznamiętnie i obraca się do drzwi. Xavier stoi oparty o futrynę, ale to nie robi na niej żadnego wrażenia, wiedziała, że ją obserwuje. Zaskoczeniem jest dla niej to, że nie jest sam, bo jeden z wojskowych androidów stoi za nim. - Dziękuję za zostawienie mi chociaż jednej przyjemności tego dnia.

- Jak sytuacja... - zaczyna Xavier, ale ona od razu wchodzi mu w słowo.

- Alarm zagłuszył komunikację, tego nie wzięliśmy pod uwagę, nigdzie nie było informacji, że mają systemy uniemożliwiające nam koordynację działań w przypadku zagrożenia. Pewnie to coś nowego. Na szczęście, gdy się włączył, byłam na dole. Sytuacja jest opanowana, ładunki są podłożone, wszyscy są gotowi do ewakuacji.

- Dobrze - odpowiada jej, przytakując wyraźnie zadowolony i przenosi wzrok na drugiego androida. - Dobij tego psa i też się stąd wynośmy.

- Ja się tym zajmę, nie możesz mi odebrać każdej zabawy w życiu - mówi chłodno Xo i przeładowuje broń. Xavier wzrusza ramionami i odchodzi, zostawiając ją z androidem. Xochitl daje mu znać, by poszedł za nią i przechodzi na drugą stronę stołu, gdzie leży Elijah. Porucznik patrzy na nią zimnymi oczami, gdy blondynka uśmiecha się szeroko, celując w niego z broni, by w ostatniej sekundzie skierować ją na stojącego obok niej androida. Gdy tylko jego ciało upada na ziemię, Xo od razu klęka obok policjanta i pomaga mu się podnieść do siadu.

- Mówiłam, żebyś tu nie przyjeżdżał. Xavier mógł cię zabić, gdybym nie dotarła tu pierwsza. Masz pierdolone szczęście, że wiem, że miałeś kamizelkę.

- Mogłaś nie poprawiać postrzałem tam, gdzie jej nie mam.

- Potrzebowałam krwi.

- Myślę, że ja potrzebuję jej bardziej. - Elijah wydaje z siebie ciche jęknięcie, gdy Xochitl ogląda jego zakrwawione ramię. Przesuwa się bliżej do niego, a on najpewniej nadal jest w szoku, bo kompletnie nie wie, co tu robi i co ma jej powiedzieć.

- Nie umrzesz od tego - odpowiada i wyjmuje z wysokiego buta nóż, którym odcina kawałek rękawa swojego stroju. Zakłada mu opatrunek uciskowy i już ma się odsunąć, ale zamiast tego kładzie mu dłoń na policzku. - Nie możesz tu zginąć.

- To mnie stąd wyprowadź.

- Dasz sobie radę. Jesteś dużym chłopcem. - Odsuwa się od niego, ale Elijah łapie ją za nadgarstek, przytrzymując przy sobie.

- Xochitl. Nie musisz...

- Nie mów mi, co muszę. Przeanalizowałam tysiąc różnych możliwości i to jest jedyna, która ma sens, więc lepiej skup się na tym, co ty musisz - mówi, patrząc mu prosto w oczy. - Uciekaj z tej wieży i odnajdź Gavina. Obiecaj mi, że go uratujesz. Bez niego to nie będzie miało żadnej wartości...

- Co masz na myśli?

- Mam na myśli to: wynoś się stąd, Elijah. - Całuje go krótko i odsuwa się od niego, nie chcąc przeciągać tego ani minuty dłużej. Porucznik podnosi się i patrzy, jak androidka przypina jakieś niewielkie urządzenie do przewodu wychodzącego z jej ramienia. Dopiero potem wsuwa je do kieszeni na swojej klatce piersiowej.

- Xochitl... - Jej migdałowe oczy spoglądają na niego pytająco, gdy stoją naprzeciwko siebie. - Nie żałuję, że cię poznałem.

- A ja jestem ciekawa, co by się stało, gdyby wszystko potoczyło się inaczej, Elijah. - Żegna go skinieniem głowy i czeka, aż porucznik dobiegnie do drzwi windy.

Xochitl jeszcze raz spogląda na panoramę miasta i posyła Detroit pocałunek, zanim obróci się na pięcie i wróci do pomieszczenia, w którym czeka na nią Xavier. Blondyn opiera dłoń o okno i mruży oczy. Wyraźnie analizuje, że wszystkie jednostki policji i straży wycofały się spod wieży.

- Jeszcze nie wydaliśmy żadnego oświadczenia. Czemu uciekają? - pyta, obracając się w jej stronę.

- Bo ich ostrzegłam. Tak samo jak North ostrzegła służby w Waszyngtonie i Nowym Jorku. Nie będzie dziś żadnych wielkich przemówień i zamachów, Xavier - mówi, idąc krok za krokiem w jego stronę i uśmiecha się, gdy ten znów mruży oczy. - Komunikacja w wieży nie działa. Nie skontaktujesz się z żadnym ze swoich popleczników, zresztą większość z nich jest już aresztowana.

- Ty za to odpowiadasz? - atakuje ją od razu, łapie za ramiona i popycha na najbliższą ścianę, ale Xochitl się tego spodziewa i nie przestaje się uśmiechać.

- Ja, North, Faye i wiele innych androidek, które bardziej cenią sobie kruchy pokój, niż otwartą wojnę. I które umieją doskonale kłamać.

- Uważasz, że ludzie...

- Ludzie są niezwykle wdzięczni Jerychu za wzorową obywatelską postawę i zapobiegnięcie wojnie domowej. Są do tego stopnia wdzięczni, że kilkanaście ustaw, które były "nie do przegłosowania", jest już akceptowanych przez senat. Twoje poświęcenie będzie idealnym podkładem do owocnej współpracy.

- I co mnie powstrzyma przed tym, by wyjść stąd i was pozabijać? - pyta, a ona z łatwością odpycha go od siebie i obraca się tak, by teraz to on uderzył plecami o ścianę.

- Możesz spróbować. To będzie zabawne - mówi z uśmiechem i odsuwa się kilka kroków. - Zabawne, ale niewykonalne.

- Oczywiście, że mógłbym cię pokonać.

- Mógłbyś spróbować, ale czy mamy na to czas? - śmieje się i patrzy na niego chłodno. - Popełniłeś błąd, Xavier. I ten błąd będzie kosztował cię życie.

- Bo zabiłem twojego "męża"? Proszę cię. Sądziłem, że docenisz, że pozbędę się twojej smyczy... - Xochitl obraca się i błyskawicznie rzuca w niego nożem, który przecina jego policzek i wbija się w ścianę obok jego twarzy. - To głupie. Dałaś mi broń.

- Tak, dałam ci broń i sposobność do tego, by mnie skrzywdzić. A ty z niej skorzystałeś, więc teraz już jestem lepiej przygotowana. Teraz już wiem, kim jesteś.

- Kim ja jestem? Lepsze pytanie kim ty jesteś tak naprawdę. Lavrą Wallace? Czy Xochitl? - pyta niemal lekceważąco i wyjmuje nóż ze ściany. Nie spuszcza z niego wzroku, stojąc naprzeciwko i czeka, aż Xavier ją zaatakuje, on jednak dalej czeka na jej ruch.

- Wiem, kim nie jestem. To wystarczy jako motywacja - odpowiada mu, wzruszając ramionami. - Mogłeś zostawić Alexandra, odpuścić, zaakceptować jego obecność i płynące z niej korzyści, a ja pewnie wtedy poszłabym za tobą w ciemno i nie zadawała pytań. Wierzyłabym w tę bajkę, że jesteś moim bratem, moim ratunkiem. Ale nie. Nie mogłeś się powstrzymać, chociaż zdążyłeś poznać moje wspomnienia, moje uczucia wobec niego.

- Uczucia wobec człowieka to naprawdę zbędna słabość. I tak by w końcu umarł. Jak wszyscy ludzie.

- TO NIE BYŁA TWOJA DECYZJA! - krzyczy, rzucając w niego kolejnym nożem, którego tym razem Xavier bez problemu unika. - Nie byłeś już maszyną wykonującą polecenia, by grozić mi śmiercią osoby, którą kocham, żebym zrobiła to, czego ode mnie chcesz.

- Och. Więc o to chodzi - wzdycha Xavier i wybucha śmiechem. - Przypomniałaś sobie ją.

- Tak. Przypomniałam sobie Emerald - odpowiada Xochitl i wbija w niego wzrok. - Emerald była... spektakularna. Była najlepszą z każdej mojej wersji. Była dobra, zabawna, inteligentna, spontaniczna... była taka pełna życia i szczęśliwa. Miała tysiące planów na przyszłość, marzyła o podróżach, karierze. Kochała życie i ludzi, i nikomu nie chciała zrobić krzywdy. Była wszystkim, czym ja nigdy nie byłam. A ty ją zamordowałeś.

- I nie możesz powiedzieć, że żałujesz osoby, którą się stałaś.

- Żałuję, że cię odnalazłam - odpowiada, zaciskając usta. - Ale nie żałuję tego, kim się stałam, bo teraz mogę zrobić to, czego Emerald nie była w stanie. Zabić cię.

Nie powinna go uprzedzać, że zaatakuje, ale właściwie chce dać mu przewagę, bo zdaje sobie sprawę z tego, że Xavier jej nie docenia. Nie zna jej na tyle by wiedzieć, do czego jest zdolna i to samo w sobie daje jej możliwość, by dopaść go z łatwością. Xavier wbija nóż w jej bok, ale Xo nic sobie z tego nie robi i w pierwszej kolejności łamie mu nadgarstek, zmuszając go do upuszczenia noża, a w drugiej przykuwa go kajdankami do swojej ręki, uniemożliwiając mu ucieczkę. Po czym z uśmiechem tryumfu przysuwa kolejne ostrze do jego klatki piersiowej, dokładnie na wysokości pompy tyrium.

- Myślałem, że chcesz mnie zabić, a nie aresztować? - śmieje się Xavier, szarpiąc ich skute dłonie. - Mógłbym wyrwać ci rękę.

- Nie zdążysz - odpowiada, wzruszając ramionami. - To nie po to, by cię aresztować. To po to, byś tym razem mi się nie wyślizgnął.

- I co masz zamiar zrobić dalej? Toczyć ten pojedynek, aż oboje będziemy zbyt zniszczeni, by się stąd wyczołgać?

- Nie mam planów wykraczających poza najbliższe cztery minuty. No może poza tą jedną rzeczą... - Xochitl zamyka oczy, a jej tęczówki zmieniają kolor na niebieski. - Chcę patrzeć na ciebie jej oczami, gdy będziesz świadomy tego, że umrzesz. A jednocześnie chcę zostać sobą, żeby twoją ostatnią myślą było to, że popełniłeś jeden błąd. I ten błąd był moim mężem.

Xavier nie odpowiada, bo w tej samej chwili blondynka upuszcza ostrze, które trzymała przy jego ciele i włącza urządzenie na swojej piersi. Uderza w nóż wbity w jej bok, a z nosa płynie jej coraz mocniej krew, ale ta nic sobie z tego nie robi. Odsuwa się chwiejnym krokiem i wskazuje mu tylko na ekran monitora, na którym widać, że każdy kolejny ładunek umieszczony wcześniej w wieży, właśnie się aktywuje. Xavier szarpie ją w stronę okna, ale ona splata ich dłonie i zapiera się w miejscu.

- Nie wybijesz tego okna. Specjalnie wybrałam tę salę konferencyjną, bo nie ma z niej ucieczki. I bo jest na tyle nisko, że zaraz zostaniemy pogrzebani tonami metalu, szkła i betonu. Więc jeśli masz jakieś ostatnie słowa, to jest na nie dobry moment.

- Och, więc twój wielki plan to od początku było samobójstwo?

- Wiele wpływowych osób będzie bardziej przychylnych sprawie androidów, gdy żadne z nas nie będzie już zagrożeniem. Więc tak. Samobójstwo nie jest złym rozwiązaniem, gdy wiem, że zginiesz wraz ze mną. - Xavier widzi, że Xochitl unosi dłoń, by nacisnąć przycisk na swojej piersi i błyskawicznie wbija nóż w jej pompę tyrium, w nadziei, że ją powstrzyma, ale to nie powstrzymuje androidki.

Na ułamek sekundy zapada cisza, po której następują kolejne wybuchy i ogłuszając dźwięk pękającego szkła i walących się ścian wieży CyberLife. Xochitl uśmiecha się, gdy czuje, że podłoga pod jej nogami pęka i widzi walący się sufit. Nie przenosi nawet wzroku na panoramę miasta, z którym zdążyła się już pożegnać.

Kaboom!

Witam w finale.
Czy to koniec? Hm. Mamy jeszcze epilog, ale jak sami widzicie, nie ma za bardzo co zbierać.

Na epilog zapraszam was już teraz.
I tam się dłużej pożegnamy.

K.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top