♚ but if I'm a thief, then he can join the heist
21.05.2039
Budzi ją zapach kawy, co nie zdarza się w jej życiu absolutnie nigdy, przynajmniej nie od ładnych kilku lat. Bo nawet jeśli się już z kimś umawiała, to raczej spała dość nerwowo, nieprzyzwyczajona do obecności drugiego człowieka w łóżku i budziła się zawsze przed nimi. I to ona raczej budziła ich kawą. Teraz gdy otwiera oczy, widzi rudowłosą dziewczynę, ubraną w jej szlafrok, która siedzi w fotelu w kącie pokoju, w jednej dłoni trzymając kubek z kawą, w drugiej telefon.
- Dzień dobry - mruczy Chloe, przewracając się na bok, by jeszcze lepiej przyjrzeć się Maeve. - Zrobiłaś mi kawę?
- Tak, mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko, że poczułam się jak w domu - śmieje się dziewczyna, od razu podnosząc się z fotela. Idzie w stronę łóżka, gdzie odstawia kubek na stolik nocny i zdejmuje siebie szlafrok, zanim wsunie się pod kołdrę obok blondynki.
- No, w końcu mówiłaś, że się wprowadzasz.
- Właśnie. Powinnam pojechać po jakieś swoje rzeczy - żartuje Maeve i zbliża twarz do jej twarzy, po czym szturcha lekko jej nos swoim nosem. - Dzień dobry.
- Dzień dobry - powtarza się Chloe i całuje ją lekko, zanim się odsunie. - Muszę umyć zęby.
- To najpierw kawa. - Maeve przewraca się i podaje jej kubek, po czym bierze swój. - Więc masz jakieś propozycje, gdzie możemy wyskoczyć na śniadanie?
- W sumie jeśli chcesz, to mogę coś zrobić, albo możemy coś zamówić i zostać w łóżku do kolacji.
- Kuszące - odpowiada Maeve, nachylając się do niej i całuje lekko jej ramię. - Jednak muszę wrócić do mieszkania po południu, bo umówiłam się z koleżankami ze studiów i głupio mi to teraz odwołać.
- Daj spokój, nie ma sprawy, nie chcę zmieniać ci planów. W końcu chyba się jeszcze zobaczymy.
- Och, czyli oceniasz wczorajszy wieczór pozytywnie?
- Poza lekkim kacem, to nie mam na co narzekać. - Chloe uśmiecha się do niej ciepło, a Maeve odpowiada jej tym samym i nachyla się, by ją pocałować, nawet jeśli blondynka się przed tym uchyla. - Potrzebuję prysznica.
- Ja już pod nim byłam, ale chętnie pójdę z tobą drugi raz.
- Nie, ty zostań w łóżku, ja się szybko ogarnę i zaraz do ciebie wracam.
- Więc nigdzie się nie ruszam.
Maeve przewraca się na brzuch, a Chloe wypija kilka dużych łyków kawy, zanim odstawi kubek na szafkę ze swojej strony. Przewraca się, by wydostać się z łóżka, przechodząc nad plecami rudej dziewczyny, ale zatrzymuje się w połowie i siada na jej pośladkach. Pochyla się, zaczynając całować jej kark i niżej, wzdłuż linii kręgosłupa i wytatuowanego na jej plecach feniksa. Przez chwilę ma ochotę nie wstawać, ale za bardzo czuje się skacowana, więc liczy na to, że prysznic pomoże. Gdy tylko zamyka za sobą drzwi łazienki, dziewczyna w łóżku sięga po jej telefon, a skóra na jej palcach znika, gdy Xo przeszukuje też uważnie zawartość jej prywatnego urządzenia, gdy wszystkie służbowe zostały przez nią dokładnie przeanalizowane jeszcze w nocy. Ciekawość i brak jakichkolwiek skrupułów zachęcają Xochitl do przejrzenia wiadomości między Chloe, a jej rodzicami i jest jej naprawdę jeszcze bardziej szkoda dziewczyny, która ewidentnie nie umie się odciąć od toksycznej rodziny. Podobnie, jak wciąż uważa Andersona za swojego najlepszego przyjaciela, nawet jeśli jego nieudolne próby zapicia się na śmierć odbiły się też na jej życiu. Dlatego między innymi nie uciekła w nocy, tak jak pierwotnie planowała, bo nie chciała, by Chloe obudziła się w łóżku sama, skacowana i rozczarowana. Woli spędzić z nią jeszcze jedno nieprzyzwoicie przyjemne przedpołudnie, zanim się od niej odsunie i po prostu poczeka, aż ich znajomość sama rozejdzie się z czasem. Naturalnie. Bez żadnych dramatów. Maeve po prostu zmieni kawiarnie, a w sumie po prostu przestanie istnieć, bo Xo nie przybierze więcej jej formy.
Wczesnym popołudniem w końcu wychodzi z mieszkania blondynki, mając na sobie jej sweter, który miał posłużyć jako pretekst do kolejnego spotkania, na które Xochitl jeszcze nie widziała, czy się zdecyduje. Póki co dostała dokładnie to, po co przyszła. Dostęp do wszystkich plików śledztwa, które prowadzi porucznik Kamski, lub raczej nie śledztwa, bo jego polowanie na nią można raczej porównać do prób łapania dymu gołymi rękami. Xo łapie taksówkę, którą dojeżdża przecznicę od klubu i ostatnią prostą pokonuje już pieszo. Kilka razy krążąc między budynkami, jakby zawsze, nieustannie, była przekonana, że ktoś ją śledzi. W końcu otwiera drzwi klubu, w którym na razie uwija się serwis sprzątający, a pojedyncze dziewczyny, które już przyszły, lub co bardziej prawdopodobne, w ogóle nie wyszły, witają ją uśmiechami. W końcu już wygląda, jak ona. Jak swoja docelowa, naturalna forma. Nawet jeśli dalej ma na sobie wczorajsze ubrania jakiejś studentki. I pierwszą osobą, która się do niej odzywa, jest oczywiście Faye. Brunetka mierzy ją kilkusekundowym spojrzeniem, zanim nie uśmiechnie się kpiąco.
- Ciężka noc?
- Wręcz przeciwnie - odpowiada pewnie Xochitl i idzie z nią po schodach w stronę biura. - Dowiedziałam się wielu ciekawych rzeczy i zyskałam dla nas jeszcze większą przewagę. W końcu teraz będziemy mieli możliwość być nie krok, a milę przed nimi.
- To dobrze. To dla nas bardzo dobrze, ale tę sprawę omówmy sobie wieczorem.
- Dlaczego...
- Mam nadzieję, że Alex nie był dla ciebie zbyt natarczywy, moja droga - mówi z uśmiechem Faye, a Xo od razu zauważa North, która siedzi w fotelu naprzeciwko Alexandra. Szatyn uśmiecha się na jej widok, od razu wstając i podchodzi pocałować blondynkę, zanim wskaże jej, żeby zajęła śmiało jego miejsce. - North ma dla nas ciekawe informacje w związku z prezentem, który jej dałaś.
- O, czyżbyście sprawdzili, czym chcieli mnie zabić? - pyta Xo, a ona przytakuje jej i wyciąga rękę w jej stronę. Gdy nawiążą połączenie, North przekazuje jej wyniki badań przeprowadzonych w Jerychu w sprawie urządzenia, którym została zaatakowana Love i długie oświadczenie dla mediów na temat stanu zagrożenia, w jakim stawia ono społeczność androidów. Xo uśmiecha się, zapoznając się z treścią i musi przyznać North, że ta ma niesamowity zmysł polityczny, jeśli chodzi o zagrzewanie ich ludzi do walki. Bo to oświadczenie wcale nie było pokojowe. A jej się to podobało. - Co na to nasz prawy zbawiciel, Markus?
- Nie może mnie to obchodzić mniej - odpowiedziała North, wzruszając ramionami. - Wiem, aż za dobrze, co bym od niego usłyszała: wszędzie widzisz wrogów, nie możemy teraz znów zacząć walczyć, jesteśmy na to za słabi, dialogiem osiągniemy więcej niż agresją. Bla, bla, bla. Do nas strzelają, a on mi dalej opowiada o pokoju.
- Wiedzą za dobrze, że jego zastrzelić nie mogą. Wierzą w jego rozsądek - mówi Faye, wymieniając porozumiewawcze spojrzenie z North. - Pozbywanie się problematycznych jednostek jest ludziom na rękę, by podtrzymać ten paskudny status quo, w którym tkwimy.
- Mam ochotę wpakować tej piździe Warren kulkę, gdy pomyślę, że wydała na to zgodę. - North unosi głos i zaciska usta w cienką linię. - Taka strzałka mogłaby każdego z nas zabić w kilkanaście sekund. I to nie byłaby przyjemna śmierć, niby nie czujemy bólu, ale...
- Nie czujecie go fizycznie, ale psychiczna świadomość, że wasze komponenty się zaraz ugotują, to nie jest nic przyjemnego - wtrąca Alexander i opera się o fotel, w którym siedzi Xo. - Poprosiłem jedną z dziewczyn o wypytanie naszego lokalnego klienta z FBI i miałyście rację, to nie jest jakiś wybitny prototyp dla wybranych, czy jakaś ich specjalna broń na Love. Za kilka miesięcy będą ją mieć na wyposażeniu wszyscy funkcjonariusze.
- Szkoda, że tej informacji nie zdążę już umieścić w oświadczeniu - mruczy pod nosem North. - Ten agent, jest szansa, że porozmawia też ze mną?
- Pytanie, czy pamiętasz jeszcze coś z Edenu...
- Alex! - fuka na niego ostrzegawczo Love, ale North jedynie parska śmiechem.
- Myślę, że nawet bez ubrania nie byłabym już tak przekonująca, by zdobyć informacje. Wolę użyć broni, niż zdjąć z siebie majtki.
- Love może się z tobą nie zgodzić - kpi sobie szatyn, a blondynka przewraca oczami.
- Na szczęście po to masz nas, North. My zajmiemy się brudną robotą, ty mediami i polityką - zapewnia ją Love i chwilę w biurze panuje cisza. - Powiedz mi, macie jakieś dojście w CyberLife?
- Tylko jakieś najniższe stanowiska, pozbyli się wszystkich androidów pracujących bezpośrednio z zarządem. Nie wiem, czego potrzebujesz. Jeśli sam na sam z Chen, to tego nie załatwię...
- Nie, raczej jestem ciekawa ich oficjalnego stanowiska w sprawie tej nowej broni. Bo moim zdaniem i zdaniem Zhao trochę śmierdzi ona ich laboratorium.
- Zdaniem Simona powinnam się z nimi skontaktować i właśnie poprosić ich o dodatkową analizę i stanowisko w sprawie tej strzałki, ale ja wybrałam tego nie robić. Nie chcę mieć z nimi nic wspólnego - mówi pewnym głosem North. - Poza tym oni są teraz trochę zajęci planowaniem jakiegoś bankietu dla akcjonariuszy. Nawet zaprosili na niego nas, Jerycho. Ja oczywiście miałam ochotę pojechać na Belle Isle i wepchnąć to zaproszenie Chen w gardło, ale Markus je przyjął.
- Och. Bankiet. Bankiet, na którym będą przedstawiciele Jerycha... - Love uśmiecha się szeroko, a North kręci głową, ale w wyrazie jej twarzy nic nie wskazuje na to, że ma zamiar odwieść blondynkę od wybrania się na tę imprezę.
- Do niego jeszcze sporo czasu, na razie skupmy się na rzeczach bieżących - upomina ich Faye, a blondynka przytakuje jej lekko.
- Rozumiem aluzję i już się zbieram - zapewnia North i podnosi się z fotela.
- Właściwie... - zaczyna Xo, a Faye mruży oczy, patrząc na nią pytająco. - Możesz zostać, jeśli się nie boisz. Jednak wtedy możesz dowiedzieć się o rzeczach, o których jako polityk wiedzieć absolutnie nie powinnaś.
- To będą rzeczy związane z twoją prywatną zemstą i kolejnymi trupami? Czy może jednak z zapewnieniem androidom sprawiedliwości? - pyta North, krzyżując dłonie na piersiach.
- Dwa w jednym.
North ewidentnie się waha, utrzymuje spojrzenie Xo, ale na razie nie odpowiada ani słowem, ani skinieniem głową. Z jednej strony czuje się oszukana przez sytuację społeczną, w której się znajdują jej bracia, przez polityków, nawet przez Markusa, który jej zdaniem robi za mało, niż faktycznie by mógł. Jest absolutnie przekonana, że powinna zostać, powinna sięgnąć do bardziej radykalnych sposobów walki o sprawiedliwość, ale zwyczajnie... boi się o siebie. O to, że straci swoją pozycję, swoją namiastkę władzy i bezpieczeństwa, którą ma teraz. Nie chce jednak mówić o swoich wątpliwościach głośno, bo boi się, że Love i Faye zasypią ją rozsądnymi argumentami, woli podjąć tę decyzję sama. By nie móc nikogo obwiniać, jeśli popełni błąd, wracając na fotel i ponownie zajmując na nim miejsce. Xo uśmiecha się do niej z aprobatą i przenosi wzrok na Alexandra.
- Pamiętasz, jak mówiłam ci, że Reed nie pójdzie na żaden układ z policją? Że będzie stał z boku i obserwował, jak na mnie polują? - pyta, a on przytakuje jej i kręci głową.
- Myliłaś się?
- Na to wygląda. Obserwują go, wiedzą od kogoś, że będzie chciał się ze mną spotkać.
- Od kogo to wiedzą?
- Okazuje się, że brat detektywa Andersona to prywatny asystent Reeda - tłumaczy, zaciskając usta w cienką linię. - Wczoraj, czytając wiadomości pani oficer, dowiedziałam się, że ona i brat Andersona są w kontakcie. Chloe próbowała go wypytać o CyberLife, ale ten ją zbył i tylko zasugerował, że Reed może zrobić coś głupiego i lepiej mieć na niego oko.
- Kontaktował się z tobą ponownie? - pyta Faye, a blondynka kręci głową.
- Nie, ale to zrobi. Znam go...
- Jak dobrze go znasz? - wtrąca North, a Love uśmiecha się szeroko.
- Wystarczająco dobrze, by wiedzieć, jak na niego wpłynąć. I jak zaburzyć sytuację w CyberLife na naszą korzyść.
- A co z Chen? To ona jest przecież teraz CEO i zdecydowanie nie kryje się z tym, że wolałaby, by sytuacja wróciła do stanu sprzed rewolucji - pyta North, która musi przyznać, że nie schodzący z twarzy blondynki uśmiech, wcale nie napawa jej spokojem.
- Cóż, ona zawsze była chłodna i pragmatyczna, była dla ekscentrycznego Reeda głosem rozsądku. Jednak Reed odszedł z CyberLife, bo Chen... nie poszła mu na rękę w pewnej sprawie, nie poparła jego stanowiska, które z już wtedy wydawało się kompletnie szalone. Kto wie, może właśnie z tamtej sytuacji bierze się jej niepokój wobec defektów. - Xochitl przerywa na chwilę, jakby próbowała zebrać myśli na nowo. - Wydaje mi się, że gdyby usunąć Chen ze stanowiska, wróci na nie Reed.
- Hmm i wymienimy otwartą niechęć na nieobliczalność?
- Nie, wymienimy otwartą niechęć Chen, na słabość Reeda.
- Słabość?
- Och tak. Słabość i strach - odpowiada pewnie blondynka, a Alexander śmieje się lekko, opierając biodrem o oparcie jej fotela.
- Na jego miejscu, to ja byłbym, kurwa, przerażony - oświadcza szatyn i unosi lekko szklankę z whisky w toaście.
- Czyli się z nim spotkasz? - dopytuje Faye, ale Xo wzrusza ramionami w odpowiedzi.
- Jeszcze nie mam wobec niego sprecyzowanego planu, na razie poczekam na jego ruch. On zawsze lubił szachy, więc pozwolę mu zaczynać.
- A co z policją? Jeśli go obserwują, to nie doprowadzi to do was?
- Policja już z nami rozmawiała - podejmuje Alex, uśmiechając się do North. - Nie mają na nas nic, nawet nie mamy jakiejś stałej obserwacji klubu, nie próbowali przesłuchiwać dziewczyn. Rozmawiali tylko z osobami obecnymi w tym pokoju.
- Czyli rozmawiali z tobą, Love, nie mając pojęcia, że to właśnie ciebie szukają? - upewnia się przedstawicielka Jerycha i śmieje się pod nosem, gdy blondynka jej przytakuje. - Zabawne. Sądziłam, że są lepsi w swojej pracy.
- Też sądziłam, że porucznik Kamski będzie większym zaskoczeniem, ale niestety robi wszystko w taki sposób, w jaki przewidziałam. Moja magiczna sztuczka działa czasem za dobrze. - North posyła jej pytające spojrzenie, na które wszyscy poza nią reagują śmiechem. - Patrz na twarz nie na ręce. Wysyłam do niego liściki i biedny jest nimi tak zaaferowany, że usunięcie jego figury z planszy będzie aż za proste.
- Wolałabym, żebyśmy jednak darowali sobie zabawę w kotka i myszkę z policją - sugeruje przedstawicielka Jerycha, a Xo kręci głową.
- Tak, wiem. Ty wolałabyś otwarte starcie.
- Wolałabym sprawiedliwość.
- Sama wiesz najlepiej, że tej nie da się osiągnąć w łatwy sposób - ucina Love, a North niechętnie, ale jej przytakuje i niechętnie podnosi się ze swojego miejsca.
- Musicie mi wybaczyć, ale mam trochę realnej pracy do wykonania...
- A nasza praca nie jest realna? - wchodzi jej w słowo Faye, a North posyła jej kpiący uśmiech. - Dobrze, dobrze. Już się nie droczę i po prostu cię odprowadzę do samochodu.
- Dziękuję.
Gdy tylko zamkną się za nimi drzwi, Alexander zajmuje miejsce Faye, a blondynka nie czekając na żadne zaproszenie, od razu idzie usiąść mu na kolanach. Szatyn obejmuje ją ramionami i całuje jej jasne włosy, a ona uśmiecha się szeroko i zaciąga się zapachem jego perfum, papierosów i whisky. Przez krótką chwilę siedzą w ciszy, aż Xo drga nerwowo, jednak Alexowi nie udaje się nawet zadać jej pytania: czy wszystko w porządku? Bo ta już uśmiecha się szeroko.
⇆
Elijah zdaje sobie doskonale sprawę z tego, że gdyby Connor zapytał go: co ty do cholery wyprawiasz?, ten nie miałby dla niego dobrej odpowiedzi. Zwyczajnie ma przeczucie, że ich podejrzana znajduje się w klubie posiadanym przez Wallace'a, być może nawet uczyniła z tego miejsca swoją bazę operacyjną, a urocza para, którą przesłuchiwał, świetnie ją kryje. W końcu tu, między innymi androidkami i dziewczynami, mogłaby idealnie wtopić się w tło. Mogli nawet ją minąć i nawet o tym nie wiedzieć, a ona pewnie śmiałaby się im w twarz... a już na pewno w kolejnym liściku, który mu zostawi. Jego zdaniem obserwowanie Wallace'a nie jest bez sensu, ale nie ma dowodów, by móc robić to oficjalnie, więc po godzinach pracy siedzi w samochodzie, patrząc na boczne wejście do klubu. Nie ma nawet pewności, że Wallace, lub jego żona są w środku, ale postanawia zaufać swojemu przeczuciu i po prostu czeka.
Gdy drzwi się otwierają, siada wygodniej w fotelu swojego samochodu i przygląda się managerce klubu, Faye, która wychodzi w towarzystwie innej androidki. Oczywiście to może być jakikolwiek egzemplarz modelu WR400 i pewnie Elijah nie widziałby w tym nic podejrzanego, ale poznał North. I to bez wątpienia jest ona. Widzi to w jej drobnych gestach i dlatego bez wahania sięgnął po telefon, by zrobić im zdjęcie. Co by nie mówić, może gdy znów przyjdzie im rozmawiać z szefową Jerycha, ta będzie bardziej wylewna, gdy zapytają ją o powody wizyty w tym miejscu. Jej obecność w sumie utwierdza go w przekonaniu, że podejrzana, której poszukują, też musi tam się ukrywać. To byłoby najbardziej racjonalne wytłumaczenie, w końcu po pracy w Edenie North raczej dobrowolnie nie postawiłaby znów nogi w takim miejscu. A teraz nie wygląda, jakby śpieszyło jej się do powrotu do Jerycha, gdy dłuższą chwilę jeszcze rozmawia z Faye, zanim w końcu skieruje się do samochodu. Managerka klubu rozgląda się po parkingu, aż zatrzymuje wzrok na jego aucie, choć jest ciemno i choć ma na sobie czarne ubranie, to androidka i tak patrzy na niego chwilę, po której przechyla głowę i z uśmiechem rusza w jego stronę. Elijah opuszcza szybę, a brunetka pochyla się, by spojrzeć mu prosto w oczy.
- Dobry wieczór, poruczniku Kamski. Po co tak siedzieć w ciemności i marznąć, gdy w środku będziesz mógł się rozejrzeć znacznie lepiej. Jest niedziela, ale mamy całkiem spory ruch, nie pożałujesz.
- Nie pragnę dziś rozmawiać z twoim szefem.
- Spokojnie, on też nie ma na to ochoty - śmieje się brunetka i odsuwa od samochodu. - Zapraszam za mną. Zajęłam panu stolik przy drzwiach, żeby nic nie mogło uciec pana uwadze, poruczniku.
Zwleka przez minutę, próbując sobie samemu wytłumaczyć, że nie powinien tam iść, ale ostatecznie wysiada z samochodu, bo ciekawość i przeświadczenie o własnej nieomylności nie pozwalają dojść do głosu rozsądkowi. Rusza za Faye do środka i wspina się po schodach na wyższe piętro klubu, gdzie brunetka wpuszcza go do dużej sali i prowadzi do stolika, który w żadnym wypadku nie jest przy drzwiach. Jednak doskonale widać z niego i te drzwi, którymi przyszli i pozostałe dwa wejścia do klubu. Elijah rozpina guzik marynarki, zanim zajmie miejsce, a Faye przywołuje do siebie kelnerkę i zostawia go z dziewczyną, która nie wygląda mu na androidkę. Wszystkie pracujące w klubie osoby są półnagie, lub w całej plejadzie ekstrawaganckiej bielizny, co niespecjalnie robi na nim wrażenie. Takie miejsca nigdy nie były w jego guście, dlatego na wieczorach kawalerskich kolegów z pracy, raczej utwierdzał się w wierze, że jego płeć bywa strasznie naiwna. W końcu tym dziewczynom zależy przede wszystkim na napiwkach, a oni wierzyli w każde ich miłe słowo, zahipnotyzowani ich wdziękami. Odmawia kelnerce drinka, a ta go słucha, ale po chwili wraca z nową szklanką, tym razem zapewniając go, że to najlepsza szkocka, jaką mają i że to prezent. Elijah rozgląda się za Faye, ale nigdzie nie widzi brunetki, za to gdy podnosi spojrzenie, za przeszkloną ścianą piętro wyżej stoi Alexander. Wallace unosi szklankę w toaście, a Kamski zaczyna mieć przeczucie, że wszedł prosto w pułapkę.
- A teraz mamy dla was wyjątkową niespodziankę, po długiej nieobecności zobaczycie na scenie królową Karmy: Love! - zapowiada głos zza kulis, a Elijah od razu sięga po drinka, aż za dobrze wiedząc, że popełnił błąd.
Przy pierwszych dźwiękach muzyki na scenie pojawia się blondynka. Ma upięte wysoko włosy, w które został włożony wysadzany granatami diadem i Kamski coś czuje, że to wcale nie są syntetyczne kamienie. Love ma na sobie ciemnoczerwone body z długim rękawem, które może i teoretycznie zakrywa dużo, ale jednocześnie jest tak obcisłe, że nie pozostawia za wiele dla wyobraźni. Dopiero gdy spogląda na jej długie nogi zauważa, że blondynka ciągnie po ziemi coś na kształt bicza. Sale wypełnia dźwięk oklasków, choć Love jeszcze absolutnie nic nie zrobiła, rozejrzała się tylko po twarzach obecnych gości z szerokim uśmiechem. Elijah zauważył, że pracujące tu dziewczyny dopingują ją najbardziej, a on próbuje wypatrzeć wśród nich Sophie. Choć za dobrze wie, że ten występ ma odwrócić jego uwagę, by zapewne ta mogła się bezpiecznie ukryć. Światła gasną niespodziewanie, spowijając wszystko w mroku, który rozświetlają tylko niewielkie lampki na stolikach i podświetlany bar z boku sali. Nikt jednak nie panikuje, nikt nie wykonuje nerwowych ruchów, więc Elijah domyśla się, że to część przedstawienia i gdy wraca wzrokiem do Lavry bierze płytki, niekontrolowany wdech. Powiedzieć, że zaczęła tańczyć to jak nic nie powiedzieć, bo w mroku nie widziałby jej ruchów, gdyby nie trzymany przez nią bicz, który błyszczy różnymi kolorami, wijący się wokół jej ciała. Gdy Lavra owija świecące nitki wokół szyi, ich kolory odbijają się w kamieniach diademu na jej głowie, czyniąc jej twarz jedynym jasnym elementem tego pomieszczenia, czyniąc ją całą niemal hipnotyzującą, jakby każdy jej ruch był jak melodia, której nie można przestać nucić. Elijah nie ma nawet pewności, czy zna utwór, do którego tańczy blondynka, bo pierwszy raz chyba w całym swoim życiu, jego szalony proces myślowy i analizy wszystkiego wokół się zatrzymał. Aż do momentu, gdy jej świecący bicz zgasł i na kilka sekund w klubie znów zapanowała ciemność. Widział ruch na scenie, ale nie potrafił jasno określić, co Lavra planuje teraz. Kilkanaście osób zaklaskało, ale muzyka wciąż gra, więc zwiastując, że to jeszcze nie koniec występu. Piosenka płynnie przechodzi z jednej w drugą i teraz gdy świata na scenie się zapalają, blondynka wiruje wokół rury do tańca. Nie ma już na sobie nic poza czerwonymi majtkami z koronki, gdzieś zniknęła też jej korona, która musiała utrzymywać jej fryzurę w górze, bo gdy Lavra wygina się do tyłu, utrzymując się na rurze jedynie kolanami, jej jasne włosy spływają falą niemal do samej ziemi. Elijah nie siedzi wyjątkowo blisko niej, ale i tak widzi pracę mięśni jej nóg i brzucha, gdy tańczy, z łatwością wplatając w układ skomplikowane figury i nie przestając nawet na chwilę uwodzić całej sali. Całej. Na czele z nim.
A co, chciałbyś mnie zobaczyć na scenie, poruczniku?
Jej słowa niemal dzwonią mu w głowie, odkąd blondynka nawiązała z nim krótki kontakt wzrokowy i teraz Elijah nie ma już wątpliwości, że odstawia to przedstawienie specjalnie dla niego. Zapewne ciemnowłosa managerka szybko doniosła o jego obecności Wallace'owi, a ten postanowił użyć wobec niego swojej najlepszej broni. Rzucił swoją żonę jak przynętę, by porucznik przestał patrzeć gdziekolwiek indziej niż na nią. I Kamski jest wściekły na siebie, że to naprawdę zadziałało. Lavra Wallace kończy swój występ przy dźwięku braw i dość jednoznacznych gwizdów i znika za kulisami, a on błyskawicznie dopija drinka i ma już się zbierać, gdy blondynka siada przed nim. Tak jak stała jeszcze chwilę temu na scenie. W samej dolnej części bielizny, ze skórą połyskującą brokatem i rozpuszczonymi włosami. Stawia przed nim nowego drinka i uśmiecha się w taki sposób, jakby czekała na komplement.
- Twoje zdrowie - mówi w końcu, wskazując na szklankę, którą przed nim postawiła.
- Nie, dziękuję. Prowadzę.
- Istnieją taksówki - odpowiada, ponaglając go spojrzeniem, ale Elijah wybiera zignorować drinka. Lavra wzrusza ramionami i sama sięga po szklankę, z której upija łyk. - Więc jednak chciałeś mnie zobaczyć na scenie, poruczniku. Co następne? Zaprosisz mnie na kolację?
- Proszę cię, nie uwierzę, że ten występ to zbieg okoliczności, pani Wallace.
- Mówmy sobie po imieniu, tu wszyscy mówią do mnie Love.
- Zabawne. Jednak za opcje zwracania się do ciebie twoim scenicznym pseudonimem też podziękuję. Więc? Twój mąż postanowił znów wepchnąć cię na scenę, by mnie rozproszyć?
- Nie zaprzeczysz, że zadziałało - śmieje się, pochylając się lekko nad stolikiem i kładzie mu dłoń na jego ręce. Elijah błyskawicznie próbuje się wycofać, ale ona zaciska mocniej palce. - Nie rób scen, nikomu nie przyjdzie z nich nic dobrego. Na twoim miejscu zachowywałabym się mniej nerwowo - ostrzega go, a Kamski już o wiele spokojniejszym ruchem obraca ich ręce i dopiero ją cofa, przesuwając palcem po wnętrzu jej ręki. - Jak chcesz rozmawiać, to nie tu.
- A masz mi coś do powiedzenia?
- Tak. Mam - odpowiada, patrząc mu prosto w oczy. Elijah utrzymuje jej spojrzenie, zanim przytaknie lekko, a ona od razu uśmiecha się szeroko i podnosi ze swojego miejsca. W jedną rękę łapie niedopitego drinka, a drugą wyciąga do jego krawata i ciągnie za niego, zmuszając porucznika do podniesienia się.
- Podobno już nie dajesz prywatnych tańców.
- Mogę zrobić wyjątek... w wyjątkowych okolicznościach - śmieje się Lavra, obracając się do niego i puszcza oko, a on zdaje sobie sprawę, że ta udaje tę całą beztroskę, którą porzuciła na kilka sekund, gdy siedzieli przy stoliku. Blondynka otwiera jedno z pomieszczeń w korytarzu i wpuszcza go pierwszego do pokoju, który okrąża ciemnoróżowa sofa. Sama odstawia drinka, zamyka za nimi drzwi i chwilę stoi po prostu naprzeciwko niego, jakby analizowała, co zrobić teraz.
- Więc...
- Nie, nie, nie, Elijah. Ja mówię, ty słuchasz - odzywa się pewnym głosem, o wiele pewniejszym, niż kiedykolwiek u niej słyszał. Bo wtedy, w jej domu była bezczelnie pewna siebie, teraz jest niemal władcza. - Rozumiem, że ty i ten drugi detektyw dobrze się bawicie, szukając sobie jakiegoś kozła ofiarnego, ale nie znajdziesz go w tym miejscu. Tu oferujemy pomóc tym, których system, wasz system, bez skrępowania ignoruje. Zbudowałam to miejsce od zera i nie pozwolę na wasze węszenie tutaj bez żadnych dowodów, to dość kiepskie dla interesu, a odznaki mocno stresują pracujące tu dziewczyny. Jakoś większość z nich ma ze stróżami prawa kiepskie doświadczenia. Nie macie żadnych dowodów, więc nie masz prawa tu być i... - Kamski wybucha śmiechem, co ewidentnie zbija ją lekko z tropu, ale gdy patrzy mu w oczy, nie wygląda na rozdrażnioną, tylko zaciekawioną.
- Może takie przemowy zagwarantowały ci bycie królową tego miejsca, ale z całą pewnością nie działają na mnie. Nie jesteś w żadnej pozycji władzy, by decydować o takich rzeczach.
- Nie masz pojęcia, w jakich pozycjach mogłabym się z tobą znaleźć, gdybym tego chciała. Bo, że ty tego chcesz, to nie ulega żadnej wątpliwości. - Elijah już ma zaprotestować, ale ona nachyla się do niego i bez żadnego uprzedzenia wpycha mu się na kolana. Siada na nim okrakiem i zbliża usta do jego ucha. - I naprawdę chcesz ze mną rozmawiać o władzy? Proszę cię, panie Kamski. Nie masz pojęcia, jak wielką władzę posiadam.
- Zejdź - mówi nerwowym głosem, trzymając dłonie na sofie, po obu stronach jej ciała. Nie ma zamiaru dać jej żadnej, nawet najmniejszej satysfakcji i jej ulec, lub jej dotknąć. To była konfrontacja, a ona gra swoimi najlepszymi kartami, swoim ciałem. Jej włosy pachną jak piżmo i orchidee, a dołeczki przy jej obojczykach aż proszą się o to, by wpić się w nie ustami. I Lavra właśnie na to liczy. Pewnie gdyby miała do czynienia z kimś innym, to zdecydowanie miałaby przewagę. Miałaby tę władzę, której jest tak bardzo pewna. Trafiła jednak na niego. - Zejdź - powtarza pewnie, a blondynka śmieje się i jeszcze bardziej opiera o jego ciało.
- Zejdę, jak powiesz mi, czego tak właściwie tu szukasz. Jeśli nie mojego towarzystwa.
- Szukam osoby odpowiedzialnej za trzy zabójstwa. Androidki. Podejrzewam, że ją ukrywacie. Podejrzewam, że twój mąż jej pomaga.
- Naprawdę? Pomaga innej kobiecie? Chyba powinnam być zazdrosna - wyśmiewa go Lavra, odchylając się lekko do tyłu, by spojrzeć mu w oczy, ale nie zabiera dłoni z jego ramion.
- Powiedziałem, kogo szukamy.
- Mogę ci zagwarantować, Elijah, że się mylisz. Mój mąż nie pomaga żadnej innej kobiecie. Żadna tajemnicza morderczyni nie ukrywa się wśród moich tancerek. Musisz zaakceptować, że jej tu nie znajdziesz i przestać nas nachodzić.
- Za to ty wiesz, gdzie ją znajdę, prawda?
- Kto powiedział, że w ogóle ci się uda? Jeśli to androidka, to może ukrywać ci się pod samym nosem - śmieje się Lavra, znów zbliżając się do jego ucha i ocierając o niego. - Więc lepiej następnym razem przyjdź tu z jakimiś twardymi dowodami, zanim poczuję się sprowokowana do pokazania ci, co mogę ci zrobić. Nie lubię się popisywać, ale dla ciebie mogę zrobić wyjątek, Elijah.
- Powtórzę trzeci raz i ostatni: zejdź.
- Nie. - Blondynka muska ustami płatek jego ucha, a Elijah błyskawicznie łapie ją za ręce i od siebie odpycha, co nie robi na Lavrze najmniejszego wrażenia. Dalej patrzy na niego z pobłażliwym uśmiechem, ale faktycznie schodzi z jego kolan i staje naprzeciwko niego. - Och, poruczniku, dla nas obojga byłoby o wiele łatwiej, gdybyś współpracował i wykluczył mój klub ze swojego śmiesznego śledztwa.
- Wiesz, co? - pyta, stając naprzeciwko blondynki, która wycofuje się kilka kroków, aż ma za sobą drzwi. Opiera się o nie, unosząc spojrzenie na twarz Elijaha i ewidentnie czeka, co ten powie dalej. - Teraz mam już pewność, że jesteście w to zamieszani. I jednego możesz być pewna, nie dam się więcej złapać w twoją pułapkę.
- Tak, też jestem tego pewna - śmieje się Love, zanim przechyli się na podeszwach swoich wysokich butów w jego stronę i go pocałuje. Elijah nie jest zaskoczony, spodziewał się po niej dokładnie czegoś takiego, gdy znaleźli się blisko siebie. Tego, że blondynka spróbuje go kolejny raz omamić, ostatni raz postawić na swoim, a nawet mimo całej tej wiedzy, gdy czuje jej usta na swoich, na kilka sekund jej ulega. Zanim ponownie położy dłonie na jej ramionach i odsunie od siebie zdecydowanie.
- Przyjemność po mojej stronie, poruczniku Kamski.
Puszcza do niego oko, posyła całusa i dopiero obraca się na pięcie, zostawiając go samego w pustym pokoju. Elijah kilka sekund stoi kompletnie oniemiały, zanim przeanalizuje wszystko, co dziś się stało i dopiero otwiera drzwi. Kieruje się w stronę wyjścia, ale w głównej sali przystaje na chwilę, bo zauważa Alexandra Wallace'a, który zarzuca na ramiona żony koronkowy szlafrok. Para wymienia kilka słów, zanim szatyn położy dłoń w jej talii i nie popchnie ją lekko w kierunku stolika, przy którym siedzi kilku mężczyzn w koszulach. Kamski ma wrażenie, że kojarzy przynajmniej jednego z nich, ale w tej chwili nie może sobie przypomnieć skąd. Lavra Wallace opada na kolana innego z gości, śmiejąc się przy tym, jakby była pijana i Elijah doskonale wie, że kimkolwiek są tamci mężczyźni, to ich blondynka uwiedzie ich z banalną łatwością.
Dzień dobry, witam po dłuższej przerwie. Niestety nawał rzeczy się na mnie zwalił, także różne wyjazdy i już druga tura grypy, więc pisanie zeszło na drugi plan.
Jednak oczywiście wciąż planuje skończyć to ff. Tylko może mi to zająć trochę więcej czasu. Mam nadzieję, że wciąż tu jesteście.
Szczególnie, że porucznik Kamski i XO będą mieli coraz więcej konfrontacji.
Dzięki.
K.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top