♚ I'm tired and angry, but somebody should be

16.05.2039

Kapitan Stern patrzy to na zdjęcia martwego agenta federalnego na swoim komputerze, to na porucznika siedzącego na krześle przed sobą. Jej twarz wydaje się na pierwszy rzut oka absolutnie nieprzenikniona, ale Elijah zna ją na tyle dobrze, że po jej minimalnym skrzywieniu się, gdy wszedł do jej gabinetu, wie, że nie ma co się spodziewać, że czeka ich ciepła, przyjacielska rozmowa.

- Dzwoniłaś do Biura? - pyta ją wprost, a Amanda sięga po swoją złotą filiżankę z kawą i odsuwa się od biurka, by oprzeć się wygodniej na krześle.

- Nie, nie, nie, Elijah. To ja zadaję pytania, a ty mówisz. Więc teraz masz swoje pięć minut, by wyjaśnić mi, co tam się odpierdala w tym waszym śledztwie, że mamy kolejnego trupa, a twoja podejrzana pisze ci kartki miłosne.

- Nie mam dla ciebie konkretów, Amando. Mam jedynie to, czego absolutnie szczerze nie znosisz, czyli moje teorie przedstawione w długich, kwiecistych monologach, które sprawiają, że trudno ze mną wytrzymać w jednym pomieszczeniu - mówi Elijah i rozgląda się po jej gabinecie z kpiącym uśmiechem. - Zwłaszcza tak małym pomieszczeniu...

- Zaryzykuję - syczy cierpko kapitan, a Kamski uśmiecha się jeszcze szerzej. Na kilka sekund, zanim też oprze się znacznie wygodniej w fotelu i weźmie głęboki wdech, który faktycznie zwiastuje nadchodzący monolog.

- Po pierwsze to zabójstwo senatora Collinsa, które Anderson prowadził z Osiemset: nie znaleźli sprawcy, ale mieli trop, który wskazywał na to, że Collins robił całkiem spore przelewy na konto Andrew Clermonta. Jakie powiązania mieli ze sobą, już się raczej nie dowiemy, ale mamy pewność, że obaj zostali zabici przez kogoś, kto nie pozostawia po sobie żadnych śladów... - Kamski przerywa na chwilę i parska chłodnym śmiechem. - To znaczy żadnych śladów poza tymi, które sam chce nam zostawić. Jak okruszki, po których mamy iść. Zabójca, a raczej zabójczyni, ma się za cwaną i wie, że ma nad nami przewagę. Wie, kto na nią poluje i dlatego pisze do mnie liściki, bo ma się za nieuchwytną. A to może się okazać jej największą wadą, ta pewność siebie.

- Zabójczyni. Czyli trzymamy się twojej szalonej teorii o androidce?

- To już chyba przestała być teoria, Amando - wtrąca Kamski z bezczelnym uśmiechem.

- Trafił swój na swego, widzę. Oboje jesteście przekonani o swojej nieomylności.

- Androidka techniczna, która z nami współpracuje...

- Maya - poprawia go Amanda, robiąc to tylko po to, by go zirytować i oboje są tego w pełni świadomi, bo wymieniają krótki, cierpki uśmiech.

- Tak. Ona. Znalazła w pokoju hotelowym ślady jakiejś substancji, której skład chemiczny odpowiada Tyrium.

- Więc czemu nie ma zaznaczonego w raporcie, że to było Tyrium?

- Bo Tyrium to zastrzeżona przez CyberLife substancja. Ta, którą znaleźliśmy, odpowiada Tyrium, ale Tyrium nie jest. Jest rzadsza, różni się kilkoma składnikami i...

- Czyli to nie Tyrium. Czyli to nie potwierdza, że to był android.

- To nie może być nic innego. Może to android, który nie został stworzony w CyberLife - stwierdza gniewnie Elijah, a Stern kręci głową i upija kolejny łyk kawy. - Jak Anderson w końcu dogada się z bratem, to spytamy Gavina Reeda o potwierdzenie mojej teorii. Osobiście. Bo jego firma pewnie każe nam spierdalać, gdy znów się do nich zgłosimy.

- Zapewne.

- Lepiej skupmy się na mojej kolejnej teorii. To znaczy ofiarach. Collins i Clermont byli ze sobą powiązani, a po pobieżnym przejrzeniu telefonu Harrelsona wiemy, że ten próbował kontaktować się z Clermontem w dniu, w którym znaleźliśmy jego ciało. I tu pojawia się pytanie, dlaczego agent FBI z Waszyngtonu kontaktuje się z zaginionym od jakiegoś czasu naukowcem CyberLife z Detroit.

- I dlaczego właśnie w dniu, w którym go zamordowano.

- Dostał kwiaty.

- Jakie znowu kwiaty? - pyta Amanda, wyraźnie zainteresowana.

- Gdy znaleźliśmy ciało Clermonta, pojawiła się tam Tina Chen, dyrektorka Cyberlife i powiedziała, że dostała kwiaty. Białe róże, bo niektóre androidy miały jakiś system zdalnych zabezpieczeń, że można było się do nich zalogować i przejąć kontrolę. Określali to szklarnią, czy innym ogrodem.

- Harrelson musiał z nimi współpracować i dlatego twoja podejrzana posłała go na drugą stronę. Odpowiadając na twoje pierwsze pytanie, rozmawiałam z FBI i wszyscy zgodnie mi powiedzieli, że jeśli Harrelson przyjechał do Detroit, to zrobił to prywatnie i że w sumie to on już nie pracuje w Biurze, tylko ma w ich imieniu jakąś rządową posadkę - tłumaczy teraz Amanda, a Kamski uśmiecha się, wyraźnie zadowolony, że jakaś część jego teorii zdaje się składać w całość i znajdować potwierdzenie w rzeczywistości. - Sądzisz, że to jej prywatne działania, a nie, że jest zabójcą na zlecenie?

- Gdyby to były zlecenia, to byśmy tego nie powiązali. I nie zostawiałaby listów.

Amanda przytakuje mu i kilka minut w pokoju zapada cisza, którą przerywa dopiero stuknięcie filiżanki o spodek, gdy kapitan kończy swoją kawę. Elijah nie jest zaskoczony tą rozmową. Już jedno spojrzenie na rejestracje samochodu, którym Harrelson przyjechał do Detroit, wystarczyło mu, by wiedzieć, że agent ich okłamuje i że wcale nie jest w mieście służbowo. Nawet jeśli jego misja odnalezienia tajemniczej zabójczyni była prawdziwa, to cała reszta nie była. A już szczególnie ta część, w której usilnie próbował sprzedać im historię o tym, że dziewczyna jest rosyjskim szpiegiem.

- Czyli Connor ją widział z bliska, mamy jej jakieś nagranie z monitoringu na dworcu. Znalezienie jej nie powinno być aż tak trudne, nawet jeśli Jerycho nie współpracuje - odzywa się Amanda, a Kamski parska cichym śmiechem. - Co? Nie wierzysz, że Anderson ją rozpozna?

- To androidka, zmieni włosy, głos, założy okulary i już będzie wyglądać jak inny model.

- Puśćcie porównanie nagrań z dworca z hotelowym monitoringiem.

- Wątpię, że weszła głównymi drzwiami i uśmiechnęła się do kamery - komentuje cierpko Kamski, jak zawsze, gdy ktoś wydaje mu polecenia. Zwłaszcza dotyczące rzeczy, o których już sam zdążył pomyśleć i z nich zrezygnować.

- Elijah. Nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę, ale mamy martwych polityka oraz naukowca największej korporacji na świecie. A teraz dołączył do nich agent federalny. Nie mówiąc już nawet o Osiemset. Ta sprawa zaczyna być bardzo, kurwa, priorytetowa.

- I nie zdaję sobie z tego sprawy, twoim zdaniem?

- Moim zdaniem uważasz, że jesteś ponad to - odpowiada bez chwili zawahania się Amanda, a Elijah powstrzymuje się przed przewróceniem oczami na tę uwagę. - Powiedziałam Myosotis, że mają traktować was priorytetowo i ktoś z ich zespołu już analizuje monitoring, a Chloe zajęła się powiązaniami między ofiarami.

- Och, więc sądzisz, że sam nie zobligowałabym ich do pracy?

- Pozwól, że będę miała wątpliwości co do twoich zdolności socjalnych - śmieje się Amanda i wskazuje mu wyjście z gabinetu. Kamski odpowiada jej uśmiechem i podnosi się z fotela.

Wychodząc z biura, spogląda na zegarek, ale nie znajduje tam żadnych wiadomości od Andersona, który dalej nie pojawił się na posterunku, choć byli umówieni, że zaczną pracę jeszcze przed ósmą. Teraz dochodzi dziewiąta, on zdążył już iść do kawiarni po kawę i przeanalizować zawartość telefonu Harrelsona, a Connor wciąż nie daje znaku życia. Wraca więc do ich pokoju operacyjnego, gdzie ku swojemu zaskoczeniu znajduje Chloe. Blondynka opiera się pośladkami o jego biurko, jak niemal zawsze ma na sobie marynarkę i wąskie spodnie, ale dziś jest w niej coś innego, nowego. I dopiero po kilku sekundach Elijah zdaje sobie sprawę z tego, że Chloe uśmiecha się do telefonu, pisząc pośpiesznie jakaś wiadomość.

- Jeśli przyszłaś pochwalić się jakimiś sukcesami na polu prywatnym, to Andersona jeszcze nie ma, a mnie one w ogóle nie obchodzą - mówi chłodno brunet, a ona podnosi na niego zaskoczone spojrzenie, jakby kompletnie nie zdawała sobie sprawy z tego, że nie jest już sama w pomieszczeniu.

- Co? - pyta go, nie wiedząc, o co mu chodzi, a Elijah wskazuje skinieniem głowy na telefon w jej ręku. - To tylko koleżanka. A poza tym dzwoniłam do Connora dziesięć minut temu, zaspał, ale już jest w drodze.

- Najwyższa pora.

- Nie zachowuj się, jakbyś sam nigdy nie zaspał.

- Nie przy takiej sprawie.

- Ty zmieniasz się w maszynę, gdy wpadniesz w wir śledztwa, to nie ma wtedy najmniejszego znaczenia, czy chodzi o zabójstwo agenta federalnego, czy kradzież whisky w sklepie. Inni są ludźmi, Elijah. Weź czasem na to poprawkę.

- Co ty w ogóle tu robisz... - wzdycha nerwowo i siada na swoim miejscu, a Chloe obraca się, by patrzeć na niego z góry.

- Mam wam pomóc w śledztwie, Amanda kazała mi puścić porównawcze rozpoznawanie twarzy i na razie nic nie mam, ale chciałam zapytać, czy potrzebujesz, żebym wyciągnęła jakieś konkretne dane z tego monitoringu lub z bazy gości.

- Znajdź mi błędy.

- Masz na myśli zapętlony monitoring? Brakujące dane? Włamania do systemu?

- Tak. I zleć jednemu ze swoich współpracowników, by oflagował mi listę gości. Fałszywe tożsamości, osoby z pokaźną kartoteką i tak dalej.

- Dobrze...

- I proszę, nie zawracaj mi głowy, dopóki nie będziesz miała czegoś konkretnego, może masz rację, może jestem w swoim trybie, gdy pracuję, więc to uszanuj. Również to, że nie mam czasu na kawki, i plotki, i twoje zawracanie mi głowy. Już wystarczy mi aż nadto, że muszę pracować z Bambim. Który, jak sama widzisz, nie robi nic, by nie utrudniać mi życia.

- Nie musisz zachowywać się jak dupek wobec jedynej osoby w tym miejscu, której na tobie zależy - odpowiada mu cierpkim, wyraźnie urażonym głosem Chloe i na razie nie rusza się z miejsca, ewidentnie czekając na jego reakcję.

- Ale nikt cię nie prosił, by ci na mnie zależało. To w sumie rzecz, którą powinnaś sobie omówić na terapii, tę potrzebę troszczenia się o wszystkich wokół.

- Nie o wszystkich... - zaczyna się bronić blondynka, ale spojrzenie, jakim obdarza ją Kamski, doskonale uświadamia jej, że powinna się obrazić i wyjść już kilka zdań temu. Teraz tylko się pogrąża.

- Jakiekolwiek uczucia, czy poczucie obowiązku masz wobec mnie, to powinnaś je przenieść na kogoś innego. Kogoś, kogo obchodzisz - odpowiada jej tak lekkim tonem, jakby rozmawiali o pogodzie, a Chloe parska chłodnym śmiechem i wychodzi z pokoju, trzaskając drzwiami.

To nie jest tak, że Elijah lubi mówić jej przykre rzeczy. W swojej opinii wszystko, co jej mówi, jest przede wszystkim szczere. W żadnym stopniu nie czerpie przyjemności z ranienia jej, bo sam uważa, że nie robi nic złego i problem leży całkowicie po jej stronie, spowodowany jej nadwrażliwością. Oczywiście, gdyby miał wymienić jedną osobę, którą mógłby nazwać kimś na miarę swojego przyjaciela, pewnie właśnie byłaby to Chloe, ale jednocześnie nie ma w sobie tak dużej potrzeby spędzania czasu z innymi ludźmi, w odróżnieniu od niej. On najbardziej lubi swoje własne towarzystwo i gdy w pracy przez kilka do kilkunastu godzin musi użerać się ze współpracownikami, to ostatnie, na co ma ochotę później, to wywiązywanie się z jakiś społecznych konwenansów. Dlatego nie ma znajomych. Dlatego jeśli umawia się z kobietami, to zawsze na jasnych dla obu stron zasadach. A w przypadku Chloe nie było sensu posiadać żadnych zasad. Ona, nawet jeśli ustalili jakieś granice, i tak potrafiła je złamać i wpaść do niego do domu w środku nocy, bo pokłóciła się z rodzicami, czy miała kiepską randkę. I Elijahowi nie pozostawało za wiele, poza przewróceniem oczami i zrobieniem jej drinka.

- Możesz sobie darować przemówienie, jestem świadomy tego, że zjebałem - mówi Connor, wpadając do biura. - Nie wiem, jak to się stało, że wyłączyłem zegarek. Musiałem to zrobić automatycznie i znów zasnąć.

- Nie potrzebuję szczegółów twojej niekompetencji - odpowiada Kamski, a detektyw zdejmuje kurtkę i wyjmuje z plecaka kubek termiczny. - Mam nadzieję, że masz tam kawę.

- Spierdalaj - mówi Connor, siadając przy biurku i włącza komputer. - Co mnie ominęło?

- Ciepła i motywująca rozmowa z Amandą. - Anderson parska śmiechem i przez chwilę ma ochotę rzucić, że w takim razie nie żałuje, że zaspał, ale się powstrzymuje. Nie rozszyfrował jeszcze do końca nastroju Elijaha, a nie chce, by ten poranek stał się dla nich obu jeszcze trudniejszy. - Zespół Chloe pracuje nad wyciągnięciem czego się da z monitoringu i listy gości, zobaczymy, co z tego będzie. Poza tym Amanda rozmawiała z Biurem i, jakie zaskoczenie, znów miałem rację.

- Widzę, że jest analiza tej substancji, którą Maya znalazła w łazience... - Connor czyta dane, po czym mruży oczy. Elijah obserwuje go, szczerze zaciekawiony, czy Anderson wyciągnie takie same wnioski. - Czyli to Tyrium, ale jednocześnie nie Tyrium? Dobrze rozumiem?

- Tak.

- Ciekawe - mruczy pod nosem Connor, jeszcze raz czytając raport z laboratorium i sięga po telefon, po czym robi zdjęcie ekranu. - Wyślę to do Richarda, może te dane łaskawie zainteresują Reeda, bo wygląda na to, że ktoś skopiował jego technologię.

- Czyli obstawiasz, że to nie jest android CyberLife?

- A ty nie? Rozumiem, że CyberLife mogło stworzyć androidy poza systemem, nigdzie ich nie zarejestrować, dać aparycję, która będzie jeszcze bardziej ludzka...

- Androidy - wchodzi mu w słowo Kamski i podchodzi do tablicy, na której wiszą zdjęcia z monitoringu dworca i te dostarczone przez Harrelsona. - Faktycznie mogą być ich dwie. To byłoby jakieś wyjaśnienie, niewielkie, ale zawsze jakieś. I nie, w sumie jestem ciekaw, czy ktoś byłby w stanie stworzyć lepszego androida niż CyberLife.

- Lepszego?

- Tak - potwierdza Elijah, nawet nie odrywając wzroku od zdjęć na tablicy. - Najbardziej zaawansowanym androidem CyberLife był Osiemset, a ona nie przejęła się w najmniejszym stopniu jego obecnością w pociągu. Była szybsza i sprytniejsza.

- Miała przewagę. Ja dałem im przewagę. Im... - Connor uśmiecha się, a Kamski w końcu zaszczyca go spojrzeniem i sięga po telefon. - Chloe, czy mogłabyś wyciągnąć mi z wczorajszej listy gości mężczyzn między dwudziestym a trzydziestym piątym rokiem życia, którzy mają kartotekę? Tak. Głównie pobicia, włamania, przestępczość zorganizowana - wymienia i uśmiecha się szerzej, gdy blondynka obiecuje się tym zająć.

- Sądzisz, że osoba, z którą była wtedy w pociągu, to ktoś, kogo trzyma przy sobie na takie akcje?

- Tak. Obserwowałem ich krótką chwilę, zanim zaatakowali wagon... Odebrałem wrażenie, że kimkolwiek był ten typ, to wie o niej więcej niż ktokolwiek inny.

- Rozpoznasz go?

- Nie wiem - przyznaje szczerze Connor i wzrusza ramionami, momentalnie przestając się uśmiechać. - Nie widziałem jego twarzy dłużej niż kilka minut, siedział do mnie tyłem, nie widziałem go na monitoringu dworca, ale Hank go sprawdził. Powiedział, że pasuje mu na sprawcę przemocy domowej, miał pasującą kartotekę.

- Szkoda, że Hank ci nie podał jego danych.

- Szkoda, że Hank został zamordowany - mruczy pod nosem cicho, a Elijah wraca wzrokiem do tablicy, nie czując się na miejscu, by jakoś odpowiedzieć na tę uwagę. - Na razie błądzimy po omacku, szukając jej. Może właśnie powinniśmy spróbować znaleźć jego, a on doprowadzi nas do tej androidki.

- To właściwie dobry pomysł. Nie brałem go do tej pory za jakiś stały element, więc może właśnie o to jej chodziło.

Elijah obraca się do drugiej, elektronicznej tablicy i rysuje na niej kwadrat ze znakiem zapytania na środku, od którego ciągnie linie do niewyraźnego zdjęcia zrobionego androidce na dworcu. Brunet przenosi znów spojrzenie na Connora i daje mu znać, by dopisał obok wszystko, co zapamiętał na temat wspólnika ich podejrzanej.

Jej wściekłość rzucała się w oczy tak bardzo, że North nie musiała nawet zabierać głosu na tym spotkaniu. Sama jej mina i zaciśnięte w cienką linię usta, były wystarczającym oświadczeniem, że nie zgadza się z ani jednym słowem, które padło dziś w sali Jerycha. Rozczarowanie, które ją przepełnia, nie bierze się jednak nawet bezpośrednio z samego przedmiotu toczącej się rozmowy, a z odkrycia na temat samej siebie, którego niedawno doświadczyła North. Mianowicie zrozumiała, że jest dla niej coś o wiele gorszego niż bezsilność. Jest to uległość. Dlatego czeka już w ciszy i własnej wściekłości do oficjalnego zakończenia spotkania i wychodzi jako jedna z pierwszych, ostentacyjnie, by jeszcze bardziej podkreślić swoje niezadowolenie. Niestety nawet to nie idzie po jej myśli, bo gdy tylko zatrzaskuje za sobą drzwi swojego biura, za mniej niż pięć minut otwiera je Markus. A ona nawet nie ma ochoty, by zwrócić mu uwagę o to, że powinien najpierw zapukać.

- Jesteś jedyną znaną mi osobą, która potrafi nawet milczeć w obraźliwy sposób - mówi Markus, stając naprzeciwko niej. Sili się na dowcipny ton, tak by ta uwaga wcale nie brzmiała jak przytyk, ale North i tak mrozi go spojrzeniem. - Wiem, że ci się to nie podoba, ale musimy iść na pewne ustępstwa...

- Pewne. Tak, na pewne się mogę zgodzić, ale ty idziesz na wszystkie. I brzmisz przy tym, jakbyśmy powinni ludzi całować po nogach, że chwilowo nie próbują już nas pozabijać; przynajmniej nie tak jawnie.

- Nikt już nas nie próbuje pozabijać... - North parska śmiechem i wskazuje na swoje pęknięte okno, a Markus kręci głową. - Zbrodnie z nienawiści nie są częścią wielkiej zaplanowanej eksterminacji.

- Oczywiście, ty zawsze dostrzegasz w ludziach szlachetne intencje...

- A ty wszystko, co najgorsze.

- Dlatego myślałam, że będziemy tworzyć dobry zespół, równoważąc się nawzajem - stwierdza North i opiera się pośladkami o biurko, po czym spogląda na swoje stopy. Słyszy, jak Markus do niej podchodzi, kładzie jej dłonie na ramionach, a ona od razu je zrzuca, jak zawsze, gdy ktoś próbuje jej dotknąć.

- Tworzymy dobry zespół, po prostu takie zmiany potrzebują czasu. Minęły miesiące, a mogą minąć jeszcze lata, ale wiesz co? My będziemy żyć znacznie dłużej niż wszyscy przepełnieni nienawiścią ludzie.

- Lata... - powtarza za nim i rozkłada ręce, by wskazać, że ma na myśli swoje biuro. - Lata tego. Gnieżdżenia się w norach, obawiania się każdego cienia za oknem, słuchania w kółko, że jestem kurwą, że powinni nas przetopić i ciągłego udawania, że wspieram te ochłapy równości, które nam rzucają. I wiesz, co jest najgorsze? Że i tak jestem w lepszej sytuacji niż większość naszych braci.

- A co innego mamy twoim zdaniem zrobić? Znów walczyć zbrojnie? Protestować w nieskończoność na placach miast? Toczyć wojnę, której nie da się wygrać? - pyta Markus, brzmiąc na szczerze zmęczonego tą dyskusją, bo oboje mają wrażenie, że toczą ją niemal nieustannie od czasu rewolucji. - North, nasi bracia chcą spokoju, chcą żyć w społeczeństwie, w którym czują się bezpiecznie...

- Nikt nie czuje się w tym kraju bezpiecznie.

- Przesadzasz.

- Nie, Markus. Ty nie masz z nimi kontaktu, nie pracujesz tu na co dzień. Moje uczucia to nie jest jakieś osamotnione, radykalne spojrzenie. Nasi bracia czują się oszukani i możesz w to nie wierzyć, ale w końcu przestaną wierzyć w Ciebie i w Jerycho, jeśli nie podejmiemy jakiś realnych działań.

- Jakich? Mamy wysadzić ratusz? - parska śmiechem RK200 i idzie kilka kroków w stronę okna, wychodzącego na zrujnowane budynki.

- Potrzebujemy zwycięstwa Markus. Przegrywamy każde głosowanie nad naszymi sprawami, minęło pół roku, a my jako organizacja wciąż nie możemy wydawać dokumentów. Dla nich wciąż jesteśmy maszynami z numerem seryjnym, a bez dowodu nie można wynająć mieszkania, założyć konta, nie można nawet stąd, kurwa, wyjechać!

North chowa twarz w dłoniach i przeklina kolejny raz. Kolejną rzeczą, której szczerze nienawidzi, jest okazywanie słabości. Choć Markus jest jedyną osobą, przy której jej się to zdarza, to wciąż nie umie poczuć się z tym komfortowo, bo cały czas ma poczucie, że jeśli odpuści, jeśli przestanie być taka silna, uparta i waleczna, to wszyscy inni też przestaną. I przegrają walkę o wolność walkowerem. Dwa dni temu coś w niej pękło. Jakieś ostatnie ziarenko wiary przeważyło szalę i dziś North już nie umie kompletnie uwierzyć w zapewnienia Markusa.

- Wiesz, że twoja praca tu na miejscu jest kluczowa w tej chwili. Właśnie, dopóki nie będziemy mogli wydawać dokumentów - odzywa się lider Jerycha, a ona wodzi na nim pustym wzrokiem. - Mamy realną możliwość pomocy do tego czasu.

- Tak. Oczywiście - odpowiada mu beznamiętnym głosem, a Markus mruży oczy i przygląda się jej krótką chwilę.

- Coś się stało?

- Nic nowego, wciąż to samo - zapewnia go North i podchodzi do drzwi na korytarz. - Wybacz, ale mam dużo pracy i chyba po prostu chcę pobyć sama, zanim powiem coś, czego będę żałować.

- North, ty zawsze najpierw robisz, później myślisz. Przywykłem już do tego.

Markus uśmiecha się do niej, a ona kręci głową i zamyka za nim drzwi. Opiera się o nie plecami i wzdycha nerwowo, wiedząc, że akurat w tym RK200 ma racje, North nie przywykła do czekania w bezradności. Cała jej osoba ukształtowała się w ogniu walki i dlatego nie umie usiedzieć teraz bezczynnie w oczekiwaniu na zmiany, które mogą nigdy nie nadejść, a ich bracia wciąż będą umierać na jej oczach. Stara się myśleć o opcjach, o tym, co jeszcze może zrobić, do czego się posunąć, by mieć realny wpływ na rzeczywistość i nie umie, nie chce wierzyć w to, że stoicyzm Markusa jest jedynym rozwiązaniem.

Patrzy na krzesło przy oknie i przypomina sobie szczupłą blondynkę, która składała jej propozycję nie do odrzucenia. A raczej, która de facto nie podała jej jeszcze żadnych konkretów poza subtelnym zasugerowaniem, że jej rozwiązania nie będą tak pokojowe. I North czuje się jeszcze bardziej osaczona i przyparta do muru, bo nie wie, czy trzymać się tego, co zna i z czym się nie zgadza, czy może zaryzykować i... zaryzykować także tę namiastkę pokoju, którą mają w tej chwili. Analizuje wszystkie za i przeciw; wszystkie przeszłe i niedawne wydarzenia i zagryza mocno usta, zanim obróci się i wyjdzie z biura pośpiesznym krokiem. Nie zatrzymuje się nawet na chwilę, nawet gdy ktoś ją zagaduje, bo wie, że jeśli przystanie, to już nie ruszy się dalej. Więc idzie. Przez korytarze, schody, drzwi wyjściowe i łapie pierwszą taksówkę, która wiezie ją do postindustrialnej części Detroit. Jest wczesne popołudnie, więc na terenie między dawnymi fabrykami kręcą się głównie młodzi ludzie, samochody dostawcze i pracownicy klubów i barów. North patrzy na wyłączony neon z napisem: Karma i jeszcze raz wartościuje w sobie wszystko, zanim popchnie ciężkie metalowe drzwi i wejdzie do środka. Przygaszone światła świetnie ukrywają rozmiar tego miejsca, a ona swobodnie idzie kilka kroków w stronę baru, zanim pojawi się koło niej postawny android.

- Rozmowa kwalifikacyjna? - pyta ją, a North mruży oczy, szczerze zaskoczona.

- Nie. Szukam Love... - przerywa jej wybuch śmiechu i android kręci głową.

- Nie wiem, co słyszałaś, ale jeśli potrzebujesz pomocy, to zaraz przyślę którąś z dziewczyn i na pewno coś wymyślimy. Szefowa nie zajmuje się wszystkimi znajdami osobiście.

- Chyba się nie do końca zrozumieliśmy i nie do końca wiesz, kim jestem.

- Ja wiem. Czekałam na ciebie - przerywa im głos i z ciemności wyłania się wysoka androidka o asymetrycznie ściętych włosach, ubrana w czarny garnitur. - Zapraszam, North.

Brunetka wskazuje jej drzwi na korytarz i rusza pierwsza, nie obracając się, by sprawdzić, czy szefowa Jerycha za nią idzie. North nigdy nie spotkała androidki tego modelu, egzemplarze z luksusowych linii trafiały do ich organizacji bardzo rzadko. Te albo zginęły w trakcie rewolucji jako jedne z pierwszych, gdyż bogaci ludzie, którzy je posiadali, raczej nie posiadali zbyt wielu skrupułów, albo, gdy miały szczęście, to odchodziły od swoich właścicieli z zapasem pieniędzy, umożliwiający im życie. A nie żebranie o pomoc w Jerychu. Widok LX12 na oświetlonym neonami korytarzu klubu ze striptizem nie jest czymś, czego North się dziś spodziewała i teraz idzie za nią, licząc, że pozna jej historię. Na pierwszym piętrze brunetka obraca się do niej i posyła jej przepraszające spojrzenie.

- Muszę coś załatwić, zajmie mi to sekundę, zaczekaj tu, proszę - mówi profesjonalnym tonem i znika za drzwiami. North czeka sekundę i też popycha lekko metalowe skrzydło, a jej oczom ukazuje się zupełnie inna część klubu. Z okazałą sceną, skórzanymi lożami, mniejszym, ale bardziej ekskluzywnie zaopatrzonym barkiem i przede wszystkim podestami dla tancerek. Grupa dziewczyn siedzi w loży najbliżej sceny i wszystkie patrzą na LX12, jakby była objawieniem jakiegoś boga, który postanowił zstąpić na ziemię, gdy ta jedynie wybiera jedną z dziewczyn i każe jej zająć się nowymi. Po czym obraca się i rusza w stronę wyjścia. North nie ma zamiaru udawać, że nie podsłuchiwała, a gdy androidka ją zauważa, jedynie posyła jej pobłażliwy uśmiech. - Wybacz, mamy kilka nowych dziewczyn. Love zazwyczaj sprawdza ich możliwości, zanim podzieli je na piętra, a dziś wszystko jest na mojej głowie. Wybrałaś sobie bardzo kiepski dzień na odwiedziny, wasza wysokość.

- Och, nie wiedziałam, że wymagacie umawiania się na godzinę.

- Jesteśmy bardzo zajęci, to miejsce to nie jakiś obskurny Eden - odpowiada chłodno LX12 i wchodzą na jeszcze kolejne piętro, gdzie brunetka otwiera drzwi i wpusza North do dużego biura z widokiem na klub. Ku zaskoczeniu North, przy biurku siedzi jeszcze jedna androidka tego samego modelu, ta jednak jest ubrana w czarny dres i ma niedbale związane włosy na czubku głowy. - Nie ma jej dziś, Zhao.

- Nie mówiła nic, że jej nie będzie. Mam dla niej... - pierwsza z androidem spogląda znacząco na North, a ta druga od razu podnosi się z krzesła i bez słowa wychodzi z biura.

- Sama widzisz, wszystko na mojej głowie. Przepraszam za moją siostrę, Zhao w przeciwieństwie do mnie... Powiedzmy, że nasze poprzednie położenie odcisnęło na niej większe piętno.

- Rozumiem - przyznaje North, a brunetka przytakuje jej delikatnym skinieniem głową i siada przy biurku, wskazując krzesło naprzeciwko siebie. - Więc zakładam, że ty jesteś Faye. Jej prawa ręka.

- Nazwała mnie tak? To mi schlebia, choć raczej nie poczuwam się do bycia jej prawą ręką. Ja po prostu pilnuję, by wszystko działało - odpowiada z uśmiechem. - Dobrze wiesz, kim jestem, wiesz kim jest Love, więc nie musimy sobie nic wyjaśniać na starcie, poza tym, co najważniejsze: co tu robisz, North?

- Love zaproponowała mi współpracę, powiedzmy, że dojrzałam do tego, by poznać jej warunki.

- To przez tę martwą WR400, która wyglądała jak ty? - pyta bez chwili zawahania się Faye, a North sztywnieje momentalnie.

- Skąd o tym wiesz?

- Chyba nie myślisz, że nie wiemy bardzo dokładnie, co dzieje się w Jerychu? Proszę cię, nie udawaj naiwnej. Musimy wiedzieć takie rzeczy, by być krok przed wami - odpowiada lekceważącym głosem i wzrusza lekko ramionami. - Smutna historia, mogliśmy jej wspólnie pomóc, ukryć ją, zapewnić warunki, z czasem dokumenty i drogę ucieczki. A tak, straciliśmy kolejną siostrę.

- Ja nie wiem, czy można wam ufać. Nie mogłam zaufać wam życiem obcej, przerażonej dziewczyny... - Faye unosi dłoń, przerywając wypowiedź coraz bardziej zirytowanej North.

- Nie roztrząsajmy tego, to nie wróci jej życia. Skupmy się na tym, jak doprowadzić do tego, by taka sytuacja więcej się nie powtórzyła, czyli faktu, że chcesz z nami współpracować.

- Chcę poznać warunki. Chcę wiedzieć, co robicie i co planujecie. I chcę... odrobiny sprawiedliwości.

- Jeśli chodzi o odrobinę sprawiedliwości, to może znajdziesz ukojenie w informacji, że zabójca tamtej dziewczyny miał wypadek. Już nie będzie mógł nawet ruszyć palcem, by kogoś skrzywdzić.

- Zabiliście go?

- Nie. Policja go wypuściła, bo brakowało dowodów, miał nieszczęśliwy wypadek samochodowy wracając z komisariatu. - Faye mówi to takim głosem, jakby oświadczała największą objawioną prawdę. Jednak jej uśmiech zdradza prawdziwe uczucia związane z tym wydarzeniem. A Nort odpowiada jej dokładnie takim samym uśmiechem. - Jednak jeśli chodzi o resztę, to nie podamy ci się na tacy, jeśli na to liczysz. Sama wiem doskonale o twojej rozmowie z policją, ale skoro Love uznała, że może pokazać ci ułamek swoich możliwości, to chyba powinnyśmy porozmawiać z nią. Mam nadzieję, że masz czas, czeka nas mała wycieczka na przedmieścia.

Faye podnosi się zza biurka, a North przytakuje jej i patrzy, jak brunetka narzuca na siebie płaszcz i otwiera drugie drzwi gabinetu. Tymi schodami wychodzą bezpośrednio na tyły budynku, gdzie stoi zaparkowane czarne, sportowe auto. Brunetka otwiera drzwi od strony pasażera przed North, po czym sama wsiada za kierownicę.

- Odebrałam wrażenie, że Love nie ma dziś dla nikogo. Jestem zaszczycona, że zrobi dla mnie wyjątek - rzuca kpiąco, a Faye śmieje się dźwięcznie.

- Proszę cię, nie umniejszaj sobie, nie pasuje to do ciebie ani trochę. Wszyscy, którzy mają rozum, wiedzą, jak ważna jesteś i że trzeba się z tobą liczyć. - Brunetka uśmiecha się do niej w taki sposób, że North ma wrażenie, że to jej pierwszy szczery wyraz twarzy. - I Love dziś nie prowadzi interesów, jest raczej... niedysponowana.

- To znaczy?

- Z całą pewnością ci to wyjaśni ze szczegółami. Masz kiepski dzień, bo Alexander też jest poza klubem, więc jesteś skazana na mnie.

- Wybacz, że psuję ci plan dnia - mówi z przekąsem North, już nawet nie bo jest rozdrażniona, co ma poczucie, że może się śmiało droczyć z Faye.

- Nie powiedziałabym, że psujesz mi dzień, choć pewnie dopiero z czasem ocenię nasze pierwsze spotkanie.

North odpowiada jej uśmiechem i przygląda się chwilę brunetce, która nie odrywa wzroku od drogi, nawet jeśli mogła włączyć po prostu autopilota. Zamiast tego prowadzi sama, znacząco przekraczając dozwoloną prędkość w miejscach, w których wie, że nie natknie się na kontrolę, czy fotoradar. Kierują się do dzielnicy z okazałymi domami jednorodzinnymi: nie jest tu tak nowobogacko, jak w miejscu, z którego pochodzi Markus, tu raczej dominował klimat przedmieść idealnych do wychowywania dzieci, nie do prowadzenia wystawnego, artystycznego życia. Faye parkuje pod dwupiętrowym domem z zadbanym ogrodem i doniczkami kwiatów na parapetach, które jasno wskazują na to, że właściciele dbają o to miejsce. Brunetka nie dzwoni do drzwi, tylko otwiera je swoim kluczem i zaprasza North gestem do środka. Dom jest urządzony jak z katalogu meblowego, jednocześnie nie wygląda jak muzeum. Na wieszaku wiszą różne kurtki i płaszcze, a pod nim kilkanaście par butów. Kątem oka North zauważa w kuchni brudne naczynia, dwa kubki po kawie, a w salonie koc rozrzucony na fotelu wygląda, jakby ktoś przed chwilą spod niego wstał i zostawił niedoczytaną książkę na stoliku obok.

- Jest na górze, chodź za mną. - Faye rusza schodami na piętro, gdzie pierwsza wchodzi do głównej sypialni. North zatrzymuje się na chwilę i spogląda na zdjęcia w ramkach, które wiszą na ścianie. I ma ochotę się roześmiać. To były fotografie z dzieciństwa jakiejś blondwłosej dziewczynki i inne, ciemnowłosego chłopca z różnych etapów ich dorastania, a później już ich wspólne. North poznaje Love, choć ta na zdjęciach wygląda zwyczajniej, bardziej codziennie, mniej oszałamiająco. Jednak można było się nabrać na to wszystko z łatwością. Na tę iluzję życia. - North? - Brunetka wychyla się z sypialni i pogania ją wzrokiem, ale ona dalej stoi przed zdjęciem ślubnym, na którym szatyn w niebieskim garniturze trzyma w ramionach blondynkę w bardzo krótkiej satynowej sukience i całuje ją namiętnie.

- To wygląda bardzo prawdziwie.

- To akurat jest prawdziwe - odpowiada głos Love, która stoi w drzwiach, obok swojej przyjaciółki. - Alexander jest najprawdziwszą rzeczą w tym całym przedstawieniu.

- Ciekawe... - mówi North i obraca się do blondynki, która ku jej zaskoczeniu, wygląda naprawdę kiepsko. Jakby była chora, jakby jej oprogramowanie nawaliło i nie zaczytało jej pełni kolorów, a, co najbardziej przerażające, pod jej nosem znajduje się cienka smuga czerwonej krwi. - Co to jest?

- Och, to ciągle się dzieje? - pyta zatroskanym głosem Faye i popycha blondynkę do wnętrza pokoju, a dokładniej prosto do łóżka. North wchodzi za nimi i patrzy, jak Love kładzie się w pościeli, a brunetka przetrząsa swoją torebkę i w końcu wyjmuje z niej cienką strzykawkę z jaskrawo czerwoną substancją. Wbija igłę w butelkę Tyrium stojącą przy łóżku i gdy płyn nabierze barwę krwi, podaje ją blondynce. - Martwi mnie to, system powinien się już ustabilizować.

- Jest ustabilizowany, to "odwodnienie'. Nie chciałam sobie rozwodnić krwi Tyrium, więc piłam go mniej. Wciąż mam włączone oszczędzanie energii, więc nawet spacerowanie do szafy i z powrotem powoduje taką reakcję. Potrzebuję jeszcze kilku dni, żeby wszystko na pewno się unormowało - odpowiada Love i przenosi spojrzenie na North. - W tej chwili jestem ciekawsza, co ciebie sprowadza do mojego domu.

- Musisz funkcjonować na Tyrium. To podstawa naszego życia, tego nie oszukasz.

- Och, więc znów będziemy mówić o mnie - wzdycha lekceważąco Love i wkłada do butelki słomkę, po czym pociąga duży łyk czerwonego płynu. - W moim obiegu płynie Tyrium, ale jego specyfikację techniczną omów sobie z Faye przy innej okazji. Teraz powiedz mi, co tu robisz.

- Nie mogę dłużej siedzieć bezczynnie. Nie potrafię. Nie mogę już znieść tego, że nie mam narzędzi, by pomagać realnie, nie tylko medialnie. Zaczynam się bać, że... stanęłam po złej stronie.

- Cóż, możesz i stać po stronie aniołów, ale to nie czyni cię od razu jednym z nich - wtrąca Faye, która zbiera ubrania rozrzucone na fotelu i gdy je uprzątnie, wskazuje North by zajęła to miejsce, a sama siada obok blondynki na łóżku. - Obwiniasz się o śmierć tamtej dziewczyny, ale to nie twoja wina. Próbujesz grać według nierealnych do przestrzegania zasad.

- Tak, zaczynam to dostrzegać - wzdycha nerwowo North, a Faye uśmiecha się do niej ciepło, niemal pocieszająco.

- Lepiej wcześniej niż później - dodaje jeszcze brunetka, a Love przygląda się im obu z zaciekawieniem godnym drapieżnika poszukującego swojej kolejnej ofiary.

- Więc chcesz z nami współpracować? - pyta w końcu blondynka, pociągając kolejny łyk Tyrium przez słomkę. North śmieje się i wzrusza ramionami.

- Nie, bo nie wiem, jak miałoby to wyglądać.

- I tu właśnie mamy problem, bo nam zależy na twojej współpracy, a tobie na narzędziach do skutecznej walki. Jesteśmy w sytuacji, gdy jednocześnie ty nie chcesz popełniać przestępstw, a my na pewno nie zdradzimy ci wszystkiego już na starcie. Nasza działalność opiera się na zaufaniu, moja droga. A to buduje się z czasem.

- Więc mamy impas. Czy może masz jakiś pomysł na dobre wyjście z tego? Bo mnie zależy na tym, by sytuacja z tą dziewczynką zakatowaną przez partnera się nie powtórzyła.

- Nie. To jest tylko część tego, czego chcesz tak naprawdę, North. Tak naprawdę chcemy tego samego: zmienić świat. Żyć na prawdziwej równi z ludźmi, nie na jakiś wyżebranych okruchach wolności. Niestety takiej równości nie zdobywa się rozmowami, tylko bronią - mówi pewnie Love, a ona unosi kącik ust w uśmiechu i łapie drobny przedmiot, który rzuca w jej stronę blondynka. North ogląda uważnie elektroniczną strzałkę i gdy przenosi wzrok na Love, ta zabiera dalej głos. - To urządzenie zostało zaprojektowane w CyberLife, poznam wszędzie ich... podpis technologiczny. Jednak nie przyznają się do tego oficjalnie, nie wezmą na siebie odpowiedzialności za tworzenie broni, która może zagotować Tyrium w ciele androida w kilkanaście sekund, może w minutę w przypadku zaawansowanego modelu. Idealne usmażenie systemów i komponentów, niemożliwe do naprawienia.

- Skąd to masz?

- Pewien znajomy agent federalny mi ją sprezentował - odpowiada z kpiącym uśmiechem Love, a North ponownie spogląda na strzałkę i na nią.

- Dlatego jesteś w takim fatalnym stanie, prawda? Jakim cudem w ogóle żyjesz, jeśli to działa tak, jak mówisz?

- Nawet najbardziej zaawansowany android to wciąż nie ja - przyznaje z całkowitym brakiem jakiejkolwiek skromności blondynka i unosi butelkę w stronę North w geście niemal przypominającym toast. - Moje Tyrium jest normalnie gęściejsze, by przypominać ludzką krew. To mnie uratowało, ta czerwona substancja w moim obiegu.

- Nie wzięli jej pod uwagę?

- Nie, byli na to za głupi. Poza tym to raczej nie miała być broń na mnie, raczej prototyp, który, jeśli będziemy mieć pecha, pójdzie do masowej produkcji. Dostaną go federalni, gliniarze, czy, dzięki dostępowi do broni w tym kraju, pewnie i pierwszy lepszy sąsiad...

- Znów będą mordować nas na ulicach... - szepcze lodowatym głosem North. - Chcesz, żebym to zatrzymała, żeby nasz dział technologii to przeanalizował i chcesz, żebym zrobiła aferę w mediach. Dajesz mi to, czego tak mi brakuje w obecnej sytuacji: broń, dowód na to, że władze ludzi nie są nam przychylne, jeśli wyposażają FBI w coś takiego.

- Tak, ale musisz być sprytna, nikt nie może dojść do tego, skąd to masz - upomina ją Faye. - Jeśli potrzebujesz pomocy, możemy stworzyć razem wiarygodną historię, której nie uda się prześwietlić ani mediom, ani władzom.

- A ten agent? - pyta North, ale Love uśmiecha się do niej w taki sposób, że nie musi dodawać nic więcej. Więc odpowiada jej tym samym. - Dobrze, skoro on nie będzie problemem, to przede wszystkim musimy dowiedzieć się, czy on nie był jedynym noszącym przy sobie takie cudo morderczej techniki.

- Och, jak poczuję się lepiej, to jest pewna osoba, którą mogę o to spytać - zapewnia je Love, a Faye tylko śmieje się cicho pod nosem i podnosi z łóżka.

- Muszę wracać do klubu, przez waszą nieobecność wszystko jest na mojej głowie - tłumaczy brunetka. - Skontaktuj się z Zhao, podobno ma dla ciebie jakieś informacje, ale nie chciałam wchodzić w szczegóły. North, czy jedziesz ze mną? - North spogląda to na jedną, to na drugą, ale zanim zdąży odpowiedzieć, odzywa się Love.

- Nie, chcę jeszcze trochę porozmawiać z North, jeśli już mnie odwiedziła. - Faye przytakuje i żegna się z nimi uśmiechem, a po chwili słychać już jej kroki na schodach. - Jeśli będziesz miała jakieś wątpliwości, czy pytania, to uderzaj od razu do niej. Mnie czasem brakuje... opanowania, a Faye jest w nim mistrzynią, dlatego trzymam ją tak blisko.

- Jak w ogóle ją poznałaś? To unikatowy model, a ona i jej siostra...

- Myślę, że Faye opowie ci szczegóły w swoim czasie, jeśli będzie na to gotowa - mówi dość beznamiętnym tonem Love, uciekając od tematu najdalej jak się da, ale w tej samej chwili kąciki jej ust unoszą się delikatnie. - Ona była pierwszą, którą uratowałam. Znalazłam je, gdy chowały się w pustostanach w okolicy klubu, najpierw pomagałam im tam, ale to było niebezpieczne, więc zabraliśmy je do mieszkania z Alexem. Nie opuszczały go przez miesiąc, aż uporządkowaliśmy sprawy w klubie i mogliśmy funkcjonować tam. Bez strachu. Ona jest drugą osobą, która dowiedziała się, kim naprawdę jestem. Zhao wciąż wierzy w to, w co chce wierzyć...

- Widać masz swój typ - śmieje się North i przesiada na łóżku, w miejscu, w którym przed chwilą siedziała jeszcze Faye. - Żądne krwi androidki, które dzielą z tobą podobne traumy.

- Można powiedzieć, że takiemu typowi osoby najłatwiej mi zaufać.

North przyznaje jej rację, choć przede wszystkim ma ochotę powiedzieć, że jej zazdrości, ale się przed tym powstrzymuje. W końcu aż za dobrze wie, co siedzi w głowie blondynki - doświadczyła tego chaosu, tych poszarpanych skrawków różnych osób, które jak połamane puzzle ułożyły się w obraz Love, którą poznała. Zazdrości jej czegoś zupełnie innego, zaufania do otaczających ją osób i przeświadczenia o własnej nieomylności. North nie przyzna się nigdy do tego głośno, ale czasem czuje się samotna, bo jedyną naprawdę bliską jej osobą był przez chwilę Markus, zanim poglądy na polityczne działania Jerycha wyrosły między nimi jak mur. Nigdy nie przyjaźniła się z pozostałą dwójką założycieli, czy innymi osobami w organizacji. Unikała ich, bo bała się otworzyć, bała się, że jeśli zdradzi komuś za dużo, to da mu tym samym oręże, którym będzie najłatwiej ją skrzywdzić. W przypadku Love czuje coś zupełnie innego, czuje właśnie to porozumienie, które blondynce pozwala pokładać zaufanie w Faye, czy w niej samej. Dlatego zostaje w jej domu, w jej łóżku i rozmawia, jak chyba nigdy wcześniej z nikim innym. Szczerze, bez wstydu i bez strachu, że zostanie oceniona. Aż kilka godzin później na schodach rozlega się odgłos ciężkich kroków i North momentalnie czuje się zaatakowana przez własny niepokój, nawet jeśli nie widzi osoby, która wchodzi do pokoju, a uśmiech na ustach Love powinien ją uspokoić. Czuje za to aromat papierosów, potu i ciężkich, męskich perfum, które dominują wszystkie inne zapachy.

- Love, nie wspominałaś, że będziesz mieć gości. Muszę wziąć prysznic, ale później mogę śmiało iść spać do pokoju gościnnego, jeśli twoja randka ma zamiar zostać na noc - mówi głos o charakterystycznym londyńskim akcencie, kolejne kilka kroków i North w końcu obraca się, by spojrzeć na szatyna. - Och, wasza wysokość - śmieje się, kłaniając się przed nią z szelmowskim uśmiechem.

- Alex, zachowuj się - strofuje go, wyraźnie rozbawiona Love, a on podchodzi do niej i kradnie jej krótki pocałunek, zanim zniknie w łazience. - Wybacz, zawsze mówiłam mu, że bawi mnie jego poczucie humoru i czasem zapominamy oboje, że inni mogą go nie podzielać.

- Nie, po prostu wziął mnie z zaskoczenia...

- To moja specjalność, z nią było tak samo - śmieje się Alexander i gdy North teraz spogląda w jego stronę, widzi, że szatyn zdążył ściągnąć z siebie podkoszulek. Mierzy wzrokiem jego wyrzeźbiony tors i kilka znajdujących się na nim tatuaży, gdy Alex opiera się dłonią o górę futryny, pochylając się przy tym lekko do przodu. - To mam wam dziś zostawić dużą sypialnię, czy może do was dołączyć?

- Nie. North, jeśli zostanie na noc, to w sypialni gościnnej. Niezależnie jakbym nie była pod wrażeniem jej urody i uroku, to wciąż jestem zmęczona - śmieje się Love, a Alex przytakuje blondynce, nie spuszczając z niej wzroku. - I przede wszystkim nie sypiamy ze współpracownikami.

- Och, w takim razie jestem zaszczycony, wasza wysokość i nie mogę się doczekać nadchodzącej współpracy - oświadcza szatyn, przenosząc wzrok na North i posyłając jej tak bezczelnie wręcz czarujący uśmiech, że ta pierwszy raz w życiu musi przyznać, że czuje do jakiegoś mężczyzny nić sympatii, a nie jedynie strach i pogardę. - Więc...

- Prysznic, Alex. Porozmawiamy, gdy spod niego wyjdziesz - wtrąca karcącym głosem Love, a on puszcza do niej oko i zamyka za sobą drzwi do łazienki.

- Więc jesteś pod wrażeniem mojej urody i uroku? - śmieje się North.

- Oczywiście, ale naprawdę mamy zasadę, by nie mieszać żadnych uniesień, czy to romantycznych, czy erotycznych, z życiem zawodowym. To by wszystko skomplikowało.

- Mogę spytać, jak zaufałaś jemu? Nie pasuje do twojego typu.

- Typ i upodobania nie mają najmniejszego znaczenia w obliczu tego, gdy ktoś prawie nic o tobie nie wiedząc, jest gotowy umrzeć dla ciebie. Dlatego nie lubię typu bohatera. Ten stojący po stronie aniołów, poświęciłby mnie dla dobra większości. Alex raczej wolał wywrócić swoje dotychczasowe życie do góry nogami, w imię mojego zaufania.

- Dlaczego? - pyta bezpośrednio North, a Love wzrusza ramionami i milczy dłuższą chwilę, szukając odpowiednich słów. W sypialni panuje kompletna cisza, którą zakłóca jedynie szum prysznica w pomieszczeniu obok.

- W imię miłości - odpowiada w końcu, a kobieta naprzeciwko niej, posyła jej chłodne spojrzenie. - To prawda. Tak samo, jak powiem, że zrobił to w imię wolności, bycia sobie szefem, patrzenia ze mną, jak ten świat płonie... Jest wiele powodów i każdy z nich będzie prawdziwy. Możesz sama go kiedyś o to spytać, na pewno z chęcią ci o tym opowie. Lubi się chwalić tym, jak mnie zdobył.

- To dość przedmiotowe.

- Miałam na myśli, że zdobył moje zaufanie - śmieje się Love, kręcąc głową.

- Ale kiedy... - North przerywa na chwilę, jakby nie była pewna, czy chce zadać to pytanie, by nieświadomie nie obrazić blondynki i jej partnera. Nie zna jej na tyle, by wiedzieć, na ile może sobie pozwolić, a co by nie powiedzieli o niej jej oponenci, to North jest sprytna i wie, w kim nie robić sobie wrogów. - To mężczyzna. I to mężczyzna z kryminalnym resume, którego poznałaś w klubie ze striptizem. Skąd w ogóle wiedziałaś, że możesz mu ufać? Że nie skończysz martwa w jakimś rowie.

- Nie wiedziała tego. Zaryzykowała - mówi Alexander, znów stojąc w drzwiach łazienki, a North spogląda na niego i dodaje do listy kolejną rzecz, której będzie mogła odrobinę zazdrościć Love.

Miłości.

Dzień dobry, radośnie wróciłam z urlopu, kupiłam bilety na Taylor więc zszedł ze mnie stres i trochę nadrobiłam pisanie tego ficzka, więc czuje trochę więcej motywacji.

Wybaczcie dłuższą przerwę i mam nadzieję, że ten dłuższy rozdział wam to trochę wynagrodził.

Trzymajcie się tam, w to lato.

K.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top