Rozdział 13

– PRL, braciszku, jak Boga kocham, błagam cię, pojedź tam ze mną... – jęczenie Polski już działało starszemu poważnie na nerwy. Grymas na jego piegowatej twarzy rozciągał się szeroko, a zmarszczki przy ściągniętych brwiach rysowały się głęboko, conajmniej jak dwa kaniony w Kolorado.

Wehrmacht siedział u nich jeszcze chwilę po ich wspólnych ustaleniach. Pola, choć bardzo nie przepadała za gburowatym Niemcem, dzielnie zniosła propozycję starszego z jej synów, żeby mężczyzna się u nich na moment zatrzymał. Napił się mocnej kawy, podwójnego espresso, a towarzystwa przy tym dotrzymał mu jedynie PRL. Ich rozmowy krążyły przy tematach przyziemnych, odbiegających od tej całej problematycznej sprawy.

Później mężczyzna ich opuścił, tłumacząc się, że ma jeszcze jedną naglącą sprawę do załatwienia, co jak wcześniej po cichu wspominał L-kowi, miało do czynienia z jego sferą prywatną i pewnym nadpobudliwym człowiekiem.

Wtedy właśnie Polska nie tracąc więcej czasu zaciągnął starszego do jego pokoju i zaczął swoją dziwną lamentację, która już doprowadzała Kostka do skraju wytrzymałości.

Westchnął ciężko, wbił w skórę już i tak mocno zaciśnięte na własnych ramionach palce.

– Polska, jeszcze chwila i nauczysz się latać przez okno – powiedział niezwykle spokojnym, choć kipiącym jadem głosem. Młodszy złożył ręce jak do modlitwy, na jego twarzy ukazała się bezsilna desperacja, a jego oczy się mocno zeszkliły. Serce PRL-u lekko się poruszyło, gdy się zorientował, że ten zaczął się trząść, choćby ze strachu.

– PRL błagam, nie zostawiaj mnie z tym samego, ja nie chcę tam iść sam – zaskomlał, patrząc mu głęboko w źrenice. L-ek przymrużył powieki, podszedł do niego i złapał go silnie za barki.

– Polska – powiedział ostro, na co tamten zamilkł. – Do jasnej cholery, mów do mnie, co ci ten imbecyl zrobił?

Młodszy się zatrząsł, spuścił wzrok i zacisnął mocno oczy, w wyraźnej odmowie. Wzdrygnął się, gdy w swojej wyobraźni ujrzał ponownie sceny z tamtego felernego dnia.

– Jeśli jest to coś bardzo poważnego, to nie pozwolę ci tam w ogóle iść, ale na litość Boską, mów do mnie! – mniejszy z braci w tym momencie zdecydowanie nie wytrzymał presji emocjonalnej. Po jego policzkach w jednej chwili spłynęły strumienie łez, a on roztrzęsiony nie potrafił wydobyć z siebie słowa. Chcąc uciec od niezwykle nieprzyjemnego i bardzo męczącego uczucia, jakie się w nim pojawiło, rozłożył ręce i wtulił się prędko w PRL, i w razie jakby ten miał zaraz od niego uciec, zacisnął na nim mocno swoje silne ramiona.

PRL w dużym szoku i niedowierzaniu patrzył na to wszystko i choć z początku bardzo mu się to nie podobało, gdyż było to strasznie niezręczne, to po chwili sam ostrożnie objął młodszego. Jedną z dłoni położył na jego plecach, drugą z tyłu jego głowy, tą też zaczął go głaskać. Czuł jak z każdą chwilą jego ramię jest coraz wilgotniejsze, co wywołało u niego zdegustowany wyraz.

Polska trząsł się nierówno, czasem się dławił, walcząc o powietrze. Z nerwów wbijał w plecy Kostka paznokcie, który zdawał się szczególnie nie reagować na ból - ciężko mu się dziwić, po swoich przeżyciach jego tolerancja na ból zdecydowanie się zwiększyła.

Minął może kwadrans, zanim ten wyrównał oddech.

Powoli odsunął usta od mokrego materiału, ale nie spojrzał w oczy swojego brata. PRL milczał, dając mu wolną rękę. Nie chciał, by ten znowu się rozkleił.

– Jak byłem tam... chciałem porozmawiać o wsparciu w sprawie... wziął mnie do siebie i zaczęliśmy rozmawiać i... i on... złapał mnie... i-i... nie przestał, po... potem na spotkaniu... j-jeju... j-ja cały czas go czuję! Ja nie chciałem, ja mówiłem, że wystarczy, ja nie wiedziałem... nie myślałem, że... może źle zrozumiał? A-ale... J-Jezusiu... – jąkał się nieskładnie, mamrocząc bardziej do siebie, niż do brata. PRL niewiele z tego bełkotu zrozumiał, jednak domyślił się, na czym sprawa się opierała. I to sprawiło, że się w środku zagotował.

– Pierdolony staruch – skomentował wściekle, zaciskając mocno zęby. Polska odsunął się od niego, dłońmi wycierał jeszcze łzy. – Nie możesz tego tak zostawić, on musi za to odpowiedzieć

– Nie! Nie, nie może, PRL, zrozum, nie może – przerwał mu panicznie, wzrokiem celując w jego oczy. Starszy zmarszczył brwi.

– Dlaczego? Polska, on ci zrobił niewyobrażalną krzywdę, to tak nie może się skończyć – Polska założył ręce na piersi i się skurczył w sobie. Nagle kurz na podłodze stał się mu ciekawszym widokiem.

– Nie rozumiesz, PRL. To... to tak w tym świecie nie działa. Jest... zbyt wpływowy, zrobi wszystko, żeby sprawę sprzątnęli pod dywan, ale na tym się nie skończy. Nasze... relacje... nasze układy, to wszystko się zniszczy. Nie mogę tego zrobić, PRL. Nie mogę zostawić moich obywateli i mojego kraju całkowicie bezbronnych i wystawionych na pastwę Rosji. Nie mówiąc o tym, jak Unii Europejskiej by się to nie spodobało. Ja... ja już to przyjmę. Jeśli muszę... to to wycierpię. Proszę tylko, żebyś chociaż na początku... teraz... mi pomógł. Potem... może się p-przyzwyczaję... – wymruczał łamiącym głosem. L-ek nie miał pojęcia co na to odpowiedzieć. Zauważył, jak niższy znowu cały zadrżał. Spojrzał na niego zamglonymi oczami i nieśmiało wyciągnął ręce. – Mogę... jeszcze...?

PRL bez pomyślunku skinął głową. Za chwilę znów poczuł, jak tamten się w niego wtula, ale starszemu to już nie przeszkadzało. W środku czuł zbyt wielkie współczucie do zranionego chłopaka, być może nawet i wiedział zbyt dobrze to, co on przeżywał. Musiał przyznać, że życie Polski w ciągu dwóch tygodni uległo tak drastycznej zmianie, że rzadko kto byłby w stanie sobie z tym poradzić, nie wspominając o ilości traumy jaką doświadczył. A jednak... grał po mistrzowsku osobę silną i niezależną, próbował tuszować wszystko i zachowywać się jak najbardziej naturalnie, byle nie niepokoić najważniejszych dla niego osób. Z jakiegoś powodu wybrał właśnie jego, jedynego i być może głęboko znienawidzonego brata, żeby to jemu ukazać siebie, swój ból i swoje problemy. Od tej świadomości zapiekły go oczy.

– Czy to zawsze będzie tak... boleć? – usłyszał cichy szept Polski. Jego oczy przybrały bardzo poważnego wyrazu.

– Tak – odparł od razu, po czym czując, jak ten się spiął, dodał. – Jeśli nic z tym nie zrobisz, to będzie nadal w tobie siedzieć. W tym miejscu albo się do tego bólu przyzwyczaisz i będziesz żyć z dnia na dzień, albo całkowicie zwariujesz. W każdym z tych przypadków masz gwarantowane, że ci się nie polepszy, a będzie się tylko pogorszać

„I finalnie już będziesz tak zmęczony walką, że nie będziesz miał sił się ratować" pomyślał gorzko. Polska zacisnął mocniej wokół niego ramiona.

Nerwowe skakanie nogą jasno wskazywało na to, że PRL był poddenerwowany spotkaniem. Polska stał przy oknie wsparty na rękach. Miał spuszczoną głowę. Tylko podrygi jego ciała co jakiś czas sugerowały, że coś jest nie tak.

Nagle młodszy drżącą ręką wyjął paczkę papierosów i bez zbędnego przeciągania uraczył się jednym. PRL na to na moment przestał się ruszać, potem uniósł brew do góry.

– Od kiedy ty palisz? – spytał lekko zaskoczony. Przełknął cicho ślinę, czując, jak sam potrzebował skorzystać. Polska spojrzał na niego.

– Od kiedy zrozumiałem, po co to się robi. Bierz, jak chcesz – mruknął niezbyt dumny, podsuwając na parapecie paczuszkę. Starszy wstał od razu i się poczęstował. Zapalił, zaciągnął się dymem. Skrzywił się, czując inny smak niż zawsze. Spojrzał jeszcze raz na opakowanie, rozpoznając inny kolor.

– Lepiej się z tego wycofaj, póki lecisz na tak lekkich. Potem już będzie tylko ciężej – rzucił, wbijając wzrok przed siebie. Polska westchnął.

– Od kiedy jesteś taki troskliwy? – spytał retorycznie. PRL przewrócił oczami. Wypiął tyłek, żeby móc podeprzeć brodę na dłoni.

– Kiedy byłem w tej sytuacji, to nikt mi nic nie poradził. Wydaje ci się, że nie ma to znaczenia, bo jesteś na tyle silny, że zerwiesz z tym z dnia na dzień, ale... eh – prychnął cicho. Stali w milczeniu, wypalając powoli swoje papierosy. Polska zdawał się być spokojniejszy niż wcześniej. Zerkał co chwilę na swojego starszego brata, czując w środku ogromną wdzięczność za to, że z nim ostatecznie poszedł. Przecież mógł go tak łatwo zignorować, jak to on robił z nim przez tyle lat. Wypuścił dym. Poczuł do siebie odrazę. Jak mógł być tak ślepym i okropnie bezwzględnym człowiekiem? Odwrócił wzrok, nie mogąc dłużej wytrzymać widoku brata. Oczy lekko go zapiekły. Przetarł je dłonią. W końcu L-ek wyprostował się i wyrzucił końcówkę przez okno. – Szczerze nie mam pojęcia, co mam mu tam gadać. Boję się, że mu prędzej przywalę w ryj, zanim cokolwiek powiem

– Musisz się jakoś zachowywać. Pójdę tam z tobą, pomogę ci w razie czego

– O ile będziesz w stanie cokolwiek powiedzieć – westchnął. – Że też mi przyszło gadać z jakimiś zwyrodnialcami...

– Gadałeś z Rzeszą. I Wehrmachtem. Z Luftwaffe zdaje się, że też – szybkie i karcące spojrzenie starszego delikatnie rozbawiło Polskę w tej sytuacji. – Uwierz mi, skoro przeżyłeś Rzeszę, który uchodzi za „umysłowego geniusza" czy „najznakomitszego manipulatora" tuż za ZSRR, to z nim dasz sobie radę. On próbuje, ale w jego oczach nie widać żadnej szarej komórki

– Już zaczynasz go obrażać. To dobrze świadczy – PRL poklepał młodszego po ramieniu. Wtedy drzwi na drugim końcu korytarza się otworzyły, co przykuło uwagę dwójki braci.

Polska zamarł i pobladł, a delikatny uśmiech, który do tej pory u niego gościł, zniknął bez śladu. PRL ściągnął brwi.

Ochroniarz stanął przed drzwiami, tuż za nim wyszedł Ameryka. Wzrokiem wyszukał swoich gości, a gdy ich już znalazł, uśmiechnął się szeroko. Jedynie w środku wyczuwał zawód, że bracia przyjechali razem.

– Witajcie, moi drodzy. Zapraszam do środka – to powiedziawszy obrócił się na pięcie i ponownie zniknął w pomieszczeniu. PRL podszedł wtedy do krzesła, na którym wcześniej siedział i wziął do rąk teczkę, w której trzymał wszystkie papiery.

Ruszył w kierunku wejścia, ale zatrzymał się, gdy zauważył, że Polska za nim nie poszedł. Odwrócił się, ze smutnym współczuciem spojrzał na młodszego.

– Polska, jak nie chcesz, to tu zostań. Nikt cię nie zmusza, żebyś tam szedł – mniejszy Polak pokręcił głową i podszedł bliżej.

– Idę. Bo jeszcze coś się tobie stanie – odparł twardo. PRL z cichym westchnięciem wymusił uśmiech, który zaraz zniknął, gdy ruszyli dalej.

Przekroczyli próg drzwi i zatrzymali się przed sporej wielkości biurkiem. Starszy z braci pokusił się na rozejrzenie się po pomieszczeniu. Nie różniło się ono zbyt wystrojem od korytarzy - jasnobrązowa drewniana podłoga, białe ściany i drewniane umeblowanie, kolorem pasujące do paneli podłogowych. "Gdybym miał w tym miejscu spędzać całe dnie, to moja depresja dostałaby depresji" pomyślał gorzko.

Ameryka w tym czasie ich obszedł i zamknął drzwi. Polska obserwował każdy jego ruch, trzymając się bardzo blisko L-ka.

– Dobrze was widzieć chłopcy. Jak tylko zobaczyłem prośbę o korespondencję od Polski, to bardzo się ucieszyłem – uśmiechnął się szeroko. Wreszcie zawrócił i podszedł do nich z zamiarem przywitania się. PRL pierwszy wyciągnął rękę, stając między jednym, a drugim. Miał zmarszczone brwi i typowo nieprzyjemny wyraz. Mina USA na chwilę zrzedła. Szybko puścił jego dłoń. – Nie spodziewałem się tylko, że przyjedziecie we dwójkę

PRL zacisnął zęby, coraz bardziej zirytowany tym osobnikiem. To, co mówił, po tym, co zrobił było zwyczajnym chamstwem. Zacisnął ręce w pięści, był gotów zareagować. Powstrzymał go uścisk Polski na ramieniu. Młodszy wyciągnął niepewnie dłoń na przywitanie. Wyraźnie pobladł, gdy Ameryka przytrzymał ją dłużej. Starszy wtedy wyszedł na przód i się wtrącił.

– Przyjechaliśmy we dwójkę, ponieważ duża część tego raportu to moja robota i moje dane. Uznaliśmy, że lepiej, żebym ja to przedstawił – burknął niemalże pretensjonalnie. Mężczyzna puścił dłoń Polski, skrzywił się z obrzydzenia. PRL mu się nie podobał.

– I ty, jako ta czarna owca musisz brać oczywiście całą chwałę na siebie, jaki to nie jesteś wspaniały i czego nie odkryłeś. Rzeczpospolita miał rację, jesteś dupkiem. Czego można było się spodziewać po komuchu? – chłopak poczerwieniał ze złości. Spojrzał na niego spod brwi, oczy błyskały ostrzegawczo. Polska pociągnął go lekko do tyłu, widząc, jak przymierza się do bójki. Ameryka założył ręce na piersiach, poniekąd pokazując jak umięśnione one były.

– Być może i jestem dupkiem, ale z pewnością mam więcej oleju w głowie niż te twoje pierdolone rafinerie. Ten twój Rzeczpospolita był dla ciebie tak wielkim przyjacielem, że nawet nie próbowałeś znaleźć rozwiązania tej całej sprawy. Gdybyś dostał dane od Polski, to z pewnością nawet nie trafiłbyś na żadne poszlaki, a twoje myślenie ograniczone byłoby do wcześniejszego obiadu. Myślisz kurwa, że jesteś takim bohaterem, a jedynym twoim osiągnięciem jest twój przygłupi naród, co nie potrafi dodać dwa i dwa. Mnie nazywasz czarną owcą, a to ty jesteś największą pizdą wśród wszystkich krajów! – warknął, puszczając całą wiązankę, co wprawiło w lekkie osłupienie mężczyznę. Zapadła chwilowa cisza. PRL, choć zorientował się, jak bardzo zepsuł sprawę, już mógł tylko twardo patrzeć na wyższego. USA rzucił zszokowane spojrzenie Polsce, jednak jego wzrok skierowany był na ziemię. Całkowicie zrezygnowany.

Wreszcie Ameryka odchrząknął. Obszedł biurko dookoła i stanął przed chłopakami. Utkwił wzrok w PRL-u.

– Chyba zaczęliśmy w zły sposób. Nie dojdziemy tak do niczego. Powiedz proszę, co znaleźliście – powiedział pokornie, pokazując na krzesła naprzeciwko biurka. PRL prychnął, z wyższością podchodząc bliżej, ale nie usiadł na siedzeniu. Próbował sprawiać wrażenie lepszego.

Rzucił na blat teczkę, która spadła z głośnym trzaskiem. Ameryka uniósł brew i ją otworzył.

– Powiem po krótce: poszlaki doprowadziły nas do Niemiec.  Znaleźliśmy ogromne brudy i choć nie jest to bezpośredni dowód na jego udział w morderstwie, to nadal jest to sprawa warta rozpatrzenia


Ahnenerbe z wewnętrznym zadowoleniem przeglądał kolejny raport dostarczony przez Gestapo. Na jego zwykle poważną i chłodno ściągnięta twarz wpełzł delikatny uśmiech, a oczy rozbłysły piekielnym ogniem.

Byli już bardzo daleko ze swoim planem. Skrupulatnie wiązane sznurki powoli zaczęły przekształcać ich pozycję w lalkowy teatr, który lada chwila mieli pobudzić do życia. Brakowało im tak niewiele, że doktor mógł prawie poczuć oddech zwycięstwa na swoim karku. Włoski stanęły mu dęba z ekscytacji.

Wstał powoli ze swojego siedziska i się wyprostował. Przykuł przy tym uwagę reszty mężczyzn znajdujących się w pomieszczeniu. Równy krok i stukot obcasów butów poniosły się po piwnicy. Ahne odłożył na mijanym przez niego stoliku raport, dalej szedł przed siebie z założonymi za plecami rękami. Zatrzymał się dopiero, gdy dotarł do przeciwległej ściany.

Mein Herr, dostarczone przez pana informacje, oraz zgromadzone przez resztę dane skutecznie posunęły nasz plan dalej. Moim skromnym zdaniem uważam, że nadszedł czas, abyśmy przeszli do następnej fazy – powiedział swoim łagodnym, stoickim głosem, który zniknął w ciemności. Wtem w ciemnym kącie coś się poruszyło, a następnie z nieokreślonej nicości wyłonił się kształt. Nienaganna sylwetka Rzeszy wyprostowała się, jego wzrok omiótł resztę.

– Doskonale, przyjacielu. Rozumiem, że mamy już większość istotnych krajów? – nieznacznie przechylił głowę.

– Owszem, mein Herr

– Organizacje?

– Oczywiście, brakuje tylko nielicznych, ale jest to kwestia kilku dni, mein Herr

– Dostępy do danych wojskowych? – cień opadł na twarz Ahnenerbe.

– Mamy w garści pewnych ludzi, więc można uznać, że tak. Dostaliśmy również ciekawe informacje odnośnie dwóch naszych starych, jakże wspaniałych znajomych, co siedzą dalej w wojsku – Rzesza rozpostarł usta w nieprzyjemnym uśmiechu.

– Do tych dwóch też przejdziemy, ale to później – spojrzał po reszcie zgromadzonych, którzy w pewnym napięciu przyglądali się tej dyskusji. Oczekiwali na werdykt. – Moi kochani, wasza ciężka praca bardzo się opłaciła. Akcja dywersyjna była strzałem w dziesiątkę. Świętujcie, jest czym się cieszyć, zwycięstwo jest nasze. Za chwilę wyjdziemy z ukrycia. Już nic nie jest w stanie nam zagrozić

Gromkie okrzyki radości poniosły się echem po betonowych ścianach piwnicy. Jedynie Ahnenerbe stał w ciszy. Kiwnął z uznaniem głową, patrząc kątem oka na Rzeszę.

~•~•~•~•~

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top