Ósmy

Po południu nadszedł czas na dodatkowe warsztaty, lekcje otwarte i tym podobne. Wszyscy uczestnicy konkursu zbierali się na sali kameralnej, która mieściła się w budynku hotelu i słuchali porad od innych nauczycieli, nie tylko od swoich.

Dzisiejsze popołudnie należało do jakiejś dziewczyny, której imienia nie fatygował się zapamiętać i profesora Puhrella. Zabawne jest to, że te tymczasowe duety wyznaczało (ponownie) losowanie, niczym w przedszkolu. Tomlinson przygotował się mentalnie na półtorej godziny nudów. Przyszedł odrobinę wcześniej na salę i usiadł w ostatnim rzędzie tak, aby w razie czego nikt nie widział, że śpi. Prawie przyniósł ze sobą poduszkę i koc, ale uznał, iż byłoby to zbyt protekcjonalne, nawet jak na niego. Dla zasady wziął notatnik i długopis, aby odsunąć podejrzenia o ewentualne niesłuchanie. Ułożył się na krześle tak wygodnie, jak tylko było to możliwe.

Było wiele rzędów siedzeń znajdujących się na sali, ale oczywiście akurat w rzędzie Louisa musiał usiąść jego ulubiony profesor (ten sarkazm). Co prawda na drugim końcu, ale jednak. Styles z gracją umieścił swój zadek na siedzeniu i założył nogę na nogę tak, że mięśnie jego ud uwydatniły się. Louis z grymasem na twarzy uznał, iż nie można mu odmówić dobrego wyglądu, nawet jeśli ten jest złem wcielonym. Te uda naprawdę apetycznie prezentowały się w owych czarnych spodniach. Szatyn bezczelnie patrzył na profesora Harry'ego. Dopiero, kiedy brunet popatrzył w prawo, wprost na Tomlinsona, ten odwrócił pospiesznie wzrok. Zbyt szybko, żeby chwilę wcześniej nie lustrować sylwetki bruneta. Starał się, aby to nie wyglądało tak, jakby właśnie został przyłapany na gapieniu. Ale Styles pewnie w swojej nieskończonej inteligencji już wszystko wie. Louis nie zauważył tego kpiarsko-pochlebnego uśmieszku, jaki rozciągnął się na twarzy starszego.

Warsztaty zaczęły się. Owa dziewczyna prezentowała jeden ze swoich utworów, a Puhrell miał jej pomóc w nowym spojrzeniu na interpretację danego dzieła. Tyle. Nic szczególnego, w mniemaniu Louisa.

Już po piętnastu minutach powieki okolone długimi rzęsami należące do szatyna, powoli i sukcesywnie opadały. Co jakiś czas czuł surowe spojrzenie Stylesa na sobie, ale ignorował je. Zmęczenie było większe niż starch przed gniewem Stylesa. Jest gotowy, aby się z nim zmierzyć. Przynajmniej tak mu mówiła jego zamroczona snem głowa.

Oparł łokieć na podłokietniku, a brodę położył na dłoni i ziewnął. Zamglonym wzrokiem patrzył na scenę i jak na złość, nie potrafił dostrzec niczego interesującego. Pewnie, gdyby spojrzał w lewo stwierdziłby, iż zdecydowanie znajdzie się coś interesującego, jednak nie odwrócił się w tamtą stronę. Spokojny walc akurat grany, utulał go swoim trójdzielnym rytmem do snu, aż stracił kontakt z otoczeniem.

Nie wiedział, jak bardzo zirytowane były lustrujące go zielone tęczówki.

[][][]

- Wstawaj, księżniczko. - obudził go surowy i szorstki głos. Och, nadal był przyjemny dla ucha. Żołądek Louisa zrobił chyba trzy fikołki. Ostatnie słowo zostało powiedziane z przekąsem i prychnięciem. Pogardliwym, kpiącym i impertynenckim prychnięciem, warto dodać. Jak poparzony, popatrzył w górę, na zaciśniętą szczękę profesora Stylesa. Swoją drogą, ze złością mu do twarzy, jego rysy wydają się jeszcze ostrzejsze i jeszcze ponętniejsze. Jak głupi wlepił swoje mętne spojrzenie w profesora, który stał przed nim niczym grecki bóg. Otrząsnął się z tego dziwnego stanu, bowiem robiło się niezręcznie.

Następnie Louis rozejrzał się po sali. Ludzie wychodzili z niej, a niektórzy dopytywali o różne detale warsztatów profesora Puhrella.

Kiedy ponownie spojrzał na postać przed sobą, Harry z obojętną miną i niemal flegmatycznym krokiem, podążył za tłumem w stronę drzwi. Tak po prostu, bez słowa. Dziwisz mu się? Wyglądał na wkurzonego. Oczekiwałeś jakiegoś „do zobaczenia, Louis. Miłego popołudnia tobie życzę, idź się wyśpij, dobranoc."?

Tomlinson westchnął i poruszał głową na boki, chcąc nieco rozluźnić ponapinane kręgi oraz mięśnie od złej pozycji snu. Następnie wziął swój (pusty) notatnik i długopis oraz opuścił salę kameralną. Nadal ledwo kontaktował ze światem po krótkiej drzemce, więc co jakiś czas jego krok był nieregularny. Wcisnął guzik przywołujący windę i czekał, stojąc oraz lekko kołysząc się na stopach. Czuł się dziwnie spokojny ze świadomością, iż tym razem podróż na drugie piętro odbyje sam, bez właściciela dziwnych loków. Jak je pociągnę, to wrócą do swojego poprzedniego stanu, jak sprężyna?

Wszedł do środka, nacisnął odpowiedni guzik i oparł się o ścianę przymykając oczy. Z drogi prowadzącej prosto w objęcia Morfeusza, wyrwał go wkurzający dźwięk, oznaczający przybycie na piętro. Przemierzał korytarz chwiejnym krokiem i dotarł do drzwi swojego pokoju. W duchu dziękował za to, że miał kartę, a nie klucz, więc nie musiał się męczyć z trafieniem do zamka. Wzrok tylko przez ułamek sekundy uciekł mu na drzwi naprzeciwko.

Padł na łóżko, nadal niczym mocno wstawiony, ostatkiem sił nastawił budzik, aby nie przespać kolacji.

Kiedy obudził się równo z irytującą melodią wydobywającą się z telefonu, czuł się jak nowonarodzony. Chyba pierwszy raz w życiu nie miał ochoty wszystkich powyzywać i od razu gardzić nimi. Wow, to jest coś.

Popatrzył jedynie w lustro i przeczesał palcami włosy, zanim wyszedł ze swojego pokoju.

Idąc długim korytarzem prosto w stronę windy, jego wzrok (ponownie) trafił na drzwi należące do profesora Stylesa. Przypomniała mu się sytuacja z dzisiejszych warsztatów. Dlaczego się tak wkurzył? Przecież pewnie sam spał.

Prychnął w myślach, nie na zachowanie Stylesa (co to, to nie), ale na swoje myśli. Po co nad tym rozmyślał?

Wsiadł do windy i zjechał na parter, na szczęście (ponownie) sam, bez zbędnych profesorów. Zauważył jakiś schemat w swoich ruchach. To nie tak, że ciągle robił coś ponownie.

Od razu chwycił talerz i zaczął przechadzać się wzdłuż szwedzkiego stołu, nakładając sobie różnych rzeczy do jedzenia. Kiedy zastanawiał się, jaki ser zabrać, kątem oka zauważył, że Styles raczył zaszczycić wszystkich swoją obecnością na kolacji. Był jeden mankament - od profesora, dzieliła go tylko jedna osoba w kolejce po jedzenie. To za mało.

Tomlinson zaczął szybciej podejmować decyzje dotyczące wyboru sera i szynki oraz gatunku pomidora, kiedy zauważył, że dziewczyna stojąca za nim, a jednocześnie, która odgradzała go od Harry'ego, zamierza odejść w stronę swojego stolika.

Styles zdawał się chcieć coś powiedzieć, ale szatyn szybko i z gracją odszedł od szwedzkiego stołu, zasiadając na swoim (już) stałym miejscu. Siedząc, odetchnął z ulgą na swoją udaną akcję unikającą rozmowy. Dojrzałe, zaiste. Agencie zero-zero-siedem, dobra robota.

W spokoju zaczął przeżuwać swoje jedzenie i popijać je swoją herbatą. Jednym uchem słuchał o rozmowie reszty uczestników, którzy chwalili się ilością wygranych konkursów.

Bitch please. To jest ilość konkursów, które on wygrał w ciągu dwóch lat.

- A ty, Louis? - jego uwagę zwróciła brunetka, która zbyt intensywnie się w niego wpatrywała. Robiła to nie tylko teraz, ale przy każdej możliwej okazji. Szatyn starał się jej unikać jak ognia. Niestety, czasem trzeba się zmierzyć z tym strasznym żywiołem i nie ma od tego ucieczki. Jej błysk w oku miał coś kokietującego, ale też nieco szalonego. Danielle? Chyba tak. - Może powiesz nam o swoich osiągnięciach. - zachęciła, trzepiąc rzęsami. Szatyn skrzywił się na to i nie próbował tego ukryć. Ona chyba nie zdawała sobie z tego sprawy. Wszystkie oczy przy stole wpatrywały się w Louisa i Dan. Tomlinson odłożył powolnie swoje sztućce i splótł dłonie w geście wyższości. Zgrywał się, ale nie zamierzał dać Danielle i reszcie tej satysfakcji. Ociągał się, znalazł nawet czas na wytarcie ust materiałową serwetką i pociągnięcie łyku herbaty. Dopiero wtedy uniósł na nich swój sukowaty wzrok, odchrząkując.

- Nie, nie zrobię tego. - odpowiedział spokojnie (o dziwo) bez nadmiernej złośliwości. Ona zrobiła smutną minę. Louis powtrzymał zwrócenie kolacji. Zamiast tego, ponownie upił łyka swojego gorącego napoju.

- Dlaczego? - odezwał się jakiś pajac z pędzlem zamiast fryzury, niezbyt miłym tonem. Cóż, ten chłopak nosił jedyne nazwisko, które Louis zapamiętał. - Bo zapadłaby cisza? - zarechotał, a szatyn patrzył na niego niewzruszony. Przy stoliku nikt nie ważył się odezwać, a żart wcale nie był śmieszny w połączeniu z wyrazem twarzy Tomlinsona. Swoje pobłażliwe spojrzenie uniósł znad filiżanki dopiero po chwili. Pod wpływem morderczego wzroku, również i ów chłopak zamilkł. Wszyscy czekali na odzew Louisa. Mimo, że doskonale znał swoją odpowiedź, pozwolił im czekać. Chciał, żeby ich ciekawość zżerała od środka, żeby czekali, aż otworzy swoje usta. Szatański błysk pojawił się w jego oczach.

Wreszcie, zabrał głos.

- Nie, mylisz się. Nie zrobię tego ponieważ musiałbym zostać tu do nocy, a nie zamierzam marnować noclegu za free, jaki nam tutaj oferują, Grimshit. - odpowiedział płynnie i spójnie. Uśmiechnął się na końcu i dopił resztę herbaty. Następnie wstał od stołu, w akompaniamencie rozbawionych spojrzeń i tylko jednego wkurzonego, od samego Nicka.

Louis nonszalancko opuścił jadalnię.

69696969
Hej, kochani!

Trochę sassy Lou, wkurzonego Harry'ego i biednego fanfikowego kozła ofiarnego, Nicka Grimshawa. Nie będę wobec niego nadmiernie zawistna, obiecuję xx

Yours, LARloveRY

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top