Drugi
- ... faworytem pierwszego etapu zostaje... - dramatyczne zawieszenie głosu - ...Louis Tomlinson! - rozbrzmiało na sali. Ludzie zaczęli klaskać. Zadowolony szatyn wstał ze swojego miejsca i pamiętając o zasadach przechodzenia przez rząd, zaczął zmierzać w stronę sceny. Szedł umiarkowanym, pewnym i dostojnym krokiem. Pokonał lekko oświetlone schody. Jego buty na tym tle połyskiwały niczym psu jajca. Niebieskooki sprawiał wrażenie, że wszyscy czekali tylko na jego ruch nogą, adorując go. Wiedział, iż to jest jego małe przejście po czerwonym dywanie. Nikt nie powie mu „idź szybciej, ludzie czekają". Co to, to nie. Korzystał z momentu, czując tę uwagę i podziw, które niezmiernie zawyżały jego ego.
Dotarł na scenę i odebrał dyplom przejścia do etapu numer dwa. Teraz musiał uścisnąć dłoń każdemu profesorowi z uśmiechem na ustach i bez żadnych pogardliwych prychnięć. Trudne zadanie. Louis podejmuje się tylko takich.
Jeden, drugi, trzeci... jeszcze chyba pięciu.
Kiedy był przy przedostatnim, przełknął niezauważalnie ślinę, bowiem kątem oka widział, do kogo ma zaraz podejść.
Stanął przez ostatnim profesorem. Zimne, ale też krystalicznie czyste, zielone tęczówki patrzyły na niego z odrobiną dystansu, ale też nutą wyższości. Uścisnął jego dużą, ale o zgozo, bardzo ciepłą dłoń. Starał się nad tym nie rozwodzić. Nie zauważył, że stał przy Stylesie odrobinę dłużej niż przy pozostałych. Przez ułamek sekundy jego oczy wydawały mu się niezywkle mroczne, ale pociągające i magnetyzujące w swojej ciemności. Dosłownie miał wrażenie, iż widzi w nich nieme pytanie o przedyskutowanie warunków cyrografu. Niebieskookiego przeszedł delikatny dreszcz i pospiesznie zabrał dłoń z uścisku starszego mężczyzny. Oczywiście zdawał sobie sprawę z absurdu, jaki opanował jego umysł, ale nic nie mógł poradzić na to, iż profesor na pierwszy rzut oka mógłby zostać pomylony z diabłem. Bardzo przystojnym, pochłaniającym w swoje sidła, macki, kopyta, cokolwiek. Pewnie zjada dzieciom słodycze, a następnie zostawia im same papierki.
Otrząsnął się ze swoich naprawdę dziwnych myśli i uśmiechnął. Było to zawadiackie, sztuczne, ale profesjonalne uniesienie kącików ku górze, aby nie dać po sobie poznać, iż jego krew w żyłach jest nieco zmrożona. Od samego spojrzenia Stylesa.
Od tego momentu Tomlinson za wszelką cenę chciał rozgryźć Harry'ego Edwarda Stylesa. Poczuł do niego respekt. A warto dodać, iż szatyn jeszcze nikogo nie respektował, oprócz najbliższych. Zwykł gardzić ludzkością, a szczególnie tak znaną i (jakby nie patrzeć) cenioną.
Louis ma skłonności do lęku przed nieznanym.
Lekko zbity z pantałyku stanął obok reszty uczestników, którzy przeszli do drugiego etapu. W sumie było ich osiem osób.
- Oto stoi przed wami ósemka najzdolniejszych młodych pianistów! Zmierzą się już za dwa tygodnie. Przez ten czas każdy z nich będzie czerpał rady od najwybitniejszych światowych profesorów, którzy są jednocześnie w naszym jury! - głos prowadzącej rozbrzmiewał po sali. Louis miał ochotę przewrócić oczami na tę "mowę motywacyjną". Nie idą przecież na ring, żeby poobijać sobie pyski. Chociaż niebieskooki chętnie by to zrobił. Uśmiechnął się nieco szatańsko na swoje myśli. I kto tu jest diabłem?
Po całej uroczystości, Louis i reszta uczestników zeszła ze sceny. Teraz mieli udać się do sali bankietowej, aby uczcić koniec pierwszego etapu.
Kiedy dotarli na miejsce, Louis jedynie stał z boku, obserwując każdego z osobna, mając oceniający wzrok. Oczywiście, że tak. Przecież był rozwydrzonym artystą, który może wszystko. A przynajmniej tak sądził.
Dzierżył w dłoni kieliszek szampana, sącząc lyk po łyku. Chętnie napiłby się czegoś mocniejszego, bowiem w tej atmosferze fałszu i sztuczności, zaczynał się dusić. Starał więc usilnie usatysfakcjonować się bąbelkami na jego języku i delikatnym posmakiem alkoholu w gardle. Starał się.
Jego wzrok aktualnie prześwietlał Simona Cowella, przewodniczącego jury. Był w tym wieku, w którym nie wiesz, czy ktoś ma czterdzieści lat, czy też jest to lat sześćdziesiąt. Louis jednak nie musiał się nad tym zastanawiać, bowiem wiedział z Wikipedii, iż liczy sobie dokładnie sześćdziesiąt wiosen. Pociągnął łyk szampana, zastanawiając się, jakim człowiekiem jest Cowell. Tomlinson próbował być imitacją swojej nastoletniej netflixowej miłości - Sherlocka Holmesa. Zaraz jednak skrzywił się, gdyż jedyne określenie, jakie mu przychodziło do głowy, patrząc na Cowella, sprowadzało się do dwulicowy. Widział te uśmiechy i sympatyczne spojrzenia, jednak zauważał również to, jak rozmówca się odwracał, a Cowell przewracał oczami. Zacisnął szczękę na to zachowanie. Już wolał Stylesa ze swoją otwartą niechcęcią do kogokolwiek.
Och, właśnie. Harry Styles.
Wzrok Tomlinsona odszukał sylwetkę profesora w tłumie. Był miłą odmianą wizualną po wnikliwej analizie przewodniczącego komisji. Lustrował młodego pedagoga, chcąc jak najwięcej z niego wyczytać. W pewnym momencie, brunet podniósł swoje spojrzenie, lokując je prosto na oczach Louisa. Pierwszym odruchem szatyna było odwrócenie wzroku, ale powstrzymał się przed tym. Utrzymał to długie spojrzenie, od którego przeszły mu ciarki na plecach. Potem jednak spuścił wzrok na swój kieliszek, upijając łyka. Kiedy ponownie podniósł głowę, Stylesa już nie było w zasięgu pola widzenia.
[][][]
Po zakończonym bankiecie, zostali przewiezieni do hotelu, w którym spędzą następne dwa tygodnie.
Przez czternaście dni będą mieli warsztaty ze światowej sławy profesorami. Każdy będzie miał jednego "mentora", z którym będą lekcje indywidualne. Wystąpi również forma tych otwartych, gdzie każdy mógł przyjść i powiedzieć to, co wie.
Louis nigdy przed sobą nie przyzna, ale ma miękkie wnętrze. Potrafi kochać całym sobą i okazywać to. Jest zdolny do poświęceń i wyrzeczeń w imię czegoś większego. Idealnym tego przykładem jest jego kariera pianistyczna. Tomlinson nie wiedział jeszcze, że muzyka to nie wszystko, co może dać mu szczęście. Muzyka nie weźmie go w ramiona, a przynajmniej nie w tym literalnym kontekście. Nie złoży na jego ustach namiętnego pocałunku. Nie złoży nawet tego o poranku czy przy zachodzie słońca.
I co z tego, że muzyka nie opuści go, nie zostawi.
Ona również go nie pokocha.
Cóż... Louis tego wszystkiego jeszcze nie wiedział.
69696969
Hej, kochani!
Drugi rozdział o nieludzkiej porze... mam nadzieję, że nie jestem tutaj jedynym złem, które nigdy nie śpi.
Wiem, że narazie za dużo się nie dzieje, ale jak wrażenia?
Yours, LARloveRY
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top