Czwarty
Na kolację było coś w rodzaju szwedzkiego stołu. Louisowi to odpowiadało, gdyż nie musiał jeść tego, co mu narzucono. Zjadł coś lekkiego, niemal prychając na to, jak niektórzy jedzą na kolację jakieś smażone potrawy. Pochopny skurwiel z niego. On był tego świadomy i nie ukrywał tego. Jak miał coś do kogoś, to mu mówił prosto z mostu. Wszystkich w tym miejscu miał w garści.
No okej, prawie wszystkich.
Pod koniec jedzenia dostali informację o tym, że punkt dwudziesta mają spotkanie organizacyjne w sali konferencyjnej.
Równo o dwudziestej przewodniczący komisji zaczął przemawiać.
- Niezmiernie nas cieszy, że możemy z wami współpracować. Uwierzcie, że to nam również punktuje. - Louis miał ochotę prychnąć, bowiem to jest to, co słyszał zawsze. - Do rzeczy, drodzy państwo. Śniadania o ósmej, obiady o czternastej, a kolacje o dziewiętnastej. O dziewiątej jedziemy do filharmonii, która jest opodal. Tam, do obiadu macie lekcje indywidualne. Po obiedzie jest godzina odpoczynku i około godziny piętnastej trzydzieści odbędą się trochę luźniejsze formy. Warsztaty, lekcje otwarte, dyskusje, konferencje... wszystko przed nami. - uśmiechnął się szeroko przemawiający profesor. W sali dało wyczuć się podekscytowanie następnymi dwoma tygodniami, które biło od każdego. No... prawie każdego. Jedynie nieco dziwny profesor, którego inicjały przypominały trochę wzór na siarkowodór i aspołeczny dupek patrzyli na tę szopkę z niedowierzaniem i pogardą.
- Aaa... jeszcze jedna informacja. - dopowiedział przewodniczący. - Jutro rano, przed śniadaniem, będzie wywieszona lista z tym, kto będzie waszym mentorem przez te dwa tygodnie. Jest ona już co prawda gotowa, bo losowanie odbyło się zaraz po przyjeździe z bankietu, ale kto nam zabroni podgrzania atmosfery? - powiedział, śmiejąc się cicho. Tomlinson miał ochotę wstać i odpowiedzieć na to pytanie retoryczne, oczywiście obwieszczając to, że on chętnie zabroniłby jakiś udziwnień. Ostatkami sił powstrzymał ten odruch.
- Dobrze, to tyle. Można się rozejść. Dobranoc, do jutra. - powiedział, po czym zaczął kierować się w stronę wyjścia. Oczywiście zaraz po nim wyszedł jak zwykle przyjazny (wyczujcie ten sarkazm), profesor Styles. Louis, dzięki swojemu słuchowi usłyszał rozmowę jego dwóch „koleżanek", które zaczęły podziwiać osobę młodego profesora. Tomlinson tylko prychnął z wyższością, patrząc na nie, a one od razu się zamknęły. Louis jako pierwszy z uczniów opuścił pomieszczenie.
W pokoju wziął szybki prysznic, ubrał czyste bokserki, po czym tylko w nich, położył się na łóżku. Ustawił budzik na siódmą trzydzieści, po czym podłączył telefon do ładowarki. Zasnął niemal od razu.
[][][]
Obudził go znienawidzony budzik, który bądź, co bądź, spełnił swoją funkcję. Louis pozbierał się z pościeli i wykonał takie standardowe czynności jak umycie zębów, ubranie się i chociaż częściowe ogarnięcie fryzury. Za dziesięć ósma wyszedł z pokoju i cóż, nie jego wina, że nogi same go poniosły w stronę schodów, zamiast do windy.
Tak... na wszelki wypadek, gdyby nagle spod ziemi wyrósł Styles, albo coś.
Kiedy przechodził obok sali konferencyjnej, zobaczył na niej wywieszoną kartkę. Tabela zrobiona zapewne w Wordzie, nic specjalnego. Lista była alfabetycznie, dlatego znajdywał się na przedostatniej pozycji. Obok zobaczył drukowane nazwisko profesora Puhrella. Szału nie ma, dupy nie urywa.
Zaraz jednak zmarszczył brwi. Nazwisko przydzielonego profesora było przekreślone, a obok był zastępnik; profesor H. Styles. Zamrugał kilkakrotnie, myśląc, że może ma zwidy. Pierwszą myślą było; ktoś pewnie robi sobie żarty! Jednak podpis pod zamianą, który niepodważalnie należał do przewodniczącego jury, rozwiewał te domysły.
To miało być cholerne losowanie! Wyniki losowania mają być LOSOWE!
Przetarł twarz dłońmi, nie będąc w ogóle gotowym na przebywanie z profesorem Stylesem, w jednym powieszczeniu. Rozmawianie z nim, który jest jedyną osobą, której nie może rozszyfrować. Spojrzał jeszcze raz na listę. To nie wróży nic dobrego.
Nie widząc innego wyjścia, przybrał na twarz standardowy wyraz i skierował się do jadalni. Z udręką stwierdził, że musi siąść na tym samym miejscu, co wczoraj, bowiem tylko to pozostało puste. Kiedy nałożył sobie jedzenia i przewracał na talerzu jajecznicę, grzebiąc w niej widelcem, pogrążył się we własnych myślach. Przekreślone nazwisko nie dawało mu spokoju. Dlaczego nie mogli wydrukować tej pieprzonej kartki jeszcze raz, tylko musieli po niej bazgrać? Ciche westchnienie wydostało się spomiędzy jego warg. Mózg mu dymił od nadmiaru myśli.
Dlaczego do cholery ktoś zmieniał wyniki losowania?
Czy nie jest to naruszenie jakiegoś regulaminu?
Rzecz jasna, pytaniem zasadniczym było kto się zamienił? Styles czy Puhrell?
Rozsądek podpowiadał mu, że ten drugi po zobaczeniu nastawienia Louisa do świata, po prostu nie chciał mieć go pod swoimi skrzydłami. Nawet, jeśli to Tomlinson był właściwie jedynym potencjalnym zwycięzcą. Nie zapomnijmy, że wygrana ucznia jest wygraną nauczyciela.
Gdzieś jednak z tyłu głowy, cichy głosik siał wątpliwości odnośnie teorii zdroworozsądkowej. Louis odpchał te natrętne myśli w najdalszy kąt jego podświadomości, ponieważ były w jakiś sposób niedostępne i w pokręconym umyśle sztyna, zakazane. Nie pozwalał sobie tak myśleć. Te myśli dotyczyły oczywiście drugiej strony medalu. Co jeśli to Styles się zamienił?
Tutaj jednak pojawiało się zbyt dużo chaotycznych myśli. Po co miałby to robić? Przecież od pierwszego naszego spotkania widać, że za mną nie przepada. Po co miałby na własne życzenie męczyć się przez dwa tygodnie? Czy to znaczyłoby, że wygrana jest dla niego ważniejsza od atmosfery pracy? Po co mu wygrana? Przecież ma już renomę mistrzowską w świecie pianistyki. Ten konkurs nic nie zmieni. Prawdopodobnie nawet nie dopiszą tego do strony na Wikipedii.
Naprawdę szykował się ciekawy dzień.
69696969
Hej, kochani!
Cóż... narazie dryfujemy przez pierwsze kontakty.
Yours, LARloveRY
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top