Dwudziesty

Louis z podekscytowaniem i dobrym humorem wszedł do sali numer dwadzieścia osiem. Czuł lekki dreszczyk emocji i to uczucie podobało mu się. Przed nim blisko trzy godziny spędzone sam na sam z profesorem Stylesem.

- Dzień dobry, panie profesorze. - odezwał się pierwszy szatyn, posyłając uśmiech w stronę starszego mężczyzny, który na jego widok również uniósł kąciki ust w górę. Każdy gest i słowo przyprawiało ich o to przyjemne ciepło rozlewające się na widok tego drugiego.

- Dzień dobry, Louis. Naprawdę. - odpowiedział i zasiadł na krześle obok fortepianu. - Musimy się wziąć do pracy. - powiedział chwilę później i chwycił plik nut, który przyniósł ze sobą uczeń. Przeglądał je przez moment. Być może dlatego, żeby nie przywiązywać zbyt dużej wagi do tego, jak piękny jest Louis. Znał ich obecne priorytety i wiedział, że nie mogą w tym momencie ponieść się temu jak wczoraj.  - Rozegraj się. - rzucił, nie odrywając wzorku od utworu, który miał przed oczyma.

Szatyn bez zbędnych słów położył dłonie na klawiaturze i zaczął w zatrważającym tempie grać najróżniejsze kombinacje gam i pasaży. Pozycje, przewroty i odmiany - wszystko po kolei. 

- Spróbuj akcentować co sześć, a nie co cztery. - usłyszał nagle z prawej strony. Zmarszczył brwi w konsternacji. Zielonooki widząc niezrozumienie na twarzy ucznia, kontynuował. - Będziesz grał jeszcze szybciej i dokładniej. Patrz. - powiedział, po czym pokazał mu gestem, aby ten wstał od fortepianu, sam zaś zajął miejsce przy instrumencie. Louis stał z boku i przyglądał się temu z ciekawością.

Brunet zaczął grać tę samą gamę, co Tomlinson chwilę wcześniej. Zagrał najpierw tak, jak grał to niebieskooki, potem zmienił akcenty. I to działało. Uczeń jak zaczarowany patrzył na szybko poruszające się palce profesora po klawiaturze.

Kiedy to Louis znowu siedział przy fortepianie, a Styles obok, zaczęli pracować nad utworami. Szatyn nieustannie był pod wrażeniem wiedzy swojego nauczyciela. Chłonął jego każde słowo, nie odrywając od niego swoje wzroku. Nawet się z tym nie krył.

Ramię Stylesa znajdowało się tuż za Louisem, sam zaś nachylał się lekko w stronę nut, tłumacząc zawzięcie pewne zagadnienie i kreśląc ołówkiem po pięciolinii.

I szatyn to uwielbiał. Połączenie niesamowitej bystrości profesora, jego nonszalancji, pozornej oziębłości, ale też paradoksalnie ciepła bijącego od bruneta. Do tego praktycznie znajdował się w jego ramionach. To wszystko powodowało, że miał delikatne zawroty głowy, ale najlepszą ich odmianę. Tę przyjemnie mroczącej umysł i zasłaniającej delikatną mgłą wszystko inne, co nie było Harrym.

Te wszystkie czynniki złożyły się na delikatny uśmiech, który mimowolnie rozciągnął się na twarzy Louisa. Jest cholernym szczęściarzem.

- Louis. Lou? Słuchasz mnie? - z jego bańki mydlanej wybudził go ten cudowny głos. Styles patrzył na swojego ucznia, który najwyraźniej odpłynął. Rozczulił się. Znowu. Tomlinson spojrzał w zielone tęczówki i zorientował się, że nie ma pojęcia, o czym właśnie mówił do niego profesor.

- Tak, już tak. Przepraszam, zamyśliłem się. - powiedział pospiesznie, bo naprawdę było mu głupio, że nie skupiał się na lekcji, tylko na nauczycielu.

- Hej, spokojnie. Tylko sprawdzam. Każdemu zdarza się odlecieć. - powiedział ciepło brunet i pogładził dół jego pleców. Niebieskooki poczuł ciarki. - Można wiedzieć, co tak zaprzątało twoje myśli, gdy ja prowadziłem ten jakże interesujący wywód o znaczeniu tej drobnej pauzy? - zaśmiał się delikatnie i perliście, wskazując na konkretny obiekt jego „żartu".

- Ty. - odpowiedział krótko uczeń, ale zaraz potem zrobił wytrzeszcz. Nie chciałem tego powiedzieć. Miałem tę tajemnicę zabrać do grobu. - Z-znaczy pan. Nie ty. Znaczy nie pan. Bo ja wcale nie myślałem o tobie. Znaczy panu. Tylko o pana słowach. Tak, dokładnie. Rozważałem pana słowa i zachowywałem je w sercu. Znaczy rozumie. Tak, w rozumie. - Louis spuścił głowę, bo co on najlepszego wyprawiał? Masz dwadzieścia cztery lata, Louis! Nie piętnaście. Zrobił z siebie debila w oczach Stylesa. Cudownie. Paplał bez sensu, jedynie bardziej się pogrążając. Halo? Mój sarkazmie i umiejętności wybrnięcia z każdej sytuacji? Gdzie jesteście? Do nogi!

Nadal nie mając odwagi, aby spojrzeć w oczy starszemu, usłyszał uroczy śmiech. Nie był prześmiewczy, ale w jakiś sposób delikatny i czuły. Zebrał całą swoją dumę, która mu jeszcze została i spojrzał na nauczyciela spod grzywki, która wpadała mi do oczu.

Styles z kolei patrzył na niebieskookiego, który był tak rozkosznie zaplątany w to co mówi i myśli, że miał ochotę wziąć jego twarz w dłonie i wycałować te różowe policzki. Może to powinien zrobić? Później.

- Ja też chętnie bym porozmyślał o tobie, ale mamy konkurs do wygrania. - odezwał się profesor, wskazując na nuty. Szatyn popatrzył zszokowany na swojego nauczyciela. Czy to jest flirt? Tak? Nie? Połowicznie? Ewentualnie? Louis był skonfundowany. - Chociaż w sumie... - dodał po chwili, rozmyślając nad czymś. - ... wygrasz go z palcem w dupie. - wzruszył ramionami brunet. Niebieskooki chyba się przesłyszał. Po głowie krążyło mu jedno, fundamentalne pytanie.

Czyim i w czyjej?

Chociaż w głębi serca znał odpowiedź na to pytanie.

Miał ochotę sobie strzelić facepalma.

- Jeżeli ktoś mi wsadzi palec w tyłek, to kto tak naprawdę ma palec w dupie? - wypalił bez namysłu Tomlinson. Co? Dajcie mu Nobla w dziedzinie głupoty. I jeszcze w kategorii zażenowania oraz mistrza przypału.

Jedno było pewne - z Louisem nie było dzisiaj w porządku. Ktoś musiał mu coś dosypać do porannej kawy.

Profesor wybuchnął po raz kolejny śmiechem i odrzucił głowę do tyłu w bardzo majestatycznym geście. Szatyn obserwował to uważnie. Jego jabłko Adama poruszało się, a Louis chciał je ugryźć i naznaczyć. Bardzo. Nawet oblizał usta.

Kiedy otarł łzy z kącików oczu i wreszcie złapał oddech, odezwał się.

- W gruncie rzeczy to bardzo ciekawe pytanie. Nie zastanawiałem się nad tym. - rzekł i chyba zaczął rozmyślać nad rozterką szatyna. W sensie nie zastanawiał się pan nad tym pytaniem, czy nad palcem w moim tyłku? 

Czy jest opcja, aby wyłączyć myśli?

Jeśli tak, to proszę, wskażcie ją Louisowi, który ma ochotę wyrwać sobie włosy z głowy na swoje myśli i dziwne reakcje.

- Błagam, czy możemy wrócić do grania? - powiedział niemal desperacko niebieskooki. - To idzie w złym kierunku. Przepraszam za mój brak taktu. - dodał z autentyczną skruchą w głosie i położył dłonie na klawiaturze.

Styles popatrzył zaciekawiony na ucznia. Jakież to myśli mogły kłębić się w jego główce? Uśmiechnął się cwaniacko.

- Ech, Louis. Nikt nie powiedział, że to zły kierunek. - odparł jakby nigdy nic i rzucił okiem na nuty postawione na pulpicie. Nie umknął mu dreszcz, który przebiegł przez ciało młodszego. O to mu chodziło. - Ale graj dalej. - dodał, patrząc na niego ponaglająco.

Louis z szybkim tętnem i przyspieszonym oddechem oraz na granicy wytrzymałości psychicznej kontynuował grę na fortepianie. Pieprzony Styles i pieprzone 2:0.

696969
Hej, kochani!

Cóż, ten rozdział chyba jest najdziwniejszym ze wszystkich, będąc szczerym.

Much love xx

Yours, LARloveRY

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top