Szesnasty

Louis otworzył oczy, które miał lekko przymknięte pod koniec piosenki. Spojrzał na profesora, który przyglądał mu się z ciepłym uśmiechem na twarzy. Odwzajemnił ten gest. Coś przyjemnie zatrzepotało w jego brzuchu.

Nadal siedzieli ściśnięci na jednym krześle i żaden z nich nie zamierzał się ruszyć.

Och, cholera. Czy profesor Styles był kiedykolwiek tak blisko? Zaraz, czy to są szare i złote plamki w jego oczach? O mój Boże. Czy jego usta zawsze wyglądały tak zachęcająco?

W głowie Louisa toczyła się istna burza. Był skołowany i przytłoczony taką bliskością Stylesa. Czuł, jakby tonął, w najlepszym tego słowa znaczeniu. Po prostu nie potrafił złapać powietrza w obecności bruneta. Naprawdę te usta są takie kuszące. Gdyby tak spróbować? Na momencik, jedną krótką chwi—

- Wow. To było coś. - potok jego myśli został przerwany przez głos nauczyciela. Szeptał, nie chcąc mącić cudownej aury. Ten szept jednak sprawił, że włoski na karku Louisa zjeżyły się. Jak dobrze, że się odezwał. Nie wiem, co bym zrobił, gdyby tego nie zrobił. Na pewno nic dobrego.

Szatyn pokiwał głową, zgadzając się.

- Tak. To było coś. - potwierdził. - Nie wiedziałem, że pan to zna, panie profesorze. - dodał, chcąc jakoś zająć swój mózg czymś innym niż myślami, które wygłaszały poematy o malinowych ustach Stylesa. I zielonych oczach. I uroczych loczkach. Właśnie o to chodzi.

Profesor przyjaźnie się roześmiał.

- Oczywiście, że znam. - powiedział, jakby to było jakieś najoczywistsze prawo fizyki. Jak prawo Archimedesa. Albo druga zasada dynamiki Newtona. - Oglądałem to chyba z dziesięć razy. - dodał, w ogóle nie przejmując się tym, że miała być to jego tajemnica, którą zaniesie do grobu. Louisa zdziwiła ta odpowiedź.

- No cóż. W takim razie chyba jestem do tyłu. - zaśmiał się niebieskooki. - Chyba muszę to nadrobić. - dodał.

- Koniecznie. - zgodził się profesor. Możesz zrobić to ze mną. Mogę to obejrzeć kolejne dziesięć razy. Tylko z tobą. Te myśli ugrzęzły mu w gardle, ostatecznie nie ujrzawszy światła dziennego.

Ale tylko pod warunkiem, że ty będziesz ze mną. Przemknęło przez myśli szatyna i pozostawiło po sobie domagające pragnienie. Louis oblizał usta, czując jak słowa pieką go na języku. Był sekundę od wypowiedzenia ich. Ostatecznie przełknął je, a żaden dźwięk nie został wypuszczony spomiędzy z jego warg.

Zapadła przyjemna cisza. Nadal przetwarzali to, co się stało. Wiedzieli, że razem zrobili coś niepowtarzalnego, cudownego, pięknego.

- Ładny masz głos, Louis. - odezwał się w którymś momencie Styles i popatrzył na młodszego z uznaniem. Szatynowi zrobiło się ciepło na serduszku. Podobału mu się.

- I kto to mówi. - nie uważał się za jakiegoś wielkiego piosenkarza. Czego nie mógł powiedzieć o brunecie. - Pana głos wymiata, panie profesorze. - powiedział szczerze, szkalując się za tak prymitywne słowo jak wymiata. Mógł bardziej pomyśleć, zanim to powie. - Ale mimo wszystko, dziękuję za komplement. - dodał po chwili, patrząc wdzięcznie na nauczyciela. - Nie myślał pan kiedyś nad karierą w tym kierunku? - zaciekawił się Tomlinson.

- Oj, wiele razy. - powiedział z uśmiechem. - Nadal zastanawiam się, czy to był dobry wybór. To całe granie. - wyznał szczerze. Szatyn popatrzył zdziwiony na Stylesa. To było jak strzała w serce.

- W świecie zadziałaby się wielka szkoda bez pańskiej gry. - odpowiedział niemal od razu. - A gdyby tak to połączyć? Instrument i wokal? Sądzę, że postałaby muzyka bogów. - rzekł, a zielonooki przyjaźnie się roześmiał. Szatyn lubił ten dźwięk. Bardzo. Nie rozwodził się nadto, jakie słowa wypływały z jego ust.

Urocza istota. Mógłbym ci grać i śpiewać codziennie, kiedy tylko chcesz. Pod warunkiem, że zawsze tutaj dla mnie będziesz. Styles pozwolił sobie na te słodkie myśli i pragnienia, będąc zmęczonym ciągłym uciekaniem od nich.

- To miłe, że tak sądzisz. - odparł. Pławił się w tym uczuciu uznania ze strony Louisa. Ze strony uznania jedynej osoby, której zdanie się liczy. - Ale nie wiem. Nigdy nad tym w ten sposób nie myślałem. Kiedy wybierałem moją ścieżkę życiową, miałem może...trzynaście lat? Coś koło tego. - zrobił pauzę na moment. - Po pierwsze miałem mutację, więc mój głos, wiesz... nie brzmiał najlepiej. - zaśmiał się na to wspomnienie. - A po drugie... kariera pianisty wydawała się bardziej trwała i miała trochę większe szanse na powodzenie. Wiesz, żeby zostać piosenkarzem musisz mieć znajomości, albo szczęście na You Tube'ie. Poza tym, masz swoje pięć minut, ale potem o tobie zapominają. No, chyba, że jesteś Freddiem Mercurym. Albo Michaelem Jacksonem. - albo Harrym Stylesem. Przeszło przez myśl Louisa. Był tego pewien, że ludzie pokochaliby muzykę Stylesa tak bardzo, jak on. - A tak, będąc pianistą, wystarczył talent i ciężka praca. Dodatkowo, nawet nie koncertując, mogę dalej nauczać, dzielić się moją pasją i wiedzą. - zastanowił się moment, czy coś jeszcze dodać. Chciał dać szatynowi pełną i wyczerpującą odpowiedź. Po chwili rzekł. - Myślę, że to głównie przeważyło w momencie, kiedy decydowałem się na przyszłość. Wiesz, zawsze chciałem pracować z ludźmi. Dzielić się cząstką mnie. Nie wiem, czy potrafiłbym nadal to robić, kiedy właściwie jedyną definicją mnie byłoby moje imię i nazwisko. Każdy by je znał, ale tak naprawdę nie wiedział z czego, jedynie mając obraz mojej muzyki i myśląc, że zna mnie na wylot. Zagmatwane to. - Styles próbował wytłumaczyć uczniowi o co mu chodzi. Niebieskooki wysilił swoje szare komórki jak najbardziej mógł. Chyba rozumiał. Chyba. Chciał rozumieć. Dla niego.

- Chyba łapię. - odpowiedział Louis. Nie kłamał. - No cóż. U mnie to było coś naturalnego. Właściwie to był niemal przymus. - postanowił podzielić się szatyn, a zielonooki spojrzał na niego z nutą zdziwienia i współczucia. Uczył kilka osób, które robiły to z fantazji rodziców i nie kończyło się to dobrze. - Wszyscy w rodzinie mieli coś wspólnego z muzyką, więc ja też musiałem. Ale nie wiem. - wzruszył ramionami. - Z każdym rokiem pracowałem ciężej i ciężej, aż w końcu zatrzymałem się i zorientowałem hej, Louis. Ty to kochasz! Całe szczęście, że tak wyszło. Nie jestem najlepszy w byciu asertywnym wobec rodziców. Nie wiem. - spojrzał na Stylesa, który wyglądał na przejętego historią niebieskookiego. Nie sądził, że jego wybitny uczeń mógł mieć taki początek przygody z muzyką. Patrzyli w swoje oczy, próbując wyczytać z nich jak najwięcej.

- Nie spodziewałem się tego. - wyznał. - Twoja gra nie ma tego niezrozumienia, co osoby, które grają z przymusu. - dodał, szczerze zastanawiając się. - Czy jest coś takiego, co zmieniło twoje postrzeganie gry na fortepianie? - zapytał ostrożnie, uważnie obserwując mimikę twarzy szatynka. Stąpał po cienkim lodzie, w każdej chwili mógł zaprzepaścić to wszystko, co zbudowali. Harry wiedział, że było coś na rzeczy. Czuł to. Tylko nie wiedział co.

Tomlinson nieco przeraził się, z jaką łatwością profesor go czyta. Jednak był to dosłownie ułamek sekundy. W obecności bruneta nie potrafił czuć przerażenia czy niebezpieczeństwa. Już nie.

Pokiwał delikatnie głową na znak potwierdzenia słów nauczyciela, jednocześnie ją spuszczając na swoje dłonie. Zapadła chwilowa cisza, w której Louis bił się z myślami, czy podzielić się tym z brunetem. Nie lubił o tym rozmawiać, ale z jakiegoś powodu wiedział, że zielonooki go wysłucha do ostatniego słowa i zachowa to dla siebie. Wiedział, że może mu ufać. Pedagog wzbudzał w nim same pozytywne uczucia, więc jedynym problemem tutaj był Louis i to, czy się przełamie. Chciał powiedzieć to starszemu. Chciał, żeby wiedział.

Styles widział, że młodszy nieco podupadł na duchu i chcąc w jakiś sposób go pocieszyć, położył swoją dłoń w okolice jego łopatek. Szatyn lekko spiął się na nieoczekiwany dotyk, ale szybko się rozluźnił, czując dużą i ciepłą dłoń profesora. Pojawiło się to znajome, łagodne i przyjemne pieczenie, a każdy jego zmysł był skupiony na stykającej się powierzchni ich ciał.

Niezmiennie siedzieli przy fortepianie, niezmiennie tak blisko i niezmiennie żaden z nich nie chciał się ruszyć. Chyba, że w stronę tego drugiego.

- Od momentu śmierci mojej mamy. - cichy, nieco przygaszony i drżący głos Louisa przeciął tę idealną ciszę.

Styles słysząc to, poczuł jak na jego sercu został położony kamień. Już teraz walczył z chęcią zagarnięcia go w ramiona. Nic nie mówił, dając niebieskookiemu możliwość opowiedzenia całej historii. Lekko gładził plecy szatyna, czując, że nie jest to łatwy temat. Dziwisz się? Zaraz jednak Louis kontynuował.

- Zawsze byłem zły na nią, że kazała mi ćwiczyć. Zaganiała mnie do tego, kiedy mi się nie chciało. Mój fortepian w domu słyszał niemało kłótni i niemało łez zostało na niego wylanych. - nadal mówił cicho, krucho. Styles chłonął każde słowo, niemal nie mogąc znieść widoku tak marnego szatynka. Jego serce opadało z każdym kolejnym, słabym słowem. - Kiedy umarła, musiałem zrobić mały rachunek sumienia. - stwierdził, wzdychając, a tym samym próbując opanować łzy, cisnące mu się do oczu. Przełknął ślinę. - Doszedłem do wniosku, że jej miłość do fortepianu, którą za wszelką cenę próbowała mi przekazać, to jedna z niewielu rzeczy, które mi po niej zostały. I kimże bym był, gdybym odrzucił tę miłość, nawet nie próbując się w niej zakochać? - przy ostatnim zdaniu spojrzał na profesora, który miał zmartwioną minę, ale tak spokojną, że Louis sam odczuł kawałek tego uczucia.

Miał zeszklone oczy, a kilka niechcianych łez spłynęło w dół jego policzka. Pospiesznie starł je wierzchem dłoni, aby nauczyciel nie musiał ich oglądać. Ten nadal milczał nie wiedząc, czy to koniec historii. Jak bardzo chciał zabrać skrawek bólu, który jest teraz obnażony w jego oczach. Wiedział, że cholera dostał właśnie w swoje dłonie serce do zaopiekowania i musi zrobić wszystko, absolutnie wszystko, aby zawsze było całe i kwitnące. Zamierzał je pielęgnować i niech go piekło pochłonie, jeżeli kiedykolwiek będzie odpowiedzialny za jego zranienie.

Nadal delikatnie gładził plecy ucznia.

Zaraz jednak z ust Louisa wydostał się cichy szloch, a sam szatyn zakrył sobie usta dłonią. Styles widząc to, serce mu się krajało. Niewiele myśląc, zagarnął szatyna w ramiona i przytulając go do swojej piersi. Dał się ponieść instynktowi i swojej potrzebie, którą jednak upchał w kąt, skupiając się tylko i wyłącznie na istocie w jego uścisku. Nie wierzył, że to się działo.

- Hej, spokojnie. - w końcu odezwał się profesor. - Ciii... nie płacz, proszę. - powtarzał cicho i powoli każde słowo, delikatnie gładząc włosy szatyna. Niemal błagał, bo wiedział, że zaraz i z jego oczu mogą popłynąć łzy.

Louis wypuścił drżący oddech. To, że Harry go właśnie przytulał było jak plaster na wszystkie rany. Cudowne ciepło, poczucie bezpieczeństwa i przynależności. Poczuł się na miejscu. Z jakiegoś powodu wiedział, że już zawsze będzie tutaj wracał. Wiedział, że nikt nie jest w stanie odebrać mu tego uczucia, że nikt nie zmieni tego, jak się w tym momencie czuje. Raz będąc schowany w objęciach zielonookiego, nie chciał żadnych innych.

Po dłuższej chwili spędzonej w ramionach bruneta, Tomlinson na tyle opanował swoje emocje, że mógł spojrzeć Stylesowi w oczy. O ile opanował emocje związane ze swoją mamą, tak te dotyczące Stylesa wciąż były nieokiełznane. Bał się podnieść wzrok, bowiem wiedział, że teraz już nic nie będzie takie samo. Od nich teraz zależy, czy pozwolą temu istnieć, czy bezlitośnie zabiją to w zarodku. Odsunął się niechętnie od nauczyciela, otarł twarz ze zbędnych kropli posolonej wody i popatrzył w te piękne, zielone tęczówki.

- Och, przepraszam. To było jakiś czas temu, ale nadal wzbudza emocje. - usprawiedliwił się niejako. - I dziękuję.

- Nie przepraszaj, Louis. To normalne. Możesz płakać ile chcesz. - możesz też się do mnie przytulić. Możesz się tulić całą wieczność. Obronię cię przed całym złem tego świata, ukryję i zaopiekuję się. Dodał w myślach Styles i posłał mu delikatny uśmiech, który Tomlinson próbował odwzajemnić, ale z marnym skutkiem. Liczą się chęci, prawda?

- W każdym razie, od tamtego czasu, każdy mój koncert, występ, który jest dla mnie ważny, gram dla niej. Dla mojej mamy, dzięki której odważyłem się spróbować zakochać w muzyce. - podsumował, przetwarzając słowa, które wypowiedział. Styles przypomniał sobie moment podczas pierwszego etapu, kiedy ten popatrzył w górę, chwilę przed wydobyciem pierwszych dźwięków. Wszystko nabrało sensu.

696969
Hej, kochani!

Larry się dzieje...?

(Walczę z chęcią opublikowania całej książki na raz)

Yours, LARloveRY

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top