6. Jak pies
- Chodź. - Rozkazał, kiedy znalazł się tuż przy mnie. Nie patrzyłam mu w oczy, bo mogłoby się okazać, że teraz oto zobaczyłabym potwora.
Wstałam od stołu bez słowa i nawet nie zerknęłam na Kate, która wciąż krzyczała. Moje ciało zalały zimne poty i czułam, jak dłonie mi drżą. Każdy krok sprawiał mi trudność, ale mimo to starałam się jakoś trzymać i nie wybuchnąć głośnym szlochem.
- Co się z tobą dzieje? - Zapytał, kiedy oddaliliśmy się na bezpieczną odległość.
Patrzyłam na swoje buty i zaciskałam mocno pięści, robiłam wszystko by nie wybuchnąć.
Co się ze mną dzieje?! - Co za durne pytanie, jak na kogoś tak inteligentnego.
- Nic. - Musiałam użyć resztek sił, by wypowiedzieć te trzy litery.
- Wiem, że kłamiesz... - Powiedział ostro i złapał mnie za policzki, tak mocno, że syknęłam z bólu.
''Skoro tak, to mu pokaże, co się dzieje, niech na swojej skórze poczuje, to na co skazał Kate.'' Złapałam go za głowę i mocno pociągnęłam w swoją stronę, wiedział, o co chodzi, więc przyłożył czoło do mojego czoła. Pokazałam mu swoje pierwsze biczowanie, przypomniałam sobie każdy dreszcze bólu, który ogarniał moje ciało. Pokazałam mu chwilę, kiedy kazali mi wracać do pokoju i z tak poranionymi plecami musiałam przeżyć dwa dni, zdana sama na siebie, bez leków. Kiedy skończyłam, spojrzałam na niego, jego twarz była czerwona, a żyłki na czole mocno pulsowały — wiedziałam już, że poczuł to wszystko, wiedziałam, że teraz stara się pozbyć tego z pamięci.
Czekałam na jego reakcje, ale on jakby zamarł, a kiedy w końcu spojrzał mi w oczy, zobaczyłam cień współczucia — o ile mogłam w ogóle jakąś Zetkę posądzić o odczuwanie współczucia.
- Zostań tu. - Rozkazał i ruszył w kierunku, z którego przyszliśmy.
Oparłam się o białą ścianę, zjechałam po niej plecami i czekałam, na to co się stanie. Miałam nadzieję, że nie pogorszyłam sytuacji, miałam nadzieję, że cierpienie Kate się skończy. W myślach słyszałam, tykający zegar, który odlicza czas, który nieubłaganie przypomina, że jestem bezsilna i to, co on przyniesie, zależy od kogoś innego.
Tik...tak...tik...tak
Zakryłam uszy swoimi dłońmi, jakby miało mi to pomóc odgonić złe myśli, jakby miało mi to pomóc powstrzymać czas. Nie byłam pewna ile czasu minęło, ale kiedy spojrzałam w górę, napotkałam zaciekawiony wzrok Ifera, przyglądał się mi, a jego oczy zalśniły czystą, niezabrudzoną bielą.
- Chodź ze mną.
Rozkazał, a ja automatycznie wykonałam polecenie. Słuchanie się Zetek chyba już zakorzeniło się w mojej głowę, moje ciało na rozkazy, działało automatycznie — byłam jak robot albo żywa kukła.
Szłam jasnym korytarzem, a jasne światło przypominające to z jarzeniówek doprowadzało mnie do potwornej migreny. Ten jeden raz chciałam, by dzisiaj dał mi spokój, wiedziałam, że to płonne nadzieje, ale mówią, że nadzieja umiera ostatnia. Ifer prowadził mnie korytarzami, które widziałam pierwszy raz w dniu swojego przyjazdu tutaj, dobrze zapamiętałam te pomieszczenia, bo to była droga na zewnątrz, droga na wolność.
Książę otworzył drzwi i pozwolił mi wyjść — tak po prostu, wskazał bym wyszła na zewnątrz. Oczywiście nie spodziewałam się, że mnie wypuści, ale Zetki raczej nie wypuszczały swoich zabawek na dwór.
- Mam nadzieje, że poprawi ci to humor. - Dodał, kiedy znajdowaliśmy się już na dworze.
Oglądałam krajobraz, który zapierał dech w piersi, był magiczny — to było najlepsze określenie. Miliony świecących roślin, miliony różnych kolorów, które ciężko było opisać i jeszcze więcej unoszących się zapachów — jeśli ktoś stworzyłby perfumy w tym zapachu, zgarnąłby miliardy.
- Na pewno. - Posłałam mu słaby uśmiech.
Powinnam się cieszyć, że zabrał mnie na zewnątrz — to przywilej — ale zdałam sobie sprawę, że jestem jak pies. Psy też się cieszą, kiedy idą na spacer i teraz ja miałam się z tego cieszyć? Jak nisko można upaść? Przecież nie byłam zwierzęciem, byłam człowiekiem, a teraz poczułam się prawie jak zwierze — jak zwierze zamknięte w klatce i powiem wam, że to cholernie wkurwiające uczucie.
- A teraz co się stało? - Zapytał, marszcząc brwi.
- Nie jestem psem Ifer. - Westchnęłam - Możemy wrócić do środka.
- Co to pies?
To pytanie kompletnie wybiło mnie z pantałyku. Stałam tam i lustrowałam go wzrokiem, by upewnić się, że nie robi sobie ze mnie żartów. No bo jak ktoś, kto jest w stanie porywać ludzi z innej planety, może nie wiedzieć co to pies — czyżby to był kolejny dowód na to, że wcale nie są tak inteligentni, jak mówią?
Kiedy jego twarz wciąż wyglądała, jak osoby której wyjęto mózg, a on sam stał z tymi wielkimi ślepiami wpatrzonymi we mnie, postanawiałam, że pokaże mu, co mam na myśli. Podeszłam bliżej niego, przyłożyłam czoło do jego czoła i zaczęłam błądzić wspomnieniami do czasów, kiedy miałam psa. Tato przyniósł go do domu, wbrew woli mamy, później była awantura, ale pokochałam tego kundla od samego początku. Był mała rudą kulką, a kiedy jeszcze był szczeniakiem, ludzie mylili go z lisem. Zawsze wiernie stąpał koło mojego boku i, mimo że bestią nie można było go nazwać, to dzielnie bronił mnie przed innymi czworonogami, jeśli takowe mnie zaatakowały — później musiałam ja jego bronić, bo robił taki hałas, że zbierały się wszystkie psy z okolicy. Zmarł ze starości, w domu przy mnie i to cholernie bolało, przepłakałam tydzień, a jeszcze dłużej nie mogłam się z tym pogodzić.
'', Teraz kiedy przypomniałam sobie, to wiem, że on traktuje mnie gorzej niż psa, ja swojego psa kochałam...'' - Ta myśl mimowolnie wyrwała się z mojej głowy i trafiła do Ifera.
- Ja też cię kocham. - Powiedział z uśmiechem i pogłaskał mnie po policzku.
- Nie masz pojęcia, co to słowo znaczy. - Odpowiedziałam odważnie, ale taka była prawda.
Im więcej o tym myślałam, tym bardziej czułam się jak zwierze, jak zabawka. Gdyby opowiedzieć moją historię, ale nie dodać nic o tym, że jestem człowiekiem, to co można pomyśleć?
'' Zabrano mnie od rodziców, z dala od miejsca, gdzie się urodziłam.
Nie rozumiałam, co się dzieje, ani kim są te osoby i o czym mówią?
Za złe zachowanie byłam karana, aż w końcu mnie wytresowano.
A teraz w nagrodę pocieszenia wychodzę na spacer ze swoim Panem.
~Historia napisana przez Serenę kundelka.~ ''
Zaśmiałam się do siebie w myślach, bo na głos nie miałam odwagi — jednak upadłam niżej, niż się spodziewałam...
- Nie potrzebuje nagrody pocieszenia. - Wyszeptałam, kiedy przyglądałam się swoim dłoniom.
- Ifer...
Usłyszałam kobiecy głos i automatycznie odwróciłam się w tamtą stronę i zobaczyłam piękną Zeteriankę w towarzystwie dwóch mężczyzn. Jeden był człowiekiem o piwnych oczach i ognistych włosach, a drugi strażnikiem, oboje milczeli i mieli grobowe miny.
- Nowa? - Zapytała, kiedy była już koło nas. - Ładna. - Dodała, kiedy zlustrowała mnie wzrokiem.
Przyjrzałam się jej dokładnie i ze znaku na czole wywnioskowałam, że jest partnerką księcia. Miała piękną twarz i nieskazitelną cerę, choć jej mina i grymas na twarzy odstraszał oziębłością. W sumie nie było to nic zwykłego, Zetki rzadko wyrażały jakiekolwiek uczucia oprócz obojętności, ale tym razem wiedziałam, że za tym spojrzeniem kryje się coś więcej.
- Ten nowy też całkiem, niczego sobie.
Ifer zlustrował czerwonowłosego i uśmiechnął się słabo, jakby to było dla niego zabawne.
- Jutro mamy pojechać do twojego ojca. - Powiedziała chłodno, a później zwróciła się do strażnika. - Zaprowadź ich... dzisiaj mają wolne.
Uśmiechnęłam się, wolny dzień był na wagę złota — wolny dzień od rozkazów, wykorzystywania i wszystkiego, czego nienawidziłam. Przybycie tutaj partnerki Ifera było moim wybawieniem, mogłam odpocząć, zebrać myśli i choć przez chwilę się zrestartować.
- Załatwiłaś, to co miałaś? - Zapytał beznamiętnie książę.
Więcej już nie usłyszałam, bo zaczęłam iść za strażnikiem, który czujnie nas obserwował.
************
Nie miałam weny, ale obiecałam więc jest!
Coś tam naskrobałam i czekam na komentarze, jak wrażenia? :)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top