♚ midnight rain
07.05.2039
W obranej przez niego ścieżce kariery, Alexander wiedział, że będzie musiał spać z jednym okiem otwartym, spodziewać się niebezpieczeństwa, które może uderzyć z najbardziej niespodziewanej strony i przede wszystkim tego, że nie będzie mógł nikomu ufać. A przynajmniej, nigdy tak do końca. Zresztą wyniósł to wszystko już z dzieciństwa, gdy za sprawą jego ojca, problemy wlewały się do ich mieszkania na przedmieściach Londynu z siłą huraganu. Alex nauczył się od niego, jak robić szemrane interesy i że niespecjalnie w życiu dojdzie się do czegoś uczciwą pracą, a na pewno tą drogą nie zdobędzie szacunku. I dzięki tym i wielu innym kiepskim życiowym radom, w wieku dwudziestu trzech lat uznał, że najbezpieczniej będzie zniknąć z UK, odciąć się od bliskich i zacząć od zera. A jedną z ostatnich rzeczy, jakie przed wyjazdem powiedziała mu matka, to, że będzie potrzebował chyba anioła stróża, by dożyć trzydziestki.
I miała rację.
A Alexander znalazł sobie najprawdziwszego anioła stróża. A przynajmniej osobę o aparycji prawdziwego anioła, bo zdecydowanie nie o anielskiej cierpliwości, czy potulnym charakterze. Ale dzięki niej zaczął pierwszy raz w życiu spać spokojnie, ba, spać we własnym łóżku, we własnym domu i nie reagować nerwowo, gdy przyjeżdża do niego w środku nocy i odkrywa, że drzwi są otwarte. Dlatego dziś, gdy zobaczył zapalone światło, tylko się uśmiechnął, zamiast upewnić się, czy na pewno ma nabitą broń.
- Miałaś wrócić dopiero jutro - mówi, zarzucając sobie nonszalancko marynarkę na ramię i opierając się o futrynę drzwi do pralni. Para dużych migdałowych oczu lustruje go krótkim spojrzeniem, a na ustach blondynki, ubranej w czarny strój, pojawia się lekki uśmiech, zanim dziewczyna wróci do sortowania ubrań leżących przed nią na podłodze. - Mówię serio. Psujesz mi ustaloną wcześniej narrację, Love.
- Mam nadzieję, że to nie twoja krew - odpowiada, ignorując niemal całą jego wypowiedź. Alexander rzuca marynarkę na suszarkę i sięga do guzika przy kołnierzyku swojej niebieskiej koszuli, który rozpina, wzruszając przy tym ramionami.
- Oczywiście, że nie jest moja. Mówisz, jakbyś mnie nie znała.
- Mówię ci od dawna, że mamy od tego ludzi, nie musisz już bić każdego patałacha osobiście. W ten sposób, sam psujesz nam narrację.
- Przecież wszyscy wiedzą, że wyszłaś za gangstera, złotko. Ja właśnie staram się nie wyjść z roli - śmieje się i przeczesuje palcami swoje ciemne, kręcone włosy, by odsunąć je z twarzy. Blondynka znów unosi na niego spojrzenie, teraz już nie przestając się uśmiechać. Alex niemal czuje, jak przesuwa po nim wzrokiem, gdy rozpina guziki w mankietach.
- Tak, możesz mi dać tę koszulę. Wrzucę ją od razu do prania.
- Jest środek nocy, Love. Zostaw to do rana i chodź ze mną do łóżka - mówi, uśmiechając się przy tym bezczelnie. Blondynka jednak kręci głową i posyła mu karcące spojrzenie, po którym Alex grzecznie zdejmuje z siebie koszulę i rzuca ją blondynce. Love łapie ją w locie i dalej przygląda mu się z uśmiechem, jakby pierwszy raz w życiu miała okazję widzieć go bez koszulki i chciała przeanalizować każdy jego tatuaż.
- Nie pójdę z tobą do łóżka. Muszę wziąć prysznic, wciąż mam na sobie rosyjskie błoto. Czuję się brudna, zmęczona i bezużyteczna, więc daj mi chociaż ogarnąć ten bałagan.
- Czyli zlecenie...
- Zlecenie poszło dobrze. Druga sprawa nie ruszyła z miejsca i tracę do niej cierpliwość - wchodzi mu w słowo ostrym tonem i wrzuca resztę jasnych rzeczy do pralki. - Czy możemy to zostawić sobie na jutro?
- Widzę, że jesteś nie w humorze, więc pójdę ci puścić wodę do wanny, a jak ochłoniesz, to zapraszam na górę - mówi Alexander, a blondynka wzdycha nerwowo i podnosi się z podłogi. Włącza program w pralce i opiera się o nią, a on dalej stoi, patrząc na jej smukłą sylwetkę. - Mam cię przytulić?
- Najpierw prysznic. Cuchnę lasem i błotem i... - Dziewczyna przerywa w pół słowa, bo szatyn podchodzi do niej i obejmuje ją mocno. Love uśmiecha się, chowając twarz w jego ramionach i wzdycha z ulgą, zanim weźmie płytki wdech i nie parsknie śmiechem. - Też cuchniesz. Krwią, papierosami, drogą whisky, tanim piwem i jeszcze tańszymi damskimi perfumami.
- Czyli pachnę jak sobota w pracy - odpowiada jej, a blondynka znów śmieje się krótko, co Alex bierze za dobrą kartę. Przesuwa rękami po jej ramionach, zanim złapie ją za dłoń. - Chodź, mała.
Teraz dziewczyna już nie protestuje, tylko ściąga z siebie brudne ubrania, które rzuca obok pralki i staje przed nim całkiem naga. Alexander uśmiecha się i jak gdyby nic nie ważyła, podnosi ją z łatwością i przerzuca sobie przez ramię. Zanosi ją po schodach na górę, gdzie przechodzi przez sypialnię do głównej łazienki i dopiero odstawia ją z powrotem, a po jej uśmiechu łatwo mu odczytać, że jego ukochana jest już trochę mniej zdenerwowana. Puszcza wodę do dużej wanny, a ona od razu kruszy do niej jedną ze swoich ulubionych pachnących kostek, od której od razu tworzy się piana. A on na nią patrzy. Z takim samym ślepym zachwytem, jak gdy zobaczył ją pierwszy raz i niezmiennie podtrzymuje tę myśl, która wtedy pojawiła się w jego głowie. Że dla takiej dziewczyny zrobiłby absolutnie wszystko. Blondynka sięga do swojego warkocza, który miała upięty wysoko, niemal jak koronę i rozpuszcza włosy, które opadają na jej plecy złocistą falą, sięgając jej aż do pasa, po czym wchodzi do wanny. Zanurza się cała, od razu mocząc włosy, po czym przeciera twarz dłońmi, kładzie ręce na brzegu wanny i opiera na nich brodę. Patrzy na Alexandra z zadowolonym, niemal leniwym uśmiechem, jakby wcale nie gotowała się z wściekłości jeszcze kilka minut temu.
- Będziesz tak stał i się gapił jak ciele, czy może do mnie dołączysz? - pyta go takim tonem, jakby uważała samo to, że musi to powiedzieć, za obrazę ich inteligencji.
- Jak kiedyś odpowiem na to pytanie: nie, to weź moją broń i zabij mnie dla mojego własnego dobra. Bo to będzie oznaczało, że z całą pewnością tracę rozum, Love - mówi, rozbierając się, a blondynka wybucha śmiechem i odsuwa się, by Alex mógł usiąść za nią. Szatyn bierze jej szampon i zbiera jej mokre włosy, by je umyć.
- Dlatego wróciłam wcześniej... Bo zrozumiałam, że zostaliśmy oszukani - mówi cicho dziewczyna. - Więc chciałam wrócić do domu, chciałam żebyś na mnie patrzył jak na dzieło sztuki i zapewnił, że będzie inny ślad, inny trop.
- Pewnie, że będzie. Nie próbujemy dokonać niemożliwego.
- To czemu, to się takim wydaje?
- Bo ci zależy, Love.
- Wolałabym, żeby mi nie zależało. Odpuścić byłoby łatwiej.
- Wiesz, że jak powiesz tylko słowo, to wyjedziemy z tego kraju, i przeniesiemy się, gdzie tylko będziesz chciała. - Przytakuje mu i zanurza się, by wypłukać szampon z włosów, co udaje jej się raczej słabo przy ilości piany, która i tak jest w wannie. Opiera się o niego i sięga po dłoń szatyna, po czym kręci głową, widząc jego rozbite kostki. - Do wesela się zagoi, złotko. Mnie niestety zostają siniaki.
- Powiesz mi, co się stało?
- To, co zawsze. Znasz ten typ, bogatego fiuta w drogim garniturze, który uważa, że jak zapłacił za taniec i butelkę, to ma prawo się dobierać do dziewczyn...
- Znam tylko taki typ - wzdycha zniesmaczonym głosem, wchodząc mu w słowo.
- Jeszcze, gdy ochrona go poprosiła o wyjście, to zaczął się rzucać, że kogo to on nie zna i jakich to nam problemów nie urządzi... - Blondynka parska kpiącym śmiechem, a Alexander uśmiecha się i całuje krótko jej ramię. - Więc wziąłem sprawy w swoje ręce.
- Nie będzie z tego kłopotów?
- Nie, jeśli sam nie będzie ich chciał. A raczej nie będzie chciał, by jego równie bogata i ustawiona narzeczona dostała materiał z monitoringu. Zhao puściła mu szybką weryfikację, mamy na niego niejednego haka, jeśli zajdzie taka potrzeba. - Dziewczyna uśmiecha się z aprobatą i obejmuje się mocniej jego ramionami, a on odsuwa jej mokre włosy, by kolejny pocałunek złożyć na jej szyi. - Ale chyba nie miałaś dziś ochoty rozmawiać o pracy.
- O mojej pracy. Na pouczanie cię zawsze znajdę ochotę.
- Już nie zachowuj się, jakbym był bez ciebie kompletnie bezużyteczny.
- Nie, nie. Ja po prostu chcę cię zatrzymać najdłużej, jak się da, Alex. Więc nie daj się zabić. Strasznie by mi to popsuło plany - mówi kpiącym głosem, a on śmieje się do jej ucha.
- Domyślam się, musiałabyś znaleźć sobie nowe alibi - odpowiada jej, a blondynka obraca się w jego ramionach i siada na nim okrakiem, kompletnie nie przejmując się tym, że przez swój gwałtowny ruch wylała sporo wody na podłogę.
- Och, nie jestem zainteresowana żadnym innym alibi, mój drogi. Chyba wyraziłam się w tej kwestii wystarczająco dobitnie - mówi, nachylając się do jego ust i całuje go zachłannie, wpadając całkowicie w jego ramiona. Alex przesuwa dłońmi po jej plecach, aż zaciśnie palce na jej pośladkach i od razu czuje, jak ona śmieje się, przerywając pocałunek.
- Brakowało mi ciebie, wiesz?
- Mów mi tak dalej - szepcze, przygryzając płatek jego ucha i ociera się o jego tors. Alex obawia się, że jeszcze kilka chwil z jej dłońmi błądzącymi po jego ciele i nie będzie w stanie składać pełnych wypowiedzi.
- To, że do mnie wracasz, to najlepsza, pieprzona, rzecz, jaka mi się przytrafiła, Love - mówi, a ona spogląda mu w oczy i znów pochyla się do jego ucha.
Odpowiada mu na pytanie, którego jeszcze jej nie zadał, wiedziała, że jeśli się nie odezwie, nie posuną się dalej. Alex czeka na jej zgodę, a gdy ona szepcze mu ją do ucha, ten od razu całuje jej szyję, zaciskając mocniej palce na jej pośladkach. Blondynka patrzy mu prosto w oczy, gdy unosi się i pozwala mu w siebie wejść. Więcej wody wylewa się z wanny, gdy zaczynają się kochać, ale niespecjalnie któreś z nich ma zamiar się tym teraz przejmować.
Jedna z pierwszych rzeczy, które usłyszała w swoim świadomym życiu, było polecenie, rada, pełne troski błaganie, by gdy znów się obudzi, po prostu uciekła. Uciekła, nie oglądała się za siebie i zrobiła absolutnie wszystko, co będzie konieczne, żeby przetrwać. I to zrobiła. Tylko dość szybko zrozumiała, że jest o wiele za sprytna, by zadowolić się jedynie przeżyciem, gdy życie wydawało jej się z każdym dniem coraz bardziej kuszące. A z całą pewnością płonęła w niej jedna potrzeba: zemsty. Chciała, by ktoś, ktokolwiek, zapłacił za wszystko, co ją spotkało. Tylko nie mogła tego osiągnąć sama. Potrzebowała sojusznika. Potrzebowała kogoś, kto będzie gotowy zabrać jej sekrety do grobu, a przy okazji pomóc jej kilka osób też do grobu wsadzić. Alexandera wybrała strategicznie, cynicznie, zaplanowała jak przeciągnąć go na swoją stronę... I los postanowił zakpić sobie z niej kolejny raz.
Nie tylko przekonała się do Alexandra i mu zaufała, co odkryła w sobie uczucia, których w ogóle się nie spodziewała, do których była pewna, że w ogóle nie jest zdolna. A zwłaszcza, że ulokuje je u jakiegoś porywczego mężczyzny z zamiłowaniem do garniturów i rozwiązywania sporów za pomocą pięści. I kiedy pierwszy raz przeszło jej przez myśl, że chciałaby, by jego dłonie z poobijanymi kostkami znalazły się na jej ciele, najbardziej zaskoczyło to nią samą. A teraz, te wiele, wiele nocy później, jest pewna, że pragnie go tak samo, jak on jej. Dlatego całuje go mocniej i porusza szybciej biodrami, rozkoszując się każdą sekundą tego wieczoru.
- Kocham cię, Xochitl - wzdycha do jej ucha, gdy blondynka przygryza jego szyję.
Odpowiada mu cichym śmiechem i odchyla się do tyłu, by spojrzeć mu w oczy. By napawać się kontrolą i jego miłością. Właśnie dlatego go wybrała, bo z łatwością oddał jej kontrolę, gdy powiedziała mu o sobie prawdę. Bo zawsze pytał ją o zgodę i szanował jej odmowy. Bo jest jedyną osobą, którą ma przy sobie, która zna jej prawdziwe imię i tylko w jego ustach była wciąż w stanie je słyszeć. Nawet lubi, gdy je szepcze nocami, gdy są tylko we dwoje. I podoba jej się, że jej inicjały i jej drugie imię, to, którego używają wszyscy, jest wpisane w tatuaż na jego klatce piersiowej na wysokości serca. To jest dla niej jak pieczęć, ta świadomość, że każda inna kobieta, która przewinie się przez jego życie, czy łóżko, będzie widzieć ten tatuaż i wiedzieć, że nie ma z nią najmniejszych szans. Bo Alexander nawet chwile jej absolutnej porażki potrafi zmienić w coś do zniesienia, coś przyjemnego, coś pełnego nadziei.
- Tęskniłam - mówi, gdy już leżą w łóżku, a ona przytula się do niego, wciskając mu głowę pod brodę.
- Za tym naszym podmiejskim teatrzykiem? - pyta Alex. Brzmi już na zaspanego, ale nie przestaje jej obejmować ramionami, trzymać jej blisko siebie.
- Za tym, co jest w nim prawdziwe. Nami. - Szatyn uśmiecha się i kręci głową.
- Lubię, jak mi tak ładnie kłamiesz. Niby wiem, że to bzdury, a i tak czuję się wtedy jak największy pierdolony szczęściarz - śmieje się, a ona kręci głową i składa kilka pocałunków na jego szczęce.
- Akurat my, to jedna z najprawdziwszych rzeczy a naszym życiu. Podmiejska sielanka nie jest.
- Gdybym chciał takiej sielanki na serio, to bym się ożenił z inną dziewczyną.
- Dobra odpowiedź - mruczy blondynka, a on łapie ją za brodę, by spojrzeć jej w oczy, ale ostatecznie się nie odzywa, tylko całuje ją krótko. - Co? Wydawało mi się, czy chciałeś coś powiedzieć...
- Nie, po prostu rozkoszuje się tą częścią wieczoru, gdy jesteś tylko moja. Jutro znów każdy będzie czegoś od ciebie chciał, złotko.
- Nie, dziś nie mówimy o pracy - protestuje, całując go kolejny raz. - Obawiam się, że dziś oboje potrzebujemy snu.
- Zgodzę się na to, tylko jeśli obiecasz, że rano wciąż tu będziesz. - Alex przewraca się na bok, przytulając do jej pleców, a ona wciska się mocniej w jego ciepłe ciało i przytakuje mu krótko.
Xochitl jeśli jest z czegoś najbardziej zadowolona, to że odkąd się obudziła ma prawdziwe wspomnienia i niezawodną pamięć. Dzięki czemu jest w stanie wskazać tę jedną konkretną noc, gdy odkryła, że coś może się w niej zmienić. Był środek czerwca, a gorące powietrze przegrywało nawet z włączoną klimatyzacją, czyniąc niewielkie mieszkanie na poddaszu niemal nie do zniesienia. Ona jednak leżała niewzruszona czymś tak błahym, jak temperatura, to Alex przewracał się w pościeli, śpiąc płytko i oddychając dość nierówno. I właśnie wtedy pierwszy raz uświadomiła sobie, że leżąc obok kogoś w łóżku, słysząc jego oddech, słysząc bicie jego serca, wcale nie myśli o tym, jak najefektywniej byłoby te czynności życiowe zakończyć... A że w jego wypadku są one dla niej raczej kojące. I choć nie potrzebowała snu i mogła oczyścić umysł i system na tysiąc różnych sposobów, przy nim zawsze wybierała ten. Traktując bicie jego serca, jako swoją prywatną kołysankę.
Następnego poranka Alexander nie jest nawet zaskoczony, że gdy przewraca się w pościeli, nie znajduje obok siebie blondynki. Za dobrze zna jej nawyki, to, że Xo śpi najwyżej trzy godziny, po czym wymyka się z łóżka, zająć się czymś, jej zdaniem, bardziej pożytecznym. Gdy mają dobry dzień, czasem wraca do łóżka tuż przed jego budzikiem, wczoraj jednak go nie nastawił i widzi na zegarku, leżącym na stoliku nocnym, że dochodzi południe. Uśmiecha się, kręcąc głową i podnosi się z łóżka. Na razie wciąga na siebie tylko bokserki i schodzi na dół, bo słyszy, że blondynka krząta się po kuchni. Kątem oka zauważa rozwieszone pranie, które wstawiła w nocy i kolejny raz ma ochotę się roześmiać, jak zawsze, gdy nie wierzy w swoje życie. Nigdy nie zakładał, że skończy w dużym domu na przedmieściach, z wypranymi koszulami wiszącymi w ogrodzie i przede wszystkim z piękną żoną, czekającą na niego ze śniadaniem. Nawet jeśli to wszystko była tylko fasada, czasem lubił w nią wierzyć, bo wiedział, że ona też to lubi. Teatrzyk urządzany przed sąsiadami i dalszymi znajomymi. Zbudowany i zaplanowany w najmniejszych szczegółach, już prawie dwa lata temu; by ukryć Xochitl między ludźmi tak mocno, by nikt nie miał najmniejszych wątpliwości, co do jej osoby.
- Dzień dobry - mówi, podchodząc do niej. Blondynka właśnie kończy robić mu kawę i stoi przy blacie, ubrana w długą do ziemi kwiecistą sukienkę.
- Dzień dobry - odpowiada mu, przeciągając wypowiedź i opiera się o niego plecami. Alex przerzuca jej warkocz na drugie ramię i przesuwa palcami po jej ramionach.
- Chyba obiecałaś mi, że będziesz rano obok mnie, co?
- Jakoś ci to wynagrodzę - śmieje się, gdy szatyn całuje jej szyję i przypiera ją trochę mocniej do blatu. - Nie, nie teraz.
- Nie, teraz zjem śniadanie. Ciebie zostawię sobie na wieczór - mówi pewnie, ale gdy blondynka obraca się w jego ramionach, od razu całuje ją raz jeszcze. Po czym sięga po swój kubek z kawą i miskę ze śniadaniem. Siadają przy stole, a ona podciąga kolana na siedzenie i opiera brodę na jednym z nich. - Rozmawiałaś już z tą starą wiedźmą z naprzeciwka, Love?
- Nie, daj spokój, wolę sobie na razie tego oszczędzić, niż wciskać jej łzawe historyjki.
- Obawiam się, że to będzie konieczne. Wcisnęła mi dwa dni temu kwiaty, żebym ci je zawiózł "do szpitala" - mówi Alex, robiąc palcami cudzysłów w powietrzu.
- Jakie kwiaty?
- Myślisz, że pamiętam? Jakie to ma znaczenie? Podziękuj jej, przecież nie zapyta konkretnie.
- No właśnie, jeśli to były kwiaty z jej szklarni, to zapyta. Czasem rozmawiamy o hodowli roślinek, nawet jeśli moje ulubione gatunki raczej nie przypadną jej do gustu - mruczy blondynka i wzrusza ramionami. - Zrzucę to na ciążowe zaćmienie, czy depresję najwyżej. Ty musisz teraz uważać i grać przykładnego męża, który najchętniej by mnie nosił na rękach, bo jestem smutna.
- Przecież to robię.
- Wracając o drugiej nad ranem, cuchnący damskimi perfumami?
- Love...
- Daj spokój, tylko cię wkurwiam - śmieje się blondynka, a on posyła jej pobłażliwe spojrzenie i pochyla się, by ją uszczypnąć. Xo łapie go za rękę i unosi ją do ust, całując jego rozbite kostki. - Idę poczarować tę wiedźmę, a ty się ubierz i weź moją torbę z rzeczami, będę się musiała przebrać w drodze.
- Czemu? Gdybyś przyszła do pracy, wyglądając jak Trad Wife, to dziewczyny na pewno miałby lepszy dzień. - Pokazuje mu środkowy palec w odpowiedzi, a on łapie ją za rękę. - Zapomniałaś o czymś.
- Och, no tak - mówi, spoglądając na własną dłoń. Alexander sięga do grubego złotego łańcuszka na szyi i zdejmuje z niego jej obrączkę, którą wsuwa blondynce na palec. - To daj mi znać, gdy będziesz gotowy.
Xochitl nachyla się jeszcze, by pocałować go w policzek, ale Alex przytrzymuje ją przy sobie i całuje dużo dłużej, a blondynka odpowiada mu na to uśmiechem. W korytarzu zarzuca na siebie cienki płaszcz i wkłada buty na niskim obcasie, zanim wychodzi na przyjemne wiosenne powietrze.
Jedną z rzeczy, których jest absolutnie pewna w swoim życiu, jest to, że nie lubi starych ludzi. Nie przepada za ludźmi ogólnie, jako za gatunkiem, ale szczególnie za pewnym typem mężczyzn i osobami ze starszego pokolenia. Oczywiście, wierzy w wyjątki, jak Alex, ale z całą pewnością nie wyciągnęłaby na tę listę ich sąsiadki. Już, gdy kupili ten dom, poprzedni właściciele ostrzegali ich, że pani Taylor Kennedy, mieszkająca naprzeciwko, jest straszną plotkarą, którą wie wszystko o wszystkich. Więc Xo niewiele myśląc, już drugiego dnia upiekła blachę ciastek i poszła do niej na kawę opowiedzieć o sobie i o mężu i o planach na sielskie życie na przedmieściach. Szybko zyskała sympatię samotnej starszej kobiety, której nawet własne dzieci nie chciały odwiedzać przez jej oceniający charakter, ale ona puszczała jej uwagi mimo uszu. I odpowiadała na absolutnie wszystkie pytania z takim zaangażowaniem, jakby była najszczerszą osobą na świecie. W końcu po to ułożyła sobie bajkę: na wypadek gdyby ktoś, kiedyś panią Kennedy o nich zapytał, by ta mogłaby opowiedzieć im wszystko. I nic zarazem.
Dziś przyszła do niej z łzawą historią usprawiedliwiającą jej ostatnią nieobecność. Jeszcze w grudniu uznali, że ciąża jest dobrą wymówką na ewentualne zniknięcia blondynki, jednak nie była to historia, którą mogli ciągnąć za długo bez przypadkowego wydania się. Więc teraz Xo, czy raczej Love, jak określają ją wszyscy w jej życiu, opowiada nad filiżanką herbaty o poronieniu i tym, że zaraz jadą z Alexandrem do znajomych, bo musi się oderwać myślami od wszystkiego. Czasem w takich chwilach, widząc zatroskanie szpakowatej staruszki, Xo zastanawia się, czy przypadkiem nie została zaprojektowana na kompletną psychopatkę, gdy nie czuje nawet najmniejszych wyrzutów sumienia z powodu tysięcy kłamstw, które opuszczają jej usta. Wykorzystuje cudze, obce, ukradzione tragedie do uczynienia z siebie czegoś na kształt funkcjonującego człowieka. Kiedyś wmawiała sobie, że nie ma innego wyboru. Teraz robi to w pełni celowo. Niemal z premedytacją.
Gdzieś w połowie niedopitej przez nią filiżanki czarnej słodkiej herbaty rozlega się głośny klakson, który przerywa rozmowę. Love posyła staruszce przepraszające spojrzenie i wychodzi z jej domu z wyraźną ulgą wypisaną na twarzy, na której widok Alex parska śmiechem. Szatyn ma na sobie czarny garnitur i opiera się o drzwi ich samochodu, czekając na swoją żonę z szerokim uśmiechem. A gdy ta tylko do niego podchodzi, to od razu ją całuje i otwiera przed nią drzwi.
- Gapi się na nas przez okno - mówi, a Xo wzrusza ramionami.
- Nic nowego, sześć razy próbowała w rozmowie zasugerować, że to na pewno przez twój nocny tryb życia poroniłam.
- Jebana jędza - mruczy Alex, wsiadając za kierownicę i rzuca jej na kolana niewielką torbę sportową. - Do dzieła, kochanie.
Blondynka odpowiada mu uśmiechem i w pierwszej kolejności rzuca na tylne siedzenie swój jasny płaszcz, po czym rozpina guziki kwiecistej sukienki. Dla Alexandra jest to widok tak normalny, że nic w jej zachowaniu nie dziwi go już w najmniejszym stopniu. Już na pewno nie to, że Love ma pod sukienką obcisłe czarne body, a na nogi wciąga wąskie spodnie w tym samym kolorze. Rozpuszcza włosy z warkocza i dosłownie na kilka sekund jej syntetyczna skóra znika z całego jej ciała. I gdy pojawia się z powrotem, jej włosy są idealnie proste i mają kolor najjaśniejszego platynowego blondu, a jej skóra przestaje mieć blady odcień, kogoś, kto ostatnie dwa tygodnie spędził w szpitalu.
- Witaj, Xo - śmieje się Alex, a para ciemnych oczu może i jest w tym samym kolorze, ale teraz spogląda na niego spod kotary ciemnych rzęs.
- Witaj - odpowiada i otwiera lusterko, by pomalować usta szminką. - Tęskniłeś?
- Mówiłem ci to już w nocy. - Blondynka uśmiecha się do niego i pochyla się, by wymienić płaskie buty na szpilki.
Gdy Alexander pierwszy raz zobaczył, do czego jest zdolna, nie przeraziło go to, bo wiedział, że nie jest dla niego zagrożeniem. Jednak szczerze współczuł każdemu, kto zrobi sobie w niej wroga. Ta dzisiejsza zmiana była niewielka, stanowiła jedynie podkreślenie jej prawdziwej pozycji, jej prawdziwej osoby, bo gdyby ktoś spojrzał na nią rano i teraz, pewnie nie miałaby problemu, by powiedzieć, że jest tą samą osobą. Jednak gdyby chciała, gdyby zaszła taka potrzeba to byłaby w stanie posunąć się dużo dalej.
- Trzeba będzie dziś pozbyć się szczurów z piwnicy - mówi blondynka, gdy wjeżdżają na teren dawnych zakładów produkcyjnych nad brzegiem Detroit. Cały postindustrialny teren kilkadziesiąt lat temu przeszedł modernizację, miało tu znajdować się centrum rozrywkowe, ale wystarczyło pięć lat, by upadło wszystko, poza klubami i knajpami czyniąc tę przecznicę idealną dla osób szukających rozrywki. Nie tylko tej do końca legalnej.
- Dziś? - dopytuje Alex, a ona odpowiada mu skinieniem głową.
- Tak, najwyższa pora. Wiesz, że potrafię być cierpliwa tylko do pewnego momentu.
- Nie, właściwie to nie wiem - śmieje się, zatrzymując samochód na tyłach ich klubu, a blondynka wysiada pierwsza i bierze z tylnego siedzenia długą, ciemną marynarkę, zanim pójdą do środka.
W klubie są przygaszone światła, ale Alex i tak widzi, że Xo bierze głębszy wdech, jakby dopiero teraz poczuła, że jest domu. Jej szpilki stukają o gładką podłogę, a w tej samej chwili z głośników zaczynają płynąc pierwsze dźwięki Sympathy For The Devil, które dość jasno zwiastuje jej przybycie. Pierwszą osobą, którą ich zauważa jest ciemnowłosa barmanka, która piszczy na widok blondynki i po chwili rzuca się jej na szyję. A Alex wycofuje się kilka kroków w tył, gdy Love wita się z kolejnymi dziewczynami, aż na ich drodze stanie brunetka o azjatyckich rysach, ubrana w szafirowy, błyszczący garnitur. Na jej widok wszystkie pozostałe dziewczyny, które właśnie rozmawiały z Love, od razu znikają do swoich zajęć, a blondynka uśmiecha się ciepło do swojej przyjaciółki.
- Faye, powiedz mi, że masz dla mnie jakieś dobre wieści - mówi, idąc za nią schodami do biura na drugim piętrze.
- Nie będę zaczynać dnia od kłamstw, więc pomilczę do czasu, aż zostaniemy sami - odpowiada Faye i uśmiecha się do Alexandra. - Nienawidzę cię w wąsach, nie mogę się do tego przyzwyczaić.
- Całe szczęście twoje zdanie nie ma żadnego znaczenia w tej kwestii. Nie chcę cię rozczarować, ale mamy dość jasne zasady na temat sypiania ze współpracownikami, więc nie masz na co liczyć.
- Nawet gdybym była tobą zainteresowana, to cenie sobie swoje życie na tyle, by nie chcieć zginąć z ręki Love.
- Rozsądnie - odpowiada blondynka, nie przestając się uśmiechać. - I mnie się podobasz - dodaje, zwracając się do szatyna, który puszcza do niej oko. Wchodzą do dużego biura o ciemnych ścianach i Love od razu siada w fotelu, plecami do okna z widokiem na główną salę klubu na pierwszym piętrze. Faye siada naprzeciwko niej, a Alexander idzie zrobić sobie kawę. - Więc złe wiadomości, tak?
- Zacznijmy od kwestii Rosji - mówi Faye, a Love przewraca oczami i otwiera szufladę, z której wyjmuje tablet. Przykłada do niego dłoń, z której znika syntetyczna skóra i po mniej więcej pięciu sekundach, przesuwa go w stronę swojej przyjaciółki. - Rozumiem, że mogę odezwać się do Natalie i powiedzieć jej, że będzie bardzo zadowolona.
- Tak, nie miałam najmniejszych komplikacji, więc nawet nie doliczymy nic ekstra poza umówioną kwotę. Może wnieść o rozwód, który z całą pewnością będzie dla niej bardzo lukratywny.
- A druga kwestia?
- Deratyzacja - odpowiada Alex, przysiadając na blacie biurka i bierze łyk kawy.
- Najwyższa pora - przyznaje Faye i uśmiecha się, przenosząc wzrok na Love. - Chłopaki są w grafiku koło piątej, ale mogę im dać znać, by byli wcześniej i się tym zajęli.
- Ja się tym zajmę, oni będą musieli tylko posprzątać.
- O, a kto mi wyrzucał w nocy, że mam sobie nie brudzić rąk, bo mamy od tego ludzi? - śmieje się kpiąco Alex, a blondynka przez kilka sekund wygląda, jakby zamierzała go za ten przytyk uderzyć.
- To sprawa osobista - mówi chłodno Love i spogląda na Faye. - Niech zajmą się tym przed swoją pracą. I niech tego nie spierdolą.
- Przekażę. - Faye przymyka oczy, a led na jej skroni migocze niebieskim światłem. - Dobrze, więc przejdźmy do sytuacji na miejscu. Wiecie, że mam swoje dojścia w Jerychu i jedno z nim przyniosło mi dość ciekawe informacje.
- Och, polityka. Już się bałam, że zostawiłam was na jakiś czas i coś nie tak dzieje się tutaj - mówi lekceważąco Love i ma zamiar wstać z fotela, ale Alex pochyla się i kładzie jej dłoń na ramieniu, przytrzymując ją na miejscu. - O nie, jednak coś ciekawszego, niż przepychanki między naszym zbawcą i jego apostołami?
- Była u nich policja, podobno szukają niezarejestrowanej androidki, która jest podejrzana o zabójstwo i porwanie.
- Zabójstwo? - pytają niemal jednocześnie Alex i Love, a Faye uśmiecha się szeroko, napawając się tym, że wie więcej niż oni.
- Matthew Collins. Polityk, który został zastrzelony w okolicy minionych Świąt.
- To nie nasze zlecenie, dlaczego połączyli to ze mną?
- Bo osoba, która go sprzątnęła, jest podobnie niewidzialna, jak ty - mówi Faye, a blondynka naprzeciwko niej mruży lekko oczy. - Tak, wiem, co powiedziałam.
- Trzeba się przyjrzeć temu zabójstwu - przyznaje Alexander i daje znać brunetce, by mówiła dalej.
- Więc dwóch policjantów węszy za sprawcami porwania ich kluczowego świadka. Jeden z nich, porucznik, twierdzi, że główna podejrzana jest androidem, ale nie ma na to żadnych dowodów.
- Bo niby skąd - śmieje się Love, wchodząc jej w słowo, co nie podoba się jej przyjaciółce, więc posyła jej przepraszające spojrzenie. - Mów dalej.
- Detektyw jest tym, któremu połamałaś żebra w pociągu. Wygląda na to, że odebrał sprawę zastrzelenia modelu RK osobiście i teraz próbuje cię dorwać.
- Wzruszające - kpi blondynka, spoglądając na swoje paznokcie, które zmieniają kolor na czerwony. - Jeszcze pomyślę, że mu przykro. To był android. Nikt nie przejmuje się martwymi androidami.
- Psy mają długą historię urządzania vendetty za śmierć swoich kolegów z pracy - wtrąca Alex, a Love posyła mu chłodne spojrzenie. - Taka prawda, może i to był android, ale to był ich android. Pracował z nim jeszcze przed rewolucją, więc mogli się polubić. Sama mówiłaś, że szczeniak jest w rozsypce.
- Jesteście w tym samym wieku - komentuje Love, a on uśmiecha się do niej czarująco.
- Tylko ja nie marnuję czasu na użalanie się nad sobą.
- Nie użalałbyś się nad sobą, gdybyś mnie stracił? - Alex wie, że to podchwytliwe pytanie, więc uśmiecha się do niej kolejny raz.
- Umarłbym, Love.
- Nie chcę wam przerywać gry wstępnej, ale czy możemy wrócić do tego, że policja was szukała w Jerychu? To problem.
- Nie, to żaden problem. Nie znajdą nas - odpowiada pewnie blondynka, ale Faye nie wygląda na przekonaną w najmniejszym stopniu. - Żyję poza systemem od lat. Nigdy nawet nie byłam w żadnym systemie, do którego mogą mieć dostęp. Więc nie ma szans, by poznali choćby oznaczenie mojego modelu.
- Myślę, że jesteśmy bezpieczni, Faye - zapewnia ją też Alexander i dopija swoją kawę.
- Pytanie, które powinniście zadać, to czy dostali od Jerycha coś konkretnego.
- Nie mogli nic od nich dostać, bo tak jak już mówiłam nie raz, nic na mnie nie istnieje. Nie ma żadnych trwałych dowodów, że w ogóle powstałam, poza zeznaniami osób, które w życiu się do niczego nie przyznają.
- Co dostali? - pyta Alex, a Faye uśmiecha się triumfalnie.
- Dane osób poszukujących zaginionych po rewolucji. Nie wiedzą, kogo szukają, nie wiedzą, kim jesteś, jaki masz model i błądzą po omacku, ale może my w tych danych znajdziemy coś, co nam się przyda. I przydałoby się dowiedzieć konkretnie, co powiedzieli policji.
- A to wszystko, co nam mówisz, to nie były konkrety? - śmieje się szatyn, a Faye przenosi wzrok na Love.
- Rozmawiali z North.
- O, królowa na śmietniku - parska śmiechem blondynka i podnosi się w końcu z miejsca. - Odwiedzę ją. W sumie zbierałam się do tego od dawna i w końcu mam okazję. A teraz chodźmy, musimy dokończyć pewną kwestię, mój drogi.
Alex odstawia filiżankę na biurko i wskazuje Love, by poszła przodem. Ta kieruje się w stronę dużego lustra na jednej ścianie. Przesuwa palcami pozbawionymi skóry po jego brzegu, a szkło odskakuje do tyłu, wpuszczając ich na bardzo wąską klatkę schodową. Love zbiega po schodach tak szybko, że Alex musi się postarać, by dotrzymać jej kroku. Gdy znajdują się w już w podziemiach, łapie ją za rękę, a blondynka obraca się do niego z pytającym wzrokiem.
- Mam nadzieję, że nie chcesz mi teraz powiedzieć, że nie muszę tego robić. Wiem o tym. To nie jest kwestia, że muszę to zrobić. To jest kwestia, że kurewsko chcę to zrobić - odpowiada mu, po czym sięga do jego paska i zabiera mu broń.
- Ale ja nie miałem zamiaru nic kwestionować, Love. Miałem zamiar zapytać, czy w ogóle mnie tam potrzebujesz.
- W sumie to nie. Wiesz, to jak w życiu. Teoretycznie obyłabym się bez ciebie, ale z tobą jest jakoś ciekawiej - rzuca kpiąco, a szatyn wybucha śmiechem i czeka, aż blondynka otworzy kolejne drzwi. Ciasny, ciemny pokój nie zmienił się w ciągu jej nieobecności, zmienił się za to człowiek, którego w nim trzymają. Zrobił się jeszcze bardziej blady, chudy i odrzucający, niż go zapamiętała. A pamiętała go bardzo dobrze. Szczególnie obnoszącego się w blasku chwały, że udało mu się kolejny raz wyczyścić jej pamięć. - Jak tam życie, panie Clermont? - pyta prześmiewczo Alexander, łapiąc mężczyznę za kościste ramiona i sadzając go na krześle przed Love.
- Więc wróciłaś, znalazłaś... - zaczyna spanikowanym głosem naukowiec, ale ona bez namysłu przerywa mu uderzeniem. W pierwszej chwili chciała zdzielić go kolbą pistoletu, ale uznała, że jeszcze chwilę z nim porozmawia, a utrata przytomności tylko by zmarnowała jej cenny czas.
- Okłamałeś mnie. Kolejny już raz. Tak nisko cenisz sobie swoje życie, Andrew? - pyta, pochylając się, by spojrzeć mu prosto w oczy.
- Czyli nie było żadnego śladu...
- Oczywiście, że kurwa nie było żadnego śladu, bo w Rosji nigdy nie było tego, czego szukam. I oboje o tym wiemy, ty tylko wykorzystałeś moją desperację, bo wiedziałeś, że w ten sposób pozbędziesz się mnie z kraju. A może nawet, kto wie, ktoś na lotnisku się połapie kim, a raczej czym jestem i wpakuje mi kulkę w głowę.
- Naprawdę myślałem... - Przerywa mu kolejne uderzenie, teraz na tyle mocne, że gdyby Alex nie trzymał go za kołnierzyk koszuli, to mężczyzna już leżałby na ziemi.
- Koniec kłamstw. Jeśli chcesz zachować swoje nędzne życie, to teraz powiesz mi, czy masz w ogóle jakieś pojęcie, gdzie mam szukać...
- Ja nie wiem, ale wiem, kto na pewno zna właściwą lokalizację.
- Czyli okłamywałeś mnie ostatnie miesiące. Dobrze mieć pewność - odpowiada z uśmiechem Love i przeładowuje broń, którą przykłada mu do czoła.
- Nie! Naprawdę sądziłem, że ukradli nam tę technologię! Jednak jeśli nie ma po niej śladu w Rosji to, Chen będzie wiedzieć!
- Tina Chen? Prawa ręka Reeda? Szefowa pierdolonego CyberLife? - dopytuje Alexander i wybucha śmiechem, gdy Clermont przytakuje. - Może od razu sam Reed będzie wiedział? - Love parska śmiechem na ten pomysł i kręci głową.
- Wiesz co, Andrew? Jestem już zmęczona tobą i tą zabawą w kotka i myszkę. Jestem tu głównie by znaleźć VI, ale skoro mi w tym nie pomożesz, to zadowolę się zemstą.
- Jesteś naprawdę naiwna, jak sądziłaś, że pomogę ci znaleźć najbardziej niebezpieczną broń jaką kiedykolwiek stworzyliśmy...
Andrew Clermont nie ma okazji, by dokończyć tę myśl, bo stojąca przed nim blondynka pociąga za spust. Krew i kawałki czaszki bryzgają na ścianę za plecami mężczyzny, a Alex w ostatniej chwili odsuwa się, by uratować swój garnitur. Love oddaje mu broń i skanuje swój strój, odkrywając, że będzie musiała się przebrać i kompletnie tego nie przemyślała. Mogła podejść do tego zabójstwa w bardziej... estetyczny sposób, ale chciała się go pozbyć. Jak najszybciej. I właśnie ponapawać się chwilę widokiem jego martwego ciała na krześle przed sobą. Fantazjowała nocami praktycznie o tym. By pozabijać ich wszystkich. Każdą osobę, która przyłożyła rękę do jej stworzenia, lub położyła rękę na niej, bez jej zgody.
- Wracamy do punktu wyjścia - mówi Alex, wyrywając ją z zamyślenia.
- Na to wygląda. Na razie zajmę się kwestią North i policji. Gdy to będzie załatwione, to wrócimy do drugiej sprawy - odpowiada Love i spogląda na ciało Clermonta. - Choćbym miała taki sam los zafundować pani Chen i zakraść się do willi Reeda.
Alex uśmiecha się do niej, patrząc na jej absolutnie bezemocjonalne oblicze i wie, że powinien, choć w najmniejszym stopniu, być zaskoczony tym, że stoi przed nim teoretycznie ta sama osoba, która rano w kwiecistej sukience robiła mu śniadanie. Teoretycznie. Praktycznie w tej jednej niepozornej blondynce żyły same skrajności. A on kochał je wszystkie.
Kaboom! Poznaliście moją ulubioną psycho-polyamorous-power coupe. Jak wrażenia? ❤️
Xo zdecydowanie nie będzie jak moje inne blondyny, bo pierwszy raz pisze antagonistkę jako główną bohaterkę.
I strasznie się nią jaram.
K.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top