Trzydziesty pierwszy

Harry wypadł z sali obrad wściekły. Wszystkie nerwy pod skórą go paliły, a ogień jego gniewu chciał pochłonąć wszystko, co stanie mu na drodze. Jego szczęka była mocno zaciśnięta, nozdrza rozszerzone, raz po raz wypuszczając niemal furiatyczne oddechy. Nie wierzył, że to, co właśnie usłyszał w gronie jurorskim, było prawdziwe. Nie potrafił uwierzyć, że to się dzieje naprawdę.

Zatrzymał się na środku korytarza i próbował unormować oddech. Chwycił palcami nasadę nosa, aby chociaż trochę się uspokoić. Myśli w nim szalały niczym tornado bezlitośnie przecinające połacie terenów, nie chcąc się zatrzymać. Jego wzrok był rozbiegany, a źrenice powiększone z wściekłości. Był bliski rozwalenia czegoś. Czegokolwiek.

Tak bardzo pragnął w tym momencie pobiec do Louisa. Jego Louisa. Zobaczyć, jak się czuje. Spojrzeć głęboko w jego oczy.

Nie mógł ze względu na regulamin mówiący o tym, iż po ustaleniu werdyktu, nauczyciele nie mogą w żaden sposób komunikować się z kimkolwiek z poza grona jurorskiego.

Nie zostało mu zatem nic innego, jak skierowanie się w stronę sali koncertowej. Pierwszy dzwonek zabrzmiał w jego uszach. Oparł się łokciami o blat stołu dla jury i schował twarz w dłonie. Wiedział, dobrze wiedział, że nie może się w tym momencie rozpłakać, bo znudzone stacje telewizyjne tylko czekają na moment słabości.

Nie zorientował się, kiedy sala zdążyła się ponownie zapełnić. Dopiero brawa witające kobietę odpowiadającą za organizację konkursu wybudziły go ze stanu furii i rozpaczy. Te uczucia nadal w nim drzemały, teraz jednak były skrzętnie ukryte pod maską surowego profesora.

- Szanowni państwo. Witam państwa po przerwie w tej niesamowicie gorącej atmosferze. Już za chwilę dowiemy się, kto jest zwycięzcą trzeciej edycji Międzynarodowego Konkursu Pianistycznego w Londynie 2020!  Ale zanim... - tutaj Harry się wyłączył, albowiem musiała zostać zaprezentowana pula nagród oraz wszyscy sponsorzy.

Korzystając z tej okazji, Styles powędrował wzrokiem po sali, wyszukując dobrze mu znanej szatynowej czupryny. Znalazł ją i jej właściciela w pierwszym rzędzie. Przepraszam, Lou. Nie dałem rady. Przez cały czas patrzył na tył głowy Louisa, zagłębiając się w swoich myślach i czując, jak gniew mrowi go pod skórą.

Z tego transu wybudziły go oklaski, które oznaczały, iż teraz jest pora na to, aby on i Cowell udali się na scenę (Cowell był przewodniczącym komisji, natomiast Harry został do tego wytypowany, jako ten „najlepiej prezentujący się". Miał ochotę na to prychnąć).

Z niewzruszonym wyrazem twarzy skierował się na scenę. Stał obok Cowella, który miał powiedzieć jeszcze kilka słów odnośnie przebiegu konkursu.

- Szanowni państwo. Czuję się zaszczycony, że mogę teraz tutaj stać. W gronie wybitnych muzyków młodego pokolenia. Czymś, co napawa mnie dumą, jest fakt, iż mogłem obserwować tę ósemkę przez dwa tygodnie, jak nabierali pewności i umiejętności. - Cowell mówił same stereotypy, a Styles miał ochotę przewrócić oczami. Prychnąć. Cokolwiek. Nawiązał kontakt wzrokowy z Louisem, na ułamek sekundy, ale to wystarczyło, aby szatyn wiedział, iż coś jest nie tak. - Werdykt nie był prosty. Zresztą, państwo sami słyszeli jak wyrównany był poziom wszystkich wykonawców. - kontynuował, wciskając kity. Wszyscy na tej sali wiedzieli, kto zagrał najpiękniej. Dlatego też, na ostatnie zdanie, dało się usłyszeć lekki szmer sprzeciwu przebiegający po sali. Harry'emu błysnęło coś w oku, bo ludzie to widzieli. O ile Cowell zdołał pokonać Harry'ego w bitwie jeden na jeden, tak nie wygra z całą salą słuchaczy.

Przewodniczący komisji nieco się zmieszał na ten szum, ale zaraz potem zakrył swoje emocje pod warstwą kolejnych, bezsensownych słów.

- Nie mniej jednak, wyłoniliśmy trzy pierwsze miejsca. Teraz chciałbym odczytać wyniki. - przerwał na moment, pewnie chcąc dodać nieco dreszczyku emocji. - Zgodnie z werdyktem komisji jurorskiej, trzecie miejsce w Międzynarodowym Konkursie Pianistycznym, Londyn dwa tysiące dwadzieścia, możliwość udziału w prestiżowych, tygodniowych warsztatach masterclass, a także dwadzieścia pięć tysięcy funtów otrzymuje... - zawiesił głos, rozglądając się po sali. - ... Stefania Germanotta! - zabrzmiały brawa, a uśmiechnięta brunetka weszła na scenę, odbierając dyplom, kopertę, w której pewnie były informacje dotyczące warsztatów oraz czek. Wszystkie nagrody wręczała organizatorka konkursu, jedynie czeki wręczał stojący obok Cowella, Harry. Uśmiechał się do niej mile (jak na niego), bowiem zasłużyła na to miejsce.

Louis również uważał, że Stefania została sprawiedliwie nagrodzona. Cały czas jednak mierzył wzrokiem profesora Stylesa, bowiem wiedział, doskonale wiedział, że coś jest nie tak. Jeżeli miałby precyzować, powiedziałby, że Harry jest zły.

- Drugie miejsce, możliwość nagrania płyty w duecie ze swoim nauczycielem prowadzącym oraz pięćdziesiąt tysięcy funtów otrzymuje... - znowu zatrzymał głos, co działało niebieskookiemu na nerwy. - ...Louis Tomlinson! - na sali zapanowało lekkie poruszenie, bowiem to nie jest to, czego wszyscy oczekiwali. Zdziwiony szatyn spojrzał na Harry'ego, którego wzrok był rozgrzany złością i w jakiś sposób przepraszający. Ruszył na scenę, nie dając po sobie poznać, że jest rozczarowany. Odebrał swoje nagrody, a kiedy dostawał czek od bruneta, przeprowadzili swoją małą, dziwną konwersację wzrokową.

Jak to się stało?

Przepraszam, Lou. Walczyłem.

To nie twoja wina, H.

Wciąż w lekkim osłupieniu, zszedł ze sceny i usiadł na swoim miejscu. Był niezmiernie ciekawy, kto grał niby lepiej od niego.

- Proszę państwa, co za emocje. - rzekł Cowell, a myślą zarówno Harry'ego jak i Louisa było no co ty nie powiesz, Simon. - Pierwsze miejsce, koncerty z prestiżowymi orkiestrami takimi jak Wideńska Orkiestra Symfoniczna czy Narodowa Orkiestra Symfoniczna Francji oraz siedemdziesiąt pięć tysięcy funtów otrzymuje... - tutaj zrobił naprawdę długą przerwę, przedłużając ten moment w nieskończoność. - ...Danielle Campbell! - szatyn wytrzeszczył oczy. To wcale nie tak, że dziwczyna ledwo odróżniała kontrapunkt od melodii. Na sali zapadła chwilowa cisza, a później wypełniła się niezadowolonymi odgłosami. Zadowolona Danielle weszła na scenę, jednak nie otrzymała żadnych oklasków. No może od swojej rodziny. Chwila była niesamowicie niezręczna, kiedy uradowana odebrała nagrody, a Harry chcąc nie chcąc wręczył jej czek. Nie zapomniał zgromić jej spojrzeniem, na co ta straciła nieco na pewności siebie. Louis był mu za to wdzięczny. Zeszła ze sceny w akompaniamencie jedynie stukotów swoich obcasów.

Kiedy nikt nie wiedział, co zrobić z dalej trwającą niezręczną ciszą na sali, Harry dorwał się do mikrofonu. Tomlinson poprawił się na siedzeniu, bo cholera, to pewnie sprawi, że ten wieczór będzie jeszcze bardziej interesujący.

- Szanowna publiczności. - zaczął, nagle zmieniając się w tego cudownego mówcę, którym był. Niebieskooki dostał jedno, trwające ułamek sekundy, spersonalizowane spojrzenie. - Sztuki nie da się zamknąć w tabeli z punkami. - było pierwszym stwierdzeniem, które wyleciało z jego ust. I publika była chętna tego, co profesor ma do zaoferowania. - Jury w mniejszym lub większym stopniu się zgadza z werdyktem. Często w tym mniejszym, na marginesie. - ostatnie zdanie dodał, jakby było tajemnicą. - Jednak werdyktu nie zmienimy. Komisja jurorska składa się z ludzi, którzy bardziej lub mniej potrafią spojrzeć na sprawę obiektywnie. - kontynuował, wbijając szpilę odpowiednim osobom. - Nie zapomnijmy jednak, że każdy z was, z osobna może mieć własne zdanie, własnego zwycięzcę. I może się to pokrywać z opinią komisji, ale nie musi. Ja mam swojego zwycięzcę. - zdradził, a Louisowi zrobiło się ciepło na sercu. - Śmiem twierdzić, iż wy, szanowna publiczności, również go macie. - dodał i w tym miejscu dostał gromkie brawa, chociaż jeszcze nie skończył swojej wypowiedzi. Kamery telewizyjne były skierowane to na niego, to na Cowella, to zaś na czerwoną Danielle. Kiedy brawa ustały, zakończył swoją wypowiedź. - Jednak abstrachując od spekulacji i oskarżeń... jestem pewien, że przyszłość pokaże, komu podium dzisiaj dodało skrzydeł, a komu je odcięło. Dobrego wieczoru! - rzekł i zszedł ze sceny, kierując się za kulisy. Nie miał ochoty wracać między te hieny, które próbowały stłamsić blask jego Louisa.

Słyszał tylko, jak organizatorka dziękuje i żegna wszystkich, jeszcze raz gratulując każdemu wykonawcy.

Oczywiście, że Harry zmierzał do sali dwadzieścia osiem. To tam wszystko się zaczęło i musi skończyć.

Po drodze jednak spotkał kilku reporterów kulturalnych, którzy byli nieco nachalni ze swoimi pytaniami.

- Co sądzi pan o werdykcie?

Jest w cholerę niesprawiedliwy i krzywdzący.

- Czy był pan przekonany o wygranie Louisa Tomlinsona?

Oczywiście, że tak.

- Jak wyglądała wasza współpraca? Dogadywaliście się?

Żebyś wiedział.

- Czy sądzi pan, że przewodniczący komisji Simon Cowell został przekupiony?

Sto procent.

Nie było ich dużo, ale korytarz nie grzeszył szerokością, toteż sprawiali wrażenie tłumu. Brunet próbował przejść, ale było to wyzwaniem. W końcu musiał coś im powiedzieć.

- Wszystko, co miałem do powiedzenia w tej sprawie, wybrzmiało na estradzie. - brzmiała jego odpowiedź i korzystając z tego, że reporterzy bardziej skupiali się na jego słowach, niż na zastępowaniu mu drogi, przecisnął się przez nich, szybko znikając za rogiem, skąd droga do sali była prosta.

Wszedł do pomieszczenia i zamknął za sobą drzwi. Oparł się o nie i westchnął głęboko. Wplątał swoje pianistyczne palce w bujne loki i pociągnął. Próbował uspokoić wszystko, co szalało w jego wnętrzu.

Potrzebował się wyżyć. Złość nadal płynęła mu w żyłach zamiast krwi (a przynajmniej takie miał wrażenie). Niewiele myśląc, siadł do fortepianu.

Utworem, który idealnie wyrażał jego wnętrze, okazała się jedna z wirtuozowskich etiud Rachmaninova. Zamaszystym ruchem wszedł w klawiaturę, wypełniając dźwiękiem całą salę. Potem kontynuował zdecydowanymi uderzeniami i szybkimi przebiegami. Zatracił się w tym. Wszystkie emocje w nim buzujące mieszały się w jedno, tworząc eksplozję, którą był grany przez Harry'ego utwór. Naprawdę był zły. Kiedy nadeszła kulminacja, miał wrażenie, że zaraz zacznie się dymić z fortepianu. Zagrał ostatni akord, powtórzony dostatecznie dużo razy i oderwał gwałtownie dłonie od klawiatury, niemal warcząc przy tym. Czuł, jak loki przyklejają mu się do czoła, a mięsnie palców palą. Żywym ogniem. Co z tego, że trochę pozbył się swojej złości, skoro teraz pewnie wyglądał jak furiatyczny szaleniec.

- Wow. - usłyszał gdzieś z boku i w ułamku sekundy, jego głowa powędrowała w tę stronę. Nie wiedział, że miał publiczność. W progu stali Niall (który wydał ten odgłos), Lottie i jego ukochany.

Ukochany?

Ukochany.

Harry uśmiechnął się na swoje myśli. Ukochany.

Zaraz potem uświadomił sobie, że pewnie wygląda (ponownie) jak szaleniec, dlatego odchrząknął niezręcznie. Wstał od fortepianu i podszedł do tej trójki. Zamierzał poprawnie się przywitać.

- Cześć, jestem Harry Styles, tymczasowy profesor Louisa. Właściwie to chyba już nim nie jestem. - wyciągnął dłoń w kierunku Nialla i Lottie, którzy ją przyjęli, cicho odpowiadając swoimi imionami. To nie tak, że je znał.

- Profesor? - blondyn spojrzał z dziwną miną to na Harry'ego, to na Louisa. Niebieskooki miał ochotę go trzepnąć w łeb, ale powstrzymał się.

- Um... tak? - Styles zmieszał się nieco.

- Tylko profesor? - dopytywał Niall, patrząc wymownie na tę dwójkę. - Bo wiesz... byłem w tu w momencie, kiedy Louis się źle czuł. Nie wyglądaliście na tylko współpracowników. - wyjaśnił, stawiając ich pod ścianą. Charlotte patrzyła na nich z delikatnym uśmiechem i ciekawością. Jest kobietą. Widzi o wiele więcej. Harry posłał Louisowi pytające spojrzenie, a ten skinął delikatnie głową.

- No może nie tylko profesor. - przyznał Harry. - Możliwe, że trochę dużo więcej niż profesor. - dodał ciszej, nawet nie zwracając uwagi na to, że mówi niepoprawnie pod względem merytorycznym. - Tak jakby... jesteśmy razem? - stracił nieco na pewności, kiedy uświadomił sobie, że pierwszy raz mówi o sobie i Louisie jako o parze oraz, że ten pierwszy raz musiał nastąpić przed najbliższymi szatyna. Super.

- Och. - wymsknęło się Niallowi. Blondyn popatrzył dziwnym wzrokiem na Louisa, coś jak a nie mówiłem? - Cieszę się waszym szczęściem w takim razie.

696969
Hej, kochani!

Został już tylko epilog...

Spodziewaliście się werdyktu?

Yours, LARloveRY xx

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top