♚ my beloved ghost and me
16.06.2039
Zegarek na szafce nocnej wskazuje trzecią nad ranem i Elijah jest pewien, że udało mu się zasnąć zaledwie kilka minut temu, zanim obudził go podmuch chłodnego powietrza wpadającego przez otwarte okno. Unosi się do siadu i zaczyna szukać po omacku okularów, gdy pokój rozświetla się ciepłym blaskiem stojącej na komodzie lampki. Jasnowłosa drobna postać stoi w cieniu i celuje do niego z broni. Porucznik unosi dłonie do góry i patrzy na nią łagodnie. Xochitl ma na sobie ten sam cienki płaszcz co ostatnio, a na jej policzkach widać wyraźnie ślady po łzach i rozmazany makijaż. Co jednak go niepokoi najbardziej, to, że blondynka drży na całym ciele, co może spowodować, że nawet jeśli nie chce go zabić, zrobi to przypadkiem.
– Xochitl. Odłóż broń – prosi spokojnym głosem. – Nie jestem winny jego śmierci.
– Policja jest.
– Nie. Nie jest. Nie było tam funkcjonariuszy... – przerywa bo Xo wydaje z siebie zduszony krzyk i opuszcza broń. – To była strzelanina, nawet nie wiemy między kim na tym etapie. Sądziłem, że ty mi powiesz, co tam się wydarzyło. – Elijah wstaje z łóżka i idzie w jej stronę. Jego ruchy są powolne, jakby bał się, że blondynka zaraz go zaatakuje.
– To nieprawda. Śledziliście go po wyjściu z klubu.
– Nie. Po wyjściu od ciebie pojechaliśmy do klubu, ale go tam nie było. Twoja przyjaciółka może to potwierdzić. Nie szukaliśmy go. Wróciliśmy na posterunek. – Robi krok za krokiem w jej stronę, a blondynka powoli opada na kolana, jak zepsuta zabawka. Jej palce wciąż zaciskają się na broni, ale ta leży już obok niej na podłodze.
– Kłamiesz... – mówi cicho. Porucznik kręci głową i kuca naprzeciwko niej w niewielkiej odległości, tak, by móc powoli spróbować odebrać jej broń. – Ktoś musi kłamać.
– Nie jestem to ja.
– Nie! – Xochitl znów krzyczy rozpaczliwym głosem i błyskawicznie przykłada mu broń do mostka, a Elijah od razu unosi ponownie dłonie.
– Nie jestem twoim wrogiem.
– Zabawne słowa, jak na osobę, która marzy o wsadzeniu mnie do więzienia.
– Nie zabiłbym ci w tym celu męża...
– Czemu? To by mnie sprowokowało. Zaczęłabym popełniać błędy, odarta z mojego idealnego alibi, byłabym łatwiejszym celem. Wiem, kim jesteś. Wiem, jak pracujecie...
– Uspokój się – mówi ostrzej, próbując zmienić do niej podejście. – Mam jego autopsję.
– Nie uwierzę w żadne wasze dokumenty!
– Więc jak sobie tego życzysz, mogę cię nawet zabrać do kostnicy. Sama ocenisz z jakiej broni został zabity. Mogę zabrać cię też na miejsce zbrodni, żebyś je przeanalizowała. Nie było nas tam. Nie zabiliśmy go.
– Kłamstwa – mruczy gniewnie blondynka, a on patrzy jej prosto w oczy, kładąc jednocześnie dłoń na broni. Jednym silnym ruchem odrywa pistolet od swojego ciała i gdy nie jest już na linii strzału, próbuje go wyrwać z jej dłoni.
– Ktoś cię okłamuje, ale nie jestem to ja. Więc się opanuj! – unosi głos, a Xo niespodziewanie puszcza broń, co powoduje, że Elijah przechyla się do tyłu i opada na pośladki. Xochitl chowa twarz w dłoniach i drży kolejny raz, zaczynając płakać. Porucznik wypuszcza magazynek z broni i popycha go po podłodze w stronę kuchni, a pusty pistolet odpycha w drugą stronę. Ona jednak nic sobie z tego nie robi i Elijah w końcu wyciąga dłoń, którą kładzie na jej ramieniu. – Opowiedz mi, co wiesz.
– Nie wiem już nic tak naprawdę – szepcze i pochyla głowę, jeszcze bardziej kuląc się w sobie. Elijah patrzy na nią i dopiero po chwili przysuwa się do niej, a blondynka przytula się do niego niepewnie. – Kiedy Alex dowiedział się kim jestem... – zaczyna i przerywa po kilku słowach.
Xochitl nie chce za żadne skarby wracać do tamtego wieczoru w jego mieszkaniu, gdzie najpierw zmywała z siebie krew, a później opowiadała mu to wszystko, co pamięta, te wszystkie pourywane fragmenty, które próbowała ułożyć w całość. A on nie bał się ani jej, ani tego wszystkiego, co ich czeka. Tylko też objął ją, a później obiecał jej, że się z nią ożeni. Nie chce w ogóle o nim myśleć. O wiele bardziej chciałaby skupić na tym, co Elijah ma jej do powiedzenia.
Słucha porucznika, który opowiada jej cały przebieg dzisiejszego dnia, aż w końcu wstaje i wręcza jej teczkę z dokumentami, które wyniósł z pracy.
– Kto powiedział ci, że to policja go zabiła, Xo? – pyta, siedząc na łóżku i patrząc na nią z góry. Blondynka rozłożyła przed sobą wszystkie kartki na podłodze i analizuje każdą, jedna po drugiej, choć zrobiła to już kilkanaście razy. – Ta osoba ewidentnie nie wie, że masz mnie i własne wtyki na moim komisariacie. I przez to uważała, że da radę cię okłamać, że być może nawet sprowokuje cię do ataku na agentki FBI, które dziś rano pojawiły się w twoim domu... Xochitl. Powiedz mi, że do mnie przyszłaś w pierwszej kolejności.
– Przyszłam prosto do ciebie.
– Żadnych więcej trupów?
– Noc jest jeszcze młoda – odpowiada mu, siląc się na nerwowy uśmiech. – Chciałabym wziąć prysznic. Dowiedziałam się, gdy byłam w klubie i chciałabym pozbyć się tych perfum i makijażu. Daj mi jakąś swoją koszulę.
– Czemu nie pojedziesz...
– Do domu? Nie wrócę tam. Lavra Wallace chyba też dziś umarła – mówi, podnosząc się i sama otwiera jego szafę.
– Z całą pewnością masz mieszkania; kryjówki, do których możesz się udać.
– Mam. Jednak wszystkie te miejsca są... puste. A ja nie chcę być sama. Nie chcę być też z nikim, kto go znał. Nie chcę o nim rozmawiać.
– Więc po prostu wprosisz się pod mój prysznic?
– Tak. – Nie daje mu już dojść do słowa, tylko ściąga jedną z jego koszul z wieszaka i znika za drzwiami łazienki.
Elijah wypuszcza głośno powietrze z płuc i podnosi się, by podnieść elementy broni, z którą przyszła do niego blondynka. Dla pewności odkłada ją do innej szuflady niż magazynek i idzie do kuchni, gdzie robi sobie herbatę, a w międzyczasie chce sprawdzić wiadomości na telefonie, ale ten nie łączy się z żadną siecią. Jak zawsze, gdy Xochitl jest w pobliżu. I porucznik jest pod wrażeniem, że nawet w takich okolicznościach, androidka pamięta, by stawiać swoje bezpieczeństwo na pierwszym miejscu. Nie wie, co myśleć o tej sytuacji, bo ostatnie czego się spodziewał po swojej znajomości z Lavrą, to, że ta będzie szukać u niego jakiejś namiastki pocieszenia. Jest z natury osobą nieumiejącą okazywać emocji, a już na pewno o nich rozmawiać, dlatego też wszystkie jego związki się zakończyły szybciej, niż zdążyły się rozwinąć. A ona, z jakimś nieznanym mu uporem, wciąż pojawia się w jego mieszkaniu. W głębi serca wcale nie wierzy, że pojawiła się tu dziś w nocy, by go skrzywdzić. Pojawiła się tu po wyjaśnienia. I dlatego, że nie miała gdzie pójść.
Gdy Xochitl wychodzi z łazienki, on siedzi już w łóżku z kubkiem herbaty. Blondynka ma na sobie jedną z jego błękitnych koszul, w której zapięła tylko dwa guziki na wysokości piersi. Przesuwa wzrokiem po jej twarzy i uśmiecha się mimowolnie, Xo wygląda niemal niewinnie bez makijażu i z mokrymi włosami opadającymi na ramiona. Siada naprzeciwko niego na materacu i bierze głęboki wdech, jakby powstrzymując się przed płaczem, lub zbierając się na odwagę, by zacząć mówić.
– Vi przyjechał dziś do klubu. Powiedział mi o Alexandrze, zanim zrobiła to policja. A ja byłam w szoku, siedziałam w fotelu, trzymałam go za dłoń, dzieląc się z nim emocjami i pozwalałam mu sączyć mi do ucha kłamstwa. To niemożliwe, że Xavier nie wie, jak dokładnie zginął mój mąż. Wie o tym i postanowił mnie okłamać. I wiem, czemu to zrobił.
– Z tego powodu, który wcześniej zarzuciłaś mnie. Byś zaczęła popełniać błędy.
– Nie. Bym zaczęła być od niego zależna, bym zamiast w objęcia własnej rozpaczy wpadła w jego ramiona i tylko na nim polegała. Bym z własnej woli pozwoliła mu sobie "pomóc", bym przekazała mu wszystko, co wiem, wszystkie kontakty, całe moje imperium.
– Więc to on jest odpowiedzialny za dzisiejszą strzelaninę?
– Raczej nie zabił go osobiście... Choć może właśnie zabił? Nie da się ukryć, że widział w Alexandrze konkurencję i zagrożenie dla swojej pozycji. Bo Alex mną nie kierował, Alex dawał mi świat na złotej tacy, nawet jeśli to krzyżowało plany Vi.
– Co dokładnie masz na myśli? – Nie odpowiada mu od razu, ucieka wzrokiem, a jej palce obracają jeden z guzików koszuli. – Zabójstwo Jordana Vandera. To ty. Ty byłaś na tamtym nagraniu.
– Tak. I jak się czujesz, z tym że stoisz po tej samej stronie prawa, co tacy, jak on?
– To nieprawda.
– Na kogo głosowałeś w wyborach? – śmieje się chłodno blondynka i macha ręką. – To w sumie nie ma znaczenia, takie osoby, jak Vander są po każdej stronie. Tak. Skatował mnie prawie na... śmierć. Jeszcze kilka minut, albo gdyby sięgnął po jakiś ciężki przedmiot... Nie byłoby co ze mnie zbierać. Xavier miał nas obserwować. Tylko obserwować, ale złamał rozkaz i mnie uratował... w stosownym dla siebie samego momencie. A ja? Ja się obudziłam wcześniej tamtego dnia. Jeszcze, gdy byłam z nim w łóżku. Więc możesz sobie wyobrazić, jak traumatyczne byłoby dla mnie tamto wspomnienie. Gdyby oczywiście mi go nie odebrano, nie wymieniono by mi części i nie wysłano do kolejnego takiego samego apartamentu.
– Wspomnienie wróciło i postanowiłaś się z niego zwierzyć mężowi. Alexander go rozpoznał i zamordował, co nie spodobało się XV, który zapewne odpowiada za porwanie Vandera.
– Lubię, jak udowadniasz mi, że jesteś dobrym detektywem. Vander dostał to, na co zasłużył, więc nie ma co dalej roztrząsać tego tematu. Teraz i tak to wszystko nie ma już znaczenia.
– Nie mogę się z tobą zgodzić. Nadal musimy wskazać odpowiedzialną osobę za jego zabójstwo.
– Proszę bardzo. Macie ją w kostnicy – odpowiada mu beznamiętnie i wzrusza ramionami.
– Musisz mi powiedzieć, co planują.
– Nie mam na to ochoty – mruczy blondynka i zgrabnym ruchem siada okrakiem na jego kolanach. Elijah wzdycha z dezaprobatą i przewraca oczami, odchylając się od niej i wciskając się mocniej w poduszki za plecami. – Świat, który zbudowałam cegła po cegle w ostatnich latach, właśnie się rozpadł. Zawsze wiedziałam, że nie będzie to trwało wiecznie, że w końcu ktoś wpadnie na nasz trop, lub któreś z nas zginie. Nie jestem optymistką. Wiedziałam, że Alex umrze. Tylko wzięło mnie to z zaskoczenia. Wszystko, co się teraz dzieje.
– A ja nie chcę, żeby zginęło więcej osób, Xo. Powiedz mi, co planuje twój braciszek.
– Nie nazywaj go tak. Nie po tym, co dziś się stało.
– Tym bardziej powinnaś chcieć mi pomóc. Pokrzyżować jego plany. Zemścić się.
– Nie mów mi, czego chcę, Elijah. – Kładzie mu dłoń na brzuchu i pochyla się w jego stronę, a porucznik kręci głową.
– Na pewno nie chcesz tego, Xochitl – mówi, biorąc ją za nadgarstek i odkłada jej rękę obok siebie.
– Wręcz przeciwnie. Nie chcę niczego innego. Tylko czegoś przyjemnego i tego, by zasnąć na kilka godzin ze świadomością, że jestem w bezpiecznym miejscu.
– Coś za coś... – Elijah unosi się na łokciach, a ona śmieje się dźwięcznie.
– Co? Ja powiem ci o planach Vi, a ty pozwolisz mi zostać na noc.
– Nie, mam coś, czego chcesz. Ty masz coś, czego chcę ja. To będzie uczciwa wymiana informacji.
– Odkryłeś kim jest Emerald?
Elijah przytakuje jej, a blondynka rozchyla usta, jakby chciała coś powiedzieć, ale ostatecznie nic nie mówi, tylko lekko się garbi i sięga po jego dłoń. Przesuwa po niej palcem, trzymając ją na swoim udzie i zaczyna mu opowiadać o tym, co ma się wydarzyć w Detroit w najbliższym czasie. Zdradza mu, jaki udział miał w tym Alex i jaki miała mieć ona, ale to akurat nie jest już aktualne, bo Xochitl zamierza przewartościować wszystkie swoje plany. I dopasować je do nowych okoliczności. Okoliczności, w których nie ma już do stracenia tak dużo, jak miała jeszcze tego poranka. Elijah widzi w niej prawdziwe emocje, widzi jej smutek, który Xo skutecznie już zakopuje pod determinacją i potrzebą sprawiedliwości. Sprawiedliwości w jej własnym wydaniu. A on może naprawdę stracił dla niej głowę, bo nie ma zamiaru jej za to oceniać.
– Więc. Kim ona jest? – pyta blondynka, gdy kończy swoje dość zdawkowe zeznania.
– Zaraz, zaraz. Musisz mi podać szczegóły. Daty. Miejsca.
– Nie – zaczyna, a on już ma wejść jej w słowo, ale Xo kładzie mu palec na ustach. – Nie, bo nie mam dla ciebie tych szczegółów. Znam tylko wielki plan, brak mi detali, bo miałam stać z boku. Nie chciałam się angażować... Alex uważał, że tak będzie lepiej, że jeśli coś pójdzie nie tak, dobrze, by któreś z nas było czyste. A przynajmniej na tyle, by dało się z tego wykręcić. A Lavra Wallace umie się wykręcić z takich sytuacji.
– Tak, o tym coś wiem – wtrąca z przekąsem, a ona się uśmiecha, kręcąc głową.
– Wiem, że planują zamach. Właściwie zamachy, bo będzie ich kilka i to z gatunku tych wybuchowych, ale nie wiem gdzie i kiedy i czy będzie szedł za tym jakaś polityczna deklaracja wojny, czy warunków pokoju. Wiem, że Vi ma komórki na wschodnim wybrzeżu, więc nie skupią się tylko na Detroit.
– Waszyngton?
– To na pewno – przytakuje mu nerwowo. – Dowiem się dla ciebie szczegółów tak, jak ci obiecałam. I przyślę do ciebie osobę, która ci przekaże wszystkie informacje.
– Czemu nie zrobisz tego sama?
– Bo to nasze ostatnie spotkanie, Elijah – mówi, patrząc mu prosto w oczy i wsuwa dłoń w jego włosy. Przesuwa paznokciami po jego skórze, aż zatrzyma rękę na jego policzku. – Nie możesz posiadać tych informacji od Lavry Wallace, bo skąd ona mogłaby je wziąć? Mógłbyś posiadać je tylko od XO, ale jej piękne białe dłonie są czerwone od waszej ludzkiej krwi, co nie czyni ją wiarygodnym źródłem informacji. I, co nawet dla mnie ważniejsze, czyni mnie celem. A ja wolę już wywołać wojnę, niż trafić znów w ich ręce. – Porucznik znów chce się odezwać, a ona tym razem nie pozwala mu na to, całując go krótko. – Jutro rano zniknę, zakopię się w organizacji XV tak głęboko i tak dobrze, że nikt nie będzie miał wątpliwości co do moich motywacji. A gdy przyjdzie odpowiedni moment, dostanę swoją sprawiedliwość.
– Nikt o nas nie wie, umiesz uniknąć bycia tropioną...
– Dotrzymam danego ci słowa. A teraz powiedz mi, kim jest Emerald.
– Musisz włączyć mój tablet – mówi Elijah, podając jej urządzenie.
– Nie boisz się, że ukradnę ci dane śledztwa?
– I tak masz dostęp do wszystkiego, dzięki Chloe – odpowiada, wpychając jej tablet w dłonie. Blondyna spogląda na ekran, który w tej samej chwili się włącza. Bez jego pomocy odnajduje pliki, których potrzebuje i porucznik obserwuje przeskakujące szybko zdjęcia zrobione przez paparazzi, skany dokumentów, jakiegoś starego mandatu za przekroczenie prędkości, aktu urodzenia, notatek zapisanych przez Chloe. Aż w końcu na ekranie pojawia się zdjęcie zrobione, gdy Reed wychodził z blondynką z jakiegoś przyjęcia w lutym trzydziestego czwartego. Kobieta na fotografii ma na sobie okulary przeciwsłoneczne i duże, różowe futro z kapturem, który chowa jej twarz w cieniu. Widać tylko fragment jej uśmiechu, grube loki jej jasnych włosów i palce zaciśnięte na dłoni miliardera. Xochitl robi zbliżenie i ogląda duży pierścionek z ciemnym kamieniem, zanim ekran urządzenia znów zrobi się czarny.
– Nie pamiętam jej – mówi, wyraźnie rozczarowana. – Nie pamiętam, żebym nią była. Nie pamiętam, żebym ją kiedykolwiek spotkała. A żyłam z Reedem. Więc jeśli była jego partnerką, musiałam ją spotkać. Jeśli ona była człowiekiem, musiała się zdziwić, że Reed posiada podobną do niej androidkę. Ja... nie wiem.
– Daty z artykułów nie pokrywają się z żadnym wspomnieniem, które posiadasz?
– Nie. Jednak kompletnie nie ufam już żadnym swoim wspomnieniom. Nie tak wczesnym, tam wciąż panuje bałagan, z którym nie wiem, jak sobie poradzić.
– Reed nie może tu pomóc?
– Nie ufam mu.
– A komu ufasz? – pyta i gdy blondynka chce odpowiedzieć, teraz on wchodzi jej w słowo. – Poza Faye i North oczywiście.
– Tobie – odpowiada mu bez chwili zawahania się, a Elijah wie, że to kompletne kłamstwo. Jednak zanim zdąży zareagować, Xochitl już go całuje. Sięga po jego dłonie i kładzie je sobie na biodrach, niemal zmuszając go, by zbliżył się do niej i ją objął. A on z łatwością temu ulega, gdy jej pośpieszne pocałunki przenoszą się na jego szczękę i szyję. – Nie kłamałam w tym, że więcej się nie zobaczymy. Od jutra możesz się cieszyć, że się ode mnie uwolniłeś, ale dziś nie chcę być sama, więc okaż mi trochę uczucia. Nawet jeśli będziesz musiał mnie oszukać.
– Oszukać ciebie? Zabawne. Mam wrażenie, że przy tobie od samego początku oszukiwałem sam siebie. – Łapie jej mokre włosy, odsuwając ją od siebie, tylko po to, by znów pocałować jej usta.
Nie przerywają pocałunku, gdy Elijah rozpina te kilka guzików w jej koszuli, a ona od razu ją z siebie ściąga. Przesuwa się wyżej na jego kolanach, by mocniej wpaść w jego ramiona i uśmiecha się, czując jego dłonie zaciskające się na jej pośladkach. Przygryza jego usta, zanim odsunie się, by zdjąć z niego podkoszulek i uśmiecha się kpiąco, patrząc mu prosto w niebieskie oczy. Elijah jednak mierzy jej ciało spojrzeniem. Widział ją już w klubie, gdzie też miała na sobie jedynie koronkowe majtki. Widział ją też nago na swoim kuchennym blacie, gdy pierwszy raz kochali się w pośpiechu. Teraz jest inaczej. Teraz w świetle nocnej lampki w jego sypialni dopiero ma wrażenie, że jest między nimi intymność, której nie było wcześniej.
– Jesteś...
– Piękna? – pyta kpiąco Xo, kręcąc głową. – Wiem. Stworzono mnie taką.
– Jesteś absolutnie zaskakująca. – Jego słowa wywołują u niej uśmiech i teraz gdy nachyla się do jego ust, robi to już mniej zachłannie. Elijah obejmuje ją w pasie i delikatnym ruchem przewraca pod siebie, a jego dłoń przesuwa się w dół jej brzucha. – Nie musisz tego robić, wiesz o tym, prawda? I tak pozwolę ci zniknąć i, i tak nie pozostaje mi nic innego, niż mieć nadzieję, że mówisz prawdę i pomożesz mi zapobiec temu, co planuje XV. Nie mam nad tobą żadnej władzy. Nie dam rady cię aresztować. Nie mam na ciebie żadnego dowodu, poza swoją wiedzą, której nie mam jak dowieść. Więc naprawdę, Xochitl. Możesz po prostu iść spać i rano zniknąć. Nie musisz już toczyć swojej uwodzicielskiej gry. Wiesz, że wygrałaś.
– To żadna gra – odpowiada, patrząc mu prosto w oczy. Jej palce przesuwają się po jego ramionach, aż zatrzymują się na dłoni na swoim brzuchu. – To była gra na początku i była zabawna. Dziś nie. Dziś to... potrzeba.
– Potrzeba? – powtarza po niej, a blondynka przytakuje.
– Tak. Potrzebuję cię, Elijah. – Jej szept kolejny raz szarpie każdą właściwą strunę w jego wnętrzu. Podobnie jak jej lekkie skinienie głową, zanim go pocałuje, przesuwając jego rękę między swoje uda.
Jej westchnienie ginie w ich złączonych ustach i Elijah ma wrażenie, że przepada w tym kompletnie. W tej piekielnie złudnej scenie, w jej kłamliwych słowach, w które bezrozumnie chce wierzyć i w tym, że najbardziej na świecie nie chce myśleć. Chce skupić się tylko na tej jednej okropnej scenie między nimi, która wzięła się przecież z samych złych motywacji i nie będzie mieć żadnego dobrego zakończenia. W tej chwili Elijah chce być egoistą, chce popełniać błędy, nad których konsekwencjami przyjdzie skupić mu się rano. Na razie odsuwa zdrowy rozsądek jak najdalej od jej nagiego ciała i ciepła jej ust na swojej skórze. Xochitl znów znajduje się nad nim, jej mokre włosy opadają wokół jego twarzy, zanim Elijah nie zbierze ich jedną dłonią, bo palce drugiej zaciska na jej biodrze. Przez kilka pierwszych sekund, ma wrażenie, że zapomniał o oddechu, zanim jej usta mu o tym nie przypomniały. Otwiera oczy, tylko po to, by zobaczyć jej uśmiech, gdy porusza biodrami, a z jego ust wyrywa się głośne westchnienie. Tym razem chce jej inaczej niż za pierwszym. Teraz pragnie jej powoli, pragnie na nią patrzeć i całować jej skórę. Niemal mimowolnie pozwala jej tym razem też mieć kontrolę. Nie potrzebuje jej. Z nią stracił ją już bezpowrotnie na długo przed tym, jak znaleźli się w tym łóżku.
Xochitl unosi się i prostuje plecy, oboje wzdychają w tej samej chwili, zanim jego dłonie nie zacisną się na jego biodrach. Każe jej zwolnić, a gdy to nie działa, też podnosi się i obejmuje jej smukłe ciało w swoich ramionach. Blondynka teraz ucieka przed nim spojrzeniem, całując jego szyję i wbijając palce w mięśnie na jego plecach. Nawet mimo że wszystko dzieje się w jego rytmie, Elijah w końcu przesuwa dłonie na jej pośladki, a blondynka odchyla się w jego ramionach do tyłu. Jakby chciała, by na nią patrzył, by zapamiętał ją tu i teraz, a nie w jakimś fragmencie całej prowadzonej przez nią gry. Gdy dochodzi, ona nie pozwala mu na oddech, tylko całuje go, popychając z powrotem na łóżko i kładzie się na nim, z twarzą schowaną w zgięciu jego szyi.
– Nawet jeśli chciałabyś teraz wyjść, to nie wiem, czy bym ci na to pozwolił – mówi, przeczesując palcami jej włosy i słyszy jej śmiech przy swoim uchu.
– A co się stało, z tym że nie masz nade mną żadnej kontroli?
– Och, nie odbieraj mi nawet jej iluzji. – Xo znów śmieje się dźwięcznie i obraca głowę, by pocałować jego policzek. Leżą w ciszy, zanim zsunie się z niego i ułoży na boku, opierając głowę na jego ramieniu.
– Dziękuję, że pozwoliłeś mi zostać.
– Nie miałem wyboru.
– Mówię to tylko dla tej iluzji. – Teraz Elijah wybucha śmiechem i obraca się do niej. Znów żadne z nich nic nie mówi, tylko Xochitl kolejny już raz wpycha się w jego ramiona, chowając głowę pod jego brodą.
– Co zamierzasz? Gdy to wszystko się skończy? Ukradniesz nową tożsamość? Zaczniesz nowe życie na innych przedmieściach?
– Nie. To już nie dla mnie.
Elijah nie odpowiada, przesuwa palcami po jej włosach i plecach, gdy ona bez słowa leży wtulona w jego pierś. Powoli dociera do niego z opóźnieniem wszystko, co się dziś wydarzyło i co Xochitl mu powiedziała i dopiero teraz rozumie, jak dramatyczny może być sens jej słów. I nawet jej obecność tutaj. Jednocześnie chce jej zadać teraz tysiąc pytań, jak i nie mówić ani słowa, by nie pogorszyć wszystkiego, co się wydarzyło. Tylko nad jedną rzeczą nie może przejść obojętnie.
– Gdybyś oficjalnie, jako Lavra, wystąpiła jako nasz informator, mogłabyś zachować tę tożsamość.
– I jak miałabym wytłumaczyć skąd znam Vi? Jak miałabym ukryć, kim jestem naprawdę, gdy mam zamiar go wydać? On przecież od razu wyda mnie.
– Mogłabyś też przyznać się do tego, że jesteś na tamtym nagraniu...
– Wtedy na pewno rzuciłyby się po mnie osoby, które bardzo chcą mojej śmierci i pozbycia się raz a dobrze, wszystkich moich plików pamięci.
– Mogłabyś je też ujawnić. Pogrążyć ich wszystkich. Jeśli zrobili ci choćby jedną dziesiątą tego, co Vander...
– Och, Elijah. Bo jeszcze pomyślę, że stoisz po mojej stronie – wchodzi mu w słowo, odchylając się do tyłu, by spojrzeć mu w oczy. – Żaden program ochrony świadków, który możesz mi zaproponować, nie uratuje mi życia, jeśli ujawnię wszystko, co mi zrobiono. Nie mogę dłużej być Lavrą. I tak zasiedziałam się w jej skórze za długo.
– Uważam, że mogłabyś stworzyć kolejne kłamstwa, które by ci na to pozwoliły.
– Daj spokój – mówi ostro, zaciskając usta w cienką linię. – Nie zachowuj się, jakbym zasługiwała na kolejną szansę, gdy jesteś pierwszą osobą, która marzy o tym, by spotkała mnie sprawiedliwość. Twoja sprawiedliwość. Nie moja jej wersja.
– Uważam, że powinnaś stanąć przed sądem i uważam, że sąd by cię z większości zbrodni uniewinnił w świetle tego, co spotkało cię wcześniej.
– Piękne to i prawe, Elijah. Jednak nie przeżyłabym nawet do zebrania się przysięgłych. Sądy też nie są tak łaskawe dla androidów, jak bywają dla ludzi.
– Nawet nie chcesz dać sobie pomóc.
– Nie potrzebuję, żebyś mi pomagał – syczy, patrząc mu prosto w oczy.
– To ciekawe. Więc co tu robisz? – Blondynka otwiera usta, żeby zaprotestować, ale Elijah przyciąga ją do siebie i całuje. Xo przez chwilę jest sztywna, jakby zastanawiała się, czy go nie uderzyć, ale ostatecznie mięknie, opadając mocniej w jego ramiona. – Byłoby łatwiej, gdybyś raz mnie posłuchała.
– Dlaczego? Chcesz mnie zatrzymać, Elijah? Naprawdę jestem aż tak dobra, że się zakochałeś? Myślałam, że mnie nienawidzisz.
– Nie zakochałem się i nie, nie mam wobec ciebie żadnych uczuć. Jednak muszę przyznać, że moje sumienie nie pozwala mi już oceniać cię jednoznacznie, Xo.
Blondynka przytakuje mu i kładzie mu dłoń na policzku, zanim pocałuje go krótko i obróci się na drugi bok. Elijah przytula się do jej pleców, nie spodziewając się żadnej reakcji z jej strony, ale Xo bierze go za rękę i splata ich palce. A on dopiero wtedy opiera usta na jej karku i układa się wygodniej, spodziewając się, że to już koniec ich dyskusji na dziś. A być może i na zawsze, jeśli Xochitl dotrzyma słowa i zniknie jutro z jego życia. Nie może nawet powiedzieć, że przyzwyczaił się do jej obecności, czy, że będzie tęsknił, za jej niespodziewanymi wizytami, nie jest nawet przyzwyczajony do dzielenia z kimś swojego łóżka, ale na razie nie ma zamiaru ułożyć się wygodniej.
– Nie potrzebuję, żebyś mnie ratował, Elijah – szepcze Xo, przesuwając ich splecione dłonie wyżej, by objąć się jego ramieniem jeszcze mocniej. – Jednak możesz ze mną uciec.
Kilka godzin później Xochitl otwiera oczy, w pokoju wciąż panuje półmrok, w którym leży przytulona do porucznika. W ciągu nocy, Elijah przewrócił się na plecy, a ona chyba mimowolnie podążyła jego śladem, bo jej głowa znajduje się na jego ramieniu. Czuje jego ciepłą dłoń na swoich plecach i jest przekonana, że gdy tylko się poruszy, to od razu go obudzi. Alexander miał twardy sen, jego nie mogło nic obudzić, a teraz nie ma pojęcia, czy nie czeka jej kolejna rozmowa, na którą nie ma ochoty. Szczególnie tak wcześnie rano, gdy nie czuje się na siłach, by umieć udzielić odpowiedzi na kolejne pytania porucznika. Na dobrą sprawę nawet nie rozumie, czemu tu została. Czemu nie uciekła od razu po tym, gdy Elijah wcisnął jej w rękę papierowe dowody na to, że Xavier ją okłamał, że próbuje ją zmanipulować w najbardziej brutalny sposób. A ona mu zaufała. W tym jednym momencie, gdy dowiedziała się, że Alex nie żyje, nie kwestionowała niczego, nie zadawała pytań, po prostu uwierzyła. I teraz czuje się jak idiotka, bo dała się podejść w najbardziej prosty sposób, w jaki się dało. Właściwie dała się skrzywdzić na własne życzenie, bo okazała słabość, okazała, że Alex jest jej słabością. I Vi uderzył tak, by bolało, by zabrakło jej tchu.
I gdyby nie Kamski, to uległaby osobie, która ją skrzywdziła.
A na to nie ma zamiaru sobie pozwolić. Za długo była do tego zmuszona, by teraz to zaakceptować. Dlatego w końcu musi się wygrzebać z tego ciepłego, bezpiecznego łóżka i zniknąć tak, jak porucznikowi obiecała. Powoli najpierw odsuwa jego rękę ze swoich pleców i dopiero delikatnymi ruchami wychodzi spod kołdry. Gdy staje obok łóżka kilka sekund obserwuje Elijaha, by upewnić się, że ten dalej oddycha miarowo, ale nic nie wskazuje na to, by się obudził. Zagląda do jego szafy, z której zabiera czarne spodnie od dresu i miękki sweter w tym samym kolorze. Zamyka się w łazience, gdzie błyskawicznie doprowadza się do porządku i kilka minut później jedyną rzeczą, jaką po sobie pozostawia, jest kilka lśniących włosów na szczotce w łazience.
Jeszcze na klatce schodowej zmienia swój wygląd i wsiada do taksówki, którą zamówiła i która wiezie ją w kierunku Belle Isle.
Atmosfera się zagęszcza bo zostało nam do końca już coraz mniej rozdziałów. Ale zanim wielki finał (który wciąż muszę napisać) dowiemy się kilku rzeczy od Gavina w następnym rozdziale.
Dziękuję, że jesteście ❤️
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top