Piąty
Jechali właśnie do filharmonii, gdzie miały odbyć się lekcje indywidualne. Louis nie dawał po sobie poznać, że coś jest nie tak. Standardowa, kamienna twarz. Mimo wszystko w środku gotował się od emocji. Nie wiedział, co czuje. Był zirytowany, to na pewno. Zirytowany, bo odczuwał tyle nowych rzeczy na raz. Planował te dwa tygodnie traktować jako wakacje all-inclusive za darmo (no prawie, wpisowe miało swoją wartość), a nie potrafił się zrelaksować.
Był również przestraszony. Oczywiście, nie przyzna się sam przed sobą, ale nic nie poradzi, że strach to jest coś, co również odczuwał. Przed oczami miał moment, w którym Styles wydawał mu się być szatanem czyhającym na jego duszę. Wzdrygnął się na samą myśl. Co jeśli rzeczywiście tak jest? Przekroczę próg jego sali i już nigdy nie wyjdę?
Louis nic nie poradzi na to, że odmówił krótką modlitwę. Co z tego, że nie jest człowiekiem religijnym. Bóg kocha każdego, prawda?
Ciekawość, ekscytacja i radość. Nie potrafił odróżnić ich od siebie, więc traktował je jako pakiet. Wiedział, że musi coś być w wytrwałości, wiedzy i konsekwencji w jej zdobywaniu u profesora Stylesa, skoro w tak młodym wieku już jest w tym miejscu. Łaknął wiedzy bruneta. Chciał poznać jego metody kształcenia. Po prostu musiał wiedzieć.
I widzieć, ale to inna sprawa.
Wszystkie te emocje kłębiły się i walczyły o dominację w umyśle Louisa. Zlewały się w jedno, nie potrafił ich opanować. Czuł, jak przyprawiają go one o ból głowy. Tępy i pulsujący, jakby dostawał toporem raz po raz od małego wikinga, który jeszcze nie do końca potrafi użyć siły. Zmarszczył brwi na dziwne porównania, które podsuwał mu jego mózg. Louis spokojnie, oddychaj, jesteś ponad to.
Wybawieniem okazał się, o zgrozo, Simon Cowell. Już sama jego obecność usuwała wszystkie emocje z jego wnętrza. Tomlinson nie miał absolutnie nic do Cowella. Nawet szacunku.
- Jak przyjedziemy, macie dziesięć minut na odłożenie nakryć wierzchnich, ewentualnie jakaś toaleta. - głos przewodniczącego wybudził szatyna z transu. - Przydzieleni nauczyciele będą w następujących salach. - powiedział, po czym sięgnął po jakąś kartkę. Zaczął wymieniać po kolei każdego, a Tomlinson zwrócił uwagę tylko na jedno nazwisko. - ... profesor Styles, sala dwadzieścia osiem... - niebieskooki nieco spiął się, patrząc odruchowo na tatuaż, który miał na dwóch palcach dłoni. Przypadek, a może nie, chciał, aby ten tatuaż właśnie przedstawiał wspomnianą liczbę. Cóż, narazie nic on nie znaczył i był uważany przez szatyna za pijacki wybryk, ale dreszcz, który przeszedł przez jego ciało, uświadomił go, że los zamierza z nim igrać. Tylko, że on naprawdę miał już dosyć. Chyba przestawiał się w tryb nie mam na to wpływu, pierdzielę to.
Czas przyjazdu i te dziesięć minut na mentalne przygotowanie się, minęły jak z bicza strzelił. Louis właśnie stał przed salą, której tabliczka obwieszczała, iż ma numer dwadzieścia osiem. W dłoni trzymał plik nut. Jego tętno jak i oddech były niespokojne. Szatyn nie miał kontroli nad reakcjami jego ciała. Było to coś, jak odruch bezwarunkowy w obliczu zagrożenia. Problem w tym, że Louis wykluczał wszystkie emocje, które w jakikolwiek sposób, według niego, czyniły go słabym. Może byłoby łatwiej, gdyby ich nie tłumił i nie wypierał wszystkiego.
Wziął ostatni, niby głęboki, ale jednak urwany oddech i przymknął na chwilę oczy. Wyzwolił w sobie jeden impuls, dzięki któremu uniósł dłoń i zapukał. Nie czekając na odpowiedź, wszedł do środka, gdyż wiedział, że inaczej jego instynkty wzięłyby górę, a nogi wprawiłyby się samoistnie w ruch zagęszonego chodu zwanego biegiem w akcie ucieczki.
Zastał wysoką postać, która stała przy oknie, wyglądając przez nie. Tomlinson niezauważalnie przełknął ślinę, bo cholera, tylko głupi by nie popatrzył na jego nogi odziane w superciasne, czarne spodnie. Każdy inny z takimi nogami wyglądałby jak żyrafa, ale nie profesor Styles.
Dlaczego?
Bo był pieprzonym profesorem Stylesem i tyle.
Jego szczęka był zaciśnięta tak, że idealnie była uwydatniona jej linia. Louis naprawdę chciał ją ugryźć.
Znaczy tego. Wcale nie.
Profesor z ociągnięciem odwrócił się w stronę osoby wchodzącej do pomieszczenia.
- Dzień dobry. - odezwał się pierwszy Louis zadowolony z tego, iż jego głos brzmiał pewnie i nieustraszenie. Czyli zupełnie odwrotnie do tego, jak czuł się w rzeczywistości.
- Dzień dobry. Siadaj. - odpowiedział profesor, wskazując na krzesło od fortepianu. Tomlinson bez słowa usiadł, położył złożone nuty na pulpicie i wyregulował wysokość siedzenia. Z powodu jego niskiego wzrostu musiał podwyższyć je, kręcąc tymi korbkami w nieskończoność. Nie mógł zobaczyć nieco kpiarskiego uśmieszku Stylesa, który znajdywał się poza wzrokiem szatyna. Wszystkie czynności wykonywał (a tak mu się przynajmniej wydawało) z delikatnym ociągnięciem i lakonicznością właściwą wielkiemu artyście, którym oczywiście jest.
Kiedy wysokość siedzenia była odpowiednia, usiadł prosto, patrząc wyczekująco na nauczyciela.
- Rozegraj się. - usłyszał tylko, a profesor poszedł po krzesło, które miał zamiar dostawić do fortepianu. Louis starał się nie oddać w ramiona dezorientacji, kiedy liczył na jakąś rozmowę wstępną. Jak chciałbyś, aby wyglądała nasza współpraca? Jaki jest nasz cel? Czego ode mnie wymagasz?
Zamiast tego dostał, cóż. Grę wstępną.
Odgonił te myśl zanim w ogóle odważył się o tym pomyśleć. Nie zamierzał naprawdę tego rozwijać.
Tomlinson zaczął grać w bardzo szybkim tempie gamę As-dur, która była jego ulubioną. Równolegle, rozbieżnie, w tercjach, sekstach i decymach, chromatyczna, pasaże, kadencje (a/n wybaczcie ten muzyczny bełkot, chodzi o to, że rozgrywał się). To wszystko zajęło mu zaledwie pięć minut. Kiedy poczuł, że ma rozgrzane palce i jest w nich dobre krążenie, skończył grać i położył dłonie na swoich udach. Ponownie spojrzał na profesora, który był w trakcie przeglądania jego nut. Nieznacznie rozszerzyły mu się oczy, kiedy zobaczył, że ten ma na nosie okulary. Nie wiedział, że je nosi (to nie tak, że w wolnej chwili nie wygooglował swojego profesora i obejrzał wszystkie możliwe zdjęcia). Dodawały mu (o ile to możliwe) jeszcze bardziej inteligentnego wyglądu, klasy i ekstrawagancji.
- Cóż... - zaczął brunet. - Ciekawy wybór. Jednak jednego jestem ciekaw. - czy Louis powinien się bać? - Zagraj mi osobno, na pamięć, prawą i lewą rękę tego Mendelssohna. - cóż... niebieskooki nigdy tego nie robił. Zawsze miał świetną pamięć i nigdy nie uważał, że granie bez nut, osobno, może być takie trudne. I marne w skutkach, jak się okazało kilka chwil później.
Coś tam wydukał, ale wyraźnie nie było to to, czego oczekiwał od niego profesor Styles.
- Masz piętnaście minut na nauczenie się tego osobno, na pamięć. - zwrócił się do niego, a chłód bijący od jego osoby był niemal namacalny. Rzucił nutami na pulpit. - Oczekuję perfekcji. - dodał, zanim wyszedł z sali, w celu zaparzenia sobie herbaty. Louis czuł się znowu jak w liceum, kiedy to jego nauczyciel (ofiara starej, rosyjskiej szkoły pianistycznej*) właśnie mniej więcej w taki sposób okazywał swoje niezadowolenie z jego gry.
I okej, Louis był w dupie.
Jednak miał determinację, żeby zrobić to (tak jak powiedział profesor) perfekcyjnie. Nie wiedzieć czemu, miał ochotę sprawić, żeby ten był z niego chociaż trochę dumny.
Louis, co ty pierdolisz? Jesteś i n d y w i d u a l i s t ą i nigdy nie oczekiwałeś aprobaty od nikogo innego, niż od samego siebie!
Głos rozsądku przywrócił go na ziemię. Położył dłonie na klawiaturze, popatrzył w nuty i zaczął grać. Na szczęście ten utwór był stosunkowo krótki, bo tylko sześć stron, podczas, gdy inne miały po kilkanaście. Zrobił to w jakieś trzynaście minut, zadowolony z siebie. Siedział na krześle od fortepianu, czekając na profesora. Czuł się jak debil, kiedy z nudów lekko zaczął się bujać na krześle, które raz po raz wydawało skrzypnięcia. Styles wszedł do sali niespełna dwie minuty później, ze swoim standardowym, zimnym wyrazem twarzy. Czy on parzył herbatę dokładnie piętnaście minut? Uniósł jedną brew, patrząc na bezczynnego Tomlinsona. Było w tym wzroku coś z wyższości.
- A ty co? Nie grasz? - zadał pytanie i och, on naprawdę gardził szatynem.
- Skończyłem wcześniej. - odpowiedział grzecznie niebieskooki.
- Tak? To zagraj mi, posłucham. - w tym głosie było wyzwanie. Styles usiadł sobie na krześle obok fortepianu z kubkiem herbaty w ręce, patrząc na szatyna ponaglająco. Louis położył jedną dłoń na klawiaturze i modlił się, aby tylko nie zaczęła trząść się od wzroku profesora.
Czuł niesamowitą satysfakcję, kiedy zagrał bez pomyłki, czy zawahania.
*rosyjska szkoła pianistyczna jest uznawana za jedną z najlepszych na świecie, cechuje się niezłym reżimem, ale jest skuteczna.
69696969
Hej, kochani!
Mogę tylko powiedzieć, że zaczynamy zabawę 😏
Yours,
LARloveRY
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top