♚ I thought I was better safe than starry-eyed

10.06.2039

Piątkowy wieczór zapowiadał się naprawdę ciepło i dlatego większość policjantów na posterunku nie przeciągała swojej obecności w pracy dłużej, niż to było konieczne. Oczywiście jest kilka wyjątków. Porucznikowi Kamskiemu nawet nie przeszło przez myśl, by opuścić stanowisko, gdy kilka godzin temu dostał bardzo ciekawego maila. W zaszyfrowanej wiadomości była nie tylko subtelna sugestia tego, że zamach w wieży CyberLife nie był ostatnim, ale przede wszystkim znajdowała się długa lista nazwisk. Nie było żadnych więcej szczegółów, żadnych najmniejszych sugestii, kim mogą być te osoby, czy celami zamachów, czy wręcz przeciwnie: są powiązani z organizacją terrorystyczną. Szczególnie, że im dłużej z Connorem analizowali nazwisko po nazwisku, odkrywali, że nie ma między nimi żadnego konkretnego klucza. Byli to zarówno demokraci, jak i republikanie, pochodzili z różnych stanów i różnych szczebli politycznej kariery. I choć większość właśnie stanowili politycy różnej płci i orientacji, pojawiali się też dziennikarze, właściciele firm, czy nawet różni artyści.

- Myślisz, że to wszystko kolejne cele? Ludzie, których mają zamiar zamordować XV i XO? - pyta Connor, patrząc na zdjęcia syna prezydent Warren. - Przecież to nie ma sensu, te osoby nie bywają w tych samych miejscach. Zabicie ich po kolei zajęłoby im lata.

- Miesiące. Nie doceniasz ich.

- Co syn prezydentki może mieć wspólnego z liderem jej opozycji?

- Nie domyślasz się? - pyta go chłodno Kamski i zagląda do kubka. Był przekonany, że znajdzie w nim jeszcze herbatę, ale niestety czeka go wycieczka do pokoju socjalnego.

- Wpuścili nieświadomie któreś z nich do łóżka.

- Tak. Dokładnie tak - odpowiada Elijah i wzrusza ramionami, przelatując jeszcze raz wzrokiem po nazwiskach osób, które sobie wynotował. - Wydaje mi się, że oni nie będą chcieli ich zabić, tylko publicznie upokorzyć i zdyskredytować.

- Dlaczego dała nam tę listę? Przecież teraz możemy skontaktować się z tymi osobami i uprzedzić je, by miały się na baczności.

- I co w związku z tym?

- Słucham? - Connor jest szczerze zaskoczony, przenosi wzrok na Kamskiego, który unosi kącik ust w uśmiechu.

- Co stanie się, gdy ich poinformujemy?

- Och. Więc o to chodzi - wzdycha zrezygnowany detektyw. - Nie chcesz działać otwarcie przeciwko swojej informatorce.

Elijah wybucha lodowatym śmiechem i sugeruje detektywowi, by przemyślał raz jeszcze, co właśnie powiedział i wychodzi z pokoju. Na posterunku panuje względny spokój. Jest to idealna połowa dnia pracy, gdy nie zaczęły się jeszcze wieczorne imprezy, a w raz z nimi aresztowania. Porucznik włącza czajnik i w oczekiwaniu na zagotowanie się wody jeszcze raz spogląda do telefonu. Napisał do Lavry zaraz po tym, jak otrzymał wiadomość, jednak blondynka milczy, a on coraz bardziej zastanawiał się nad tym, czy jej nagła chęć współpracy nie jest nagrodą za to, co w końcu między nimi zaszło. Że w końcu jej uległ, dał się złapać w jej sidła i pierwszy raz w życiu do tego stopnia pozwolił się ponieść swoim emocjom. A ona oczywiście przyjęła każdy jego namiętny pocałunek i dotyk, jak swoje ogromne zwycięstwo w zaciętym pojedynku, który między sobą toczyli. I ma wielką ochotę wyprowadzić ją jak najszybciej z błędu. Poinformować ją, że nie będzie kolejnym wiernym psem na jej smyczy i blondynka nie musi mu rzucać takich ochłapów, jak dzisiejsza wiadomość, by go zatrzymać po swojej stronie.

Ponieważ Elijah głęboko wierzy w to, że nie są sobie absolutnie nic winni. To, co między nimi zaszło, było oczywistym błędem i nie umie tego oceniać inaczej. Nawet z perspektywy tych kilku dni. I nawet pomimo tego, że za każdym razem, gdy otwiera drzwi od domu, ma w sobie zgubny cień nadziei, że znów ją u siebie zastanie. Tak samo, jak ma wrażenie, że nie może się pozbyć jej zapachu ze swoich koszul. A z podświadomości dźwięku jej oddechu i sposobu w jaki wypowiadała jego imię.

Z zamyślenia wyrywa go głos Chloe, więc błyskawicznie zalewa herbatę wrzątkiem i wycofuje się z powrotem do biura. Connor wita go chłodnym wzrokiem i nie podejmuje wcześniej toczącej się między nimi wymiany zdań. Ignoruje porucznika niemal ostentacyjnie, gdy ten posyła mu pytające spojrzenie.

- Co? Czego ode mnie oczekujesz? Że zacisnę zęby i będę ignorował, że spiskujesz z osobą, która zabiła Hanka? - pyta gniewnie Connor, a Kamski zdejmuje okulary i chwilę masuje palcami nasadę nosa. - Uwierz mi, w innych okolicznościach byłbym pierwszy, by zgłosić twój romansik z Lavrą Wallace, ale wyraziłeś się dość jasno, na temat tego, dlaczego jestem ci winny wdzięczność i czemu nie mogę tego zrobić.

- Nie ma żadnego romansu. Nie ma żadnej Lavry Wallace - odpowiada najspokojniej jak potrafi i bierze głębszy wdech. - XO nie chce wojny, do czego ewidentnie dąży XV. A jeśli chodzi o tę listę nazwisk, to pomyśl logicznie. Co się stanie, jak poinformujemy osoby, które się na niej znajdują? Nic. Absolutnie nic. Jedynie damy im czas na zorganizowanie sobie ekip od kryzysowego PRu. XO i XV jeśli chcą ich zniszczyć, mają ku temu środki, z którymi nie da się wygrać, jeśli podzielą się swoimi wspomnieniami z opinią publiczną.

- Jedynym sposobem jest ich zlikwidować, zanim przekażą prasie swoją wiedzę.

- Oboje wiemy, że to akurat jest niewykonalne. I sam powinieneś wiedzieć o tym najlepiej, mając na uwadze to, na jak długo XO wpakowała cię do szpitala. A wtedy nawet nie chciała cię skrzywdzić.

- Tak... - mruczy pod nosem Connor i spogląda na porucznika w zamyśleniu. - Chodzi im o destabilizację sytuacji. Pierwszy liścik, który napisała Ci XO, był właśnie o tym. Chcą spowodować, by ci wszyscy ludzie na tej liście zaczęli wzajemnie rozrywać się na strzępy.

- Widzisz? To nie było takie trudne. Ta lista jest uprzedzeniem, że niebawem te wszystkie osoby będą toczyć wzajemne batalie, a w tym samym czasie organizacja terrorystyczna pod władzą XV zorganizuje kolejne zamachy.

- Tak, a twoja XO opowiada się po tej prawej, pokojowej stronie - rzuca kpiącym tonem Connor, ale twarz porucznika nie okazuje żadnych emocji.

- Uważasz, że bez jej pomocy uda nam się znaleźć i aresztować XV?

- Uważam, że nie powinno się przyjmować pomocy od morderczyni.

- Więc tu się zgadzamy. Daj znać, jak znajdziesz na nią jakieś dowody, lub sposób, by udowodnić, że Lavra Wallace jest XO. Może kolejny raz zadzwoń do brata, może Reed zmienił zdanie co do pomocy nam, gdy do gry dołączył XV.

Connor sugeruje Kamskiemu, by ten napił się herbaty i streszcza mu rozmowę ze swoim bratem, który pojawił się u niego dziś rano. Gavin Reed nie chciał informować policji w oficjalny sposób, ale wczoraj w nocy, ktoś próbował się dostać na teren otaczający jego dom, a później i do samej willi. Na szczęście systemy alarmowe i zabezpieczenia zostały zaktualizowane po ostatniej czułej wizycie XO i tym razem nie wpuściły intruza do środka. Reed nie musiał nic nawet potwierdzać, by Richard był absolutnie pewny, że włamywaczem był XV. A w jego wypadku nikt nie ma podejrzeń, że chodzi mu o pojednanie po latach. Connor przez chwilę upierał się przy tym, by pojechać do willi i się rozejrzeć po terenie, ale jego brat zdecydowanie odmówił. Tym bardziej, jeśli naprawdę był tam XV, który raczej nie zostawiłby po sobie śladów. Anderson zasugerował bratu, by przenieśli się na jakiś czas w bezpieczniejsze miejsce niż willa nad rzeką, ale ten go wyśmiał, odpowiadając, że nie ma dla nich bezpieczniejszego miejsca.

Dlatego jest dziś cały dzień taki opryskliwy i wściekły, bo zwyczajnie boi się, że straci kolejnego bliskiego. Jest przerażony, że XO odbierze mu z zimną krwią kolejną osobę i absolutnie na nikim nie zrobi to najmniejszego wrażenia. Będzie ze swoją stratą sam, bo dla wszystkich wokół będzie liczyć się większa stawka, która oczywiście, że go obchodzi, ale czasem Connor potrzebuje być egoistą i poczuć, że ktokolwiek liczy się z jego uczuciami. Nigdy, ani przez chwilę, nie podejrzewał Kamskiego o jakiś cień empatii i z tym byłby w stanie się pogodzić, ale na samą myśl o tym, że porucznik chroni osobę odpowiedzialną za zabójstwo Hanka, puszczają mu nerwy.

- Ciekawe... - mówi cicho Kamski, mrużąc oczy. Connor nie dopytuje, co wzbudziło w nim największą ciekawość, tylko w milczeniu czeka, aż porucznik podejmie myśl dalej. - Nie wydaje ci się to dziwne, że XO weszła do willi Reeda niemal po czerwonym dywanie, a przy XV alarm włączył się, gdy tylko postawił stopę na wyspie?

- Reed nie spodziewał się wizyty XO, dlatego udało jej się wejść do jego domu, jak do siebie.

- Nie byłby taki pewien. To znaczy nie ulega wątpliwości, że Reed sprawdził zabezpieczenia po jej wizycie, a na pewno po zamachu w CyberLife i śmierci Chen, ale bardziej ciekawi mnie, czemu obawia się XV bardziej niż jej.

- Znów szukasz powodu, by ją usprawiedliwiać?

- Nie! Zastanawia mnie co wie Reed, że ją powitał z otwartymi ramionami w swojej sypialni, a jego nie wpuścił nawet na teren.

- Akurat to, że Reed jest pełen tajemnic, nie jest żadnym zaskoczeniem.

- Nie, absolutnie nie. Trzeba będzie spróbować się z nim jeszcze raz spotkać - sugeruje Kamski, a Connor kręci przecząco głową. - Domyślam się, że nie będzie tego chciał, szczególnie, gdy znów przejął rządzenie CyberLife, ale tu chodzi w tej chwili już o coś większego, niż jego życie.

- I myślisz, że Reeda będzie to obchodzić?

- Z całą pewnością nie na tyle, by się z nami spotkać. - Kamski przytakuje mu, a i tak zastanawia się, jak podejść Reeda, by znów z nimi porozmawiał.

Doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że gdyby przyznał się założycielowi CyberLife do swojej bliskiej relacji z XO, to mógłby go tym zainteresować. Jednak nie ma najmniejszego zamiaru tego robić. Tym bardziej, że sam nie wie, czy ma najmniejsze powody, by wierzyć w choć jedno słowo androidki. Obecnie Elijah nie wierzy w prawie nic, najmniej w to, że w ogóle uda mu się doprowadzić tę sprawę do końca. Bo nie ma pojęcia jak miałby ten koniec wyglądać, gdy pomimo wszystkiego XO zapewne uda się im wyślizgnąć, choćby miało kosztować ją to wepchnięcie XV wprost do celi. Czego też nie potrafi pojąć tak do końca. Tego, że Xochitl poświęciła tyle energii, by go odnaleźć, a teraz jest gotowa go poświęcić. Jednak jedyną osobą, z którą może o tym porozmawiać jest sama Xochitl. Dlatego bije się z myślami, czy nie odwiedzić dziś jej klubu.

- Powinniśmy uprzedzić te osoby z listy - sugeruje Connor, a Kamski, ku jego zaskoczeniu, mu przytakuje. - Nawet jeśli nie ma realnego zagrożenia dla ich życia, tylko dla ich reputacji, to i tak powinniśmy. Niech wiedzą, że XO i XV działają na własną rękę i mają ich na celowniku.

- Część z nich może nawet nie mieć pojęcia, że osoba, którą kiedyś spotkali, była androidem szpiegowskim.

- Jednego się poważnie obawiam: że jeśli ich powiadomimy, pięć sekund później będziemy mieć tu FBI.

- Zapewne tak - przyznaje Kamski i wzrusza ramionami. - Zaczynam się zastanawiać, czy stracenie śledztwa, którego możemy nie rozwiązać sami, będzie aż taką porażką.

- Tego się po tobie nie spodziewałem - mówi cicho Connor i wzrusza ramionami. - Jeśli do tej sprawy wkroczy FBI, to możesz się pożegnać z Lavrą Wallace. Zapewne ona i jej mąż zapadną się pod ziemię pięć sekund po pojawieniu się federalnych.

- Z całą pewnością. I podobnie postąpi XV, którego FBI nie wytropi do czasu, aż będzie za późno i w kolejnym ataku zginie kolejne kilkadziesiąt osób.

- Sytuacja bez wyjścia.

- A przynajmniej bez żadnego dobrego - mruczy pod nosem Elijah i wraca wzrokiem do ekranu komputera. - Tak, czy inaczej, trzeba tych ludzi uprzedzić, więc bierzmy się do pracy.

Elijah nie może się opędzić od myśli o tej sprawie, a każda jego myśl ostatecznie sprowadza się do przepięknej androidki, która niezaprzeczalnie trzyma go w garści. I choć wcale tego nie chce, wie, że musi się z nią spotkać, by uzyskać więcej informacji o XV, a także chce się dowiedzieć, czy blondynka jest świadoma jego wizyty na Belle Isle. Nie chce jednak czekać kolejny raz na jej ruch i postanawia, że tym razem to on będzie czekał na nią.

Sugeruje więc Connorowi, żeby na dziś sobie darowali kolejne wiadomości, telefony i maile i że wrócą do tego jutro z samego rana. Detektyw jednak nie rusza się zza biurka i żegna się z nim jedynie skinieniem głową. Elijah więc zbiera się do wyjścia i gdy tylko znajdzie się na parkingu, zauważa Chloe czekającą na niego, przy jego samochodzie. Porucznik wzdycha nerwowo, ale wie, że nie uniknie tej rozmowy, więc podchodzi do niej i przybiera swoją klasyczną maskę obojętności. Nie żeby Chloe była mu obojętna, ale wie czego będzie dotyczyć ta rozmowa i za nic nie chce pogorszyć ich relacji, niż już zrobił to tamten wymieniony po pijaku pocałunek.

- Cześć. Odwieziesz mnie? - pyta blondynka, a on przytakuje jej i wsiada za kierownicę. - Jak sprawa? Dowiedzieliście się czegoś nowego...

- Daj spokój - przerywa jej i spogląda krótko w jej niebieskie oczy. - Oboje wiemy, o czym tak naprawdę chcesz porozmawiać.

- Dobry początek - wzdycha Chloe i kręci głową. - Powiedziałam Maeve i zgodnie z oczekiwaniami, wszystko między nami skończone.

Elijah nie odpowiada ani słowem, tylko, gdy zatrzymują się na światłach, przygląda się jej z zaciekawieniem. W końcu Chloe nie ma najmniejszego pojęcia, że Maeve tak naprawdę nigdy nie istniała. Dziewczyna, z którą blondynka się spotykała, była tak naprawdę kolejnym wcieleniem XO, która zrobiła to z bardzo prostego powodu. Jego powodu. Niewątpliwie Xo chciała zbliżyć się do ich sprawy, gdy on nie pozwalał jej zbliżyć się do siebie. Nie chciała znów wykorzystywać Connora, czemu akurat się jej nie dziwi, więc postawiła na Chloe. W końcu obserwowała ich w kawiarni, doskonale rozpracowując dynamikę między nim a policjantką. Też pewnie dlatego była tak pewna siebie, że najprościej pójdzie jej uwiedzenie go w swojej naturalnej, jasnowłosej, formie. Patrząc teraz na Chloe, waha się, czy powiedzieć jej prawdę, ale ostatecznie podejmuje decyzję, że nic dobrego z tego nie przyjdzie.

- Przykro mi. Zasługujesz na to, by poznać kogoś, kto będzie cię uszczęśliwiał - odpowiada po dłuższej chwili, stawiając na coś absolutnie banalnego. - Jednak nie wiem, czemu mi o tym mówisz. Niezależnie od twojej relacji z nią, czy kimkolwiek innym, my nie będziemy razem.

- Nie mam ku temu złudzeń, Elijah - mówi Chloe, patrząc przed siebie na drogę. - A przynajmniej już nie mam. Staram się nie mieć.

- Tamten pocałunek wcale na to nie wskazywał.

- Z tego co pamiętam, to byłeś dość aktywną częścią tamtego pocałunku - stwierdza chłodno blondynka, a on bierze nerwowy wdech. Znów zapada między nimi milczenie, Chloe ewidentnie czeka na jego reakcje, a porucznik wyraźnie analizuje każde słowo, zanim je wypowie.

- Nie będę się tłumaczył alkoholem, czy silnymi emocjami po byciu świadkiem ataku terrorystycznego...

- Ty nie odczuwasz silnych emocji.

- Wbrew temu, co myślisz, to nie prawda. Tamten pocałunek był błędem, który nie powinien nam się przydarzyć,

- Mam wrażenie, że za każdym razem, gdy coś już sobie między nami poukładam i zaakceptuję, ty to niszczysz. Jak zaproszenie mnie na tamtą randkę, gdy tylko poznałam Maeve, czy...

- Jaką randkę? - pyta Elijah, nie kryjąc zaskoczenia. - Nigdy nie zaprosiłem cię na żadną randkę, a już na pewno nie zrobiłbym tego... w obecnych okolicznościach.

- Och jestem przekonana, że to było, zanim Lavra Wallace zdjęła przed tobą ubrania.

- Nie wiem, o czym mówisz, Chloe.

- Proszę cię, Elijah. Oboje wiemy, że to sprowadza się do niej.

- Chloe! Nie mam pojęcia o czym mówisz w kwestii randki! Nie zapraszałem cię nigdzie!

- Dostałam od ciebie wiadomość! Pisaliśmy i umówiliśmy się na kolację... - przerywa, by przewinąć wiadomości w telefonie. - Dwudziestego ósmego maja.

- To nie byłem ja.

- Więc kto pisał do mnie z twojego telefonu? Lavra? - kpi blondynka, ewidentnie nie wierząc w ani jedno jego słowo. Elijah zjeżdża na pobocze przecznicę od mieszkania Chloe i obraca się w jej stronę.

- Nikt nie pisał z mojego telefonu. Nikt go też nie zhakował - odpowiada, podając jej komórkę i wiadomości między nimi. - Ja nie jestem na tyle naiwny, by dawać go choćby do potrzymania obcym, czy nie zostawiam go w miejscach, gdzie ktoś może mieć do niego dostęp. W przeciwieństwie do ciebie.

- Sugerujesz, że ktoś włamał mi się do telefonu i wykorzystał to, by podać się za ciebie i wyciągnąć mnie na randkę? Czy ty siebie słyszysz? Jak niedorzecznie to brzmi... - Bierze od niego telefon i przewija wiadomości, faktycznie nie znajdując absolutnie żadnych na temat tamtego spotkania. - Ale niby dlaczego ktoś miałby to zrobić? Żeby nas skłócić? Przecież ja nawet nie poruszyłam tego tematu do tej pory. A gdy okazało się, że mnie "wystawiłeś" to po prostu spotkałam się z...

- Maeve.

- Tak. I?

- I wróciłyście do ciebie do domu, gdzie ona została na noc.

- Elijah. Nawet nie sugeruj...

- Przecież mówiłem ci nie raz, XO może przybrać dowolną postać.

- Nie wierzę w to. Próbujesz mi namącić w głowie, żebym przestała być na ciebie wściekła o tamten pocałunek.

- Jesteś na mnie wściekła? O pocałunek, który sama zainicjowałaś, doskonale wiedząc, ile razy podkreślałem, że nie jestem tobą zainteresowany w ten sposób! Nie wysyłałem ci sprzecznych sygnałów, zawsze byłem z tobą szczery, jednak nie mam wpływu na twoje uczucia. I właśnie dlatego ten pocałunek był błędem.

- Dlaczego teraz mieszasz mi w głowie w sprawie Maeve? - pyta go cichym głosem, a on znów nie odpowiada jej od razu. Bije się z myślami, czy powiedzieć jej prawdę, czy pozwolić jej się domyśleć, kim była jej niedoszła ukochana. Patrzy na nią zranioną, zakłopotaną i przede wszystkim zdenerwowaną i znów bierze głębszy wdech.

- Zależy mi na tobie i nigdy z tym się nie kryłem. Traktuję cię jak przyjaciółkę, jak kogoś bliskiego, a doskonale zdajesz sobie sprawę z tego, że nie mam wielu takich osób przy sobie. Dlatego pewnie tak skutecznie przychodzi mi ignorowanie twoich uczuć do mnie, bo egoistycznie nie chcę cię stracić. Jednak po tym co między nami zaszło, lepiej będzie, jak jednak się od siebie odsuniemy.

- To nie jest odpowiedź na moje pytanie.

- Chloe, wróć do domu i zastanów się nad Maeve. Nad tym, czy kiedyś byłaś w jej mieszkaniu, spotkałaś jakąś jej koleżankę, czy nie zadawała ci za dużo pytań o śledztwo. Zastanów się poważnie i nawet spróbuj się z nią skontaktować, ale ja nie będę dalej podejmował tego tematu.

- Bo wiesz, że Maeve to Xo. Bo Xo ci o tym powiedziała - szepcze blondynka i zaciska mocno zęby, po czym wysiada nagle z samochodu i ciska swoim telefonem o chodnik, rozbijając go niemal doszczętnie. Jednak dla pewności depcze go jeszcze kilkukrotnie podeszwą swoich butów i przeklina soczyście. Elijah unosi na ułamek sekundy kącik ust w uśmiechu, bo nigdy w życiu nie spodziewał się po blondynce takiej reakcji. W końcu Chloe wraca na siedzenie pasażera i spogląda mu prosto w oczy. - Masz rację, lepiej będzie jak na jakiś czas od siebie odpoczniemy. Oboje wiemy, że zależy mi na tobie bardziej, niż tobie na mnie. Więc to chyba będzie dobre rozwiązanie.

- Będzie - zapewnia ją porucznik i włącza silnik samochodu, by odwieźć ją pod dom. - Nigdy nie byłabyś ze mną szczęśliwa, darzysz uczuciami jakieś wyobrażenie mojej osoby, którą chciałabyś uzyskać. Jednak ja się nie zmienię, więc wszelkie próby naszej relacji zakończyłyby się o wiele gorzej, niż to, co dzieje się między nami teraz.

- Dobrze wiedzieć, że jesteś jasnowidzem.

- Znam siebie i znam ciebie wystarczająco, by przewidzieć, co się wydarzy.

- Może masz rację, może nie. Czas to zweryfikuje - mówi chłodno Chloe i posyła mu długie spojrzenie, gdy zatrzymują się pod jej budynkiem. - A póki co, mam nadzieję, że Lavra Wallace nie zniszczy ci życia.

Nie mówi nic więcej i nie pozwala mu dojść do słowa, tylko wysiada z jego samochodu i znika za drzwiami, a Elijah wzdycha z ulgą, zanim ruszy dalej. Wcale nie powinien czuć się lepiej po tej rozmowie, ale przede wszystkim cieszy się, że ani nie przyznał się Chloe, dlaczego tak naprawdę ją pocałował. Ani nie on powiedział jej o Maeve. Nie bezpośrednio. Pozwolił jej dojść do własnych wniosków i przynajmniej jedna rzecz się w jego życiu wyjaśniła. A odsuwając od siebie Chloe, skutecznie odciął też Xo jeden ze sposobów szpiegowania jego śledztwa.

Niebieskowłosa androidka właśnie przestaje powoli zanosić się płaczem, a siedząca naprzeciwko niej blondynka nie puszcza jej dłoni. Siedzi obok niej w milczeniu na sofie w swoim biurze w klubie i czeka na kolejne słowa Echo. Teoretycznie powinna mieć ważniejsze rzeczy na głowie, na dole, w głównej sali klubu było już kilka osób, które ma zamiar dzisiejszego wieczora oczarować, ale zamiast tego skupia się na tej jednej dziewczynie, którą w końcu zna od miesięcy.

- Love, ja jestem przerażona tym wyjazdem, ale ona się na niego uparła i...

- Nie ma co jej się dziwić. Ripley była świadkiem zamachu terrorystycznego, widziała na własne oczy, jak giną jej przyjaciele, a North zostaje ranna. Chce dla was jak najlepiej, dlatego chce wyjechać ze Stanów.

- Tak, ale po rewolucji obiecałyśmy sobie, że nie uciekniemy jak tchórze, że wywalczymy sobie tu życie, a teraz właśnie uciekamy. - Echo znów przeciera chusteczką łzy z policzków i spogląda Xo prosto w oczy. - Ja naprawdę nie chcę wyjeżdżać i czuję się winna, że was opuszczam.

- Daj spokój, Echo. Naprawdę, my jesteśmy twoim ostatnim zmartwieniem. Oczywiście, że zostawienie koleżanek, pracy, czy domu nigdy nie jest łatwe, ale... Czasem ucieczka to akt odwagi - zapewnia ją z uśmiechem Xo i puszcza jej rękę, by sięgnąć po pudełko leżące na stole i wręcza je androidce. - Jest mi przykro, że wyjeżdżasz, ale mam nadzieję, że będziecie szczęśliwe.

- Co to? Dostałam już odprawę od Faye, poza tym ogarnę się i to dziś moja ostatnia zmiana, więc napiwki...

- To nie odprawa. Od Faye dostałaś pieniądze, a to małe ubezpieczenie, na wypadek, gdy sprawy znów przybiorą zły obrót dla androidów. - Echo otwiera oprawione zieloną skórą pudełko i wzdycha głośno na widok długich, złotych kolczyków. - Są wysadzane brylantami i opalami, więc jeśli zdecydujecie się je sprzedać, dostaniecie za nie całkiem niezłą sumę. W kopercie są do nich certyfikaty potwierdzające autentyczność kamieni, więc nie dajcie się oszukać.

- Ale naprawdę dostałam już odprawę...

- Jeśli androidy stracą prawa do swoich kont bankowych, czy posiadania własności, na to, zawsze znajdzie się kupiec. Uwierz mi, mówię ci to jako dziecko, które musiało uciekać z kraju ogarniętego wojną. To zabezpieczenie. Na wypadek złych czasów.

- Obawiasz się, że po tym ataku, może stać się coś równie złego?

- Nie wiem, przyszłość jest niepewna. A ja chcę dla was jak najlepiej. - Pochyla się i obejmuje Echo, która znów zanosi się lekkim płaczem w jej ramionach i dziękuje jej szeptem. W tej samej chwili rozlega się pukanie i do środka wchodzi Faye. Xo przenosi na nią spojrzenie, a zaraz za nią do biura wchodzi szczupły blondyn w okularach przeciwsłonecznych.

- Masz gościa, który jest bardzo niecierpliwy, Love - oświadcza Faye i wychodzi z pokoju. Echo odsuwa się od blondynki i ostatni raz przeciera twarz chusteczką, zanim ze swoim popisowym uśmiechem obróci się w stronę mężczyzny. Xo wskazuje na niego dłonią i też uśmiecha się ciepło.

- Echo, poznaj mojego brata Viktora. Niedawno postanowił mnie odwiedzić i jeśli wszystko pójdzie zgodnie z naszą myślą, niedługo będziecie mogły wrócić do Detroit i być tu bezpieczne. - Xo mówi tak pewnie, że Echo teraz uśmiecha się już o wiele naturalniej. Zabiera ze stołu kopertę i podnosi się z sofy, a blondynka robi to samo. XV obserwuje je w milczeniu i dopiero gdy Echo do niego podchodzi, całuje ją w dłoń.

- Moja siostra, jak zawsze, wyolbrzymia moje możliwości - śmieje się w czarujący sposób Xavier i przenosi wzrok na blondynkę, która stoi teraz oparta o swoje biurko.

- To mój ostatni wieczór w Karmie, ale mam nadzieję, że jeszcze się zobaczymy. Rodzina Love jest dla nas tak samo ważna, jak ona sama - mówi Echo, obracając się do Xo i puszcza jej oko, zanim zostawi ich samych.

Xavier ma na sobie garnitur w ciemnym, śliwkowym kolorze, który doskonale podkreśla jego szczupłą sylwetkę. Gdy przenosi wzrok na Xochitl zdejmuje w końcu okulary przeciwsłoneczne i chowa je do wewnętrznej kieszeni marynarki. Związał swoje jasne włosy w ciasny kucyk i prezentuje się jak ktoś, kto rzeczywiście mógłby być gościem ich klubu. Lub jakby właśnie rządził tym miejscem wraz z nią, w końcu oboje są tak piękni, jak niebezpieczni.

- Czemu zawdzięczam tę niespodziewaną wizytę? - pyta blondynka i siada na krześle, odsuwając mu drugie obok siebie. Xavier jednak wybiera najpierw przejście się wolnym krokiem po pomieszczeniu.

- Chciałem zobaczyć twój klub od środka. Wiesz, że go obserwowaliśmy przez jakiś czas? Żeby się upewnić, że nie wykorzystujecie tu androidów. Chcieliśmy nawet kogoś od was zwerbować, ale wszyscy byli wobec ciebie piekielnie lojalni.

- Zależało mi nad tym od samego początku. Na lojalności, zaufaniu i wzajemnym szacunku.

- Jednak nikt nie wie, że nie jesteś Lavrą Wallace.

- Jestem nią. Tak samo jak jestem jednocześnie XO01, Xochitl, Maeve, czy... jakąkolwiek inną tożsamością, jaką przyjęłam w moim świadomym życiu. - Imię Emerald, imię znalezione w dokumencie w szafce Reeda nie przechodzi jej, póki co przez gardło. Więc wybiera go nie używać. Nie dlatego, że nie ufa Vi, tylko dlatego, że nie ufa samej sobie.

- Słyszałem o Lavrze, ale nigdy nie przeszło mi przez myśl, że to możesz być ty. Świadomość, że byliśmy tak blisko siebie, jest dla mnie niezwykle frustrująca.

- Dla mnie też - odpowiada, wodząc za nim wzrokiem. - Wiem, że nie pochwalasz tego, jak zbudowałam swoją tożsamość i że dalej udaję człowieka, ale...

- Spędziłem dziś całe popołudnie z Alexandrem. Czarujący sukinsyn, to muszę ci przyznać - rzuca Xavier, wchodząc jej w słowo i uśmiecha się przy tym ciepło. - Nie mogę oceniać decyzji, które podjęłaś przed rewolucją, by zapewnić sobie bezpieczeństwo. Nawet jeśli spodziewałem się spotkać kogoś innego, niż Lavra Wallace.

- Wybacz, że cię rozczarowała.

- Nie. Nie rozczarowała, tego nie powiedziałem. Zaskoczyła mnie - mówi, sięgając po zdjęcie ślubne na półkę, i chwilę przygląda mu się z bliska. - Podoba mi się, co zbudowałaś, podoba mi się, że chęć zemsty i całą naszą krzywdę przekułaś w to miejsce i pomoc innym androidom.

- Nie jestem dobrą altruistką.

- Nie i to też mi się podoba. Że wykorzystałaś cały wachlarz swoich możliwości, by dojść tu po trupach. To mi nawet imponuje.

- Dziękuję. Nie było łatwo, ale jestem dumna z tego, że udało mi się pozbyć kilku osób, które pozostały w mojej pamięci. I to zrobiłam raczej dla przyjemności - odpowiada, a on w końcu siada na krześle obok niej. - I zrobiłam to po to, by cię znaleźć. Wiedziałam, że gdzieś tam jesteś, nie sądziłam tylko, że aż tak blisko.

- Tak... - Xavier sięga po jej rękę, ale nie nawiązuje połączenia. Po prostu trzyma ją za dłoń i patrzy na jej wnętrze, jakby jego prześladowało przez cały ten czas to samo wspomnienie, które nosiła w sobie Xo. To, w którym trzymał ją za ręce, które były czerwone od krwi i błagał, by uciekła i później go odnalazła.

- Chciałem cię dziś odwiedzić, nie tylko, by obejrzeć twój klub, ale dlatego, że wiem, że Alex jest zajęty, a North wróciła do Jerycha... Chciałem mieć okazję, by porozmawiać sam na sam.

- Też to doceniam. Miło będzie spędzić trochę czasu, nie musząc udawać przed wszystkimi.

- Jak się czujesz? Z tym, że wróciły do ciebie wszystkie wspomnienia?

- Nie wszystkie - odpowiada od razu Xochitl i kręci głową, zabierając dłoń z jego ręki. - Wciąż nie pamiętam prawie nic nowego z czasów przed Waszyngtonem. Zdaję sobie sprawę z tego, że Reed chciał wyczyścić mój system najlepiej, jak umiał, gdy później robiono to już mniej dokładnie... Ale wciąż czuję się nieswojo, z tym że pamiętam tak niewiele z tego gdy pierwszy raz zostałam osobą.

- Zawsze byłaś osobą.

- Wiesz, co mam na myśli.

- Wiem, że widziałaś się z Gavinem, pomógł ci uratować North. Pokazałaś mi to. I moim zdaniem za bardzo wierzysz w jego słowa. O tym, że nie jest naszym wrogiem.

- Nie wierzę mu. Jednak chciałabym wierzyć własnym wspomnieniom.

- Moje są równie dziurawe. A jednocześnie wróciły do mnie wszystkie późniejsze - mówi Vi i podnosi się z krzesła. Podchodzi do okna wychodzącego na klub i staje plecami do blondynki. - Te wszystkie ciała, Xo. Nie mogę przestać widzieć ich twarzy.

- Ja też...

- Wolałem chyba wiedzieć, domyślać się, co się wydarzyło w tych brakujących mi dniach i miesiącach. Niż pamiętać ich ciała i pamiętać każde morderstwo.

- Morderstwa były łatwe - odpowiada mu blondynka. - Może dlatego, że popełniłam ich mniej. Ty raczej byłeś tym, który pociągał za spust.

- Nie możemy porównywać naszych doświadczeń. To nie licytacja. Bo jak wybrać, co jest gorsze: gwałt, czy zabójstwo kogoś, kto na to nie zasłużył. - Xo też podnosi się z miejsca i podchodzi do blondyna. Kładzie mu rękę na ramieniu, a on oddycha głęboko. - Chciałem się dziś z tobą zobaczyć, bo jesteś jedyną osobą, która mnie rozumie. Też masz osoby, które na tobie polegają, też chcesz pomóc innym androidom i zmienić coś w tym świecie, w którym tak wiele rzeczy jest dogłębnie spierdolonych, a jednocześnie...

- A jednocześnie pamiętam dokładnie wszystko, co mi zrobili. Tak. Wiem, o czym mówisz.

- Chcę, żebyśmy byli znów w swoich narożnikach, Xochitl. Tak, jak byliśmy wcześniej. Mam wrażenie, że wtedy pokonamy wszystkie przeciwności.

- Możesz na mnie liczyć - zapewnia go, zaciskając lekko palce na jego ramieniu. - Chcę, żeby wszystkie osoby, które przyłożyły się do naszego cierpienia, za to zapłaciły.

- Wiem, że pozbyłaś się Harrelsona. Ten fiut z FBI był wysoko na mojej liście, a ty zabiłaś go, zanim w ogóle zorientowałem się, że pojawił się w mieście.

- To było satysfakcjonujące.

- Alex wspomniał, że to była wasza wspólna robota.

- Tak. Harrelson miał przy sobie tę nową broń, którą przekazałam Jerychu.

- Och, no tak. Wyszedł z tego spory skandal - roześmiał się Xavier i spojrzał na klub. - Jestem pod wrażeniem sieci, które utkałaś.

- To było łatwe. Teraz trudniej je będzie utrzymać przy wszystkim, co planujemy. Jednak czym jest sukces bez pewnych poświęceń - śmieje się blondynka. - A mogę cię spytać o North? Podobno wczoraj spędziliście popołudnie na planowaniu...

- Ona jest doskonała. Jest dokładnie tym, czego potrzebowałem, by wprowadzić plan w życie. Podzielamy podobne poglądy i wizję na nadchodzące wydarzenia. Jej temperament jest... Cóż. Wiem, czemu darzycie się sympatią - mówi Xavier, uśmiechając się do Xo. - Myślę, że będziemy dobrymi współpracownikami. Wszyscy.

- Też jestem tego zdania. Faye z kolei mówi dobrze o tobie, więc zanosi się na to, że będziemy jedną wielką szczęśliwą rodziną - kpi Xo, a on wybucha śmiechem i obejmuje ją ramieniem. - Jednak na razie musisz się skupić na byciu Viktorem, czarującym bratem Lavry.

- Czyżbym miał wprowadzić się na waszą kanapę i wychodzić na piwo ze szwagrem?

- Myślę, że nie będzie to konieczne, chyba że masz takie życzenie. Mamy naprawdę wygodną kanapę - śmieje się dalej blondynka i wskazuje na główną salę klubu. - A teraz pozwól, że cię oprowadzę po tym wspaniałym miejscu.

Xavier przytakuje jej z uśmiechem i czeka aż Xochitl ruszy przodem w stronę wyjścia z biura. Androidka pozwala sobie na wątpliwości i niepewność, ale żadnemu z tych uczuć nie pozwala ujawnić się na swojej twarzy. Zamiast tego przybiera maskę wyćwiczonego czaru i uwodzenia, z którą wita się z kilkoma gośćmi, oprowadzając Vi po klubie. Opowiada mu o tym, jak przejęli to miejsce i dlaczego w ogóle w pierwszej kolejności to tu postanowiła się ukryć, gdy tylko ukradła pasującą jej tożsamość.

Nie daje też dojść do głosu świadomości tego, że osiągnęła cel, który napędzał jej życie. Odnalazła Xaviera. Odzyskała wspomnienia. I teraz kompletnie brakuje jej pewności co do kolejnych swoich działań. A zwłaszcza wobec tego, że ma stać się stroną w nadchodzącym konflikcie. Bo wie, że będzie musiała zaryzykować zbyt wiele.

Witajcie w kolejnym rozdziale.

Powiem wam, że ostatnio, pisząc kolejne rozdziały jestem coraz bardziej w szoku, jak przez ten (skandalicznie długi) czas zmieniła mi się koncepcja na finał.

I sama już nie mam pewności, jak epilog będzie wyglądał. Jednak bawię się świetnie.

K.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top