Dwudziesty ósmy
Jeden.
Dzień.
Do.
Finału.
Louis nie wiedział, co było gorsze. To, kiedy wszyscy nawijali o finale, czy to, kiedy tłumili wszystko w sobie do tego stopnia, że niemal dało się wyczuć zapach pieprzonych feromonów stresu.
Szatyn, wykończony tą atmosferą, wszedł do sali dwadzieścia osiem bez pukania. Bo może, prawda?
- Hej, Lou. - usłyszał pogodny głos Stylesa. Jakoś lepiej mu się zrobiło na sercu.
- Cześć, Harry. - uśmiechnął się delikatnie niebieskooki.
- Coś się stało? Wyglądasz na wykończonego. - zapytał zatroskany profesor. I Louis kochał troskę Harry'ego. Szatyn z westchnięciem usiadł na krześle przy fortepianie, a zielonooki podszedł do niego, kładąc dłonie na jego ramionach i zaczynając lekko je ugniatać. Tomlinson cicho zamruczał. Poczuł motylki w brzuchu, jak jakaś zakochana nastolatka. Trudno.
- Po prostu, nienawidzę tych emocji panujących wśród grupy. - odezwał się z przymkniętymi oczyma. - Są okropni. Udziela mi się. - dopowiedział. Profesor westchnął, nie przestając masować młodszego. W pewnym momencie starszy nacisnął na spięty mięsień, a Louis wygiął swoje plecy i syknął. Zielonooki przełknął ślinę.
- Wiem, że powiedzenie czegoś w stylu „nie słuchaj ich, nie zwracaj na nich uwagi" jest bezsensu. - zaczął nauczyciel, starając się pocieszyć swojego ucznia. Bo tym byli w tym momencie. Nauczycielem i uczniem. W takiej relacji teraz siebie potrzebowali. - W takim razie spróbuj zrobić coś zupełnie na odwrót. Słuchaj tego, co mają do powiedzenia. Poczuj ich emocje. - szatyn otworzył oczy, zaciekawiony słowami starszego. - Tylko zmieniaj je dla siebie. Przekuj coś negatywnego w coś, co daje ci motywację, impuls do działania. - Harry starał się nakreślić, o co mu chodzi. Louis odwrócił się do niego.
- Brzmi mądrze. - skwitował uczeń. - Ale jak mam to zrobić? - zapytał zmobilizowany, aby wykorzystać tę radę.
- Nie wiem. - odparł prosto brunet. Zanim jednak niebieskooki zdążył coś powiedzieć, kontynuował. - Każdy inaczej odczuwa emocje i inaczej nimi zarządza. Musisz tylko odkryć, jak działa to u ciebie, a następnie to wykorzystać. - zakończył, ostatni raz ściskając napięte mięśnie młodszego i otrzymując ostatnie westchnięcie przyjemności. Następnie siadł na krześle obok tego przy fortepianie.
Tomlinson zastanowił się chwilę nad usłyszanymi słowami. Nieustannie zadziwiała go mądrość Stylesa.
- Dobrze, dzisiaj zrobimy sobie przygotowanie mentalne. Zagramy wszystko powoli, uświadamiając sobie każdą uwagę, którą wprowadziliśmy przez te dwa tygodnie. - i okej, to brzmiało sensownie. Lekcja była miła, lekka i przyjemna. Louis czuł się przygotowany, a dzięki temu przypomnieniu wszystkiego, informacje w jego głowie były schludnie poukładane.
Pod koniec lekcji czuł się wyjątkowo dobrze i świeżo. Nie potrafił tego wytłumaczyć.
- Ach i Lou? - odezwał się profesor, kiedy ten składał nuty w stosik. Trochę tego było. Szatyn popatrzył na niego z zaciekawieniem. Nauczyciel podszedł do niego, położył dłonie na ramionach i spojrzał głęboko w jego oczy. Potem kontynuował. - Jeżeli potrzebowałbyś rozmowy, rady, wsparcia, przytulenia, czegokolwiek, to wiedz, że moje drzwi i ramiona są dla ciebie otwarte. - powiedział dobitnie. - I nie mówię tego, bo tak wypada. Naprawdę jesteś dla mnie ważny, martwię się o ciebie i chcę wiedzieć, co czujesz. - dopowiedział. Louisowi szybko biło serce, chociaż może ono stanęło? Nie do końca wiedział. Pokiwał twierdząco głową.
- Więc działa to w dwie strony. - zapewnił szatyn.
Złożyli sobie obietnice, których zamierzali dotrzymać. Wiedzieli, że już nigdy nie będą dla siebie obojętnymi ludźmi, spotkanymi w pewnym momencie na drodze życia. Bez względu na to, jak ich losy się potoczą, zawsze mijając się na tej ścieżce życiowej, nie będą dla siebie nieznajomymi.
Brunet zagarnął niebieskookiego w swoje ramiona, mocno przytulając do piersi. Louis objął go w pasie, z przyjemnością zatapiając się w objęciach starszego. Styles jedną ręką otaczał drobne ciało, a drugą trzymał na karmelowych włosach, tym samym trzymając jego twarz blisko swojej klatki piersiowej. Louis wreszcie usłyszał bicie serca Harry'ego i miał wrażenie, że przynajmniej jedno jego uderzenie było dedykowane dla niego.
Stali przy fortepianie, na którym były częściowo poskładane nuty. To był ich moment. Moment zapewnienia, że są tutaj dla drugiej osoby. Dla tej jedynej, konkretnej osoby.
Że potrafią wziąć w ramiona, bo to jest to, czego potrzebuje ta osoba.
Że potrafią zostawić w tym momencie instrument, bo potrzebuje ciebie ta osoba.
Że czas może się zatrzymać, a życie toczyć dalej, kiedy stoisz w objęciach, bo tego potrzebuje ta osoba.
Że możesz po prostu postawić ją na pierwszym miejscu, rzucając wszystko inne, bo to jest to, czego potrzebujecie. Żeby być dla siebie nawzajem. Służyć sobie. Być domem podczas wojny, deszczem w czasie suszy, a nawet ciszą pośród dźwięków.
To nie była miłość. Za wcześnie na to. Powoli spadali, to prawda. Wiedzieli jednak, że czeka ich miękkie lądowanie, bo robili to dobrze. Ich relacja była przejrzysta i oboje wiedzieli, czego chcieli. Budowali na zrozumieniu, wsparciu i dialogu, a stąd była przyjemna droga w stronę rozkosznych ramion miłości. Tylko jeszcze nie teraz. Jeszcze moment. Krótka chwila.
Louis poczuł, jak Harry powoli unosi jego głowę, ale nadal miał przymknięte powieki. Styles odgarnął zabłąkane kosmyki z czoła, po czym złożył w tym miejscu długi pocałunek. Tomlinson westchnął na uczucie bezpieczeństwa, jakie go ogarnęło. Zaraz potem, nie puszczając mniejszego ze swoich objęć, położył dłoń na jego policzku. Louis wtulił się w nią, chcąc zatrzymać ten moment dla siebie. Schować głęboko w sercu, czuć ten przyjemny, ciepły ciężar. W gorszy dzień, po prostu odgrzebać tę chwilę i przeżywać na nowo. I jeszcze raz. Potem kolejny. I kolejny.
Wyższy oparł czoło o te, należące do szatyna i wypuścił drżący oddech. Dlaczego drżał?
- Nie daj się im, Lou. - wyszeptał w jego wargi. - Będą próbowali zgasić twój blask, ale nie daj się im, okej? - kontynuował, a Tomlinson nie wiedział, o kim mówi Harry. - To są hieny, Lou. Ty to wiesz, ja to wiem. Oni nie. Po prostu błyszcz. - zakończył z delikatnym uśmiechem i przymkniętymi powiekami.
Niebieskooki pokiwał powoli twierdząco głową, nawet nie wiedząc, na co się zgadza. Wiedział jedynie, że wszystkie słowa Stylesa są na wagę złota i jeżeli ten coś mówi, to niech świat się skończy, ale Louis go posłucha.
Szatyn wiedział, że żadna kariera nie jest łatwa. Wiedział, że wszyscy go znienawidzą za to, że jesteś najlepszy. Jakieś dwa tygodnie temu mu to nie przeszkadzało. Teraz, chciał akceptacji. Przynależności.
Cały świat może go znienawidzić, jeżeli tylko Harry Styles w pewnym momencie znowu przyjmie go w swoje ramiona.
696969
Cześć kochani!
Strasznie dużo fluffu mi wyszło w tym ff. Oops.
Yours, LARloveRY xx
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top