Trzydziesty
Ich chwila nie mogła niestety trwać w nieskończoność. Przyszedł czas na to, aby Louis należycie przygotował się występu, co tyczyło się również Harry'ego. Profesor jednak miał jedną, ostatnią, małą prośbę. Bał się ją wypowiedzieć, ale wiedział, że przed momentem zadeklarowali sobie szczerość i zamierzał w tym dotrwać.
Kiedy Louis już miał wychodzić, aby przebrać się w swój garnitur, Styles zatrzymał go.
- Lou? Mam pytanie. - powiedział nieco niepewnie, a szatyn popatrzył na niego zaciekawiony. Zielonooki podszedł do niego i wziął jedną z dłoni w swoje. Miał opuszczony wzrok, nie wiedział od czego zacząć.
- Tak, Harry? - zapytał Tomlinson widząc, że wypowiedzenie swoich myśli jest trudne dla starszego. - Możesz mi powiedzieć wszystko. - dodał na wszelki wypadek, aby ten nie miał wątpliwości.
- Wiem, Lou. Po prostu nie wiem, czy nie chcę cię prosić o zbyt wiele. - wyznał i spojrzał w błękitne tęczówki. W tym momencie szatyn już był pewien. W sposobie, jaki Harry wymawia jego imię jest to obezwładniające brzmienie uczuć. W tym jednak rzecz, że starszy wypowiada je z jeszcze większą iskrą zachwytu, niż nazwę ukochanego instrumentu. Pod Louisem ugięły się prawie kolana, a w głowie mu się zakręciło. Nie był w stanie wykrztusić ani słowa. Styles zobaczył w niebieskich oczach wielkie ciepło, spokój i zapewnienie. To mu wystarczyło. - Chciałbym, żebyś dzisiaj wieczorem zagrał dla mnie. Nie mogę cię prosić o to, żebyś zawsze grał dla mnie. Wiem, że to egoistyczne z mojej strony. Po prostu... przemyśl to, okej? - wylał potok słów, częściowo omijając jego oczy wzrokiem.
Szatyn patrzył na niego zdziwiony, ale rozczulony.
- Myślę... myślę, że mogę spróbować. - odezwał się w końcu, naprawdę mając to na myśli. - Chcę zagrać dla ciebie. - rzekł bardziej stanowczo. W zamian otrzymał cudowny uśmiech.
- Dziękuję, to wiele dla mnie znaczy. - odpowiedział. Po chwili pauzy, musiał przerwać ten moment. - A teraz leć ubrać się w garnitur. Nie zobaczymy się już przed twoim występem, więc masz całusa na szczęście. - było to krótkie, ale intensywne zetknięcie ich warg. Louisowi z jakiegoś powodu pociemniało przed oczami z nadmiaru uczuć i emocji.
Chwilę potem rozeszli się w swoje strony, znowu stając się tylko nauczycielem i uczniem.
[][][]
Jednak ten ułamek sekundy wykorzystał na stolik jury, które miało niezmienny skład. Najbardziej był zainteresowany brunetem w kolorowym garniturze. Z pozoru nadal ciskał piorunami, ale tylko Louis potrafił zobaczyć ten delikatną iskrę w oku, która była spersonalizowana dla niego.
Zasiadł do instrumentu i pomyślał, dla kogo gra. Dla kogo to wszystko.
Nie spojrzał jednak w górę.
Kiedy grał, zdawało się, iż cała sala wstrzymała oddech. Nikt nie ważył się kaszlnąć czy wydać jakiegokolwiek dźwięku. Wszyscy po prostu nie wierzyli, że to się dzieje naprawdę.
Harry Styles był w najwyższym stadium uczuć, ze wszystkich ludzi na tej sali. Nawet Niall, ani siostra Louisa, Lottie nie odczuwali tego tak mocno. Duma, radość, ogromne uczucie, które tworzą... jego serce było napuchnięte z tego wszystkiego. W jego oczach na moment zalśniły łzy, ale zaraz potem zniknęły, kiedy przypomniał sobie o tym, że w każdej chwili kamera telewizyjna może trafić na niego. Po prostu jego zachwyt powodował, że nie był zdolny do jakiegokolwiek ruchu. Musiał pamiętać o oddychaniu, bowiem to wcale nie było takie oczywiste w obliczu najpiękniejszej sztuki, jaką tworzył szatyn.
A Louis grał. Jego myśli były cały czas przy Harrym. W żadnym stopniu go to nie rozpraszało, jedynie motywowało. Chciał, aby ten koncert był tylko dla bruneta. Żeby wszyscy inni poszli sobie stąd, zostawiając ich samych. Nie mógł o to prosić, więc robił wszystko, co mógł, aby Harry zrozumiał, że naprawdę gra dla niego.
Kiedy skończył swój występ, nie usłyszał oklasków. Przynajmniej nie od razu. Wszyscy nadal nie mogli wyrwać się z podziwu dla jego gry, mieli zaparte tchy. Wstał od instrumentu i dopiero po ukłonie, ktoś z widowni zaczął pierwszy klaskać. Potem zaczęła się salwa gromkich braw. Musiał ukłonić się po raz drugi, ponieważ brawa cały czas trwały. Nawet po drugim ukłonie trudne było zatrzymanie oklasków. Musiał jednak zejść ze sceny, aby zrobić miejsce kolejnej osobie.
Kiedy wyszedł za kulisy, co rusz dostawał gratulacje od ludzi, których nawet nie znał. Rzucał jedynie szybkie „dziękuję" i szedł dalej. Próbował się przebić przez zatłoczony korytarz, zmierzając do sali dwadzieścia osiem. Czuł swoje szybkie tętno i płytki oddech. Miał mroczki przed oczami, światło wypalało mu spojówki. Dorwał się do klamki z sali i wpadł do niej, jakby od tego zależało jego życie. Zamknął za sobą drzwi i się o nie oparł. Próbował skupić się na swoim oddechu, ale na marne. Wbrew niemu nabierał chausty powietrza, zaraz potem wypuszczając je urywanym strumieniem.
Lekko chwiejnym krokiem podszedł do okna i otworzył je na oścież. Chłodne powietrze nieco go ocuciło, ale nadal był zawieszony w tym dziwnym stanie premdlejącym. Jego wzrok padł na torbę Harry'ego, która leżała na krześle. Dorwał się do niej w poszukiwaniu wody. Wierzył, że skoro trzyma tam kredki, to coś do picia tym bardziej. Chciał wychwalać niebiosa za Stylesa, który zawsze ma w torbie rzeczy, które mogą się przydać. Jak, na przykład, butelka wody. Wykonał trzy wielkie łyki i oparł się o ścianę.
Nie miał pojęcia, co się z nim dzieje. Nigdy nie miał takiej reakcji obronnej organizmu po występie. Ręce mu się trzęsły, ledwo odkręcił zakrętkę butelki. Czuł zimny pot na jego czole i karku. Poluzował muchę i rozpiął dwa górne guziki śnieżnobiałej koszuli.
Potrzebował Harry'ego w tym momencie. Potrzebował tego jednego uścisku. Potrzebował go.
Ale nie mógł go w tym momencie mieć. Harry siedział przy stoliku jurorskim, niczego nieświadomy. Jednak nie można powiedzieć, że całkiem spokojny. Widział drobną zmianę w zachowaniu Louisa na scenie, ale nie wiedział o co chodziło. Odliczał sekundy do końca występu ostatniego uczestnika. Kiedy tylko wybrzmiała informacja, że teraz jury idzie się naradzić, co wiąże się z przerwą, Harry niemal zerwał się z krzesła i z informacją, że zaraz wróci, ruszył w stronę sali dwadzieścia osiem. Kiedy korytarz był pusty, zaczął biec. Miał wrażenie, że to jest moment, w którym musi być przy Louisie.
Z impetem otworzył drzwi i szukał wzrokiem swojego ucznia. Ten siedział pod ścianą z butelką wody w ręce i z nieprzytomnym wzrokiem. Styles od razu doskoczył do niego, uprzednio zamykając drzwi. Chwycił go jedną dłonią za ramię, a drugą poklepał jego policzek.
- Louis, hej. Lou, kochanie. - był zaaferowany stanem młodszego, panikował. Wzrok szatyna nieco się ożywił ale nadal był zamglony. - Co się stało? Nie odpływaj, proszę. - brunet położył go na plecach, unosząc jego nogi i kładąc je na krzesło. Kiedy zrobił wszystko co mógł, a stan szatyna nadal był półprzytomny, wpadł na pewien pomysł. Zlokalizował telefon komórkowy Louisa i odblokował go (całe szczęście, że miał face ID i nadal mógł go odblokować za pomocą twarzy szatyna). Zobaczył, jakie numery ten miał w szybkim wybieraniu. Kiedy zobaczył imię „Niall", które było jedynym męskim pośród samych damskich, takich jak Lottie, Fizzy czy Phoebe. Zaryzykowal i wybrał numer chłopaka, mając nadzieję, że to jest owy najlepszy przyjaciel Louisa, który miał być aktualnie w filharmonii.
Przyłożył telefon do ucha z lekko trzęsącymi się dłońmi. Po trzech sygnałach usłyszał radosny głos z wyraźnym irlandzkim akcentem.
- Hej, Lou! Gratuluję, napraw—
- Błagam, powiedz, że jesteś najlepszym przyjacielem Louisa i znajdujesz się na terenie filharmonii londyńskiej. - przerwał rozmówcy wypowiadając słowa jednym tchem i zacisnął powieki w oczekiwaniu. Po drugiej stronie zapadła chwilowa cisza, bowiem nieznajomy głos zaskoczył Nialla.
- Kim jesteś i dlaczego masz telefon Louisa? - było pierwszym, co usłyszał profesor, który już był spóźniony na naradę jury. Dodatkowo, słowa były wypowiedziane nieco złowrogo. Zielonooki przetarł twarz dłońmi, jednak odpowiedź uznał za twierdzącą.
- Harry Styles, Louis się źle czuje, prawie mdleje, potrzebuje kogoś, żeby się nim zaopiekował w tym momencie, bo ja muszę iść na obrady. - rzekł.
- Trzeba było tak od razu! - podniósł głos Niall i słychać było odgłosy krzątania. - Gdzie?
- Sala dwadzieścia osiem, pierwsze piętro, drugi korytarz od schodów, ostatnie pomieszczenie po lewej. - wyrecytował z pamięci, a po drugiej stronie usłyszał coś w stylu „Lottie, chodź".
- Cholera, już lecimy. - brunet zakładał, że owa Lottie jest siostrą niebieskookiego, sadząc po tym, iż również znajdowała się w szybkim wybieraniu w telefonie niebieskookiego.
- Niall, tylko spokojnie. Błagam, nie spadnijcie ze schodów czy coś. Louis po prostu potrzebuje dojść do siebie. Nie wiem, co się stało. - dodał, aby chociaż trochę upokoić przyjaciela szatyna. Tomlinson zaczął się powoli podnosić do siedzenia, a Harry próbował mu w tym pomóc.
- Postaramy się. - i z tymi słowami rozłączył się.
Zielonooki patrzył zmartwiony na młodszego, który był blady jak ściana, a jego wzrok jeszcze nieprzytomny.
- Och, Louis. Przestraszyłeś mnie. - odezwał się profesor, chcąc go przytulić, ale nie wiedząc czy może. W końcu przed chwilą był bliski odpłynięcia, czy nie powinien mieć dużo świeżego powietrza?
- Przytul mnie, proszę. - szatyn sam rozwiał jego wątpliwości, a profesor bez wahania zgarnął niebieskookiego w ramiona.
Louisowi dopiero, kiedy znalazł się w uścisku Harry'ego oddech zaczął się normować, a kolory wracały, zastępując miejsce mroczków przed oczyma. Poczuł ciepło, ale już nie była to hiperwentylacja.
Tak wtulonych zastali ich Niall i Lottie, którzy wparowali do sali. Byli nieco zdziwieni.
- Hej, Lou. - odezwał się delikatnie Styles, odsuwając młodszego na odległość, aby móc spojrzeć w jego oczy. Odgarnął jego grzywkę z czoła i przejechał delikatnie, dwoma palcami po jego policzku. - Muszę teraz iść, okej? Zostaną z tobą Niall i Lottie. - wytłumaczył Tomlinsonowi, któremu wracały czynności życiowe do normy. Szatyn tylko pokiwał głową w zrozumieniu, chociaż wolał, aby Harry został z nim. Zielonooki na odchodne zostawił na jego czole długi pocałunek.
Teraz bliscy Louisa byli w szoku. O ile tulenie można jakoś uzasadnić w miarę platonicznie, to taki intymny pocałunek w czoło, nie. Nie zdążyli jednak się nad tym rozwodzić, gdyż Stylesa nie było już w pomieszczeniu.
69696969
Hejka!
Naprawdę zbliżamy się do końca...
Yours, LARloveRY xx
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top