prolog ♚ i did something bad

20.01.2039

Detektyw Connor Anderson czuje się koszmarnie zmęczony. Ostatniej nocy, jak prawie w każdą niedzielę, spał wprost fatalnie i dziś rano podjął kiepską decyzję, by poprawić sytuację kawą. A dokładniej trzema kubkami kawy. Z czego każdy kolejny był gorszy od poprzedniego. Niby nie pracuje w policji od wczoraj i powinien być przyzwyczajony do tego, że kawa w pokoju socjalnym jest okropna, ale w porównaniu do tego kubka, który kupił na stacji, wydaje mu się niemal doskonała. Tej lury, która stoi teraz przed nim w kubeczku, nawet nie jest w stanie dopić do końca, zwłaszcza, że jej temperatura też już pozostawia całkiem sporo do życzenia. Lekkie kołysanie szybkiego pociągu też wcale mu nie pomaga i od kilkudziesięciu minut szatyn raczej toczy nierówną walkę z tym, by nie zasnąć w fotelu, lub by jednak nie zwrócić ostatniego wypitego kubka kawy. Próbuje się więc rozproszyć, bezmyślnie przeglądając social media i liczy na to, że podróż w jakiś magiczny sposób minie o wiele szybciej, niż zakłada to rozkład jazdy. Nie ma się nawet komu poskarżyć, w końcu realizują ściśle tajne zadanie, które ma być finałem trwającego od trzech tygodni śledztwa w sprawie zabójstwa jednego z polityków, który miał pecha, by spędzić Święta akurat w Detroit, gdzie z nieznanych nikomu przyczyn i powodów, został zastrzelony podczas obiadu z rodziną. Co prawda do tej pory nie udało im się złapać mordercy, ponieważ im bliżej byli jakichkolwiek odpowiedzi, tym szybciej je tracili, a ostatecznie sprawa otarła się o jednego z naukowców CyberLife i błyskawicznie została przejęta przez FBI. Anderson nauczył się już tego, by w takich sytuacjach nie zadawać pytań, bo za dobrze wie, że z kim, jak z kim, ale z FBI nie wygra. Może jedynie doprowadzić sprawę do końca i dostarczyć ich świadka na przesłuchanie w Chicago.

Co też byłoby dużo łatwiejsze, gdyby facet nie bał się latać. I w ten sposób skończył w poniedziałkowy poranek w pustym wagonie z kubkiem naprawdę fatalnej kawy i niewielką grupą operacyjną. Chris Miller siedzi w wagonie trzecim, w drugim znajdują się cztery osoby, dwie koleżanki, Hank i ich świadek, a raczej kolejny nadęty dupek w garniturze o wartości całej pensji Connora. Który na dodatek nie chciał złożyć im żadnych konkretnych zeznań, cały czas zasłaniając się tym, że będzie rozmawiał dopiero z przedstawicielami Biura. Więc teraz Anderson jest w sumie w pewien sposób zadowolony, że może siedzieć sam w pierwszym wagonie, obserwując zamknięte drzwi i nie musi słuchać wiecznego narzekania kolejnego cwaniaka z CyberLife. A tym bardziej wyrzutów ze strony Hanka na temat tego, że dziś znów wygląda jak wymięta kulka papieru i że żadna ilość kawy tego nie zmieni. Co oczywiście już i tak raz od niego usłyszał, ale ma nadzieję, że android nie powtórzy się kolejny raz, zwłaszcza, że zazwyczaj Chloe przyznaje mu rację i patrzy na niego z troską, od której Connorowi robi się słabo, bo jeśli naprawdę szczerze czegoś nie znosi, to współczucia.

Pociąg zatrzymuje się na Jackson Station; jest wcześnie, jest początek tygodnia, więc na peronie nie ma zbyt wielu ludzi. Connor patrzy przez szybę na osoby sprawdzające pośpiesznie na biletach swoje miejsca i z daleka dostrzega ciemnowłosą dziewczynę, która na widok ochroniarzy pośpiesznie kończy palić papierosa i próbuje wmieszać się między pozostałych pasażerów. Jeszcze kilka sekund słucha, czy ktoś będzie szedł w jego stronę, ale informacja o tym, że drugi wagon jest całkowicie wyłączony z użytku, chyba skutecznie wszystkich odstrasza, co jest detektywowi na rękę. Nie siedzi co prawda przy samych drzwiach, by nie zajmować miejsca ze stolikiem dla czterech osób. A dokładniej, by nie musieć się przesiadać, jeśli wsiądzie tu jakaś rodzina z dziećmi. Zajmuje miejsce, dzięki któremu widzi drzwi do drugiego wagonu, a wysokie siedzenia przed nim dają mu poczucie prywatności. Pociąg rusza i w tej samej chwili do jego uszu docierają odgłosy sprzeczki prowadzonej przez dwójkę pasażerów, a po chwili słyszy za plecami pospieszne kroki. Szczupła brunetka, którą widział kilka minut temu z papierosem, mija go i podchodzi do drzwi kolejnego wagonu, po czym naciska przycisk tak, jakby od tego zależało jego życie. Connor już ma jej zwrócić uwagę na kartkę, że cały kolejny wagon jest zarezerwowany, ale słyszy kolejne kroki. Postawny mężczyzna w czarnej bluzie z kapturem łapie dziewczynę za plecak i obraca ją do siebie mocnym szarpnięciem.

- Ty zawsze musisz odstawiać pierdolony cyrk? - pyta ją ostro, popychając brunetkę na najbliższe siedzenie i obraca się, by rozejrzeć się po wagonie. Connor momentalnie udaje zapatrzonego w swój telefon, a duże słuchawki dają chyba mężczyźnie potwierdzenie, że chłopak nie jest zainteresowany ich sprzeczką. - Przecież już ci powiedziałem, że wracasz ze mną do domu, więc nie wiem, po co jeszcze robisz sceny. Sama mnie wkurwiasz, a później ryczysz swojej matce w ramię, że to wszystko moja wina. Gdy to ty wszystko spierdalasz! - Dziewczyna milczy, siedzi skulona w fotelu, jak zaszczute i zapędzone w kąt zwierzątko i patrzy na swoje dłonie, ewidentnie bojąc się spojrzeć na swojego partnera. - Powiedz coś w końcu, mała. Nie wiem, czy w ogóle dociera do twojego naćpanego mózgu cokolwiek z tego, co mówię.

- Przepraszam. Masz rację, to moja wina. Nie wiem, co mi wpadło do głowy, by tu przyjechać. Obiecuję, że to był ostatni raz - mówi w końcu ciepłym głosem i wyciąga rękę w jego stronę na stoliku. Szatyn jeszcze raz obrzuca wzrokiem wagon, ale Connor dalej patrzy w telefon, czekając, aż mężczyzna w końcu obróci się do niego plecami. Jeszcze chwilę, zanim szatyn usiądzie przy stoliku, Connor ma ułamek sekundy, by ocenić jego strój i musi przyznać, że jego drogi zegarek na nadgarstku niespecjalnie pasuje mu do znoszonej bluzy, którą mężczyzna ma na sobie. Facet a końcu siada i bierze dziewczynę za rękę, a wtedy Connor zauważa też złoty sygnet na jego palcu. Szatyn unosi jej dłoń do swoich ust, a mankiet jej luźnej, kolorowej bluzki zsuwa się w dół, odsłaniając posiniaczone przedramię.

- Ja też przepraszam. Wiesz, że jesteś dla mnie najważniejsza?

- Wiem. - Uśmiecha się do niego nerwowo, ale z całą pewnością mówi to, co jej partner chce teraz usłyszeć. I zdaje się to działać, bo on znów całuje jej dłoń, a jej kolejny uśmiech już nie jest taki nerwowy, wygląda raczej jak dopracowane do perfekcji wyznanie miłości.

Detektyw przygląda się uważnie dziewczynie, próbując ocenić jej wiek. Brunetka nie może mieć więcej niż dwadzieścia jeden, może dwa lata, z całą pewnością jest ledwo pełnoletnia. A mężczyzna, z którym jest, jest od niej starszy, bo może być gdzieś w jego wieku, czyli trochę po trzydziestce, choć to trudniej mu wywnioskować, gdy widział go jedynie przez chwilę. Dziewczyna ma długie włosy, które sięgają jej do samych pośladków i są tak czarne, że nadają jej jasnej jak papier skórze aż nienaturalnego koloru. I przede wszystkim na jej jasnej karnacji widać każdy siniak. Szczególnie ten nieumiejętnie zakryty makijażem na policzku, którego źródło to najpewniej właśnie sygnet na dłoni jej partnera. Connorowi ściska się żołądek i to wcale nie z powodu kiepskiej jakości kawy, a przez to, że przywołuje to w nim najgorsze wspomnienia. Innej porcelanowej cery i innych siniaków.

Osiemset > Wykonujesz swoją pracę, czy gapisz się na współpasażerkę?

Connor wzdycha zrezygnowany na widok uszczypliwej wiadomości od Hanka i już ma mu odpisać, ale ten go uprzedza.

Osiemset > Uprzedzając twoje pytanie, mam dostęp do monitoringu. Czy ta dwójka jest podejrzana?

< Nie w taki sposób, w jaki ci się wydaje. Dziewczyna chciała chyba przed nim zwiać, wygląda na ofiarę przemocy.

Osiemset > Więc niech to zgłosi, jak dojadą do Chicago.

Osiemset > Nie możemy nic zrobić i narażać dobra świadka, bo zobaczyłeś dziewczynę w trudnej sytuacji.

< A co jak ona jest niepełnoletnia?

Osiemset > To nic nie zmienia. Nie ocenisz dokładnie jej wieku. Jedyne co możesz ocenić, to jej urodę.

Connor nie odpowiada już, tylko siada w fotelu tak, by nie patrzeć bezpośrednio na brunetkę i jej partnera. Hank ma rację, nie może narazić miesięcy dochodzenia z powodu podejrzenia przemocy domowej. I powtarza sobie, że bierze się to w nim tylko i wyłącznie z powodu paskudnych, osobistych doświadczeń, a przecież nie każdy przypadek jest taki sam. Przecież naprawdę nie jest w stanie ocenić ani sytuacji, ani relacji tej dwójki przez obserwowanie ich kilkanaście minut w pociągu. Przez kolejną godzinę ignorowanie ich idzie mu całkiem nieźle, ale ostatecznie i tak przegrywa sam ze sobą i spogląda w jej stronę. W tej samej chwili orientując się, że brunetka patrzy wprost na niego. Jego żołądek znów się zaciska, gdy ich spojrzenia się spotykają, ale gdy tylko jej partner wykonuje minimalny ruch, dziewczyna się płoszy i ucieka wzrokiem. Connor jest gliniarzem już tyle czasu, że umie bez problemu rozpoznać u kogoś strach i brunetka jest przerażona. A on nie może nic zrobić. Woli więc nie pogorszyć sytuacji i nie wzbudzić zainteresowania jej partnera, który mógłby urządzić kolejną scenę i zaatakować albo jego, albo dziewczynę. A wtedy cały ich plan wziąłby w łeb. Z zamyślenia wyrywa go uderzenie o podłogę, mimowolnie spogląda na brunetkę, która schyla się po upuszczoną przez siebie butelkę wody.

- Musisz być taka, kurwa, nieporadna? - fuka na nią mężczyzna, a ona znów go przeprasza. Jednocześnie łapie spojrzenie Connora, zanim spuści wzrok na blat. Detektyw przenosi wzrok na jej wyciągniętą pod stolikiem rękę. Brunetka ma rozłożoną dłoń, po czym powoli przesuwa kciuk do jej wnętrza i zamyka go w pozostałych palcach, a on momentalnie czuje, jakby ktoś wylał na niego kubeł zimnej wody.

Uniwersalna prośba o pomoc.

Nie pomylił się. Dziewczyna jest ofiarą i ewidentnie potrzebuje ratunku, a on od razu zaczyna myśleć, jak to zrobić. Bo teraz nie może jej zignorować, nie może wymówić się śledztwem. Musi jej pomóc, skoro ona odważyła się pokazać, że tego potrzebuje. Może wyczuła, że jest policjantem? W końcu Gia zawsze żartowała, że czuć od niego psem na kilometr i zawsze kiedy się o to na nią obrażał, ta dodawała, że to wcale nie wada. To komplement wynikający z tego, że po prostu chce mu się zaufać bez zastanowienia. Do detektywa wraca nieprzyjemne wspomnienie, a właściwie świadomość, że Gia też zawsze prosiła o pomoc i nikt jej tej pomocy nie udzielił przez lata. Ani nauczyciele, ani sąsiedzi, ani nawet policja, dopiero on to zrobił, gdy przyznała mu się na piątej randce do piekła, które potrafi urządzać jej ojciec, gdy zjawia się w domu. Wtedy też zareagował bez chwili zwłoki i jeszcze tego samego wieczora pojechali po jej rzeczy i Gia została u niego. Na chwilę. Chwilę, która przeciągnęła się na prawie trzy lata.

< Poprosiła o pomoc. Nie możemy tego zostawić.

Osiemset > Nie możemy? Ty nie możesz. To może pokrzyżować nasze zadanie i możemy stracić ważnego świadka i materiał dowodowy.

< A ona może stracić życie.

Osiemset > To duże ryzyko, Connor. Nie jestem w stanie przeskanować jej twarzy, bo siedzi plecami do kamery monitoringu. Sprawdziłem za to jego. Jej czarujący partner ma sporo w kartotece, między innymi pobicie i włamania, pasuje do profilu sprawcy przemocy domowej.

< Więc tym bardziej musimy jej pomóc. Nie widzisz jej, jest absolutnie przerażona i ma ślady pobicia.

Osiemset > Jeśli poprosiła o pomoc, nie możemy odmówić. Najlepiej będzie przejąć dziewczynę na dworcu w Chicago. Oficer Roshak mogłaby ją zabrać na posterunek, gdzie złoży zeznania.

< Dzięki.

Osiemset > Podziękujesz mi, jak twoja nowa koleżanka wniesie o zakaz zbliżania.

Connor wzdycha z ulgą, że android faktycznie jest w stanie okazać empatię w takiej sytuacji. Nawet jeśli nie jest ona skierowana w stronę dziewczyny, tylko jego i powodów, przez które detektyw nie może tak po prostu odpuścić. Teraz musi wymyślić jak zmusić dziewczynę do ruszenia się z miejsca, by omówić plan działania, gdy już dojadą do Chicago, dlatego daje jej lekko znak, że widział jej prośbę. Brunetka patrzy kilka sekund wprost na niego, jej oczy są niemal szkliste, jakby miała rozpłakać się z wdzięczności, na szczęście udaje się jej opanować. Zamiast tego przygryza mocno usta, ewidentnie się denerwując i nie wiedząc, co zrobić dalej, a dla Connora jest to boleśnie znajome.

Gia zachowała się tak samo.

Jej matka zachowywała się tak samo,

Zawsze, gdy tylko Frank wracał do domu i urządzał im niekończące się awantury, obie chciały tylko je skończyć. Uciec. Wezwać policję i mieć nadzieję, że koszmar skończy się szybciej, niż się zaczął. I w tej samej chwili, gdy sięgały po telefon, gdy podejmowały tę astronomicznie trudną decyzję, docierały do nich też konsekwencje i świadomość tego, że gdzieś tam w głębi, mają jeszcze jakieś ślady powinności wobec tego człowieka. Connor uważał długo za swój największy sukces to, że przekonał swoją narzeczoną o tym, że nie jest ojcu nic winna, że gdyby ten ją naprawdę kochał, to nigdy w życiu nie podniósłby na nią ręki. I pewnie dlatego ona w końcu miała odwagę, by sięgnąć po telefon i walczyć o swoją matkę. Jednak tamta walka okazała się skazana na niepowodzenie.

Bezsilność okazała się wtedy najgorsza i właśnie bezsilny czuje się teraz, bo jeśli jego współpasażerka nie ruszy się z miejsca, nie będzie mógł jej pomóc. To do niej należy kolejny krok, a on może tylko czekać. I jeśli dziewczyna nic nie zrobi, nie będzie miał podstaw, by zareagować. Nie będzie miał podstaw, by mieć wyrzuty sumienia.

Tak samo, jak nie powinien czuć się winny, za to że Gia wsiadła wtedy do samochodu po kilku drinkach. Do niedawna zadręczał się tym każdego dnia, nie było chwili, by o tym nie myślał, dopiero teraz, powoli, do jego myśli wkradała się świadomość, że to nie była ani jego wina, ani wina androida, który nie zainterweniował tak, jak mógłby zrobić to człowiek. Wciąż czasem myśli o tym, jakby się wszystko potoczyło, jeśli odebrałby od niej telefon, jeśli to on wsiadłby do samochodu, by sprawdzić, czy jej matka jest bezpieczna. Jednak zrobiła to ona. Tylko dlatego, że ktoś nie chciał przyjąć kolejnego zgłoszenia. Jakiś android ocenił, że nie ma potrzeby wysyłać do jej matki patrolu, jeśli ostatnie trzy odesłała pod pretekstem przewrażliwienia swojej córki. Zawiniła statystyka i brak empatii.

I on. Bo nie odebrał wtedy telefonu, zbyt zajęty pracą.

A teraz boi się, że jeśli nie pomoże tej jednej dziewczynie, to nie dość, że jej smutne, jasne oczy będą go prześladować do końca życia, to, co gorsze, znów rozpadnie się na kawałki, gdy jeszcze dziś rano był przekonany, że udało mu się poskładać się w jakąś funkcjonującą i efektywną wersję dorosłego człowieka. Dlatego spogląda jeszcze raz na brunetkę, która nachyla się do swojego partnera.

- Idę do łazienki - mówi, wstając, a on od razu łapie ją za nadgarstek.

- To propozycja, mała? - pyta, śmiejąc się przy tym bezczelnie, a brunetka zbywa go spojrzeniem. Chyba trochę zbyt chłodnym, bo dłoń mężczyzny zaciska się mocniej na jej ręce, co wywołuje ciche sykniecie u dziewczyny. - Zostaw telefon i plecak i się streszczaj. Żebym nie musiał cię szukać.

Przytakuje mu i rusza korytarzem. Connor nie wie, czy facet w ogóle zdaje sobie sprawę z jego obecności, ale dla niepoznaki udaje, że odbiera połączenie. Chwilę zachowuje się tak, jakby tracił zasięg i w końcu przeklinając cicho, wychodzi za dziewczyną. Jej partner nawet się za nim nie obraca, co detektyw bierze za dobrą kartę. Tak samo to, że wagon jest całkiem pusty. Brunetka czeka na niego w łazience, stojąc przed lustrem. Przyciska do policzków papierowy ręcznik i płacze, łapiąc niemal spazmatyczne wdechy, które doskonale obrazują, w jakim stanie kompletnej paniki się znajduje.

- Spokojnie, widziałem Twój znak. Jak mogę ci pomóc? - pyta cicho Connor, wchodząc za nią do niewielkiego pomieszczenia. Brunetka od razu obraca się do niego plecami i cicho go przeprasza, co też przywołuje u niego złe wspomnienia. Choć nigdy się nie uniósł, nigdy nawet nie krzyknął na swoją narzeczoną, ta zawsze od razu zaczynała go przepraszać, gdy tylko widziała jego kiepski humor. Nawet jeśli nie miała ku temu najmniejszych powodów. - Mam na imię Connor, a ty?

- Sophie - mówi cicho dziewczyna, dalej stojąc do niego plecami i trzęsąc się lekko. - Co ja najlepszego wyrabiam? Przecież to bez sensu. Tylko wszystko zepsuję bardziej, tylko jeszcze pogorszę sytuację i...

- Sophie, nie bez powodu poprosiłaś o pomoc. Jestem detektywem policji i jestem w stanie ci pomóc.

- Przecież on mnie znajdzie. Tak samo, jak dziś rano. Myślałam, że jak schowam się u rodziców, to ten koszmar się skończy, ale się nie udało... Mogłam siedzieć w Chicago i go nie prowokować, sama jestem sobie winna.

- Nie, to nieprawda. Masz pełne prawo, by poczuć się w końcu bezpiecznie - mówi do niej najspokojniej, jak jest w stanie, a dziewczyna w końcu się do niego obraca. Wygląda jak nieszczęście, zapłakana, roztrzęsiona i przede wszystkim tak przerażona, że Connor ma ogromną ochotę iść do jej faceta i wyrzucić go przez okno z rozpędzonego wagonu. Musi jednak zachować spokój, nie może przy okazji narazić całego dochodzenia. - W Chicago będzie na mnie czekać koleżanka, która zabierze cię na policję. Pomożemy ci, musisz tylko tego chcieć, a już zrobiłaś pierwszy krok. Jesteś naprawdę dzielna, musisz tylko zrobić teraz kolejny.

- Dlaczego mi pomagasz?

- Bo tak trzeba - odpowiada, podając jej kolejny papierowy ręcznik, który dziewczyna bierze drżącą dłonią. Lakier na jej paznokciach odprysnął w kilku miejscach i od razu, niemal odruchowo podciąga rękaw po sam nadgarstek, by zakryć siniaki na przedramieniu, gdy zauważa jego wzrok. - Musimy ustalić plan, najlepiej będzie, jak na stacji pójdziesz znów do toalety...

- On ma broń - wchodzi mu w słowo i przygryza znów mocno dolną wargę. - On już mi groził, że mnie zabije i on to zrobi.

- Spokojnie, Sophie. Jestem policjantem, koleżanka, która pomoże ci w Chicago na dworcu, też jest policjantką. Też mamy broń i damy sobie z nim radę w najgorszym wypadku - zapewnia ją, zmieniając ton głosu na jeszcze bardziej opiekuńczy, bo im mniej makijażu pozostało na twarzy dziewczyny, tym bardziej wydaje mu się ona młoda. Jest mu jej tak cholernie szkoda, że wpadła w tak paskudną sytuację, że jest tak zdeterminowany, by jej pomóc, jak nie był w żadnej sprawie od bardzo dawna. - Nic ci się nie stanie. Pójdziesz do łazienki, gdzie będzie na ciebie czekać moja koleżanka, a ja postaram się zająć twojego partnera, żebyście mogły opuścić dworzec.

- To dobry plan? - pyta go płaczliwie, a on przytakuje jej, choć nie do końca rozumie jej pytanie.

- Wszystko będzie dobrze.

- Dziękuję, Connor - mówi, niespodziewanie się do niego przytulając. Wsuwa dłonie pod jego kurtkę, a detektyw bierze za dobrą kartę to, że brunetka w końcu przestaje się trząść. A wtedy czuje, że Sophie łapie jego broń i gwałtownie go od siebie odpycha. - Podoba mi się całkiem twój plan, Anderson, ale mam swój i muszę przyznać, że trochę się nam one gryzą. Choć dzięki za troskę.

- Spokojnie, cokolwiek kazał ci zrobić... - zaczyna detektyw, unosząc powoli dłonie, gdy dziewczyna unosi pistolet i celuje nim prosto w jego serce.

- Och, dlaczego zawsze wszyscy zakładają, że to mężczyzna musi być mózgiem każdej operacji. Szczególnie, gdy, jak widać, nawet po twoim przykładzie, wy najwyraźniej nie używacie mózgu w ogóle. Wystarczy, że obok pojawi się śliczna, zapłakana dziewczyna, dla której trzeba być rycerzem i momentalnie tracicie kontakt z rzeczywistością. Żałosne - mówi w taki sposób, jakby była jego zachowaniem naprawdę dogłębnie rozczarowana. Nie ma w niej już najmniejszej cząstki tej roztrzęsionej, wystraszonej dziewczyny, którą była jeszcze przed chwilą. Teraz wciąż wydaje się Connorowi strasznie młoda, ale jednocześnie wszystko się zmieniło i w jej oczach jest coś, co wskazuje, że dziewczyna widziała już absolutnie wszystko na świecie. A jej uśmiech, jej uśmiech jest najgorszy, bo wygląda jak zwiastun apokalipsy. - A nie tracąc więcej czasu, ja już przejdę do swojego planu. I niestety, ale twoja rola właśnie dobiegła w nim końca.

Zanim Connor zdąży odpowiedzieć, ta uderza go kolbą jego własnej broni w skroń. Krew tryska na brudne lustro pociągowej toalety, a detektyw upada na podłogę u jej stóp. Brunetka kopie go dwa razy w brzuch, a Connor nie ma pojęcia, jak tak chuda istota mogła zrobić to tak mocno, że na pewno połamała mu żebra. Sophie, czy jakkolwiek jej na imię, bo teraz nie zakłada już, że to, co widział i co usłyszał, miało cokolwiek wspólnego z prawdą, nachyliła się nad nim z kpiącym uśmiechem. Detektyw spróbował się ruszyć, ale w tej samej chwili brunetka bez najmniejszego problemu złamała mu nos i zabrała z kieszeni policyjną odznakę.

- Jeśli w tej chwili chciałbyś powiedzieć, że tego pożałuję, czy że nigdy nie wyjdę z tego żywa, to nie trać energii, tygrysku. Wiem, że android RK śledzi nasz obraz z kamer, szkoda by było, gdyby od kilkunastu minut oglądał go w pętli, prawda? - pyta, wskazując palcem na otwartą szafkę z dostępem do kabli nad toaletą. - Byłeś bardzo pomocny, Connor. Nie zapomnę ci tego i mam nadzieję, że kiedyś ci się odwdzięczę - mówi i dotyka palcami swoich ust, po czym przykłada je do jego policzka i się podnosi. - O ile oczywiście nie uszkodziłam ci żadnych organów i nie wykrwawisz się wewnętrznie, zanim znajdą cię koledzy. Więc na twoim miejscu lepiej bym się nie ruszała.

Jej dźwięczny śmiech ginie w szumie pociągu, gdy brunetka otwiera drzwi i znika za nimi. Connor czuje tak silny ból w klatce piersiowej, że niemal każdy oddech jest dla niego monstrualnym wysiłkiem. Czołga się jednak do drzwi, ale traci siły, tuż za progiem. Leżąc na brudnej podłodze, widzi, jak brunetka podchodzi do swojego towarzysza, który wyjmuje właśnie broń z jej plecaka, zanim rzuci w jej stronę jakiś przedmiot. Brunetka łapie urządzenie w locie i wskakuje mężczyźnie na biodra, a ten całuje ją krótko, po czym wkłada na twarz maskę przeciwgazową. Bierze od niej odznakę Connora, a detektyw obserwuje, że ich ruchy są perfekcyjnie skalkulowane, mają plan dopracowany do perfekcji, a on był po prostu do niego kluczem. Po otworzeniu drzwi do kolejnego wagonu słychać wybuch granatu dymnego i ostatnią rzeczą, jaka dociera do Connora, zanim straci przytomność, jest huk wystrzału z jego własnej broni.

Dzień dobry, to właśnie ten prolog, który napisałam w ciągu ośmiu godzin i z którego byłam tak dumna, że zaczęłam pisać tę historię dalej.

Pisanie idzie mi wolniej niż Dark/Light więc rozdziały będą pojawiać się co dwa tygodnie w środy. I będą krótsze, przynajmniej te pierwsze siedem, które już jest gotowe.

Dzięki, że jesteście.

K.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top