♛ I eat boys like you for breakfast
22.05.2039
Poranek zaczął się dla nich wyjątkowo nieprzyjemnie, dostali informację o znalezieniu ciała w jednym z apartamentów w centrum miasta. I nic nie wskazywało na to, że ta sprawa może być jakoś powiązana z prowadzonym przez nich śledztwem, dopóki nie potwierdzono, że martwy mężczyzna kilka lat temu pracował dla CyberLife, jako ich przedstawiciel prawny w Waszyngtonie. To od razu wzbudziło zainteresowanie Kamskiego i Andersona, którzy nie zdążyli jeszcze nawet wejść do swojego biura, gdy już musieli z niego wyjść.
Elijah wciąż czuł się niespokojny po wczorajszej rozmowie z Lavrą Wallace i nie zamierzał w żaden sposób komukolwiek się z tego zwierzać, ale miał poczucie, że prędzej czy później będzie musiał. Oczywiście jeśli już wybierze, z kim o tym porozmawia, to na pewno nie będzie to Chloe. Zwłaszcza że blondynka dziś rano postanowiła kompletnie zignorować jego pytanie o to, czy ma jej kupić kawę, sprawiając wrażenie obrażonej na niego. A on nie miał czasu zastanawiać się, czym tym razem mógł ją znów urazić. Jego samopoczucia nie poprawiła też informacja, którą podała im Maya.
– Zginął ostatniej nocy, około dwunastu godzin temu – mówi androidka, gdy wejdą już do przestronnego penthouse'u w jednym z najwyższych budynków w mieście. A Kamski przystaje w pół kroku, uświadamiając sobie, że gdy on gapił się na panią Wallace, ich podejrzana urzędowała w centrum.
– Jakieś ślady?
– Żadne. To ostatnio aż nazbyt częsta sprawa – rzuca kpiąco Maya i kręci głową. – Ofiara ma poderżnięte gardło, oficjalna przyczyna śmierci to wykrwawienie się, ale puściłam szybką diagnostykę i w jego krwi znalazłam ciekawą substancję. Coś na kształt roofie, choć w tym wypadku, gdy poda się jej za dużo, to następuje zatrzymanie akcji serca. W mniejszych dawkach powoduje unieruchomienie ciała. Jest się w pełni świadomym, słyszy się, czuje, ale nie można ruszyć nawet palcem.
– To nowość. Zazwyczaj ofiary nie miały we krwi takich wynalazków – stwierdza Connor i spogląda w stronę drzwi wejściowych.
– Włamanie?
– Brak jakichkolwiek śladów, musicie przejrzeć monitoring, może zabójca był znajomym ofiary, może ofiara go wpuściła, bo drzwi były zamknięte od wewnątrz.
– A balkon? – pyta Elijah, podchodząc do okna.
– To dwudzieste piąte piętro. Raczej nikt nie wspiął się na taką wysokość niezauważony. Mógł zeskoczyć z dachu, ale drzwi balkonowe też były zamknięte, więc nie wiem, w jakim stopniu ta teoria znajduje potwierdzenie.
– Jasne. A list? – pyta Kamski, a Maya kręci głową.
– Nie tym razem, poruczniku.
– Ciekawe... – mruczy pod nosem Elijah i nagle sobie o czymś przypomina, sięga do kieszeni po strunowy woreczek z białą chusteczką w środku. – Możesz mi sprawdzić na szybko, jaka to szminka?
– Chcesz zrobić prezent swojej dziewczynie, poruczniku? – śmieje się Maya, ale Kamski patrzy na nią tak chłodno, że dziewczyna od razu się reflektuje. Bierze chusteczkę w dłoń i dotyka rozmazanego śladu szminki. – To szminka Diora, a dokładniej dwa kolory zmieszane w jeden, by jak najbardziej przypominać ten odcień z listów podejrzanej, ale to nie MAC.
– Dostałeś kolejny list? – dopytuje Connor.
– Nie, to szminka Lavry Wallace.
– Skąd masz jej szminkę? – Elijah nie odpowiada na kolejne pytanie Andersona, tylko idzie obejrzeć ciało.
Ofiara siedzi w fotelu z dłońmi opartymi na podłokietnikach, a jej głowa przechyla się do tyłu, ukazując miejsce, w którym została rozcięta skóra, żyły, ścięgna. Maya wciąga na włosy kaptur swojego uniformu i wkłada rękawiczki, zanim podejdzie znów do ciała i zacznie tłumaczyć, że musiał zostać zamordowany bardzo ostrym narzędziem i z bardzo dużą siłą, ale bardziej ją zastanawia, jak została podana mu trucizna. W pokoju nie ma żadnych szklanek po niedopitych napojach, czy, przy wstępnych oględzinach, techniczka nie zauważyła też żadnych śladów po igłach. Robią też obchód po mieszkaniu, rozmawiają z pozostałymi pracującymi technikami, ale obaj policjanci doskonale zdają sobie sprawę, że dopóki nie dowiedzą się więcej o ofierze, to nie ma szans, by udało im się powiązać tę sprawę z ich śledztwem w bezpośredni sposób. Dlatego postanawiają wrócić na posterunek i dać pracować technikom w spokoju, nie wchodząc im pod nogi. Szczególnie, że Elijah chyba naprawdę nie odpoczął wystarczająco po ostatnim wieczorze w Karmie, bo wpada na jednego z pracujących oficerów.
– Wszystko wskazuje, że sprawcą jest android – zaczyna mówić Anderson, gdy zjeżdżają windą na parking. – Ludzie zawsze zostawiają po sobie jakieś ślady, a tu znów nie ma nic. I jeszcze kwestia zamknięcia mieszkania? Nasza podejrzana stała się pieprzonym czarodziejem?
– To chyba nie ona. Nie było listu i ona raczej woli broń palną, a nie białą. Skoro ofiara była unieruchomiona, to czemu nie został zastrzelony z bliskiej odległości, jak pozostali?
– Dostaniemy monitoring, to będziemy mogli powiedzieć coś więcej. Kto wie, kogo na nim zobaczymy. I o ile oczywiście jest jakiś monitoring, a nie tak, jak w poprzednich wypadkach. Choć muszę przyznać, że profil zawodowy tego typa idealnie wpasowuje się w profil ofiar Sophie.
– Tak. Jednak brakuje zbyt wielu klasycznych dla niej elementów. A nie wydaje mi się, by miała teraz nagle zmienić repertuar...
– Wie, że jej szukamy, może chce odsunąć od siebie podejrzenia o kolejne zbrodnie?
– Ona mi zostawia listy, Anderson. Ona chcę być gwiazdą w swoim własnym show, chce byśmy za nią gonili. A tu jest zupełnie inaczej, tu zabójca ewidentnie nie chciał dać nam najmniejszej poszlaki.
– Więc wracamy do teorii, że mogą być ich dwie?
– Na razie nie mam żadnych teorii, dopóki nie będziemy mieć jakiegoś mocnego powiązania tej sprawy, ze sprawą Sophie.
– Jasne – przytakuje Anderson i żaden z nich nie zaczyna kolejnego tematu.
Connor niespecjalnie ma ochotę odzywać się na temat tego, jak minęło mu wczorajsze popołudnie, gdy cały dzień walczył z przemożną ochotą, by wyrwać się z domu, by pojechać do baru i znów upić się do nieprzytomności. Dlatego spróbował złapać się wszystkich znanych mu możliwości, by tego uniknąć. Obdzwonił wszystkich znajomych, którzy jeszcze się do niego odzywali, ale niestety każdy z nich miał inne plany, niż niańczenie go, a Connor też specjalnie nie nalegał na pomoc, wiedząc, że jeśli znalezienie sobie zajęcia zawiedzie, to jednak pojedzie do baru. I gdy nawet Chloe powiedziała mu, że nie wyjdzie dziś z domu, bo zarwała wczorajszy wieczór, dlatego musi nadrobić zaległości przed poniedziałkiem, to Connor niewiele myśląc, złapał kluczyki i wsiadł do samochodu. Pojechał pod bar, ale im dłużej siedział przed nim w aucie, tym miał mniejszą motywację, by wyjść. Więc ostatecznie znów włączył silnik i pojechał na swoje pierwsze spotkanie AA.
Zaraz po wejściu na posterunek wracają do rozmowy nad sprawami bieżącymi, Connor oferuje się, że to on pójdzie do Chloe, by poprosić ją o analizę monitoringu i dowiedzenie się jak najwięcej o ostatniej ofierze. Elijah za to zamierzał iść do biura, ale w połowie drogi usłyszał wściekły krzyk Amandy.
– Kamski! Natychmiast do mojego biura! – Zaskoczony, od razu spełnia jej życzenie i zmienia obrany kierunek. Nie raz było mu dane widzieć panią kapitan wściekłą, ale dziś ma wrażenie, że jej złość osiąga jakiś nowy poziom. I, co najgorsze, jest skierowana bezpośrednio na niego. Zamyka więc za sobą drzwi, zanim zbliży się do krzesła, jednak nie dane jest mu nawet usiąść, gdy Amanda wybucha. – Jesteś mi w stanie wyjaśnić w jakiś sposób, czemu mój najlepszy porucznik zachowuje się jak pieprzony, głupi oficer w pierwszym tygodniu pracy?! Dlaczego, do cholery, po tylu latach w policji, teraz ci się zachciało być pieprzonym bohaterem i działać poza podręcznikiem? Ty myślisz, że co? Jesteś nieomylny i nikt się nie dowie?
– O czym ty mówisz, Amando?
– O tym, że bez żadnego nakazu śledzisz Alexandra Wallace'a i jego żonę.
– Obserwuję ich klub, bo wydaje mi się, że może się tam ukrywać podejrzana.
– Och. Wydaje ci się. Tak, twoje przeczucie będzie dowodem nie do obalenia, jeśli państwo Wallace postanowią wytoczyć nam proces.
– Wallace to kryminalista, nie pójdzie do sądu.
– Tak, tu masz rację, tacy ludzie, jak Wallace nie grają czysto i nie postanowią cię zdyskredytować w sposób legalny – przyznaje mu Amanda, a Elijah już ma zacząć się tłumaczyć, ale ona sięga po swój komputer i zaczyna nerwowo klikać. – A może, to twoje przeczucie w sprawie podejrzanej, to gówno prawda? Może to raczej ładne, sensowne kłamstwo, które ma przykryć to, że ty i pani Wallace bawicie się całkiem dobrze w swoim towarzystwie?
– Co? – Amanda obraca do niego ekran swojego komputera, a Kamski czuje, jak śniadanie podchodzi mu do gardła, gdy widzi folder ze zdjęciami. Zdjęciami przedstawiającymi jego wczorajszą wizytę w Karmie. Musi przyznać, że ktoś, kto wyciął je z monitoringu klubu, naprawdę się popisał, ponieważ na wszystkich Elijah wygląda na bardzo zadowolonego z wieczoru. Trzyma dłoń Lavry na stoliku, pije drinka, mierząc wzrokiem jej zgrabne ciało, trzyma półnagą, całującą jego szyję blondynkę za ramiona, lub całuje się z nią na pożegnanie. Wszystkie zdjęcia są aż nazbyt sugestywne. I z całą pewnością mogą zakończyć jego karierę.
– Wytłumacz mi to, Elijah.
– Najpierw powiedz mi, skąd je masz? Wallace postanowił się nimi z tobą podzielić, po tym jak nasłał na mnie swoją żonę?
– Nie, nie dostałam ich od Alexandra Wallace'a. Gdyby tak było, nie byłabym aż tak wściekła, tylko uznałabym, że właściciel klubu, który jest podejrzany na kilometr, jest też na tyle głupi, by próbować z nami pogrywać.
– Więc? Kto ci je wysłał?
– Radny Jake Clifford. Mówi ci to coś? – Elijah mruży oczy, próbując przywołać to nazwisko, ale nie do końca jest w stanie je z czymś powiązać. – Następny burmistrz Detroit, jeśli sondaże nie kłamią. Ma takie poparcie, że trudno byłoby go pokonać, niezależnie jakiego fikołka by odwinął. Ważniejsze jest to, że to on wprowadził ustawy miejskie, które umożliwiły androidom pracę w służbach mundurowych na tych samych warunkach, które mają ludzie.
– I skąd on ma te zdjęcia?
– Dostał je od zatroskanego obywatela – rzuca ociekającym wściekłością głosem Amanda i niemal świdruje Kamskiego spojrzeniem. – Nie ma znaczenia, od kogo je dostał, ale że je dostał. Ten człowiek ma znajomości w FBI, bo był kiedyś agentem, ale rzucił to dla polityki. I teraz pisze do mnie maile, czy twoja relacja z panią Wallace nie wpływa na twoje śledztwo i, co najważniejsze, poddaje w wątpliwość to, czy w ogóle DPD wciąż powinno prowadzić tę sprawę.
– Chcę ją nam zabrać i oddać jakiemuś koledze z FBI – mruczy pod nosem Kamski, a kapitan mu przytakuje. – Chyba widzisz to samo, co ja, Amando? On szuka pretekstu tam, gdzie go nie ma.
– Nie ma?! Elijah! Ty wczoraj w klubie ze striptizem obłapiałeś żonę mężczyzny, który widnieje jako wasz podejrzany w sprawie zabójstwa agenta federalnego!
– Nikogo nie obłapiałem! Jak już to ona mnie! Nie dotknąłem jej, poza odsunięciem jej od siebie i zaraz przerwałem ten niedorzeczny pocałunek!
– I kto ci w to uwierzy?
– Słucham? Przecież klub ma monitoring, jeśli udostępnią go... – zaczyna, ale sam sobie przerywa i wybucha śmiechem, po czym kręci głową i chowa twarz w dłoniach. – Wpadłem po uszy w gówno przez tę sukę.
– Daj spokój, pani Wallace to tylko urodziwe narzędzie – stwierdza bardzo chłodno Amanda i znów przenosi wzrok na ekran. – Teraz lepiej pomóż mi napisać odpowiedź dla radnego. Najlepiej taką, w której się kajasz i obiecujesz przekazanie sprawy innemu porucznikowi na naszym posterunku.
– Nie mogę stracić tej sprawy.
– Ale właśnie to robisz i to przez własną głupotę, Elijah. – Kamski bierze wdech i spogląda na wiadomość, którą Clifford przesłał kapitan Stern dziś rano. Patrzy na zdjęcie mężczyzny dołączone do stopki i wtedy to do niego dociera, to kogo widział wczoraj w klubie. To na czyich kolanach wczoraj wylądowała Lavra, gdy on postanowił się wycofać.
– Władza... – mówi cicho, podnosząc się z krzesła i zaczynając krążyć po biurze w taki sposób, jakby nagle przypomniał sobie, że musi wyrobić jakiś limit kroków. – To jest jej ruch. Jej popisywanie się, jak ma wielką władzę. Tym mi przecież wczoraj groziła.
– A mógłbyś mówić odrobinę jaśniej, Elijah? Na twoim miejscu formułowałabym pełne, logiczne zdania, gdyby to mnie grunt palił się pod nogami i moja kariera wisiała na włosku.
– Odpisz mu, że nie podejmiesz żadnych kroków, jeśli nie ujawni źródła pochodzenia tych zdjęć. Poza tym zaznacz, że pan Wallace nie jest już w żadnym stopniu naszym podejrzanym, oraz że to, co twoi funkcjonariusze robią poza godzinami służby, jest ich prywatną sprawą. Jeśli oczywiście nie łamią prawa – mówi Elijah, biorąc głęboki wdech. – Nie zrobiłem nic nielegalnego. Nie ma nic nielegalnego w tym, jakbym był tam tylko w celu wypicia kilku drinków i... powiedzmy to w jakiś cenzuralny sposób, w celu ulegnięcia wdziękom pani Wallace.
– I niby dlaczego mam napisać takiego maila i zaryzykować jeszcze swoją karierę? Możesz mieć wrażenie, że masz u mnie jakąś taryfę ulgową Elijah, ale to nieprawda. Na pewno nie masz jej teraz i nigdy nie miałeś jej w aż takim stopniu, bym uratowała cię z takiego bagna.
– Zrobisz to, Amando, bo to nie jest prawdziwa groźba. To tylko pokaz siły. To jej atak. Lavra Wallace próbuje mi udowodnić, że jest nie do ruszenia, bo ma w kieszeni wpływowego polityka. I to pewnie nie jednego. Jest naprawdę dobra w tym, co robi.
– To poważne oskarżenia, Elijah. Nie mogę odpisać przyszłemu burmistrzowi Detroit, że podejrzewasz go o romansowanie ze striptizerką.
– Widziałem go wczoraj w Karmie. Widziałem, jak Wallace popchnął swoją drogą żonę w stronę stolika, przy którym siedział Clifford i zapewne jego koledzy z politycznego podwórka. Nie minęło pół sekundy, a ona już siedziała na jego kolanach, świecąc mu przed twarzą swoimi idealnymi cyckami.
– Jestem w stanie w to uwierzyć, tylko to wciąż słowo przeciwko słowu. Bo należy być pewnym, że jego obecności nie została uwieczniona na żadnych zdjęciach.
– Och, z całą pewnością uwieczniono jego wizytę. Clifforda, jego kolegów i pewnie nie tylko ich. Ten klub ma wielu innych, wpływowych gości, na których Wallace'owie zbierają haki, oferując im przy tym dobrą zabawę, drogą whisky i niewątpliwą urodę ich tancerek.
– I w jaki sposób powiedzenie, że Wallace nie jest już podejrzany, ma ci pomóc w faktycznym prowadzeniu śledztwa?
– To nie będzie w najmniejszym stopniu kłamstwo, Amando. Alexander Wallace nie jest już naszym podejrzanym. Jego żona jest – mówi pewnie Elijah i przystaje w pół kroku. – I ona z całą pewnością wie, gdzie jest Sophie. – Kapitan Stern patrzy na Kamskiego z miną nie wyrażającą żadnych emocji, ale on już ma poczucie, że udało mu się ją ugłaskać, że pójdzie mu na rękę i gdy kobieta w końcu przytakuje, ma niemal ochotę ją uściskać.
– Napiszę zgrabną wiadomość, w którą w pięknych słowach każę mu spierdalać, ale jeśli jeszcze raz wyjdzie coś takiego, albo znów zaczną nalegać, by Biuro przejęło tę sprawę, to ją oddam bez mrugnięcia okiem – deklaruje Amanda, a Kamski ma ochotę zaprotestować, ale kapitan wskazuje mu drzwi. – Wolę stracić to śledztwo niż ciebie. A teraz bierz się do roboty.
Wychodzi z jej biura, starając się ze wszystkich sił opanować złość na samego siebie i to, że w ogóle dał się wpakować z taką łatwością w pułapkę. Popełnił błąd, prawie poniósł za niego konsekwencje i teraz nie pozostaje mu nic innego, jak wyciągnąć wnioski i nie dać się więcej podejść Lavrze Wallace. Choć musi przyznać, że blondynka nie kłamała, gdy mówiła mu, że posiada władzę. Nie spodziewał się, że Wallace posiada w kieszeni taki ładny zasób skorumpowanych polityków i zaczynał podejrzewać, że najprościej dla ich śledztwa będzie właśnie pozornie im odpuścić. Nie obserwować ich klubu. Czekać na kolejny list, a w końcu i jakiś błąd ich podejrzanej.
Do ich pokoju wchodzi już spokojniejszy; Connor siedzi w swoim fotelu, zaciskając dłoń na kubku kawy i nie odrywając wzroku od ekranu komputera. Elijah podchodzi do elektronicznej tablicy i usuwa z niej zdjęcie Wallace'a, które zastępuje fotografią z dokumentów jego małżonki. Anderson w końcu unosi spojrzenie i mruży oczy, wyraźnie oczekując jakichś wyjaśnień. Kamski więc przełyka własną dumę, co nie przychodzi mu z łatwością i opowiada mu o wczorajszym wieczorze w Karmie i o dzisiejszej rozmowie z Amandą, a Connor słucha go uważnie, ani na chwilę nie zmieniając obojętnego wyrazu twarzy, który Elijah od razu bierze za atak.
– Proszę bardzo, napawaj się tą chwilą, w której to w końcu nie ty zjebałeś, a ja – mówi ostro, kończąc swoją wypowiedź, a Connor jedynie wzrusza ramionami.
– Każdy ma prawo popełnić błąd. Choć dla ciebie to coś nowego – odpowiada i upija łyk kawy. – Właściwie wiemy jedno na pewno, Lavra i Alexander Wallace byli w swoim klubie, gdy Robert Millner został zamordowany zeszłej nocy. Co oznacza, że nie było tam też naszej podejrzanej.
– Nie, wcale nie. Nie jestem przekonany, że to Sophie stoi za zabójstwem Millnera. Z całą pewnością pasuje on do jej profilu jako ofiara, ale nic na miejscu zbrodni na nią nie wskazuje.
– Poza brakiem śladów.
– Monitoring?
– W budynku wyczyszczony, ekipa Chloe próbuje znaleźć jakiś przemysłowy, naprzeciwko wejścia do jego budynku jest bankomat i może uda się w jego kamerze zobaczyć chociaż, o której Millner wrócił do domu.
– Zawsze coś – mruczy pod nosem Kamski i stuka palcem w zdjęcie Lavry. – Ona wie więcej, niż mówi. Ona próbuje ją kryć, a jednocześnie być przy tym bardzo bezczelna. Ten sam odcień szminki. Granie ofiary, gdy jednocześnie...
– Granie ofiary – powtarza Connor. – To samo, co Sophie zrobiła mnie. Tak mnie oszukała.
– To sztuczka, Anderson. Skuteczna, bo jesteśmy glinami i jednocześnie widzieliśmy wszystko, co paskudne, ale wciąż chcemy pomóc. To żaden dowód na to, że się znają, ale... stawiam każde pieniądze, że tak jest – mówi i kręci głową, zanim obróci się w stronę Connora. – Spytaj swojego brata, czy pan Reed nie jest miłośnikiem drogiej whisky w prywatnej sali pewnego klubu.
– Myślisz, że Richard mi powie, że jego szef ma ulubioną striptizerkę? – śmieje się detektyw i kręci głową. – Richard gówno mi powie. Choćby osobiście go tam woził.
– Reed też coś wie, więc nie można wykluczyć, że jest jednym z wpływowych ludzi, których udało się złowić Wallace'owi.
– Używając przy tym swojej żony – wtrąca Connor i wzdycha zrezygnowany. – Nie możemy odrzucić całkowicie scenariusza, w którym ona wciąż jest prawdziwą ofiarą i pionkiem. Niezależnie, jak żaden z nas nie ma na to ochoty.
– Nie, nie możemy – przyznaje niechętnie Kamski. – Jednak z całą pewnością trzeba uważniej obserwować Reeda. Kto wie, może to on doprowadzi nas do jakichś nowych tropów. Byłoby o wiele łatwiej, gdyby ktokolwiek chciał z nami współpracować przy tym śledztwie.
– A co z Chen?
– Sekretarka Tiny Chen umówiła z nami spotkanie, ale dopiero po jakimś dużym bankiecie, który mają na początku czerwca.
– Nie, żeby jej koledzy ginęli w zatrważającym tempie...
– Nie wydaje mi się, by pani Chen miała się tym dogłębnie przejąć, dopóki nikt nie próbuje jej zrzucić ze stanowiska. Zabijają tylko byłych pracowników.
– Właśnie... Myślisz, że Reedowi może coś grozić?
– A skąd mam to wiedzieć? – śmieje się gorzko Kamski, a Connor przewraca oczami.
– Nie wiemy, nad czym dokładnie pracowały ofiary w CyberLife, ale z całą pewnością pracowały tam, gdy jeszcze Reed był na stanowisku. Dlatego zaczynam się zastanawiać, czy to nie jest jakaś wyliczanka, w której on będzie jednym z podpunktów.
– Ja pierdolę – przeklina Elijah, przykładając dłoń do czoła. – Millner pracował w CyberLife za jego czasów?
– Mhm – przytakuje Connor. – Wiem, mam napisać do brata i spróbować umówić kolejne spotkanie z Reedem.
– Tak, dzięki – mówi Kamski, a Anderson mierzy go wzrokiem pełnym zaskoczenia, bo ostatnim czego się spodziewał to takich słów z jego ust. Zwala to całkowicie, na to, że porucznik miał dziś wybitnie chujowy poranek, jeśli zaliczył awanturę z Amandą. A mimo wszystko i tak bierze to za jakiś subtelny, bardzo delikatny znak, że coś może się zmienić. Nie, że od razu zostaną kolegami, ale może wrócą do tego, co było wcześniej. Do bycia efektywnymi współpracownikami.
Witam po jednej z najdłuższych przerw, jakie miałam odkąd zaczęłam publikować na wattpadzie. Sama nie wiem dokładnie z czego ona wynikła, bo życie toczy się bez większych dramatów, ale potrzebowałam odpoczynku.
Po chwilowym kryzysie informuję, że absolutnie nie mam zamiaru porzucić Fire i cóż, być może mam już prolog do kolejnego fanficzka z D:BH (i prolog do nowego romansiku z pewnym przystojnym panem, ale ten idzie bardzo powoli)
Więc żyję.
I mam nadzieję, że ktoś jeszcze tu jest.
Dzięki, Kons
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top