Piętnasty

Następnego dnia, Louis z naprawdę dobrym humorem wszedł na lekcję do sali numer dwadzieścia osiem.

- Dzień dobry, panie profesorze. - odezwał się grzecznie, a Styles posłał mu delikatny uśmiech.

- Dzień dobry, Louis. Siadaj. - powiedział i wskazał na siedzenie. Szatyn zrobił to, o co prosił profesor. Louis dokładnie obserwował każdy ruch Stylesa (znowu). Brunet usiadł na krześle obok tego, które znajdowało się przy fortepianie, a właściwie się na nim rozłożył i przeciągnął. Niebieskooki patrzył z niedowierzaniem. Styles się przed nim rozłożył. Stop.

Chociaż nie narzekał, bo przez to wyciągnięcie się, koszula Stylesa lekko podniosła się, ukazując fragment skóry brzucha z tatuażem. Chyba jakieś liście? Tomlinson w każdym razie zapatrzył się w to miejsce.

Być może został na tym przyłapany.

Być może.

Nic jednak nie poradzi na to, że ukradkiem oblizał wargi, a w pomieszczeniu temperatura zdawała się być zbyt wysoka. Trochę zabrakło mu słów.

Styles był z tego zadowolony. Nie odwracaj wzroku. Twoje oczy przyjemnie pieszczą moją skórę. Nie dał po sobie tego poznać.

- Dzisiaj mi się nie chce. - oznajmił profesor, a Louis spojrzał na niego dziwnie. Mnie się nigdy nie chce. - Więc pograj co chcesz. - dodał, a szatyn wytrzeszczył na niego oczy. To nie tak, że za tydzień z hakiem miał konkurs rangi międzynarodowej. Może on coś brał?

- Panie prof— nie zdążył dokończyć, bo Styles wszedł mu w słowo.

- Podważasz moje polecenia? - uniósł brew, lekko zniżając głos. - Bo wiesz... ja nie jestem Brestley'em. Mam swoje argumenty, a do tego nie przepuszczam nieposłuszeństwa płazem. - spojrzał intensywnie w niebieskie tęczówki, a Louis przełknął ślinę. Ten wzrok miał skrawek szatańskiego mroku, ale nie był on zimny. Wręcz przeciwnie - zdawało się, że płonie.

Co to znaczy, że nie przepuszcza nieposłuszeństwa płazem? Ta myśl nie dawała mu spokoju.

- Ale co mam zagrać? - odpuścił szatyn. Nie chciał się przekonywać o sposobach na uzyskanie posłuszeństwa przez Stylesa.

Przynajmniej nie narazie.

Przemknęło przez jego myśl i nie jego wina, że jego policzki oblał delikatny róż. Pamiętajcie, Louis się nie rumieni. Zaklnął siarczyście w myślach, bo ile on do cholery ma lat, żeby się rumienić?!

Zielonooki się temu przyglądał i stwierdził, że bardzo chciałby dowiedzieć się, jakie myśli pojawiły się w głowie szatyna. Mógł się tylko domyślić. I cóż, zapewne nie były to zbyt grzeczne rzeczy, skoro na twarzy takiej osoby jak Tomlinson pojawiły się rumieńce. Swoją drogą, wyglądał bardzo świeżo i pociągająco z różanymi policzkami. Styles chciał je wycałować. Uśmiechnął się cwaniacko.

- Nie wiem. Na pewno znasz jakieś szlagiery. - odparł lakonicznie profesor. Louis patrzył na niego dziwnie. Cały czas. Styles przewrócił oczyma. - To, co wszyscy znają i grają. Piraci z Karaibów? Miłość rośnie wokół nas? My heart will go on? - zaczął wymieniać profesor, ale widział ten wzrok swojego ucznia mówiący nic z tego nie umiem. Styles westchnął w zrezygnowaniu. Miał diabelski plan. Nagle wstał z krzesła i postawił ultimatum. - Idę zrobić sobie kawę. Jak wrócę, chcę coś słyszeć. Cokolwiek, byle nie klasycznego. Jeżeli nie, to cóż. Wymyślę coś. - błysk w oku, jaki zobaczył Louis pod koniec tego zdania, mówił mu, że nie będzie to nic fajnego. Przeszedł go dreszcz.

Kiedy drzwi za Stylesem się zamknęły, wpadł w lekką panikę. Nie znał praktycznie nic. Całe jego życie to praktycznie muzyka klasyczna. Oprócz... no właśnie. Oprócz soundtracku do La la landu. Kiedy tylko usłyszał tę muzykę, uznał, że musi to umieć zagrać. Uwielbiał ten film. Całkiem możliwe, że obejrzał go tylko dla Ryana Goslinga. Nikt nie musi o tym wiedzieć.

Jednak za żadne skarby świata nie potrafił sobie przypomnieć od jakiego dźwięku się zaczynało. Jego słuch absolutny miał reset i nie zamierzał mu pomóc. Czas mu uciekał i mógł przysiąc, że czuje oddech Stylesa na karku. Wiedział, że miał około minuty, zanim tamten wróci. Jak na złość, nie miał przy sobie telefonu, żeby to sprawdzić.

Jednak udało się. Zlokalizował odpowiedni klawisz i dosłownie w ostatniej chwili zaczął grać wstęp do City of stars. Przy końcu przegrywki, profesor wkroczył z uśmiechem na twarzy i kawą w ręce do sali. Mądry, piękny i ma taste. Była to pierwsza myśl Stylesa po przekroczeniu progu sali.

- City of stars, are you shining just for me? - wkroczył niespodziewanie nauczyciel, a niebieskooki o mało nie spadł z krzesła. Ten głos.

Ten głos.

Lekko zachrypnięty, ale delikatny w swojej szorstkości. Tak głęboki, że nawet wyższe dźwięki miały taką samą barwę. Louis przestał oddychać, żeby tylko nie naruszyć ścieżki dźwiękowej, której autorem był profesor. W jego głowie zapanował chaos i zachwyt do tego stopnia, że szatyn z trudem wciskał kolejne klawisze.  Jeżeli Tomlinson myślał, że w niebie puszczają płytę Stylesa grającego na fortepianie, to się mylił. Na pewno puszczali płytę Harry'ego śpiewającego. Albo razem. O tak. Płyta profesora Stylesa, który gra i śpiewa jednocześnie. Tak, to jest muzyka, którą puszczają w niebie. Louis już nie będzie grzeszył, obiecuje. Nawet pójdzie oddać krew, czy coś. Tylko niech trafi do nieba. - City of stars, there's so much that I can't see.

Louis zdecydowanie był w niebie, bo Styles właśnie wskazał mu, aby się przesunął na siedzeniu, na którym siedział przy fortepianie. Szatyn z chęcią to zrobił i poczuł, jak brunet siadł obok niego. Trzeba dodać, że siedzieli na de facto jednoosobowym siedzeniu, więc, no cóż... byli ściśnięci. Dosłownie siedzieli tak zwanymi półdupkami. Nie, żeby któremukolwiek to przeszkadzało. W żadnym wypadku.

O mój Boże. Czy profesor Styles zamierza ze mną grać? Louisowi włączył się fangirl, kiedy zauważył, że zielonooki kładzie swoje dłonie na klawiaturze. Oczywiście nie dał po sobie tego poznać. Zdecydowanie jest w niebie. Siedzi obok najprawdziwszego Harry'ego Stylesa, który za moment będzie z nim grał i śpiewał jednocześnie.

- Who knows? - Zaśpiewali i zagrali razem, bo brunet dołączył się z tymi swoimi cudownymi dłońmi, a Louis od razu wszedł na drugi głos. Spojrzeli po sobie i ze względu na to, jak siedzieli, ich twarze były dosyć blisko siebie. Styles popatrzył na niego z uśmiechem i uznaniem dla wokalu szatyna. Louisowi schlebiało to. Młodszy chciał płakać, bowiem zewsząd czuł i słyszał Stylesa. To było przytłaczające w swojej wspaniałości. - I felt it from the first embrance I shared with you.

Wyglądali teraz dokładnie tak, jak Ryan Gosling i Emma Stone, nawet o tym nie myśląc. Po prostu będąc Harrym i Louisem.

- That now our dream, they've finally come true. - zwolnili lekko, patrząc ponownie na siebie, z lekką dramaturgią. Oczywiście, wygłupiali się. Zapatrzyli się w swoje oczy, po prostu je podziwiając. Mieli tyle pytań, niewypowiedzianych słów i wyznań, ale to nie było teraz ważne. Wiedzieli, że przyjdzie na to właściwy czas. Czuli to i zapewniali o tym siebie nawzajem. Louis dopiero z lekkim opóźnieniem wszedł na wstęp do drugiej zwrotki.

Dobrze się bawili, a po drugiej zwrotce, Styles pokazał szatynowi, aby zrobili zamianę. Nawet nie musieli się umawiać, to było po prostu wszystko naturalne. Profesor przejechał palcami po klawiaturze od samej góry, tworząc glissando, a jednocześnie przesuwając się na siedzeniu w lewo. W tym czasie Tomlinson zdążył obiec siedzenie i usiąść przy górnych rejestrach klawiatury. Możliwe, że Louis przy pospiesznym siadaniu delikatnie wpadł na Stylesa, ale to wiedzieli tylko oni. Brunet pragnął go zatrzymać w tym momencie, otoczyć ramionami. Zdusił to pragnienie.

- To look in somebody's eyes, to light up the skies, to open the world and send them reeling... - tutaj już naprawdę się rozkręcili i śpiewali niczym profesjonaliści. Uśmiechy gościły na ich ustach, a wesołe iskierki w ich oczach. Przy końcu tego fragmentu, ponownie popatrzyli na siebie. - A rat-tat-tat on my heart... - przedłużyli ten moment i rozbawieni po prostu patrzyli na siebie. To było tak sielankowe. Tak nierealne.

Nie odrywając od siebie spojrzenia, dokończyli dany wers. - Think I want it to stay. - zaśpiewali niemal bez akompaniamentu i szatyn miał na myśli te słowa. Patrząc w zielone tęczówki wiedział, że chce zatrzymać to uczucie pędzącego tętna i serca obijającego mu się w piersi. Drżącego oddechu i tych niezwykłych reakcji na obecność drugiej osoby. Widział w oczach Stylesa pewne zapewnienie. Jakby nie jesteś sam. Możliwe, że to nadinterpretował, ale w tym momencie uważał to za prawdziwe. Nie było opcji, aby w tym momencie było inaczej. Wiedział, czuł, że jego uczucie nie jest odosobnione.

Poczuł to znajome mrowienie pod skórą, niepewność, słodką niepewność, co przyniosą kolejne sekundy. I to sprawiło, że niebieskooki posłał uroczy uśmiech specjalnie dla profesora. Brunet go odwzajemnił. Styles patrzył na roziskrzone tęczówki młodszego i wiedział, że niektóre rzeczy muszą się wydarzyć. Nie jest w stanie zatrzymać tego. Nie chce zatrzymywać tego. Nie czuje się upoważniony do zatrzymywania czegoś, co ma szansę być określone jako niepowtarzalne i niezwykłe. Po prostu musi go mieć w swoich ramionach. Nie wie kiedy, ale musi. Niebieskooki pierwszy przerwał kontakt wzrokowy, patrząc na klawiaturę.

- City of stars, are you shining just for me? - Styles ściągnął dłonie z klawiatury, jak rówież nie śpiewał ze swoim uczniem. Chciał go posłuchać. Delektować się sposobem, w jaki muska klawisze, jak i jego głosem, który jest jasny oraz delikatny. Chciał się poczuć, jakby te dwa ostatnie wersy były specjalnie dla niego. Mimo wszystko nie ruszył się ze swojego miejsca. Nadal praktycznie na całej długości boku był zetknięty z szatynem. Kochał to uczucie. - City of stars, you never shined so brightly.* - niebieskooki zakończył wolno i amoroso, niemal niesłyszalnie. Jeszcze długą chwilę po wybrzmieniu ostatnich dźwięków, wsłuchiwali się w nie, jakby chcąc te dźwięki, ale i całą tę chwilę zapamiętać do końca życia.

*"City of stars" - z filmu „La la Land" Ryan Gosling & Emma Stone.

69696969
Hej, kochani!

⬆️ Potrzebuję nagrania - to wszystko.

Yours, LARloveRY

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top