Dziesiąty

Po południu, tak jak dnia poprzedniego, miały odbyć się warsztaty. Z ulgą Louis popatrzył na wylosowaną parę. Nie był to on.

Ponownie, tak samo jak wczoraj, Louis usiadł w ostatnim rzędzie, tym razem jednak od razu otwierając notatnik na pierwszej stronie i ściągając skuwkę od długopisu. Naprawdę nie miał ochoty mierzyć się z gniewem jego majestatu Stylesa. Zdziwieniem nie był fakt, że wspomniany profesor również usiadł w tym samym miejscu, ówcześnie posyłając Louisowi kontrolne spojrzenie, nieco pouczające. Tomlinson miał ochotę przewrócić oczami. Nie zrobił tego. Pochwalił się w duchu za swoją powściągliwość.

Przygryzł wargę na to, jak Styles przeczesał swoje loki. W całej tej postawie profesora jako mistrza zła i zemsty, były takie drobne, ledwo dostrzegalne szczegóły, które wprowadzały sprzeczność w postrzeganiu jego osoby. Jedną z takich małych rzeczy w Stylesie było właśnie poprawianie włosów. W tym ruchu było dużo delikatności, wrażliwości i czymś, co Louis określiłby z dużą dozą ostrożności jako kobiecość. Nie potrafił tego uzasadnić. Po prostu ten ruch był niemal aktem swoistej adoracji wobec swoich loków, a jednocześnie pragnieniem uwagi dla niego samego.

Tylko czyjej uwagi?

Warsztaty zaczęły się, a szatyn uważnie słuchał i notował. Cóż, możliwe, że profesor Styles stał się jego autorytetem (nieco dupkowatym, to prawda, ale jednak), więc nic dziwnego, że wziął sobie jego słowa do serca (o ile takowe posiada). Co jakiś czas marszczył brwi w konsternacji, nie zgadzając się z Simonem Cowellem, który akurat dawał jakieś rady innemu uczestnikowi. Zapisywał wtedy te obiekcje, chcąc później podejść do niego. Cóż, wolałby zapytać Stylesa, ale nie wiedział, czy nie wyszłoby jakby się narzucał.

Skoro o nim mowa (jakby wszystko nie kręciło się wokół jego jestestwa), ten posyłał mu co jakiś czas spojrzenia, które były nieco kpiące, zważając na to, że nie mówiły nic innego jak nie śpisz? Wow! Miał wrażenie, że brunet zacznie mu klaskać po skończonych warsztatach, oczywiście z tym swoim szyderczo-diabelskim uśmieszkiem wiecznie przyklejonym do jego twarzy.

Chociaż z drugiej strony, Louisowi to schlebiało, że starszy poniekąd cały czas o nim myśli.

Stop.

Skup się na etiudzie, którą gra ten ciołek. Tak, właśnie, artykulacja.

Po skończonych warsztatach, Louis oparł się wygodnie o oparcie krzesła i przetarł twarz rękami. To było męczące. Widząc, że kilka osób ma jeszcze pytania do nauczyciela, który prowadził lekcję, jako że sam takowe miał, to poczekał, aż wszystkie cymbały opuszczą salę. Przecież to konkurs pianistyczny, czyż nie?

Kiedy ostatnia osoba przed Louisem zaczęła rozmowę z nauczycielem, szatyn wstał z miejsca i podszedł bliżej okna, przy którym stał owy nauczyciel z jedną z uczestniczek.

- Proszę, proszę. - usłyszał nad sobą ten denerwujący (ale mimo wszystko powodujący ciarki) głos. - Czyżbyś wziął na poważnie naszą dzisiejszą rozmowę? - zapytał nieco kpiąco profesor Styles. Szatyn nic nie powiedział. Następnie brunet nachylił się lekko tak, że mógł szeptać, a Louis nadal idealnie go słyszał. Włoski na karku szatyna zjeżyły się, a jemu samemu potrzebny był tlen. To za blisko. Stanowczo. - Jeśli masz pytania to nie zadawaj ich temu imbecylowi, bo kupił dyplom profesora. - rzekł konspiracyjnie, a niebieskooki popatrzył na niego w niedowierzaniu.

- Serio? - Louis zapytał mało inteligentnie. Zaraz strzelił sobie mentalnego facepalma.

- Tak. - kiwnął lekko głową zielonooki, nie oddalając się o krok od ucznia. Louis poczuł gęsią skórkę, ale jednocześnie ciepło emanujące od wyższego mężczyzny. O tak, Styles zdecydowanie jest gorącym mężczyzną. Nie wińcie go. Zaschnęło mu w ustach i zastanawiał się, czy widać po nim, że tak bliska obecność pedagoga na niego działa. - Chodź, pójdziemy gdzie indziej porozmawiać. - dodał Styles i nie patrząc za siebie, wyszedł z pomieszczenia. Tomlinson westchnął, ale podążył za profesorem, będąc głodnym informacji. No i może samego bruneta także.

- Profesorze, mogę tylko odłożyć te rzeczy? - zapytał Louis, mając na myśli notatnik i kilka długopisów w stylowym á la piórniku, kiedy zauważył, że profesor kieruje się do wyjścia z budynku. Styles popatrzył na niego i odpowiedział proste „nie". Louis wolał nie dyskutować. Wzruszył ramionami i zrównał kroku z profesorem, co nie było łatwe zważając na jego długie nogi. Szli w napiętej ciszy, chociaż Tomlinson miał wrażenie, że starszy podśmiechuje się pod nosem z tego, jak szybko jego uczeń musi przebierać nóżkami, żeby iść w tym samym tempie.

Zatrzymali się dopiero w parku, który bezpośrednio przynależał do hotelu. Styles usiadł na jednej ławce przy małym jeziorku, to samo uczynił Louis, siadając na drugim końcu tejże ławki. Nie ważne, jak bardzo go ciągnęło do obecności mężczyzny, nie mógł tego okazać. Profesor dziwnie na niego spojrzał, ale nie skomentował. Zamiast tego poprawił się na siedzeniu, a niebieskooki miał wrażenie, że przysunął się dosłownie o cal. Być może to tylko wybujała i otumaniona Stylesem wyobraźnia dwudziestoczterolatka.

Siedzieli chwilę w ciszy, a że Tomlinson nie zamierzał bez potrzeby się odzywać, to spokojnie czekał. Styles zdawał się zaaferowany widokiem przed nimi i może słusznie. Obserwowali przez moment kaczki, które spały gdzieś na brzegu lub nurkowały niedaleko. Ewentualnie robiły to coś dziwnego ze swoimi piórami, żeby pobudzić gruczoły odpowiadające za spływanie wody po ich ciele.

- Nie słyszałeś, jakie gadał głupoty? - odezwał się w końcu profesor, nie odrywając wzroku od poruszającej się wody na skutek lekkiego wiatru. Szatyn popatrzył na jego profil. Zostawił tam swoje spojrzenie. - Akcentowanie toniki po dominancie? Błagam, to wie nawet żółtodziób na akademii. - przewrócił oczyma. - Ten człowiek mi się nie podoba i naprawdę cieszę się, że ciebie nie wylosował. - westchnął, po czym spojrzał na Louisa, który nadal mu się przyglądał. Ale ty też mnie nie wylosowałeś. Louis miał pytanie na końcu języka.

Niebieskooki wpatrywał się chwilę w zielone tęczówki, które wydawały mu się niewytłumaczalnie jasne, czyste i szczere. Na moment zapomniał jak się oddycha, kiedy zauważył, że nie wyrażają one jedynie mroku, zimna i oschłości. W tym momencie widział w nich tę nutę delikatności, która zawsze tam była, ale teraz przejęła dominację. Miał wrażenie, że właśnie zobaczył to, kim jest Harry Styles.

Dopiero w następnej kolejności dotarły do Louisa jego słowa. Niezidentyfikowane ciepło opanowało jego wnętrzności, osiadając w dole brzucha, przyjemnie ogrzewając go całego. On o mnie dba. Na swój pokręcony sposób, ale dba. Jego tętno było na pewno za wysokie, a oddech niespokojny. Oblizał swoje usta, nadal wpatrując się w zielone ślepia rozmówcy.

- Myśli pan, że mógłby mi nagadać bzdury? - dopytał niebieskooki. Nie poznawał swojego głosu - był cichy i spokojny, na swój sposób ciepły oraz wyższy niż zazwyczaj.

Styles pokręcił głową, powracając wzrokiem do jeziora. Tomlinson niechętnie zrobił to samo, rozluźniając się nieco w towarzystwie profesora.

- Nie, skądże. Boję się, że ty mógłbyś mu nieco nagadać, a wtedy mogliby cię nawet wywalić. - wzruszył ramionami Styles. Cóż, Tomlinson uznał to za komplement. Dba o mnie, dba o mnie. - Cholera. - powiedział cicho profesor, patrząc gdzieś kątem oka. - Otwórz notatnik. - powiedział Styles do Louisa.

- Co? - odparł nieinteligentnie, nadal pławiąc się w uczuciu, iż Styles chce go w tym konkursie.

- Otwórz ten cholerny notatnik. - powiedział ostrzej, ale nadal nie zmieniając wyrazu twarzy. Szatyn zrobił tak, jak brunet mu powiedział, nie wiedząc o co chodzi. Próbował się rozejrzeć, o co chodzi Stylesowi, ale zatrzymał go jego szorstki głos. - Nie. Patrz. Tam. - wycedził przez zęby. Okej, Louis zdecydowanie kochał ten głos i jego barwę w tym momencie. Przeszły mu ciarki po plecach.

- Oh! Pan Styles! - usłyszeli głos z odległości jakiś piętnastu metrów. Serio? Louis rozpoznał ten głos, oczywiście, że tak. Przecież go słuchał przez ostatnie półtorej godziny. - I pan Tomlinson. - dodał już nieco ciszej, ponieważ stał już przy ich ławce.

- Dzień dobry. - Styles i jego uczeń wstali w wyrazie dobrego wychowania i savoir-vivre'u. - Co pana tutaj sprowadza, panie Cowell? - zadał pytanie grzecznie zielonooki.

- Aa... właśnie odpoczywam od tego całego zgiełku, pogoda nas rozpieszcza, czyż nie? - odpowiedział Cowell, a Styles i Tomlinson pokiwali głowami, demonstracyjnie patrząc na niebo, na świecące słońce. - A wy panowie? - dopytał mężczyzna, posyłając w ich stronę dziwne, intensywne spojrzenie.

- My właśnie omawialiśmy pańskie warsztaty, Louis zadaje wiele pytań. - odpowiedział stoicko Styles, nie dając po sobie poznać, że właśnie komentowali to, że kupił sobie dyplom.

- Oh, doprawdy? - Cowell spojrzał na szatyna, który przytaknął. - Może chciałbyś ze mną omówić moje warsztaty? - zapytał nauczyciel, a niebieskooki miał ochotę mu mocno zasadzić w ten kwadratowy ryj.

- Nie trzeba, naprawdę. - odezwał się szatyn, skrupulatnie dobierając słowa. - Doceniam to, jednakże śmiem sądzić, że ma pan już dosyć pytań o tę lekcję widząc po ilości osób, które do pana podeszły po warsztatach. - rzekł płynnie Louis i zobaczył kątem oka dumny uśmieszek Stylesa. On jest dumny. Ze mnie.

- To prawda. - zamyślił się na moment mężczyzna. - Miło, że się troszczysz. Innym najwyraźniej to nie przeszkadzało. - dodał, a Louis miał ochotę parsknąć śmiechem. - Dobrze, ja w takim razie nie będę wam przeszkadzał, owocnych kontemplacji. - rzucił na odchodne i skinieniem głowy się z nimi pożegnał. Kiedy zniknął im z zasięgu wzroku, opadli znowu na ławkę z ciężkim westchnieniem ulgi.

- Ciężki przypadek. - powiedział do siebie Styles, mając na myśli Cowella. - Chyba nawet gorszy od ciebie. - powiedział z przekąsem profesor, posyłając mu przekorny uśmiech, ale było w nim coś miłego.

Louis uśmiechnął się cwaniacko. Może ten Styles nie jest taki zły?

69696969
Hej, kochani!

Jakoś cieplej się zrobiło ⬆️⬆️⬆️

Yours, LARloveRY

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top