♚ do me a favor and break my nose
TW: przemoc, wspomnienie przemocy seksualnej
01.01.2037
Sylwestrowa noc nigdy nie należała do jego ulubionych. Klub pękał w szwach, alkohol lał się litrami, a coraz to mocniej nawaleni goście lokalu, stawali się jeszcze bardziej nachalni wobec tancerek. Lavra już wcześniej nie raz zarzucała mu, że za bardzo się angażuje i że w razie czego poradzi sobie sama, ale tego wieczoru Alexander miał zwyczajnie złe przeczucia. Dlatego nie pił wszystkich proponowanych mu drinków i niezbyt subtelnie obserwował sytuację. Przez minione pół roku między nim i Love nie zmieniło się zbyt wiele, a na pewno nie zmienił się status quo, w którym on ma do niej nieopisaną słabość, a ona pozwala mu zabierać się na randki. Udawanie pary przed wszystkimi w klubie przyszło im z banalną wręcz łatwością i właśnie przy współpracownikach Love okazywała mu uczucia i pozwalała się do siebie zbliżyć. I tak, czasem Alex lubił wierzyć w to ich przedstawienie, choć z czasem jedyną prawdziwą w nim rzeczą stawało się to, że zaczęli się przyjaźnić. Ostrożnie, powoli, bo blondynka wciąż mówiła o sobie niewiele, ale czasem, nocami, gdy nocowała u niego w mieszkaniu, rozmawiali niemal do rana. A on to lubił, lubił jej towarzystwo i wciąż nieustannie wmawiał jej, że ona też lubi jego. Co było prawdą, nawet jeśli blondynka ani razu nie powiedziała tego głośno. Nie umiał o niej nie myśleć i aż za dobrze wiedział, że całe to "bycie parą" wcale mu nie pomaga ulokować zainteresowania w kimś innym. Jego myśli zawsze wracały do Love.
Tak jak jego wzrok tego wieczora.
Na scenie Love zawsze przyciągała wszystkie spojrzenia; była jak magnes, jakby miała wobec sobie jakąś niewytłumaczalną naturalnie aurę, która uwodziła wszystkich wokół. A on w żadnym stopniu nie miał jej tego za złe, to była jej praca i, cholera jasna, była w niej świetna. Zgarniała pieniądze z taką łatwością, jak dzieci cukierki w halloweenową noc, by później wydawać je lekko na drinki dla koleżanek, czy rachunki w ich wspólnym mieszkaniu. Bo choć Love mogła się już dawno wynieść na swoje, twierdziła, że czuje się bezpieczniej, wiedząc, że zawsze zastanie kogoś w domu. Nawet jeśli tylko pijane współpracowniczki.
Więc Alex nie miał problemu z jej pracą, z jej krążeniem między gośćmi, namawianiem ich na drinki i dopiero gdy któryś zamawiał prywatny taniec, on zaczynał robić się nerwowy. Nie wynikało to wcale z zazdrości, czy jakiegoś szczeniackiego i kompletnie bezpodstawnego poczucia własności wobec blondynki, a z niewytłumaczalnej dla niego potrzeby, by ją chronić. I dziś, gdy stracił ją z oczu, był absolutnie pewien, że stanie się coś złego.
Love nie miała dobrego wieczoru. Już w pierwszych kilkudziesięciu minutach zauważyła w tłumie gości znajomą twarz i od tamtej pory cały czas nieświadomie szukała go wzrokiem. Wmawiała sobie, że to niemożliwe, by ją poznał. W końcu widział ją jedynie dwa razy, z czego tylko w trakcie jednego z nich wyglądała niemal tak jak dziś, a jednak, gdy jego kolega zawołał ją do ich stolika, poczuła nieme przerażenie, poczuła się jak dzikie zwierzę, które zaraz ktoś będzie znów próbował wsadzić siłą do klatki.
- Dobry wieczór, panowie. Jak się bawicie? - zapytała najbardziej czarującym głosem, na jaki było ją stać i przesunęła dłonią po ramieniu mężczyzny, który ją zawołał.
- Całkiem nieźle, złotko - odpowiedział blondyn, a jej jedno spojrzenie wystarczyło, by mieć pewność, że szef sztabu wyborczego obecnego burmistrza miasta jest kompletnie naćpany. Bardziej martwił ją jego kolega, ten, którego rozpoznała, prawa ręka uznanego senatora, a kilka kadencji temu nawet wiceprezydenta. On ją znał. On wiedział, kim jest, a raczej czym jest. On nie był naćpany, za to sączył kolejny już kieliszek szampana, ku jej szczęściu nie patrzył na jej twarz, tylko nagie piersi.
- Och, tylko nieźle. Przykro mi to słyszeć. Powiedzcie, co mogę zrobić, by było lepiej niż nieźle... - zaświergotała i pochyliła się nad stolikiem, by wyjąć z wiaderka niemal pustą butelkę szampana. - Panowie, takie grube ryby, a pijecie coś takiego, pozwólcie, że to naprawię. - Chciała odejść do baru, ale szef sztabu złapał ją za rękę i posadził z powrotem obok siebie.
- Nie, nie, maleńka. Zawołaj koleżankę, a ty zostań z nami. Odejdziesz na chwilę i ktoś cię ukradnie. - Love wybuchła śmiechem i nachyliła do niego.
- Kup prywatny taniec, to nigdzie ci nie ucieknę. Dorzucę drinka na mój koszt, bo jesteś taki uroczy - zamruczała mu do ucha, a w tym momencie jego kolega się roześmiał i rzucił przed nią na stolik plik banknotów.
- Wystarczy, laleczko? - zapytał, a ona podniosła pieniądze i zrobiła zaskoczoną minę.
- Za tyle dostaniesz i taniec i tyle szampana, że na pewno reszta wieczoru będzie wspaniała, nie tylko niezła - powiedziała radośnie i wyciągnęła rękę w jego stronę, by poprowadzić go do jednej z prywatnych sal. Liczyła na to, że jeśli nie wypadnie z roli, to facet upewni się, że jest jedynie striptizerką i ją zostawi w spokoju. Więc grała w tę grę, nalewając mu szampana, popychając go na sofę i puszczając jedną ze swoich ulubionych piosenek. Wszystko szło dobrze, aż za dobrze. Patrzyła na uśmiech mężczyzny, zaczynając wierzyć w to, że jej nie poznał i w tej samej chwili, ten ją zaatakował. Złapał ją za szyję i Love poczuła ostrze noża wbijające się w jej skórę na wysokości mostka. Szarpnęła się, spanikowana, tak, jakby zrobiła to każda dziewczyna, a on się roześmiał.
- Przestań udawać, laleczko. Wiem, kim jesteś, plastikowa suko i uwierz mi, że już teraz bym cię chętnie pozbawił kilku biokomponentów, ale bardziej mi się opłaci zawlec cię za włosy z powrotem do Waszyngtonu.
- Nie wiem, o czym mówisz! Mylisz mnie z kimś! - krzyknęła, szarpiąc się kolejny raz. - Jestem Lavra! Pracuję tu od roku! Zapytaj mojego szefa!
- Podrick to gangster i jego mogłaś nabrać, ale ja wiem, że ty nie jesteś żadną ukraińską kurwą - roześmiał się, dociskając mocniej nóż do jej skóry, a ona spojrzała na stolik i przeklęła w myślach, spanikowana, że nie wybrnie inaczej z tej sytuacji. - Lavra. Dobre sobie, oboje doskonale wiemy, że nazywasz się Xo...
W ułamku sekundy złapała za kieliszek, stłukła go o brzeg stolika i wbiła bezbłędnie w tętnicę na szyi mężczyzny. Poczuła na sobie jego ciepłą krew, usłyszała jego żałosny warkot, gdy zrzuciła go na podłogę i zanim się podniosła, ten już nie żył. Rozejrzała się po pokoju, by ocenić sytuację, a ta była kurewsko tragiczna. Nie zabiła jakiegoś przypadkowego jelenia, zabiła prawą rękę polityka. To przyniesie konsekwencje. Straci pracę, straci przykrywkę, straci swoje starannie wykutą namiastkę stabilizacji. Znów będzie musiała uciekać. Znów będzie musiała zacząć od zera, z innym imieniem, inną twarzą, w innym mieście. Nie rozegra tego dobrze, tak właściwie to już, zamiast stać i płakać, powinna uciekać.
- Wszystko okej? Jedna z kelnerek słyszała tłuczone szkło - odezwał się głos zza drzwi. Alexander. Love przeklęła kolejny raz i zanim zdążyła zareagować, drzwi się otworzyły. Szatyn spojrzał na ciało na podłodze i blondynkę we krwi, która wciąż trzymała resztki potłuczonego kieliszka w dłoni. I przez ułamek sekundy Alex naprawdę obawiał się, że Love rzuci się i na niego. - Co tu się, kurwa, stało?
- On próbował... - zaczyna kłamać i wskazuje na nóż i rozcięcie na swojej skórze. Alexander zmierzył ją wzrokiem, i pokręcił głową, a blondynka wypuściła powietrze z płuc i się rozpłakała. Szczerze. Z kompletnej bezsilności, bo była pewna, że szło jej tak dobrze, a w wystarczyło kilkanaście minut, by wszystko poszło w diabły.
- Oboje wiemy, że należą mi się odpowiedzi, ale mogę na nie poczekać. A teraz niech to będzie chociaż trochę wiarygodne - powiedział, podchodząc do niej i z łatwością rozerwał jej pończochę i koronkę majtek. - Powiesz, to, co chciałaś mnie. Próbował cię zgwałcić, zaatakował cię nożem...
- A ja się broniłam i złapałam za kieliszek.
- Nie. I krzyczałaś, a ja wpadłem i go zabiłem pierwszym, co wpadło mi w ręce - powiedział i wyjął jej z dłoni nóżkę od kieliszka.
- Co? - To była jej pierwsza tak szczera reakcja, jaką Alexander widział u niej kiedykolwiek. Wciąż była zapłakana i roztrzęsiona, ale teraz to wszystko przykrywało szczere zaskoczenie. - Dlaczego chcesz to wziąć na siebie?
- Bo ty w najlepszym wypadku stracisz robotę. W najgorszym, bez mrugnięcia okiem zwalą całą winę na ciebie i policja wyciągnie cię za kilka dni z rzeki. A jeśli powiem, że to ja, to Podrick stwierdzi, że znów myślałem fiutem i zgrywałem rycerza, ale się mnie nie pozbędzie. Ja wiem za dużo i umiem się ustawić.
- Nie możesz tego dla mnie zrobić.
- Nie robię tego dla ciebie. Robię to dla siebie, Love. A nie wiem, co bym zrobił, jakbym nagle nie mógłbym cię oglądać codziennie. - Blondynka parsknęła niekontrolowanym śmiechem i przygryzła usta, by powstrzymać się od płaczu, po czym podeszła do niego pewnym krokiem. Teraz Alex zobaczył w jej oczach chłodną determinację, Love po prostu zaakceptowała jego plan i teraz miała zamiar go zrealizować na sto procent.
- Uderz mnie - zażądała, patrząc mu prosto w oczy.
- Bez przesady.
- Rozbij mi nos. Tacy faceci zawsze rozwalają nos w pierwszej kolejności.
- Nawet mi, kurwa, nie mów, że wiesz to z własnego z doświadczenia.
- Właśnie dlatego, że wiem to z doświadczenia, wiem, jak to sprzedać. Jak chcesz, by to było wiarygodne, to mnie uderz.
- Nie - odpowiedział stanowczo, jakby to była najbardziej niedorzeczna rzecz w całej tej sytuacji. - Ja nie jestem takim facetem, Love.
- Jesteś facetem, który bierze na siebie zabójstwo...
- Love, kurwa! Ja sam bym go zabił, jakbym wiedział, że chce cię skrzywdzić. - Blondynka stała oniemiała, więc szatyn wykorzystał ten moment i położył jej dłoń na ramieniu. - Zostań tu, nie możesz wyjść zakrwawiona na korytarz. Zaraz wrócę.
Przytaknęła mu i gdy tylko drzwi się zamknęły, bez namysłu sięgnęła po butelkę szampana i bez najmniejszego zawahania się, uderzyła się nią w nos. Podniosła dłoń do swoich ust i roztarła w palcach rdzawą krew, zanim uśmiechnęła się do swojego odbicia, szczerze zaskoczona. Bo jeśli nie brała pod uwagę tego, że ktoś będzie gotowy się dla niej poświęcić.
Ktoś inny.
Znów.
Patrzyła na swoje zakrwawione odbicie i uśmiechała się do siebie, próbując sobie przypomnieć coś dobrego, przypomnieć sobie, jaka była, kim była, zanim skradziono jej części tożsamości i wspomnień. Wszystko w jej głowie było poplątane, pourywane, ale doskonale pamięta jasne palce zaciśnięte na jej zakrwawionych dłoniach i naglący głos, upominający ją, że ma się obudzić i uciekać. Drgnęła zaskoczona, bo takie wyraźniejsze wspomnienia prawie jej się nie zdarzały. Spojrzała w dół na swoją rękę, która dziś też była czerwona od krwi i roześmiała się cicho, bo nagle okazało się, że może wcale nie wszystko w jej głowie to były tylko strzępy i zgliszcza, może potrzebowała po prostu klucza, by wszystko się ułożyło na nowo. A by mogła go zdobyć, nie mogła teraz zacząć znów uciekać, dlatego, gdy tylko usłyszała podniesione głosy na korytarzu, od razu zaczęła znów płakać i trząść się histerycznie. Oparła się o ścianę przy wejściu, powtarzając ruchy tych przerażonych osób, które kiedyś były świadkami jej innych zbrodni. Krzyknęła cicho, gdy do pokoju weszło trzech mężczyzn, pierwszym z nich był Alexander, który od razu zdjął z siebie marynarkę i owinął nią Love, obejmując ją przy tym ramieniem. Wtuliła się w niego, dalej trzęsąc się histerycznie i nawet nie przeniosła spojrzenia na ich szefa, który zaczął donośnie przeklinać.
- Co za pierdolona rzeźnia! Ty się już naprawdę z chujem na głowy pozamieniałeś, że odpierdalasz mi w klubie takie gówno! - wrzasnął na Alexandra, który patrzył na niego niemal beznamiętnie. - Wiemy, kto to, kurwa, jest?
- Przylazł z Christianem Cooperem, wiesz, tym z ratusza - odpowiedział trzeci z mężczyzn, a Love przez chwilę miała ochotę unieść kącik ust w uśmiechu, ale oczywiście tego nie zrobiła, dalej zanosząc się płaczem. Brad, prawa ręka Podricka, ją lubił. Lubił ją i Alexa razem, więc poczuła się dużo pewniej z jego obecnością.
- Trzeba będzie to jakoś posprzątać i pogadać z Cooperem - mruknął Podrick.
- Załatwię to, powiem, że wyszedł z jakąś dupą i tyle go widzieliśmy. Pozbędziemy się go tak jak zawsze i jak policja przyjdzie pytać, to powiemy, że laska, z którą wyszedł, nie była nasza. Tyle.
- Pierdolony syf - mruknął Podrick i podszedł do Love, Alex jej nie puścił, ale mężczyzna i tak złapał ją za brodę i spojrzał na jej zakrwawioną twarz. - Wiedziałem, że będą z tobą problemy, odkąd weszłaś. Szkoda, że będzie się trzeba pozbyć takiej ładnej buzi.
- Pod, daj spokój - zaprotestował Brad, chyba widząc wyraz twarzy Alexa. - Ona robi nam teraz najlepszy pieniądz ze wszystkich, ma stałych klientów, którzy zostawiają kupę kasy w barze. Nie pozbędziemy się jej. Lavra jest mądra, wie już, że drugi raz nie będzie darła mordy, tylko będzie grzeczną dziewczynką i zagryzie zęby. - Love doceniła to, że jest zbyt przejęta udawaniem przerażonej, bo w innych okolicznościach zapewne rozważyłaby wydrapanie Bradowi oczu za taką uwagę.
- Tak, tak. Masz szczęście, ślicznotko, że jesteś taka ładna, bo tylko to ratuje ci dupę. Jednak nie chcę was widzieć przez najbliższe trzy dni. Obojga - powiedział Podrick i uśmiechnął się do Alexa. - Znasz zasady, to ogarnij ją, żebyśmy znów nie skończyli z takim pierdolnikiem.
Alexander przytaknął mu i złapał Love mocniej za ramię i wyciągnął z pokoju. Nie poszli w stronę garderoby, tylko od razu do wyjścia, blondynka pisnęła cicho, gdy tylko lodowaty wiatr uderzył w jej niemal nagie ciało. Szatyn zmierzył ją wzrokiem i zatrzymał się na jej stopach, Love wciąż miała na sobie buty na platformie, a przed nimi był cały zaśnieżony parking. Alex więc bez najmniejszego problemu złapał na ręce i zaniósł do samochodu, gdzie posadził ją na siedzeniu pasażera.
- Alexander... - zaczęła niepewnie, trzęsąc się z zimna, ale on tylko pokręcił głową i jechał dalej w stronę swojego mieszkania.
Love była przekonana, że nigdy w życiu nie przeszła tak przerażającej drogi, jak ta na ostatnie piętro budynku, w którym mieszkał szatyn, mając na sobie głównie krew i jego marynarkę. Zaraz po wejściu Alex poszedł zrobić sobie drinka, a ona zabrała z komody kilka swoich rzeczy, które u niego trzymała, i jeden z jego podkoszulków i poszła wziąć prysznic. Nie miała pojęcia, jak się wytłumaczyć, ale liczyła na to, że w strumieniach ciepłej wody przyjdą do niej jakieś odpowiedzi, czy wskazówki. Zamiast tego wróciły do niej słowa Brada i zaczęła myśleć o czymś zupełnie innym, o tym, czy zdarzało się, że inne dziewczyny zagryzały zęby i znosiły każdą okropność, by nie stracić pracy. A ona tego nie widziała, zbyt skupiona na tym, że sama wyrwała się z podobnego piekła i dopiero teraz zorientowała się, że mogła trafić z deszczu pod rynnę.
Wtedy, gdy uciekła, nie była sama i teraz nie wie, czy to właśnie samotność na którą została skazana, nie jest przyczyną jej wszelkich kolejnych niepowodzeń . W końcu, gdyby nie Alex, dziś pewnie zostawiłaby za sobą więcej trupów, byleby ujść z życiem i... właściwie nie miała po co i dokąd uciekać. Nie miała żadnych tropów, śladów, nawet za wielu wspomnień z ostatnich dwóch lat, które umiałaby ułożyć w całość. Dlatego oszukiwała samą siebie, że działa, gdy tak naprawdę... rozkoszowała się życiem. I to chyba właśnie stanowi dla niej w tej chwili największe olśnienie, że jeszcze kilkanaście godzin temu całkiem lubiła to, co ma obecnie. A w jej głowie powoli zaczyna klarować się jakaś namiastka planu.
- Zrobiłem ci herbatę - powiedział Alexander, gdy tylko weszła do pokoju. Blondynka wzięła kubek niemal odruchowo i ruszyła w stronę szatyna. Alex siedział na podłodze, opierając się o łóżko, miał przechyloną do tyłu głowę, która leżała na pościeli, a w dłoni leżącej obok niego na podłodze trzymał szklankę z drinkiem.
- Alexander, czy dziewczyny mogą odejść z klubu, jeśli będą tego chciały?
- Co? - zapytał zaskoczony i spojrzał na nią, prostując się lekko, po czym pokręcił głową. - Nie lubię, jak zadajesz pytania, na które znasz już sama odpowiedź.
- Wiedziałam, na co się piszę, przychodząc do tego klubu. Wiedziałam, że nikt nie będzie mi zadawał pytań i mnie tam szukał...
- Byłaś w sytuacji bez wyjścia, nie miałaś lepszej opcji... bla, bla, bla. Jak każda z was - wszedł jej w słowo chłodnym głosem. - Sama dobrze wiesz, że widziałaś za dużo, by teraz tak po prostu się spakować i wyjechać.
- Czyli co, żadna z nas nie ma szansy na ucieczkę? Chyba, że w plastikowym worku?
- Wszystko zależy od okoliczności. Jeśli chcesz uciec, bo jakiś fiut cię zaatakował, zrobiłaś mu krzywdę, to nie masz co liczyć, że ci się to uda. Jeśli chcesz odejść, bo znalazłaś frajera i chcesz mu urodzić dzieci, to Podrick da ci ładną odprawę, ale nie myśl, że jak ktoś zacznie coś sypać policji, to nie będziesz pierwszą, do której zapukamy w środku nocy - powiedział beznamiętnie Alex i pokręcił głową. - Wiedziałaś o tym doskonale, Love. Nie jesteś głupia.
- Chyba wolałam w to nie wierzyć, zaskoczona własnym... może nie szczęściem, ale brakiem strachu. Tak. Brak strachu i jakieś nowe poczucie kontroli nad własnym życiem, to mnie ogłupiło.
- Kim był ten typ, Lavra? - zapytał, nie spuszczając jej z oka. Blondynka nie odpowiedziała, zamiast tego odstawiła kubek z herbatą, której jeszcze nawet nie zdążyła upić, na komodę i sięgnęła po leżącą obok broń. Alexander drgnął nerwowo, gdy w niego wycelowała, ale postanowił nie robić kolejnych gwałtownych ruchów, gdy zaczęła iść w jego stronę. - Nie jestem twoim wrogiem...
- Skoro nie jesteś "takim facetem", to czemu pracujesz dla Podricka? Czemu pracujesz dla facetów, którzy kazali mi dziś zamknąć mordę i zacisnąć zęby, gdy znów ktoś próbował mnie zgwałcić?! - krzyknęła, nie opuszczając broni i stojąc nad nim.
- Podrick to mój kuzyn. Musiałem wynieść się z Wielkiej Brytanii, by nie trafić do pierdla, więc brałem, co dają. I teraz z chęcią bym go wyjebał z jego własnego klubu, ale nie mam siły przebicia, złotko. - Przytaknęła mu, jakby była zadowolona z udzielonej przez niego odpowiedzi i przez kilka sekund trwali w tym impasie, z wycelowanym w niego pistoletem. Love sprawiała wrażenie, że analizuje jego słowa, po czym bez żadnego uprzedzenia, usiadła naprzeciwko niego na podłodze.
- Chcę im przegryźć tętnice, za to, co dziś usłyszałam - powiedziała cicho, niemal pod nosem, po czym spojrzała na Alexandra i wypuściła powietrze. - Zapytaj mnie jeszcze raz.
- Kim był ten facet?
- Pionkiem. Pomagierem swojego szefa, który wydawał polecenia mojemu szefowi... Lepsze pytanie, które powinieneś teraz zadać, to kim jestem ja. Nie on. - Alex zmrużył lekko oczy, gdy blondynka nachyliła się w jego stronę i sięgnęła po jego dłoń. Nim zdążył się zorientować, włożyła mu w nią nabity pistolet i przesunęła się trochę bliżej niego, by przyłożyć lufę do dołu swojego mostka, do tego samego miejsca, w którym znajdowało się nacięcie po nożu jej napastnika. - Nie próbuj ze mną walczyć, nie wygrasz. Jeśli będziesz chciał mnie zabić, celuj dokładnie tu.
- Love...
- Xochitl. Mam na imię Xochitl - oznajmiła i uniosła prawą dłoń, z której powoli zniknęła syntetyczna skóra, odsłaniając śnieżnobiały plastikowy szkielet androida. - Dokładniej model XO01. Do usług.
- Co to za pierdolona sztuczka? - fuknął Alex i chciał odłożyć broń, ale blondynka złapała go za nadgarstek swoimi pozbawionymi skóry palcami. Trzymała lufę na wysokości swojej pompy Tyrium i zdawała sobie sprawę, że jeden ruch jego palca dzieli ją od śmierci, ale... kompletnie jej nie obchodziło, czy pociągnie za spust, czy nie. W tym momencie wiedziała, że musi wykonać ten idiotyczny skok wiary, bo nie ma innych możliwości. - Nie możesz być androidem.
- Niemożliwa dziewczyna - szepnęła cicho i uniosła dłoń na wysokość ich twarzy, przez kilka sekund podziwiała pracę swojego szkieletu, zanim znów zniknęły pod skórą. - Masz rację, androidy nie mogą krzywdzić ludzi, androidy mają im pomagać, strzec prawa, działać według schematów, nosić oznaczenia... Nie jestem androidem. Jestem bronią. Zostałam stworzona tak, by wtapiać się w otoczenie, by przeniknąć do łóżek bardzo wpływowych ludzi i zbierać na nich brudy.
- Lub by ich likwidować po cichu - wtrącił, a ona tylko uśmiechnęła się nerwowo, co było odpowiedzią samą w sobie. - Uciekłaś? - zapytał, na co momentalnie przestała się uśmiechać, tylko mu przytaknęła.
- Oni mnie skrzywdzili, Alex...
- Androidy podobno nie czują bólu.
- Tu, tu czuję aż nadto - powiedziała, unosząc dłonie i kładąc je na swoich skroniach, po czym przesunęła je na twarz. Opuściła głowę i zadrżała lekko, a Alex w końcu wykorzystał moment, by odłożyć broń, którą mu wręczyła. Bo chyba żadne z nich nie spodziewało się, że on będzie w stanie pociągnąć za spust. - Oni znaleźli sposób, jak sobie radzić z moim byciem osobą, a nie maszyną, więc niszczyli mój program i go nadpisywali na nowo. Składam się z tysięcy urywek samej siebie. Jestem jak puzzle, którym brakuje połowy elementów, a te, które pozostały, są przeźroczyste i ostre na końcach... - przerwała nagle, bo Alex wyciągnął dłonie i przyciągnął ją do siebie. Zesztywniała, gdy objął ją ramionami, ale wystarczyło zaledwie kilka sekund, by niemal rozpłynęła się w jego dotyku. Przywarła do niego jak dziecko i jak dziecko się rozpłakała, a on pocałował jej włosy i oparł usta na czubku jej głowy.
- Od początku. Opowiedz mi wszystko od początku, niemożliwa dziewczyno.
Xochitl milczała kilka minut, po prostu siedząc na twardej podłodze w jego ciepłych ramionach i próbowała znaleźć w tym wszystkim początek. I uznała, że skoro już poznał jej imię, to od imienia właśnie powinna zacząć. Od imienia i od osoby, która ją tym imieniem nazwała. Z każdym kolejnym słowem coraz bardziej czuła się, jakby skoczyła na główkę z wieżowca i tylko czekała, aż rozbije się na twardym bruku, ale zamiast tego, po prostu zapadała się bardziej w jego bliskości. Podjęła racjonalną decyzję, by mu zaufać, bo zdawała sobie sprawę z jego uczuć i zaangażowania wobec niej i jednocześnie od dziś, miała też pewność, że Alexander podejmie każde ryzyko, by ją ratować. A tego potrzebowała. Potrzebowała pomocy. Może gdyby była w całości sobą, ze wszystkim dałaby sobie radę sama, ale nie była, była zepsutą wersją samej siebie i potrzebowała, by ktoś był po jej stronie. Potrzebowała jednej osoby, przed którą nie będzie musiała udawać.
- Więc uważasz, że Vi pomoże ci odzyskać te części twojej pamięci, które ci ukradli? - upewnił się Alex, gdy kilkadziesiąt minut później leżeli objęci w jego szerokim łóżku. Blondynka przytaknęła mu, a on uśmiechnął się szeroko. - Więc gdzie mamy zacząć poszukiwania?
- To nie będzie proste.
- Gdybym lubił, jak wszystko przychodzi prosto i łatwo, to bym się nie uganiał za tobą. - Love roześmiała się głośno, a on odpowiedział jej uśmiechem. - Zapłacą za to, co ci zrobili.
- W swoim czasie na pewno. Na razie musimy się skupić na rzeczach bardziej przyziemnych, czyli na tym, by nikt inny się nie dowiedział, czym naprawdę jestem. Musimy mieć stabilną sytuację, by móc szukać Vi.
- Mam pewien pomysł, jak uczynić twoją osobę bardziej wiarygodną dla urzędów. Wyjdź za mnie. - Spodziewał się, że blondynka wybuchnie śmiechem, ale ona uniosła się do siadu i spojrzała na niego z góry.
- To właściwie ma sens. Nowe nazwisko, adres zameldowania, konto w banku... mogłabym być niepracującą żoną, żeby mieć większą swobodę działania.
- Och, więc jeszcze nic nie postanowiliśmy, a ja już mam cię utrzymywać? - rzucił kpiąco Alex, a ona przechyliła głowę na bok i uśmiechnęła się w taki sposób, jakby znała dokładną datę apokalipsy.
- Nie, Alexandrze. Przejmiemy klub, pozbędziemy się szczurów, zastąpimy ich osobami, którym będzie można ufać i damy dziewczynom wolną rękę.
- I jak niby chcesz to osiągnąć? - zapytał, a ona pokręciła głową.
- Jeszcze nie mam planu, ale daj mi trochę czasu. Wpadłam na ten pomysł dopiero pięć minut temu. - Szatyn pokręcił głową i sięgnął po jej dłoń, ale Xo od razu ją zabrała. - Myślę, że jeszcze jedna rzecz musi być między nami jasna, Alex. Nie jesteśmy w żadnym stopniu prawdziwym związkiem, jesteśmy partnerami w tym wszystkim, ale nie oczekuj ode mnie bliskości. Daję ci wolną rękę, możesz sypiać z kim chcesz, ale ode mnie trzymaj ręce z daleka, bo ci je połamię.
- Oczywiście, Love - przytaknął bez chwili zawahania, a blondynka zmrużyła oczy, patrząc na niego nieufnie. - Co? Nie zrobię nic, czego nie będziesz chciała.
- Uwierz mi, nie będę chciała nic. Nie jestem w ten sposób zainteresowana... - Alex roześmiał się, na co ona zmroziła go spojrzeniem. - To, że cię potrzebuję, nie zmienia absolutnie tego, że nie pójdę z tobą do łóżka. Nawet, gdy będę już nosić twoje nazwisko.
- Właśnie. W czerwcu ci powiedziałem, że za pół roku się z tobą ożenię.
- Powiedziałeś też, że się w tobie zakocham. I to się nie stało.
- Masz rację, to było głupie - przyznał, unosząc się tylko po to, by złapać ją w talii i przyciągnąć z powrotem do siebie. I od razu wziął za dobrą kartę to, że blondynka w żaden sposób się przed tym nie broniła. Położył jej więc palce na brodzie, by unieść jej głowę i spojrzeć jej w oczy. - Miłość jest bajką dla dzieci, a my raczej będziemy w tej bajce złoczyńcami.
Jej śmiech jest tak szczery, że zaskoczył nawet ją samą, bo nie pamiętała, by kiedykolwiek wcześniej w życiu się tak śmiała. Właśnie. Nie pamiętała. Bo śmiała się na pewno. Tylko to było jedno ze wspomnień, które brutalnie wyrwano z jej pamięci. Dlatego czuła się teraz zdeterminowana jak nigdy wcześniej, bo widziała w końcu jakiś cel i jakąś drogę do niego. I, co najważniejsze, nie była na niej sama.
18.05.2039
W pokoju na posterunku panuje cisza, obaj policjanci siedzą przed jednym ekranem, przeglądając po kolei kolejne dane gości hotelu z nocy zabójstwa Harrelsona. Jasnowłosa analityczka obserwuje ich z lekko przechyloną głową i z zaskoczeniem wypisanym na twarzy, bo gdyby pół roku temu ktoś jej powiedział, że tych dwoje będzie się dogadywać na w miarę pokojowym gruncie, to by tę osobę wyśmiała. A jednak. Obaj są tak zdeterminowani, by rozwiązać tę sprawę, że nawet wzajemne urazy zeszły na drugi plan.
- Nie jestem w stanie w stu procentach potwierdzić, że któryś z nich był wtedy w pociągu - odzywa się Connor, opierając się na krześle i przeciera skronie. - Widziałem jego twarz jedynie przez chwilę, prędzej poznałabym go po głosie.
- Zmarnujemy mnóstwo czasu, gdy będziemy chcieli przesłuchać każdego po kolei - mruczy pod nosem Kamski, a Chloe od razu uznaje, że czas, by się wtrącić i podchodzi do elektronicznej tablicy.
- Ci moim zdaniem najlepiej pasują do profilu, który mi przedstawiłeś, Connor - mówi, wyświetlając dokumenty trzech mężczyzn. - Ten pierwszy ma zarzuty za przemoc domową, więc...
- Można go wykluczyć - wchodzi jej w słowo Connor, a Chloe przygryza wnętrze policzka, by powstrzymać się przed zwróceniem jej uwagi, za to, że jej przerwał. - Hank, gdy go przeskanował, powiedział, że pasuje do profilu sprawcy przemocy domowej. Nie, że już ma za to wyrok.
- Więc możemy go odrzucić...
- W sumie to jest dobry pomysł, Chloe - teraz przerwał jej Elijah, nie robiąc sobie nic z tego, że teraz blondynka już patrzy na niego gniewnie. - Ty będziesz nam mówić swoje pomysły, a my będziemy je odrzucać i w końcu ktoś będzie pasował do profilu.
- Wychodzę - odpowiada im chłodno, a Kamski kręci głową.
- Daj spokój, nie zachowuj się jak dziecko, tylko mów dalej. W końcu sama zebrałaś te dane.
- Więc nie podważaj moich kompetencji.
- Nie podważam. Jesteś wybitna w swojej pracy - mówi takim tonem, jakby to była największa oczywistość we wszechświecie, ale oczywiście nie powstrzymuje się przed dodaniem jeszcze kilku słów, by zniszczyć dobre wrażenie. - Jesteś fenomenalnym analitykiem, ale nie jesteś detektywem. Nie musisz być dobra we wszystkim.
- Oczywiście. Więc pobicia i włamania, trochę przestępczości zorganizowanej i wiek między trzydziestym a czterdziestym rokiem życia.
- Bardziej dwadzieścia osiem a trzydzieści pięć? - sugeruje Connor, a ona przytakuje i sięga po swój tablet, by zmienić trochę filtry sortowania danych. Po chwili kręci głową i spogląda na nich rozczarowana.
- Żaden z nich nie pasuje, coś ich dyskwalifikuje. Kolor skóry, wiek, zakres przestępstw w kartotece... - tłumaczy, a Connor wzrusza ramionami.
- Warto było spróbować.
- Nie - stwierdza krótko Kamski i pochyla się do komputera, by spojrzeć na listę gości. - Sprawdzasz nazwiska osób, na które był pokój, prawda?
- Albo, które były zarejestrowane jako gość w pokoju wynajętym na kogoś innego - potwierdza blondynka i się uśmiecha. - Wiem, co masz na myśli. Dajcie mi chwilę, mamy gdzieś listę osób, które złapał monitoring.
- Nie wydaje mi się, by któreś z nich chciało swoje dane w systemie - odpowiada Kamski i sięga po swój kubek z kawą. - Nie mamy punktu zaczepienia jeśli chodzi o nią, więc nie wiemy, jakich danych mogła użyć, a nie będziemy strzelać na ślepo. Za to jeśli on był tamtej nocy w hotelu, to na pewno nie zostawił po sobie żadnego trwałego śladu...
- Mam! - Chloe obraca się i zrzuca wszystkie dane z tablicy, na której pojawia się prawo jazdy. - Alexander Wallace, urodzony w Dublinie, ale całe życie mieszkał w Londynie. Do Stanów przeniósł się dziesięć lat temu, w UK był szukany przez policję, ale gdy wyjechał, sprawa została umorzona. Tutaj skumał się ze swoim kuzynem Podrickiem Lancasterem, którego raczej nie muszę wam przedstawiać.
- Tak, tak. Przestępczość zorganizowana, handel bordo, stręczycielstwo, przesłuchiwany w kilku sprawach zaginięć, czy morderstw... aż nagle zniknął z planszy w niewyjaśnionych okolicznościach - podejmuje Connor.
- Chyba o te okoliczności, to będziecie mogli zapytać Wallace'a - uśmiecha się kpiąco blondynka. - Lancaster prowadził klub ze striptizem w dzielnicy postindustrialnej, który niecałe półtora roku temu przejął jego kuzyn. Trochę zmienił to miejsce, Karma to teraz dwa kluby. Pierwszy, który jest jedną z popularniejszych miejscówek w mieście i drugi, piętro wyżej, to klub ze striptizem, ale taki, do którego raczej nie wejdziesz bez zaproszenia.
- Dobra, Wallace ma kartotekę, która pasuje idealnie do tego, co mógł znaleźć w kilka sekund na niego Hank, ale nie mam pewności, że to jego widziałem w pociągu - mówi Connor patrząc na zdjęcia dokumentów podejrzanego. - Znalazłaś go na monitoringu?
- Nie. Płacił kartą w barze na mniej więcej godzinę przed śmiercią Harrelsona.
- Płacił kartą? - pyta zaskoczony Kamski, a Chloe przytakuje mu i pokazuje wyciąg z baru z tamtego wieczora. - To głupie.
- Nikt nie miał pewności, że jest bystry - śmieje się blondynka. - I już go znalazłam na monitoringu.
Chloe podchodzi do komputera Kamskiego i bez najmniejszej subtelności odpycha go razem z krzesłem, po czym loguje się do swojego systemu i znajduje odpowiedni fragment nagrania. Najpierw z kamery z lobby, na którym ich podejrzany wchodzi do hotelu w towarzystwie lekko pijanej brunetki, z którą kieruje się restauracji, siadają przy barze, flirtują, piją kolejne drinki, całują się, zanim pójdą do windy i znikną za drzwiami pokoju.
- Kim jest ta dziewczyna? - pyta Connor, a Chloe od razu sprawdza numer pokoju.
- Anna Poulson, na stałe mieszka w Ontario, pracuje dla Ms Bankings i wygląda na to, że przyjechała służbowo. Mam skan jej dowodu, którym rejestrowała się w hotelu - mówi Chloe i pokazuje dokument brunetki. - Nie wydaje mi się waszą podejrzaną, ma męża i dziecko.
-To wygląda znajomo - mówi Connor i zatrzymuje monitoring z windy, na którym Wallace podnosi brunetkę z łatwością, całując namiętnie. - To może być on.
- Trochę ślepy strzał, nie mamy nic na niego poza tym, że był wtedy w hotelu - komentuje Kamski, po czym wzrusza ramionami. - Ten jego klub... dobrze kojarzę, że pracują tam głównie androidki?
- Nie wiem, skąd to wiesz, ale tak, w większości są to androidki - potwierdza Chloe.
- Więc może nasza podejrzana się między nimi ukrywa - sugeruje Connor, a Kamski przytakuje mu nieznacznie. - Gorzej, bo na pewno nie będzie chciał z nami gadać, nie mamy punktu zaczepienia.
- Jest żonaty - rzuca Chloe, a obaj policjanci posyłaj jej pytające spojrzenia. - Wallace ma żonę i to słodką, ich social media nie dają żadnych czerwonych flag. A tu jednak był w hotelu z inną. Możecie tego użyć jako haka, raczej nie będzie chciał, by żona się dowiedziała, co robił tamtego wieczora.
- To właściwie dobry pomysł - mówi Kamski i spogląda w stronę Connora. - Jedziemy?
- Myślę, że nikogo nie zastaniemy na razie w klubie, a nie chcemy go od razu konfrontować z żoną.
Detektyw przytakuje na jego słowa i proponuje Chloe, by w takim razie poszli na kawę. Blondynka odkłada swój tablet na biurko i wychodzi z pokoju, a Elijah przesuwa się z powrotem na swoje miejsce. Kątem oka zauważa zdjęcie wyświetlone na ekranie urządzenia Chloe i sięga po nie, wyraźnie zaciekawiony. Alexander Wallace nie miał własnych profili w social mediach, miała je za to jego żona, która specjalnie nie kryła się z emanowaniem szczęściem ich rodzinnego życia. Więc najpewniej jego kochanki musiały być doskonale świadome swojej sytuacji, patrząc na to ile pani Wallace publikuje zdjęć męża i zdjęć z dziewczynami z jego klubu. Elijah ma już odłożyć telefon, ale w tej samej chwili Chloe dostaje powiadomienie o wiadomości i choć porucznik nie chce, to widzi ikonę z rudowłosą dziewczyną podpisaną jako Maeve, która wyraża nadzieję, że blondynka ma udany dzień i uda im się w końcu wyskoczyć na drinka.
I sam nie ma pojęcia, co tak właściwie czuje w związku z tym. Bo raczej spodziewał się obojętności, a nie tego, że poczuje cokolwiek.
Dzień dobry, witam w nowym rozdziale i retrospekcji do której czułam się bardzo niepewna, ale jednocześnie pisanie o mojej morderczej parce to najbardziej komfortowa rzecz w tym ficzku.
Mam nadzieję, że wciąż tu ktoś jest.
Dzięki i trzymajcie się ❤️
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top