Dwudziesty dziewiąty

F   I   N   A   Ł   .

- Zaraz na scenie powitamy Louisa Williama Tomlinsona. Te dwa tygodnie spędził pod czujnym okiem wybitnego profesora i kompozytora światowej renomy, Harry'ego Stylesa. Wszyscy jesteśmy podekscytowani, aby usłyszeć efekty pracy tej dwójki. Dream team, czy nie bardzo? Zaraz się tego dowiemy. - zapowiadający zrobił dramatyczną przerwę. - W wykonaniu tego obiecującego pianisty usłyszymy... - Louis odetchnął na to, że w końcu zaczął go naprawdę zapowiadać.

Szatyn czekał na backstage'u, aż zabrzmią brawa, które miały go przywitać. Czuł się jak koń wyścigowy w bramkach startowych. Ta jedna chwila, w której trzeba ruszyć.

W końcu nadszedł upragniony moment.

Ruszył przez scenę na sam środek. Czuł przyjemny szum krwi w jego tętnicach mówiący mu to twój czas. Przybrał na twarz przyjazny uśmiech, już nie ten zarozumiały.

Stanął na środku sceny, oparł się lewą ręką o instrument i zgiął w pół, wykonując ukłon. Potem wyprostował się i pozwolił sobie na spojrzenie po publiczności. Wyłapał gdzieś blond czuprynę swojego przyjaciela i kolorowe włosy siostry.

Jednak ten ułamek sekundy wykorzystał na stolik jury, które miało niezmienny skład. Najbardziej był zainteresowany brunetem w kolorowym garniturze. Z pozoru nadal ciskał piorunami, ale tylko Louis potrafił zobaczyć tą delikatną iskrę w oku, która była spersonalizowana dla niego.

Zasiadł do instrumentu i pomyślał, dla kogo gra. Dla kogo to wszystko.

Nie spojrzał jednak w górę.

[][][]

Dwie godziny wcześniej.

Louis właśnie się rozgrywał. Koncert oficjalnie zaczynał się za półtorej godziny, ale wiedział, że zanim nadejdzie jego kolej, minie trochę czasu. Szybko poruszał palcami po klawiaturze, siedząc w sali dwadzieścia osiem. Nie czuł, że zaraz ma zagrać koncert, bowiem nawet nie był jeszcze przebrany w garnitur.

Był w pomieszczeniu sam, aż postanowił go nawiedzić profesor Styles.

- Nie przeszkadzaj sobie. To nie tak, że znam sposób, w jaki grasz każdą, pojedynczą nutę. - powiedział jedynie i usiadł gdzieś w kącie. W jakiś sposób było to intymne wyznanie. Mówiące o tym, że zna każdy jego ruch i zamysł artystyczny. - Tylko proszę, nie graj tych utworów w tempach docelowych. Nie ma sensu. - wypowiedział ostatnie słowa i zamilkł.

Przez godzinę Tomlinson grał, a Harry słuchał. Zieleń jego tęczówek była przykryta przez powieki, zasłuchana w każdy dźwięk wydobywający się spod palców młodego pianisty. W jakiś sposób to, że brunet był obok, działał na Louisa kojąco. Z drugiej strony tworzyło to napięcie między nimi. Wiedzieli o tym, że znajdują się w odległości jakiś trzech metrów, ale nikt nic nie mówił. Jedynym czynnikiem, który trzymał ich w ciągłym kontakcie była muzyka niebieskookiego. Wypełniała przestrzeń pomiędzy tą dwójką, zmniejszając ją.

- Zrób sobie przerwę. - odezwał się nagle Styles. Jego głos był melancholijny, rozmarzony i spokojny. - Potem najwyżej jeszcze siądziesz na piętnaście minut przed samym występem, żebyś miał dobre krążenie. - dodał.

Tomlinson przestał grać. Sam planował przerwę. Nie chciał przećwiczyć tego programu. Wiedział, że o to nie trudno.

- Potrzebujesz świeżej głowy. - rzekł ponownie Harry, wstając i podchodząc do okna. Otworzył je na oścież. - Wstań. - powiedział tylko do niebieskookiego, wskazując gestem, aby to zrobił. Louis posłusznie wstał i stanął na przeciwko profesora, który był już teraz na środku sali. - Wdech. - polecił i uniósł dłonie do góry. - I wydech. - opuścił dłonie na dół, niemal zginając się w pół. - Dajesz, Lou. To pomaga. - dodał, kiedy zauważył sceptycyzm ucznia. Ten niepewnie wykonywał ćwiczenie ze starszym. Musiał przyznać, że czuł się o wiele bardziej rześko po kilku powtórzeniach.

Kiedy zrobili jeszcze kilka ćwiczeń typu krążenia głową, stanie na jednej nodze i kilka podskoków, szatyn czuł, że jego mięśnie są w miarę rozluźnione, a umysł czysty.

Wtedy Harry podszedł do fortepianu i zamknął klawiaturę. Niebieskooki obserwował każdy jego ruch. Zielonooki przywołał go do siebie gestem dłoni. Ten podszedł do niego, mając do starszego pełne zaufanie.

Brunet posadził go na zamkniętej klawiaturze fortepianu, wywołując u Louisa dziwny dźwięk zaskoczenia. Co ten człowiek wyprawia? Sam wszedł pomiędzy jego nogi, przytrzymując młodszego w pasie, aby nie zjechał ze śliskiej powierzchni. Tomlinson zaplótł luźno dłonie na jego karku. Ta pozycja powodowała, że byli bardzo blisko siebie, w ten zarówno czuły jak i sensualny sposób. Louis zignorował ciarki.

- A teraz porozmawiamy. - powiedział półgłosem Styles. Szatyn patrzył w intensywną zieleń tęczówek przed sobą, ale nie potrafił z nich nic wyczytać.

- O czym? - zapytał równie cicho. Starannie dobierał słowa, bo czuł, że nie chodzi o rozmowę o pogodzie. Harry podniósł swoją jedną dłoń i odgarnął jeszcze niepoukładane włosy z czoła młodszego.

- Wiesz, Lou. - odparł, przekrzywiając uroczo głowę na jedną stronę. - O tobie i o mnie. O nas. - dopowiedział, bo ktoś musiał to powiedzieć. Niebieskooki wciągnął powietrze. Teraz się okaże, czy naprawdę są tacy jednomyślni.

- O-okej. Tak, to dobry pomysł. - wydukał, poprawiając się na fortepianie. Utrzymywali kontakt wzrokowy, chcąc zapewnić siebie o szczerości, z jaką mówią.

- Louis, chcę, żebyś powiedział mi wszystko. - spojrzał intensywnie w jego oczy. - Mów mi, jak się czujesz. Jeśli to za dużo, powiedz. Jeżeli masz wątpliwości, powiedz. Po prostu chcę, abyśmy ze sobą rozmawiali, wiesz? - zrobił małą pauzę, wzdychając. - Oczywiście ode mnie możesz oczekiwać tego samego. - dodał.

- Dobrze, Harry. Też tego chcę. - potwierdził szatyn, kiwając dodatkowo głową. Westchnął i przełknął ślinę. - Chcę ciebie. Chcę tego, co mi zaoferujesz, bo cholera, myślę, że możemy razem naprawdę wiele. Myślę, że już mamy wiele, ale możemy mieć coś niepowtarzalnego. - kontynuował po chwili, patrząc niepewnie w przepiękne tęczówki. Nie wiedział, czy tak właściwie może sobie pozwolić na te śmiałe słowa. Kiedy jednak twarz Harry'ego rozświetliła się przez uśmiech, wiedział, że jest to ich wspólne pragnienie.

- Też tak sądzę, Louis. - odpowiedział dodatkowo profesor. - Chcę, żebyś wiedział, że nasza relacja nie ma prawa skończyć się wraz z tym konkursem. W tym krótkim czasie stałeś się mi bardzo bliski i nie chcę z ciebie rezygnować. - dopowiedział dobitnie. Przerwał na moment, intensywnie myśląc nad dobieranymi słowami. - Jestem pewien, że się w tobie zakocham. - powiedział wolno i wyraźnie. Louis patrzył i słuchał go jak zaczarowany, bo kto wyznaje w taki sposób prawie-zakochanie? Tylko Harry Styles. Przełknął ślinę i próbował powstrzymać hiperwentylację. Krew przyjemnie szumiała w jego uszach. - Po prostu z każdą sekundą przebywania z tobą, ale także z każdą sekundą bycia bez ciebie jestem pewien, że nie jestem w stanie zrezygnować z nas. Nie jestem w stanie wymazać cię, przekreślić i zapomnieć. Louis, przy tobie jestem najlepszą wersją samego siebie. Sądzę, że o to chodzi w miłości. - był to szczery pomruk wydostający się z krtani starszego.

Tomlinson wiedział. Wiedział, że to jest jego pieprzony książę na białym koniu, bratnia dusza i inne duperele. Musiał teraz tylko to wyrazić w odpowiedni sposób. Nie jest w stanie dorównać Stylesowi w jego mowie, ale niech go piekło pochłonie, jeśli nie spróbuje.

- To... wow. - inteligentny początek, nie ma co. - To jest takie cudowne. Twoje słowa, ale też w ogóle my. - zrobił pauzę, chcąc pozbierać myśli i emocje. - Myślę, że nie ma słów, aby opisać to, jak się czuję przy tobie. Ciepło, zrozumienie, bezpieczeństwo, błogość... - zaczął wymieniać wiedząc, że i tak to niewystarczające słowa. - Nie wiem, jak to opisać. To uczucie mnie przerasta i pochłania, ale chcę, żeby mnie pochłonęło. Sądzę, że też się w tobie zakochuję. Za nic w świecie nie zamierzam odpuścić. - zakończył, nieustannie przyglądając się zielonym tęczówkom, które z iskierkami patrzyły w te niebieskie.

Harry zaczął powoli przybliżać się do młodszego. Boleśnie długa chwila, ale tak potrzebna. Zetknięcie ich warg było inne niż wszystkie do tej pory. Powiedzieli sobie tak, mamy prawie-miłość, chcemy w to iść. Chcę, żebyś był moim numerem jeden. Chcę, żebyś był pierwszą myślą o wschodzie słońca i ostatnią przed zamknięciem powiek. Chcę, żebyś był moim najlepszym przyjacielem. Chcę, żebyś był moim jedynym i najlepszym kochankiem. Żeby każda chwila bez ciebie była nic nie wartą, żeby była chwilą, którą można oddać w zapomnienie.

Ten pocałunek właśnie to znaczył. Wiedzieli o swoich potrzebach i pragnieniach. Kiedy się od siebie oderwali, wiedzieli, że właśnie stali się najbliższymi sobie osobami na świecie. Że już nie ma odwrotu, że już zawsze będą mieli specjalne miejsce w sercu dla tego drugiego.

Potem po prostu się przytulili. Zatopili w swoich ramionach, chorzy ze szczęścia.

Bo mieli siebie.

696969
Hej, kochani!

Teraz jak tak to czytam, to rzygam tęczą.

Yours, LARloveRY xx

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top