♚ humans aren't gonna behave as we think we always should

02.06.2039

W kawiarni naprzeciwko posterunku Elijah nie zastał ani Chloe, ani jej nowej znajomej, dlatego z ulgą rozpoczął ten dzień od wypicia w spokoju pierwszej kawy. Chloe dalej sprawiała wrażenie obrażonej na niego, a on miał teraz za dużo na głowie, by doszukiwać się powodów jej niezadowolenia. Po wczorajszej rozmowie z Lavrą, a raczej Xochitl, dalej nie wie, co myśleć, a przede wszystkim, czy ujawnić zdobyte informacje Andersonowi i swoim przełożonym. Wie, że powinien tak zrobić, powinien ją wydać i z uśmiechem obserwować jak zamyka tę sprawę, a niebezpieczną seryjną morderczynię zabiera FBI. Przynajmniej tak wygląda jedna, najbardziej pozytywna wersja wydarzeń. W drugiej FBI nie udaje się jej złapać, a XO zapewne pierwszym co zrobi przed ucieczką, będzie ponowne dostanie się do jego mieszkania i zabicie go bez skrupułów. A co, jak co, ale swoje życie Elijah ceni sobie bardzo wysoko. I jest jeszcze kwestia jego własnej moralności; choć zawsze jest zwolennikiem stania po stronie prawa, tak tu nie ma pewności, że wydając Xo, postąpi zgodnie ze swoim sumieniem. I coraz bardziej skłania się do tego, że nie może też powiedzieć Andersonowi, że zabójczyni Hanka to Lavra Wallace, bo ten z całą pewnością nie przyjmie tego w chłodny i logiczny sposób.

Więc nie pozostaje mu nic innego, jak na razie skupić się na wytypowaniu, kto może być kolejną ofiarą Xo. A także na poszukiwaniu jej bliźniaczego modelu.

Gdy wchodzi na posterunek, odkrywa, że większość osób tłoczy się przed telewizorem w pokoju socjalnym i z ciekawości staje obok Connora.

- Co się dzieje? - pyta cicho, patrząc na miejskie wydanie wiadomości.

- Agentka FBI Gillian Tear, ta która niedawno pojawiła się w Detroit...

- Nie żyje?

- Nie, została dziś aresztowana za łapówki. Tuszowała podobno sprawy kilku morderstw, które prowadziła - odpowiada Connor i przenosi wzrok na Kamskiego, by dać mu znać, żeby poszli do biura. I już idąc korytarzem, detektyw wraca do tematu. - Nie mieliśmy okazji jej jeszcze poznać, ale została tu przysłana po tym, jak Jerycho zajęło stanowisko w sprawie tych nowych nabojów na androidy.

- Pewnie chciała dowiedzieć się, skąd w ogóle zdobyli te naboje.

- Tak, rozmawiałem z nią wczoraj, z Tear. Była w Jerychu, rozmawiała z North, a dziś chciała przyjechać, spotkać się z nami, pogadać o zabójstwie Harrelsona.

- A dziś rano ktoś dostarczył na nią taką ilość brudów, że aresztowali ją na miejscu. Ciekawy zbieg okoliczności.

- Może Jerycho się postarało o odsunięcie od siebie osoby zadającej trudne pytania?

- Nie można tego wykluczyć... - mruczy pod nosem Elijah, gdy wchodzą do biura i zagląda do telefonu, odszukuje zdjęcia z tamtego feralnego wieczora, gdy obserwował klub. - Oczywiście, to może być inna androidka tego modelu, ale coś mi mówi, że North ma jakiś układ z państwem Wallace.

- To byłoby bardzo lukratywne dla każdej ze stron - odpowiada Connor, patrząc na zdjęcia, na których dwie androidki rozmawiają pod klubem. - Tylko nic z tym nie zrobimy. Nie możemy skonfrontować się w tej sytuacji politycznej z przedstawicielką Jerycha, mając tylko jedno zdjęcie. Poza tym nie można wykluczyć jeszcze tego, że Lavra Wallace naprawdę pomaga androidkom i mogą po prostu mieć z North wspólny cel, pomoc w sytuacji, w której prawnie nie da się nic zrobić.

- Tak, tego akurat jestem przekonany, że Lavra Wallace naprawdę pomaga w swoim klubie androidom w trudnej sytuacji - mówi pewnie Elijah, zabierając telefon od Connora.

- W tym tej jednej suce, która zabiła Hanka.

- Tak - przyznaje beznamiętnie porucznik, upewniając się w tym, by na razie zatrzymać dla siebie prawdziwą tożsamość Xochitl. Siada do komputera i gdy tylko włącza pocztę, widzi wiadomość z laboratorium. - Ciekawe... widziałeś to?

- Co takiego? - Connor nie idzie do swojego biurka, tylko zagląda porucznikowi przez ramię. - Ta sama substancja była w szmince androidki, która zaatakowała Reeda i w krwioobiegu Millnera? Czy to nie zaburza twojej teorii, że to nie są powiązane zbrodnie?

- Zaburza... - odpowiada cicho i czyta resztę wiadomości z laboratorium. - To pochodna leku anestezjologicznego, który został stworzony przez firmę farmaceutyczną z Baltimore, leku, który nie jest jakoś szeroko dostępny w każdym szpitalu. Z tego, co twierdzi Maya, ta pochodna nie jest dostępna w legalny sposób, jest zarejestrowana na potrzeby armii i można ją stworzyć samodzielnie, ale wymaga to laboratorium.

- Czyli poza byciem zmiennokształtną morderczynią, jest jeszcze domorosłym chemikiem? - kpi Connor, w końcu siadając na swoim miejscu.

- Lub ukradła ją z jakiegoś pilnie strzeżonego laboratorium, choć wątpię, że miała czas na wycieczkę do Baltimore.

- Jedno jest pewne, nie uda nam się złapać jej za szybko. I jeszcze cholerna Tina Chen nie chce współpracować, nawet kiedy jej współpracownicy padają jak muchy. Co za chora sytuacja.

- Nie mamy nic, czym można by przekonać Chen do spotkania wcześniej niż w środę?

- Nie - odpowiada chłodno Connor.

- Poproś Chloe, by sprawdziła dla nas ten środek anestezjologiczny i jego firmę swoimi sposobami, może znajdzie coś, czego nie widzimy.

- A ty nie możesz jej poprosić?

- Wolałbym nie dodawać do tego śledztwa jakichś niepotrzebnych dram - odpowiada chłodno Kamski i podnosi się z fotela. Patrzy na pustą ramkę, w której powinno znajdować się zdjęcie modelu XV i stuka w nie kilka razu palcem. - A co jeśli to jest nasz drugi zabójca? Mamy dwie ofiary, które nie pasują do modus operandi XO.

- Matthew Collins i Robert Millner.

- Dokładnie. Oba zabójstwa zapewne zostały dokonane przez zaawansowanego androida, ale oba nie pasują mi do XO i nie są to też nazwiska, które od razu przyklepał Reed, jako łączące się bezpośrednio z nią. Więc co, jeśli XV jest bliżej, niż myślimy?

- I nie chce znaleźć siostry?

- Może jej nie pamięta? Może tak samo jak my, nie wie, kim ona jest i gdzie ją znaleźć.

- To brzmi bardzo logicznie, ale jednocześnie sprawia, że mamy przejebane dwa razy bardziej. Jeśli oni mogą przybrać wygląd każdej osoby, to oznacza, że mogą być świetnie zorientowani w naszym śledztwie. Nikt nie dowie się, że zakradają się tu wieczorami, wyglądając jak ekipa sprzątająca, czy coś.

- Nie jest to coś, z czym możemy walczyć - mruczy pod nosem Elijah. - Można spróbować spotkać się jeszcze raz z Jerychem, zagrać w bardziej otwarte karty i zobaczyć, jak North zareaguje. Myślisz, że uda ci się załatwić nam kolejną audiencję?

- Mogę spróbować - odpowiada Connor, sięgając po telefon. Nie mija jednak kilka minut, zanim kręci głową wyraźnie niezadowolony. - Oni też nie chcą się spotkać przed tym śmiesznym bankietem w CyberLife.

- Coś mi się wydaje, że na tym bankiecie wiele rzeczy może pójść nie tak.

- A co za tym idzie, przydałyby nam się zaproszenia - oświadcza Connor z uśmiechem i podnosi się z krzesła. - Idź porozmawiać o tym z Amandą, a ja chyba będę musiał sobie kupić nowy garnitur.

- Zdecydowanie mógłbyś to zrobić, niezależnie od okoliczności - odpowiada uszczypliwie Elijah i wychodzi z ich biura, by porozmawiać z panią kapitan.

North poważnie zastanawia się, jakim cudem w ostatnim czasie sytuacja w jej życiu zmieniła się tak diametralnie, że przestała ufać osobom, z którymi wywalczyła te strzępki wolności, które posiadają. A zamiast tego zaczęła ufać osobie siedzącej w jej biurze, która za pierwszym razem, gdy się w nim pojawiła, to znacznie bardziej wywołała w niej niepokój niż coś, co z czasem przerodziło się w sympatię. Xo nawet nie wygląda teraz, jak ona. Jak żadna z wersji, którą North poznała do tej pory, bo teraz ma wrażenie, że siedzi przed nią inny wariant jej własnego modelu. Nie jest absolutnie identyczną kopią modelu WR400, ale laik nabrałby się na to z łatwością. Jej czarne włosy są proste i kończą się na wysokości ucha, a jej jasna skóra błyszczy jak diamenty, dopełniając obraz ślicznej dziewczyny, która mogłaby faktycznie pracować w Jerychu. Nawet strój Xochitl dobrała w zmyślny sposób, wpuszczając w eleganckie spodnie prostą bawełnianą koszulę w niebieskim kolorze. I siedzi też dość sztywno, jak absolutnie każda osoba, która musi odwiedzić biuro North. I tylko jej oczy nie pasują do całości. Jej źrenice i tęczówki są tak jasne, tak stalowo - szare, jak płynne srebro, nadając jej upiornego charakteru kogoś, kto widzi znacznie więcej, niż powinien.

- Jestem pod wrażeniem - mówi szefowa Jerycha, zataczając palcem kółko w powietrzu, by pokazać, że ma na myśli całokształt jej wyglądu. - Jednak wciąż nie uważam, że to dobry pomysł.

- Potrzebuję tego zaproszenia, North. A ty potrzebujesz mnie.

- Potrzebujemy pokoju. Wszyscy. A jeśli pójdziesz na ten bankiet, to ktoś skończy martwy, a to może być zapałka w beczce prochu, pierwsza kostka domino, powód, by znów do nas strzelać na ulicy. Tym razem celnie. I z nowych nabojów.

- Więc boisz się walczyć? - pyta kpiąco Love i przechyla głowę jak dziecko, które nie może się doczekać odpowiedzi.

- Ja nie. Ja nie boję się otwartego konfliktu i wiesz o tym. A ty? Bo coś mi się wydaje, że byłabyś pierwsza do spakowania siebie, Alexa i zniknięcia z powierzchni tego okropnego miasta. - Ku jej zaskoczeniu Xo nie reaguje od razu, jakby naprawdę rozważała, co zrobi w przypadku kolejnego konfliktu. W końcu wzruszą ramionami.

- Z całą pewnością byłaby to szalenie kusząca propozycja, jednak stworzyliśmy nasz klub i prowadziliśmy go w trakcie rewolucji, gdy wy się ukrywaliście na jakimś tonącym okręcie. Więc nie, zostałabym i pomagałabym jak do tej pory, nie z bronią w rękach, a z pieniędzmi, kontaktami i rozumem.

- I czym się tu różnisz od Markusa?

- Tym, że ja nie pokładam w ludziach nadziei. A od trzymania broni mam Alexandra - zapewnia ją z szerokim uśmiechem, a North przytakuje jej niechętnie. - Nie idę na ten bankiet nikogo zabić. Masz moje słowo. Potrzebuję informacji, które znajdę tylko w tej wieży, a nawet z moimi zdolnościami nie jest łatwo się do niej zakraść. Zwłaszcza, gdy jest się ich wrogiem numer jeden.

- Jeśli wpadnę przez ciebie w bagno, nie łudź się, że nie pociągnę cię za sobą.

- Nie podejrzewałabym cię o nic innego - mówi Xo i wyciąga dłoń w stronę North, która nawiązuje z nią połączenie i tak samo, jak za pierwszym razem, drga przy tym nerwowo. - Spokojnie, jestem tego świadoma, więc tym bardziej niech to będzie dowód na to, że nie chcę wywołać kolejnej wojny, North.

- Ufam ci.

- To naiwne - śmieje się Xo i kręci lekko głową. - Ja tobie też. Dlatego nie przyszłam tu tylko, by zdobyć to zaproszenie. Chcę ci powiedzieć, że porucznik Kamski widział cię, jak ostatnio wychodziłaś z Karmy w towarzystwie Faye. Zrobił nawet zdjęcia w ramach dowodu.

- To mogła być jakakolwiek WR400.

- Oczywiście, nic ci nie udowodnią. To tylko zdjęcie zrobione telefonem, ale bezpieczniej będzie na razie, żebyś nie wchodziła i wychodziła głównymi drzwiami. Nie potrzebujesz kiepskiej prasy, choć nie podejrzewam, by porucznik miał zamiar coś zrobić z tym zdjęciem.

- To po co je zrobił? Jak nie po to, by mnie szantażować.

- Miałam na myśli, że nie pójdzie z nim do mediów. To, że przyjdzie do ciebie, jest pewne. Stwórz sobie alibi na ten wieczór i go wyśmiej.

- Po co miałby tu przyjść? Co chciałby zyskać?

- Chce mnie złapać, a na to potrzebuje dowodów. Ty mogłabyś mu je dać, North. Podzieliłam się z tobą wspomnieniami, możesz w każdej chwili udowodnić, że jestem androidem i zniszczyć wykreowaną przeze mnie fasadę Lavry Wallace.

- Nie mam zamiaru pomagać policji. I nie ma to absolutnie nic wspólnego z tobą.

- I właśnie dlatego ci ufam - uśmiecha się szeroko Xo, a w tej samej chwili drzwi do gabinetu North otwierają się bez wcześniejszego pukania. Obie kobiety spoglądają w tamtą stronę, a z ust Xo nie schodzi uśmiech, gdy widzi Markusa. Szef Jerycha prezentuje się równie atrakcyjnie na żywo, co w każdym politycznym programie telewizyjnym, które Alex czasem włącza w domu. Szczególnie, że dziś nie ma na sobie sztywnego garnituru, a zwykły szary sweter i cały niemal emanuje pozytywnym nastawieniem, którego nie da się za żadne skarby uświadczyć u North. Xo mierzy go uważnie wzrokiem, nie zmieniając wyrazu twarzy i błyskawicznie dochodzi do wniosku, że chyba nigdy w swoim życiu nie spotkała kogoś, kto by tak bardzo nie wzbudził w niej żadnych uczuć.

- Wybacz, nie miałem pojęcia, że masz teraz spotkanie - mówi, spoglądając przepraszająco na North, zanim nie przeniesie wzroku na drugą z androidek. - Dzień dobry, miło cię poznać, nawet jeśli nie znam jeszcze twojego imienia.

- Taryn - przedstawia się ustalonym wcześniej z North imieniem i nie daje po sobie poznać, że Markus nie powiedział jej, jak się nazywa. Założył, że musi go znać, co mówi dość dużo o jego ego. - Miło cię w końcu poznać.

- W końcu? - pyta, a ona przytakuje.

- Tak, pracuję z North od bardzo dawna. Zaprosiła mnie na bankiet w sobotę, zazwyczaj nie bywam w biurze, ale chyba będę musiała zacząć.

- Rozumiem, chyba faktycznie, nie widzieliśmy się nigdy wcześniej.... - mówi, wyraźnie zbity z tropu, a Xo śmieje się lekko.

- Och, zapamiętałbyś, gdyby tak było.

- Z całą pewnością - odpowiada jej z czarującym uśmiechem. - Wybacz bezpośredniość, ale nigdy nie widziałem modelu WR400, który wygląda, jak ty.

- Jestem prototypem, widać okazałam się niewystarczająco piękna, by powstało więcej modeli z moją twarzą. - Markus śmieje się, opierając się o biurko North, która korzystając z tego, że jej nie widzi, przewraca oczami.

- Ludzie naprawdę bywają bardzo głupi, Taryn.

- Akurat mnie nie musisz tego mówić, Markus - odpowiada mu z kolejnym uśmiechem i przenosi wzrok na swoją koleżankę. - A tymczasem zostawię was samych, nie chcę zabierać więcej czasu.

- Tak. Dzięki. Do zobaczenia w sobotę - odpowiada jej chłodno North, a Xo wstaje i żegna się z nimi lekkim skinieniem. Zatrzymuje się za zamkniętymi drzwiami jeszcze na chwilę, by dowiedzieć się, co North powie Markusowi na jej temat. Ta jednak zbywa jego pytania, sugerując mu w dość jednoznaczny sposób, że Taryn jest jej randką na nadchodzący bankiet, więc ten ma sobie nic nie obiecywać. Xo uśmiecha się na tę wymówkę niezwykle szeroko i czeka, by poznać prawdziwy powód przybycia szefa Jerycha.

"Xo, bądź tak miła i spierdalaj spod moich drzwi. Wiem, że wciąż tam jesteś" odzywa się w jej głowie słodki głos North, a ona prawie wybucha śmiechem. "I czy zawsze musisz uwodzić każdą osobę w swoim towarzystwie?"

"Tak. To mój sposób na sprawdzenie, czy mam do czynienia z kimś inteligentnym. Ty zdałaś ten test śpiewająco, moja droga" odpowiada jej, kierując się już w stronę wyjścia z rozpadającej się kamienicy.

"Och, więc zaproszenie do łóżka z tobą i Alexem, było tylko testem?" Xo wyczuwa jej prześmiewczy ton i mimowolnie uśmiecha się lekko.

"Wtedy tak. Teraz mogę wystosować je zupełnie szczerze. Myślę, że wszystkie strony byłyby bardzo zadowolone."

"Czuję się zaszczycona, ale wolałabym takie propozycje otrzymać od kogoś innego."

"Faye?" pyta kpiąco, ale North już jej nie odpowiada, więc z całą pewnością Xo trafiła celnie.

Wychodzi na dwór i rozgląda się po zniszczonej dzielnicy. Poważnie zastanawia się, czy nie wezwać taksówki, ale to mogłoby ją zdradzić. Androidy nie mają pieniędzy na takie luksusy, więc idzie spokojnym krokiem w stronę stacji metra, jednak zanim na nią wejdzie sięga do kieszeni po niewielkie elektroniczne urządzenie, które podarował jej Gavin i go używa. Wysyła sygnał, wysyła komunikat, który mógłby zrozumieć tylko VI i liczy na to, że jeśli ten spojrzy na lokalizację, z której został wysłany, może poczuje się pewniej. Jest blisko Jerycha. Być może nawet jest bliżej niego, jeśli on wybrał ukrywanie się wśród androidów, nie tak, jak ona. Zastanawia się, co dalej i w końcu wspina się schodami, by pojechać do centrum.

TW: napaść, przemoc, usiłowanie gwałtu


Na peronie zdaje sobie sprawę z obecności trzech młodych mężczyzn, którzy rozmawiają na jej temat, odkąd się pojawiła. Liczy jednak, że nie będą na tyle głupi, by się do niej zbliżyć i gdy jeden z nich rusza w jej stronę, Xo się wycofuje. Co niestety daje motywacje jego kolegom, by też wstać z zajmowanej ławki. Przeklina w myślach, że nie usmażyła monitoringu, gdy weszła na stację, ale nie spodziewała się problemów i chciałaby ich uniknąć za wszelką cenę. A nawet jeśli wyłączy kamery teraz, to nadal będzie widać na nagraniu, jak wchodzi na stacje. Kalkuluje błyskawicznie, co robić i kolejny raz przeklina, że założyła dziś szpilki. Nie żeby nie mogła w nich biec, ale jest jej zwyczajnie szkoda drogich butów na takich kretynów. Ponosi wzrok na elektroniczną tablicę, pociąg będzie za cztery minuty, teoretycznie mogłaby ich zbywać przez ten czas i wsiąść do wagonu, gdzie z całą pewnością nie będzie z nimi sama.

- Hej mała, dalej pracujesz? - pyta jeden z chłopaków, zarzucając jej rękę na ramię i próbując przyciągnąć ją do siebie.

- Nie. Zostaw mnie. Właśnie wyszłam z biura...

- Tak właśnie się domyśliłem, sporo was z niego wychodzi o różnych porach i wszystkie jesteście takie biedne i zdesperowane. A my jesteśmy mili, możemy ci nawet zapłacić.

- Nawet? - parska śmiechem Xo i wie, że to był błąd. Chłopak przyciąga ją do siebie bliżej, a jego ręka zaczyna zjeżdżać w dół jej pleców.

- Posłuchaj. Mnie się wydaje, że masz dwie opcje, możesz iść z nami po dobroci, albo może być nieprzyjemnie. I to, że nie czujecie bólu, to akurat gówno prawda. Bo ze strachu piszczycie wszystkie tak samo - mówi lodowatym tonem, zaciskając palce na jej tyłku. Xo wyczuwa, że jego koledzy są blisko, ale nie na tyle, by ją załapać, więc wymierza temu przy sobie cios prosto w nos i rzuca się do ucieczki. Nie, bo musi, a po to, by uciec spoza zasięgu kamer. Taryn nie może być podejrzana o pobicie, czy zabicie jakiś szczeniaków, gdy ma jasne plany na sobotę.

Więc biegnie. Ucieka ze stacji tak szybko, jak tylko pozwalają jej na to buty i przez chwilę czuje rozczarowanie na myśl, że ci trzej za nią nie pobiegną, że poczekają na inną, łatwiejszą ofiarę. Jednak na jej szczęście są głupi i rzucają się za nią w pościg. Jest późne popołudnie, osoby, które mija, wracają pewnie z pracy, jednak absolutnie nikt nie zwraca na nią uwagi, nie próbuje jej zatrzymać, czy pomóc. Raczej odwracają się, zaskoczeni sytuacją, a Xo tylko robi się bardziej wściekła na tę znieczulicę. Ona sobie poradzi. Inna dziewczyna miałby mniejsze szanse. Skręca w jedną z uliczek, później następną, biegnie między zrujnowanymi budynkami, chcąc znaleźć się jak najdalej od ludzi, jak najdalej od kamer i wścibskich spojrzeń. Zdaje sobie sprawę, że biegnie za nią tylko dwóch i gdy trzeci z nich wyskakuje na nią zza jednego z garaży, ta w ostatniej sekundzie unika ciosu pałką teleskopową. Jednak przez to, że cofa się o krok, jeden z mężczyzn dogania ją i łapie za włosy. Po zapachu taniej wody po goleniu rozpoznaje, że to ten sam, który odezwał się do niej na stacji. Popycha ją brutalnie na ścianę, robiąc to z taką siłą, że Xo uderza skronią w mur i pewnie przypłaciłaby to wstrząsem mózgu, gdyby była człowiekiem.

- I trzeba było uciekać? I tak wyszło na moje - mówi, dociskając ją swoim ciałem do ściany, a ta jego dłoń, która nie zaciska się na jej włosach przesuwa się na jej szyję. Xo czuje na skórze ostrze noża, co jednak nie wzbudza w niej najmniejszych emocji.

- Jebnij jej jeszcze raz, żeby nie darła mordy i bierzmy się za nią.

- Ty to zawsze byś psuł zabawę. Ja lubię jak próbują być takie waleczne, nie, laleczko? - Xo czuje na swoim policzku jego oddech i czuje krew płynącą jej z rozbitej skroni, ale nie chce jeszcze wykonywać gwałtownych ruchów. Na razie oblicza, jak najlepiej będzie wybrnąć z tej sytuacji, bez dawania im za dużego świadectwa swoich umiejętności. - To co, będziesz teraz już grzeczna, czy trzeba z tobą ostro?

Nie odpowiada. Zastanawia się, gdzie ukryje ciała i czy wciągać w to Alexandra. A jeśli nie zostawi po sobie trupów, to czy nie będzie z tego większych problemów. Analizę sytuacji przerywa jej ostre szarpnięcie - facet, który ją trzymał obraca ją gwałtownie i popycha znów na ścianę, ale tym razem Xo już jest na to przygotowana i nie uderza w nią głową. Patrzy na nich z obrzydzeniem, a ten najbliżej niej, chyba widzi, że w jej oczach nie ma cienia strachu, bo sam się momentalnie spina.

- Dobra, pokaż, co tam masz - śmieje się bezczelnie mężczyzna i szarpie za jej koszulę.

Guziki odrywają się błyskawicznie, a Xo wykorzystuje moment ich rozproszenia na widok jej ciała i kopie w kroczę tego przed sobą. Gdy ten tylko się zwija, od razu poprawia go ciosem łokciem w kark i depcze nadgarstek dłoni, w której trzyma nóż. Nie udaje jej się schylić po ostrze, bo inny napastnik zamachuje się na nią pałką. Xo nie udaje się uchylić i trafia ją w miejscu, w którym u człowieka zaczynają się żebra, ale cios nie jest na tyle mocny, by uszkodzić jej cokolwiek poza skórą i plastikowym szkieletem. Drugi z nich też wyciąga nóż i zamachuje się na androidkę, ale robi to tak niecelnie, że ta spogląda na niego z politowaniem i w końcu schyla się po ostrze leżące na ziemi. Gładko udaje jej się wstać i wbić nóż w udo tego mężczyzny, który próbuje znów uderzyć ją pałką. Słychać okrzyk bólu, a ona kopie go w miejsce, w które przed chwilą wbiła ostrze i obraca się do ostatniego przeciwnika. Ma szczerą nadzieję, że ten zacznie uciekać, ale mężczyzna atakuje ją z całą siłą rozpędu. Jego nóż rani delikatnie jej szyję, gdy Xo uchyla się przed większymi obrażeniami i nie zmieniając nawet wyrazu twarzy, błyskawicznie zadaje mu cios swoją bronią w ramię. Trafia idealnie w mięsień, przez co rozbraja przeciwnika i popycha go z całą siłą na ścianę, na której wcześniej wylądowała sama. Tylko nie przykłada mu noża do szyi, tylko do krocza i uśmiecha się szeroko.

- Zdajesz sobie sprawę z tego, że mogłabym was teraz pozabijać? Wystarczy, że przesunę trochę nóż i przetnę ci tętnicę udową, którą specjalnie pominęłam u twojego kolegi. Powiedzmy, że dlatego, że mam dziś dobry dzień i nie mam ochoty brudzić sobie rąk bardziej, niż to konieczne - mówi beznamiętnym tonem. Mężczyzna próbuje się szarpać, ale Xo przebija nożem materiał jego spodni i ten przestaje. Pierwszy z nich próbuje się podnieść za jej plecami, ale ona cmoka wyraźnie niezadowolona. - Nie dotkniesz mnie więcej, chyba że chcesz być odpowiedzialny za to, że wykastruję twojego kolegę.

- Ona ma rację - warczy cicho facet, który czuje ostrze noża niebezpiecznie blisko swoich jaj.

- Umówmy się tak, ja nie zrobię wam tego, na co zasłużyliście, ale więcej was tu, kurwa, nie zobaczę. A jak usłyszę od jakiejś androidki, że napadło ją trzech typów odpowiadających waszemu rysopisowi, to was znajdę i wtedy nie będę już miła. - Nie odpowiada jej żaden z nich, więc Xo kręci głową i dźga mężczyznę przed sobą nożem. Lekko, omijając tętnicę, jednak trafia w takie miejsce, że jego krzyk prawdopodobnie byłoby słychać w całej przecznicy, gdyby oczywiście nie była ona opustoszała. A urzędujący tu bezdomni raczej wolą nie wtrącać się w takie sytuacje. - Więc?

- Dobrze, kurwa. Pierdolona wariatka - jęczy mężczyzna przed nią, a ona z uśmiechem wyciąga ostrze z jego ciała i przytakuje.

- Byłabym grzeczna, jakbyście mnie nie sprowokowali - odpowiada i obraca się, schyla się po pałkę teleskopową i waży ją w dłoni. - Myśleliście, że macie przewagę. To tak naiwne, że aż słodkie. Ona zawsze jest po naszej stronie, tylko nie wszystkie z nas wierzą w to tak mocno, jak ja.

Xo zamachuje się pałką i zanim napastnicy się zorientują, pozbawia ich wszystkich przytomności i zostawia krwawiących w zaułku. Obraca się na pięcie, owija rozerwaną bluzką i wchodzi przez pierwsze z brzegu wyłamane drzwi. Przemyka przez budynki, a gdy w jednym z mniejszych pomieszczeń ma pewność, że nikt jej nie widzi, opiera się o ścianę. Choć ich nie potrzebuje, to i tak bierze dwa głębsze wdechy, po czym wyłącza syntetyczną skórę, by gdy ruszy dalej, wyglądać już zupełnie inaczej. Choć zapewne krew na koszuli będzie ją zdradzać, więc zamiast wracać na metro łapie najbliższą taksówkę i jedzie kilka przecznic. Tam znów w zaułku przybiera inną postać i zamawia kolejny samochód. Powtarza to jeszcze dwa razy, by już jako Lavra Wallace dojechać do domu.

Zamiera na widok samochodu na podjeździe i porucznika opierającego się o futrynę drzwi wejściowych do jej domu. Nie ma na niego siły. Nie, gdy krwawi. Nie, gdy nie ma przygotowanej wymówki. Oczywiście znajdowała się w o wiele gorszych sytuacjach, jednak tym razem nie może grać pewnością siebie. Więc będzie grała kartą ofiary. Elijah na jej widok od razu odsuwa się od futryny i robi krok w jej stronę. Zauważa krew na jej twarzy i podartej bluzce, więc postępuje instynktownie, zdejmuje z siebie marynarkę i podchodzi do niej szybkim krokiem, by zarzucić jej ją na ramiona.

- Co tu robisz, poruczniku? - pyta go chłodno, odsuwając się od niego, by wejść po schodach i otworzyć drzwi. Na razie nie blokuje jeszcze elektroniki wokół siebie; jeśli Elijah ją nagrywa, to niech nagrywa to, co ona chce, by usłyszał.

- Przyjechałem zadać ci kilka pytań. Jednak chyba zacznę do tego, co ci się stało?

- Próbowałam dojechać do domu komunikacją miejską, jednak byłam w dość kiepskiej dzielnicy. Powinniście pomyśleć o większej ilości patroli w Ferndale - odpowiada mu zmęczonym głosem i idzie prosto do kuchni. Elijah mija ją i otwiera szufladę, z której ostatnio wyjmował dla niej bandaż. Bierze gazę, moczy ją w wodzie i podchodzi do blondynki, która przewraca oczami, ale przyjmuje jego pomoc.

- Krwawisz.

- Cóż za spostrzegawczość.

- Masz też krew na szyi i boku - mówi, spoglądając na jej ciało, a ona niemal odruchowo owija się zniszczoną koszulą, by ukryć rany. Podnosi rękę do jej twarzy i wyciera krew, która wciąż pojawia się na nowo na jej skroni. - Co ci się stało?

- A na co to wygląda? - Jej głos jest kpiący i w końcu odsuwa się od porucznika. Sama dociska gazę do skroni, a wolną ręką oddaje mu marynarkę. - Mam to szczęście, że szybko biegam w szpilkach.

- Zakładam, że nie chcesz oficjalnie zgłosić...

- Nie. Trzymam się z dala od policji.

- Doprawdy? Trzymanie się z daleka od policji, to włamywanie mi się do domu? - mówi kpiąco, a ona mimowolnie się uśmiecha. Nie wskazuje mu, by usiadł, zamiast tego opiera się o szafkę kuchenną i patrzy wprost w jego niebieskie oczy.

- Dziś nie jestem w nastroju na nasze flirty, więc mam nadzieję, że nie przyjechałeś w końcu mi ulec.

- Nie. Na to nie ma szans. Mam kilka pytań - odpowiada, biorąc kolejną gazę i moczy ją w wodzie. Po czym podchodzi do blondynki i zaczyna ścierać powoli zasychającą krew na jej szyi. Xo odchyla głowę, pozwalając mu na to i nie spuszcza z niego wzroku. - Jakim cudem krwawisz? To wygląda tak prawdziwie.

- Uszkodzenie skóry zazwyczaj powoduje krwawienie - rzuca kpiąco Xo i w końcu blokuje sygnał wszystkich urządzeń wokół siebie. - Moje Tyrium jest ciepłe, gęściejsze i czerwone, by na pierwszy rzut oka wyglądać jak krew. By utrzymywać temperaturę mojej sztucznej skóry na takim poziomie, że nie wykryje tego jakiś zwykły termometr. I nie udawaj głupiego, wiesz, czemu tak musi być.

- Żeby nikt za szybko nie połapał się, czym jesteś.

- Byłam dziwką na sznurkach, Elijah. A ludzcy mężczyźni są z natury skłonni do przemocy, szczególnie wobec kobiet, szczególnie wobec kobiet w dużo gorszej sytuacji od nich. Dlatego gdy lubili mnie bić w łóżku, musiało to wyglądać... naturalnie.

- To obrzydliwe - stwierdza, dociskając gazę do rany na jej szyi. Xo czuje na skórze jego palce i unosi dłoń, by położyć ją na jego ręce. Ku jej zaskoczeniu Elijah się nie uchyla, więc kilka sekund stoją w milczeniu, patrząc sobie w oczy. - Co ci się dziś stało? Kłótnia z mężem, czy może znów uwodziłaś jakiegoś wpływowego polityka, by się przede mną popisać?

- Nie. Nic z tych rzeczy! Jesteś gliną. Myślę, że możesz się domyślić, że nie chodziło im o mój portfel... a w ogóle to po pierwsze, Alex nigdy by nie podniósł na mnie ręki, bo wie, że by ją stracił. Po drugie, nie wiem, o jakim polityku mówisz, Elijah - mówi, odsuwając się od niego stanowczo i kręci głową. - Wybacz, ale nie jestem dziś naprawdę w nastroju... Chcę wziąć kąpiel, opatrzyć się porządnie i położyć do łóżka. Więc albo masz zamiar do mnie dołączyć, albo zacznij zadawać swoje pytania.

- Nie skorzystam z tej propozycji, nie chcę ułatwiać ci kolejnego szantażowania mnie.

- Twoja strata. To była szczera propozycja, jesteśmy u mnie w domu, nie w moim klubie - mruczy pod nosem i patrzy na niego wyczekująco. Elijah kręci głową z wyraźną dezaprobatą dla jej dwuznacznych propozycji i sięga do kieszeni. Stawia na blacie między nimi czerwoną szminkę, którą zostawiła na stoliku nocnym Gavina i ewidentnie czeka, aż blondynka powie coś pierwsza. - Ładny kolor, ale wolę tradycyjne szminki, niż te płynne.

- Russian Red z MAC?

- To klasyka, większość kobiet ma jakąś tradycyjnie czerwoną szminkę.

- Wiesz, o czym mówię, Xo.

- Nie, nie mam pojęcia - odpowiada mu z niewinnym uśmiechem.

- Chcę wiedzieć, co jest w tej szmince. Oboje wiemy, że jest twoja.

- Wasze policyjne laboratorium jej nie zbadało? To prosta pochodna środka anestezjologicznego. Używałam go w swojej "pracy", gdy byłam jeszcze maszyną - tłumaczy mu zaskakująco szczerze.

- Chcę wiedzieć skąd go masz.

- Jeszcze z pracy. Miałam ją w torebce podczas mojego ostatniego "zlecenia" i postanowiłam ją zatrzymać na wszelki wypadek. Przydała mi się.

- To nie jest standardowo dostępny środek...

- Nie, tak samo, jak standardowo dostępne nie są naboje zabijające androida w kilka sekund. A jednak jedno i drugie istnieje.

- Ten środek został wykryty w krwi jednej z ofiar, która jest powiązana z tobą.

- To słodkie, że to mówisz, ale nikogo ostatnio nie zabiłam. I mam ten środek tylko w tej szmince, a raczej teraz to już ty go masz. Więc nie powiążecie tego ze mną.

- Owszem, nie powiążemy. Kiedy doszło do morderstwa, ty akurat uwodziłaś mnie w swoim klubie.

- Och. Więc chcesz mojej pomocy, Elijah - mówi Xo z szerokim, zadowolonym uśmiechem i przysuwa się do niego trochę bliżej. - Chcesz złapać innego mordercę, który nie zostawia po sobie śladów i używa moich metod. Nie chcę cię martwić, ale mogli mnie zastąpić. Mogą mieć nowe zabawki.

- Oboje wiemy, że to nieprawda - stwierdza, też robiąc krok w jej stronę. - Reed nie dałby im drugiej ciebie. Moim zdaniem to raczej model XV.

- XV? Myślisz, że wiem, gdzie on jest? Proszę cię, gdybym wiedziała, to dawno by mnie tu już nie było.

- Wydaje mi się, że o niego właśnie ci chodzi, prawda? To dla niego robisz to wszystko, by zdobyć informacje o nim, włamaliście się do tego pociągu. Dla informacji o nim targetujesz wszystkich byłych pracowników CyberLife i...

- Przestań - mówi i kładzie mu palec na ustach. Elijah milknie zaskoczony, patrząc jej prosto w oczy, gdy Xo nie spuszcza z niego wzroku. - Nie podam ci gotowych odpowiedzi na tacy, bo jesteś za bystry, by podawać ci wszystko na tacy. W końcu nie chcesz niczego, co przychodzi łatwo... - mówiąc to, spogląda znacząco na swoje ciało. - Nie wiem, czy to XV. Nie wiem, czy to on działa też na terenie Detroit. Prawda jest taka, że nie wiem, czy on jeszcze działa? Czy żyje? Czy nadal jest maszyną?

- Więc powiedz mi, co wiesz.

- Ten środek, którego używaliśmy, pochodzi z laboratorium MedLife. Nie znajdziesz pewnie na nich za dużo informacji. Na pewno wiadome jest to, że zajmują się produkcją leków i substancji medycznych dla wojska. Jednak to, czym się nie chwalą, to że są firmą powiązaną z CyberLife. Dlatego tak śmiało mogliśmy korzystać z ich technologii. Tina Chen nie podpisze się pod nimi swoim nazwiskiem, ale jak dobrze się przyjrzysz składowi rady nadzorczej, znajdziesz tam jej żonę.

- To... naprawdę przydatna informacja - mówi wyraźnie zaskoczony, a ona uśmiecha się lekko i wyciąga rękę. Kładzie dłoń na jego klatce piersiowej na wysokości serca i przechyla lekko głowę na bok.

- Widzisz? Mówiłam, że możemy sobie wzajemnie pomóc, Elijah.

- Chyba nie chcę wiedzieć, ile będzie mnie kosztować ta informacja.

- Nic. Ta była w prezencie - odpowiada mu i odsuwa się, by skierować się w stronę drzwi do salonu. - Więc? Idziesz ze mną pod prysznic, czy...

- Do widzenia, Xochitl.

- Do zobaczenia, mój drogi. - Blondynka stoi już na pierwszym stopniu schodów prowadzących na piętro i teatralnym gestem posyła mu pocałunek, oczekując, aż porucznik zamknie za sobą drzwi.

Na jednym z podjazdów domu na sprzedaż, niedaleko posiadłości państwa Wallace, czeka zaparkowany samochód, a siedzący za kierownicą szatyn uśmiecha się, paląc papierosa. Napisał wiadomość do swojej żony chwilę temu z pytaniem, czy ma znaleźć sobie jakieś plany na wieczór, ale ta odmówiła i kazała mu poczekać. Więc czekał, patrząc i robiąc zdjęcia porucznikowi policji, który opuszczał ich dom, zakładając na siebie marynarkę. Gdy tylko samochód policjanta zniknął na głównej drodze, Alex ruszył i zaparkował w swoim garażu. Wspiął się po schodach, rozwiązując w tym czasie krawat i wszedł do łazienki, gdzie jego ukochana stoi przed dużym lustrem w samej bieliźnie. Jej skóra nie pokrywa jednego z jej boków, odsłaniając biały szkielet, który wygląda, jakby ktoś uderzył drogocenną filiżankę i na porcelanie pojawiły się wyraźne pęknięcia. Blondynka spogląda na niego w swoim odbiciu i Alexander widzi też krew na jej twarzy i szyi.

- Ups - mówi przepraszająco Xo, a jej usta układają się w podkówkę, jakby naprawdę było jej przykro, że mąż widzi ją w takim stanie. Alex wzdycha i wraca do pokoju, otwiera szafę w której znajduje się sejf, ale nie otwiera go, zamiast tego przesuwa tylną ściankę szafy i wyjmuje z niej niewielkie urządzenie wielkości telefonu z logiem CyberLife.

- Chodź, tu księżniczko. Zajmę się tobą. - Podchodzi do niej i z łatwością podsadza ją na szafkę. Zdejmuje dwa złote sygnety i odsuwa się od niej, by rozwiązać krawat i podwinąć rękawy czarnej koszuli, nie chcąc, by cokolwiek krępowało mu ruchy. Myje dłonie i dopiero ogląda uszkodzenia na jej boku, które są odsłonięte, bo pozostałe wciąż wyglądają jak normalne rany u normalnej dziewczyny. - Powiesz mi, co się stało?

- Wracałam do domu, na stacji metra zaatakowało mnie trzech dupków. Ewidentnie polowali na androidki, by je wykorzystać.

- I czy te dupki wciąż są wśród nas? - pyta z szelmowskim uśmiechem, a ona spogląda na niego znacząco. - Tak myślałem. Trzeba po tobie posprzątać?

- Nie, nie zabiłam ich. Spuściłam im wpierdol i jeśli dotarli do szpitala na czas, to mają spore szanse. Raczej nie zabiorą sprawy na policje, gdy monitoring ze stacji złapał ich goniących jakąś biedną dziewczynę.

- Szkoda. Zasłużyli, by skończyć na jakimś wysypisku - mruczy pod nosem szatyn i włącza urządzenie, którego górna część rozbłyska niebieskim światłem. - Gotowa?

- Przecież to nie boli... - odpowiada mu, gdy Alex już przykłada urządzenie do jej szkieletu, a pęknięcia powoli się zasklepiają nową warstwą plastikowego stopu. Blondynka patrzy na niego z czułością, na te dłonie z drobnymi bliznami i przedramiona z tatuażami, które tak kontrastują z jej śnieżnobiałym szkieletem. I nie może się powstrzymać, pochyla się do niego i całuje go w skroń.

- Uważaj, bo zostanie ci blizna - śmieje się szatyn i odsuwa urządzenie od jej ciała, na którym od razu pojawia się warstwa syntetycznej skóry. Xo przesuwa po niej dłonią, nie wyczuwając żadnych zgrubień i uśmiecha się, gdy Alex pochyla się i całuje ją w tym miejscu, w którym jeszcze przed chwilą widniała rana. - Dobrze, teraz czas na twoją śliczną buzię, a ty w tym czasie powiedz mi, co tu robił pan porucznik?

- Zadawał pytania i nie dawał się zaprosić na górę.

- Co za kretyn. Móc skorzystać z takiej propozycji i odmówić. Musi być z nim coś nie tak.

- Wiesz, uważa się za jednego z "tych dobrych" i nie mogę się doczekać, jak w końcu go złamię.

- Trzymam za ciebie kciuki - śmieje się, całując ją w skroń i przenosi palce na szyję, z której znika skóra, odsłaniając niewielkie rozcięcie. - Poza tym nie narzekam, że mam cię dziś tylko dla siebie.

- Mam nadzieję, że nie narzekasz, byłabym bardzo rozczarowana, gdybym musiała się ciebie pozbyć i poszukać sobie nowego męża.

- Po moim trupie.

- To właśnie powiedziałam, Alex! - kpi Xo, a on całuje skórę na jej naprawionej szyi. Z ust blondynki wydobywa się przyjemne westchnienie, zanim niw obejmie go nogami w biodrach i nie przyciągnie go bliżej do siebie. Alexander wędruje ustami w górę i całuje ją namiętnie, a Xo zarzuca mu ręce na ramiona. - Prysznic?

- Wiesz, co ze mną zrobić, Love, jeśli ci kiedyś odmówię w takiej sytuacji - śmieje się szatyn, łapiąc ją za pośladki i z łatwością podnosi do góry.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top