Dwudziesty szósty
Wrzucam jeden po drugim, sprawdźcie, czy przeczytaliście poprzedni xx
Kojarzycie ten moment trzydziestego pierwszego grudnia, kiedy wszscy zaczynają odliczać od dzięsięciu w dół, aby tylko należycie przywitać nowy rok fajerwerkami, śmiechem, alkoholem i dobrą zabawą?
Podobnie było teraz na konkursie. Zaczęło się odliczanie.
Tylko nie od dziesięciu. Od pięciu.
Nie sekund, tylko dni.
Nikt nie czekał na to z fajerwerkami. To młodzi pianiści mieli stworzyć fajerwerki.
Nikt się nie śmiał w tych dniach. Każdy ciężko pracował.
Dobra zabawa? Tylko w sali dwadzieścia osiem. Reszta twarzy była spięta i posępna. Jedynie Harry i Louis emanowali pozytywną energią spowodowaną ich kiepskimi kawałami, słodkim jak karmel flirtem oraz żartowaniem z innych uczestników. W końcu oboje mieli stwierdzone nienawidzimus ludzimus pospolitus.
Tak więc, nawet nie było sensu porównywać ostatnich dni do finału do nocy Sylwestrowej, ale kto o to dba?
Pięć dni do finału.
Dzień spokojny. Pierwszy dzień, kiedy po południu nie było warsztatów, a jakaś konferencja dotycząca historii muzyki. To nie tak, że Louis był laureatem olimpiady z tego przedmiotu. Wymieniał znudzone spojrzenia z Harrym. Cały czas ćwiczyli swoje wprost nadprzyrodzone umiejętności porozumiewania.
Cztery dni do finału.
Dzisiaj Harry i Louis spędzili indywidualną lekcję na śmianiu się oraz parodiowaniu innych uczestników wraz z ich profesorami, którzy niemal próbowali się zarżnąć przy ilości pracy. Przy tym krytykowali ich prokrastynację i zupełny brak wiary w siebie. No i oczywiście ignorowanie faktu, że najwyższą stawką dla nich było drugie miejsce. Każdy to wiedział, ale nikt nie mówił tego na głos. Jedynie profesor Styles i jego uczeń nie omieszkali o tym wspomnieć.
Po południu znowu była konferencja, którą tym razem prowadził nie kto inny jak zielonooka piękność, Harry Styles.
Brunet stanął na środku, a właściwie u góry podłużnego stołu, przy którym siedzieli wszyscy na sali konferencyjnej. Louis włączył dyktafon. Tak na wszelki wypadek.
- Dzisiejszy temat: „czym jest muzyka?" - zaczął profesor. - Wiem, bardzo dramatyczny, melancholijny, oklepany i niefajny. Niestety taki został mi przydzielony, więc zrobię z tego coś przydatnego. Mam nadzieję. - dodał lekko. Niebieskooki był pod wrażeniem tego, jak starszy łatwo się wypowiadał, jak przyjemny był w odbiorze z powściągliwymi i płynnymi gestami, jak mierzył wszystkich zgromadzonych spojrzeniem. Nadal miał ten swój oschło-prezentacyjny ton.
Ah, no tak. To Harry Styles.
- Może od razu odpowiem na to pytanie. - kontynuował, zaczynając nonszalancko przechadzać się po sali. Było w nim coś magnetyzującego, że każdy wodził za nim spojrzeniem. Mimo że był zimny jak lód, powodował, że chciałeś go dotknąć. - Nie wiem czym jest muzyka. - powiedział prosto. - I jeżeli ktokolwiek kiedykolwiek wam powie, że wie czym ona jest, to zakończcie tę rozmowę. A najlepiej tę znajomość. - skwitował. - Jeżeli wy myślicie, że wiecie czym ona jest, to przyda wam się trochę pokory i przyznania do błędu. - przystanął na moment, podkreślając prawdziwość tych słów.
Louis czuł, że czeka go dobra konferencja. Ba. Wiedział to od momentu, kiedy dowiedział się, że to zielonooki będzie ją prowadził.
- W starożytności, ludzie próbowali ją ściśle skorelować z matematyką czy astronomią. Potem była tylko i wyłącznie podajnikiem tekstu religijnego, przez aż dziesięć wieków średniowiecza. Nastąpił rozkwit formy, wspaniałe dzieła, wspaniali ludzie, wspaniałe instrumenty. Barok, klasycyzm, romantyzm... bla bla bla. - nakreślił sytuację historyczną, kończąc ją elokwentnie. Bardzo.
Tomlinson mógł niemal poczuć oburzenie, jakie zapanowało na sali, kiedy profesor Styles zbył jednym bla bla bla wieki historii muzyki. Szatyn naprawdę miał ochotę się zaśmiać, bowiem jeżeli była osoba, która szanowała i kochała muzykę oraz jej dzieje najbardziej na świecie, to był to Harry Styles. A jego zuchwałe bla bla bla było pewnie tym, co powiedział, żeby utrzymać uwagę. Szczwany lis.
- Nikt jednak przez te lata nie odpowiedział i nigdy nie odpowie na to znaczące pytanie. - kontynuował, wracając do tematu. - Zabrali się za to oczywiście nie tylko nasi bracia w sztuce, poeci, ale również sami muzycy. Muzyka to początek i koniec wszelkiej mowy. Ryszard Wagner, proszę państwa. Mimo wszystko, nie zaśpiewałem, ani nie zagrałem na początku. Na końcu też tego nie planuję. - przebiegł rozbawiony szmer po sali. Louis czuł się jakimś wybrańcem losu, bo cholera, ale on grę Stylesa słyszy aktualnie codziennie. Głosu też zakosztował.
Teraz Styles przystanął dokładnie za nim, nadal kontynuując swoje przemyślenia. Szatyn czuł, jak jego tętno przyspiesza, a całe jego ciało chce przylgnąć do zielonookiego. Skóra go mrowiła z pragnienia uzyskania jednego, najmniejszego dotyku czy kontaktu. Tak naprawdę nawet go nie widział. Jedynie słyszał jego przyjemny głos.
Oczywiście Louis Tomlinson to Louis Tomlinson, który zawsze ma pecha. Tak było i tym razem. Przyszło mu powiadomienie na telefon, który trzymał w dłoniach. Miał go oczywiście wyciszonego, jednak nie w tym rzecz. Ekran rozbłysł, ukazując jakieś powiadomienie z Twittera, a tym samym ikonkę nagrywania na dyktafonie. To wcale nie tak, że zajmowała ona pół ekranu. Szatyn przeklął w myślach i szybko odwrócił w telefon na drugą stronę, mając nadzieję, że profesor stojący za jego plecami nic nie zauważył.
Oczywiście, nadzieja matką głupich.
Po skończonej konferencji, która wywołała wiele emocji, Louis został odrobinę dłużej na sali konferencyjnej. Kiedy wszyscy opuścili pomieszczenie, zostawiając ich samych, niebieskooki podszedł do Stylesa siedzącego u góry stołu.
- Świetne słowa, Harry. - odezwał się szatyn, siadając na krześle obok. Zielonooki zaśmiał się.
- Tak świetne, że trzeba było je nagrać? - kpił sobie, a Louis zaczerwienił się delikatnie.
- Może. - odpowiedział wymijająco, wzruszając ramionami. - Na samotne wieczory. - dodał po namyśle.
- Sądzę, że w takim razie to nagranie ci się nie przyda Lou. Nie zamierzam dopuścić do twoich samotnych wieczorów. - rzekł z ciepłym uśmiechem, biorąc jego dłoń i ściskając lekko. Po chwili uniósł ją do ust i złożył na jej wierzchu przeciągłe muśnięcie warg. Na koniec przejechał swoimi ustami po miękkiej skórze młodszego. Serce Tomlinsona niemal wygalopowało z jego klatki piersiowej w ramiona Harry'ego na ten gest.
W tym momencie drzwi się otworzyły.
- Tak więc, możesz jedynie powiedzieć o czym jest muzyka dla ciebie, indywidualnie, ale jako pewną całość, definicję nie można zabiegać. - wymyślił na poczekaniu brunet, w ułamku sekundy wracając do trybu nauczyciela, puszczając jego dłoń i udając, że gestykulował nią. Mieli przyjętą zupełnie platoniczną postawę. Styles powinien dostać Nobla za szybką reakcję i ogarnięcie w sytuacji.
- Przepraszam, że przeszkadzam, ale zostawiłem tutaj notatnik. - odezwał się nieproszony gość, którym okazał się znienawidzony Cowell.
- Nie ma sprawy, panie Cowell. - odezwał się zielonooki z typowym mu chłodnym profesjonalizmem.
- W każdym razie, dziękuję panie profesorze. - postanowił wkroczyć szatyn w swoją rolę. - Nie mam więcej pytań. - dopowiedział, aby wyglądało to tak, jakby właśnie byli w trakcie omawiania kwestii z konferencji. Co za ironia, ostatnim razem, kiedy spotkali Cowella, działa się niemal identyczna sytuacja. Tylko wtedy nie byli sobie bliscy.
- Nie ma za co, Louis. - skinął głową. Cowell cały czas szukał notatnika. Tomlinson chciał mu nogi z dupy powyrywać. Co on takiego robił z tym notatnikiem, że teraz nie potrafił go znaleźć?!
- W takim razie, do widzenia, profesorze Styles. - rzekł niebieskooki, uznając, że zostając, może pogrążyć siebie i Harry'ego. - Do widzenia, panie Cowell. - dopowiedział przed wyjściem z sali. Specjalnie nazwał tylko bruneta tytułem. Był z siebie dumny.
696969
Larry aka ciepłe kluchy.
Yours, LARloveRY xx
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top