Zjawisko

– Totylkokwestiaczasu – zamruczał czyjś bardzo niezadowolony głos. 

– Hę? – Lady od kilkunastu minut widocznie nie trudniła się w rozszyfrowywaniu sklejonych byłokrólostwem słów. – Co ty tam...?

– To tylko kwestia czasu. I chodzi mi o wszystko – sprostował Piotrek, zaprzestawszy głaskania chyba niewidzialną trzecią ręką Rity po ramieniu. Driada wzdrygnęła się gdzieś na przedzie. – Zdobędziemy Kamienie, a ona wróci do domu. Ayano napije się z tobą po kieliszku. Twój Beleth też wróci. 

Lady spytałaby, jaki los Parsifal wróży dla siebie, ale przecież była tylko lub aż sobą, która na wspomnienie imienia przyjaciela znów wpatrzyła się tępo w swoje stopy. Poza tym głupio byłoby usłyszeć coś tak ckliwego z ust księżniczki, prawda? Zamiast tego odparła:

– Aha.

Piotrek kontynuował.

– Możesz przeprowadzić jakieś egzorcyzmy na Ayano. To byłoby... całkiem zabawne – dokończył zdanie tak, jak gdyby owe egzorcyzmy były zdecydowanie dokładnym przeciwieństwem zabawy. Lecz Lady zawsze je lubiła. 

Dziwne, że paru knypków skończyło kiedyś studia filmowe i zamieniło te imprezy w jakieś pogmatwane obrzędy, które tak utkwiły w pamięci zwykłym śmiertelnikom... Lady mogłaby to zmienić, ale to nie była jej sprawa. Istnieją ciekawsze rzeczy do roboty niż psucie frajdy tuszującym unoszące rzekomo opętane osoby liny montażystom. Takie ociekające ketchupem udającym lewitującą krew, oczywiście. 

Na przykład łażenie po Podziemiu z marnym mieczykiem w dłoni. 

Swoją drogą, przyszła księżniczce ochota na obejrzenie czegoś kiczowatego w telewizji. Wielka ochota.

– Nie słuchałaś mnie – uznał Piotrek. – Zginę.

– Bo mam gdzieś twoje biadolenie? Trzymaj i nie marudź – odwarknęła, jakby była jeszcze tą odsłoną Lady sprzed osiemdziesięciu lat, po czym w ręce Parsifala wepchnięty został sztylet. 

Nim zechciał zripostować w wymyślny sposób słowa księżniczki, ta już oddaliła się hen za Ayano i za Ritę. Ale niezbyt daleko, a jej ręce zawędrowały zaraz pod boki, zaciskając się kurczowo na materiale uniformu. Gdy reszta znalazła się w rzędzie tuż obok niej, również poczyniła swoimi kończynami znaczące ruchy. Z tym że nieco inne. I bardziej skomplikowane.

– No bez jaj! – wymknęło się Lady zbyt głośno, z pogłosem, gdy tak cała czwórka spoglądała ze wzniesienia na rozlany w dole tłum czerwonych fasolek.

*

Spokojnie, nie tak szybko. Spotkanie Małych Odkrywców z dywizjonem Tarako-Tarako musiałoby być zadowalająco paskudne, ale znacznie bardziej fascynujące od wielkiej bitwy stulecia czy czegoś w tym rodzaju okazują się okoliczności, które do niej doprowadziły. 

Bo przecież... co z X-Zengiem, który postanowił tymczasowo porzucić swoją pozycję w oczach Pana na rzecz włóczenia się w samotności, wcale nie będącym jego nadrzędnym celem, a jednak koniecznym punktem do wypełnienia, irytującym przy tym do granic możliwości już dostatecznie poddenerwowanego kierownika produkcji lub raczej jego zaktualizowaną wersję? Trzeba coś sobie wyjaśnić: tak, X-Zeng jak na razie był dumny ze swojej decyzji i nie, picie melisy nie pomagało mu w opanowaniu negatywnych emocji. Ćwiczenia relaksacyjne też nie. Ani zapewne nic innego, co można sobie w ogóle wyobrazić, bo idealny skuteczny sposób jeszcze nie powstał. Ale mimo to X-Zeng się starał, kopiąc po drodze wszystkie nierówności w podłożu świata. A że robił to dość intensywnie, za sobą zostawiał nieregularnie górki niebieskiego pyłu, co w którejś mitologii tłumaczyłoby jakieś zjawisko naturalne. 

Zaś po kilku minutach natrafił nareszcie na Monikę oraz dwóch jej pomocników. 

Właściwie w tym momencie rozpoczęła się nudniejsza część programu, więc nie warto to wydarzenie opisywać.

*

Monika w przeciwieństwie do Lady umiała wygłaszać przemowy, co uwydatniło się podczas motywowania swoich ludzi do walki. Słowa pisarki były odpowiednio wyważone mimo względnie prymitywnej publiki i brzęczały jak złoty dzwon. Księżniczka na to wzruszyła ramionami.

Niewykluczone, że wpłynęło to na zdolności językowe Piotrka, który wydobywał z siebie jedynie zduszone „nie!" lub „tak!", gdy kolejne Dzieciopłody odbijały się gumowatymi ciałami od ostrza zdobionego sztylecika. Można było wykrzywiać nadgarstek na wszelkie strony, lecz wbrew prawom fizyki nic nie pękało i nic nie rozbryzgiwało się na twarz (chociaż odstręczony Parsifal tak czy siak mrużył oczy). Więc nowych wrogów nie ubywało, a zmęczenie zaczęło upominać się drętwiejącą ręką. 

– Ayano! – wołał Piotrek, odchodząc w warstwy czerwieni. – Twój senpai ma kłopoty! Ayano!

– Senpai mi się dawno znudził – rzekła tylko dziewczyna i powróciła do boksowania się z przeciwnikami.

– Rita! Rita!

Zaś Lady nie wydawała się zbyt zajęta jedną z tych bitek, jakich zbyt wiele widziała w życiu. Jak gdyby rozpłynęła się w powietrzu, a konkretniej wycofała się na pagórek. Nie, nie stchórzyła. Zupełnie odwrotnie – dawała pokaz odwagi. 

Beleth. 

Już wiedziała, co należy zrobić w obliczu powstałego chaosu, z którego nic by nie wynikło. Potarła o siebie dłonie zewnętrznymi stronami i splotła palce, wyszeptując znaną jedynie sobie formułkę. To jej dzień. Dzień jej powstania lub upadku...

– Jezu Chryste, kobieto! – wrzasnęło nagle prosto w księżniczkowe ucho. – Ile można!

– Co?! – odezwało się równie niespodziewanie „Wielkie Naburmuszenie", bardziej ze zdziwienia niż z faktycznej potrzeby pojawienia się. 

Teraz!? 

– Jak dupsko? – Rozmowa miała się wtoczyć od razu na tory, które dałoby się określić mianem właściwych. – Nadal boli?

Ty mała...

– Ty mały... – przedrzeźniła automatycznie. – Myślałam o tobie.

Nie jestem telepatą. – Beleth przyłożył szponiaste palce do czoła. – Ale to zrozumiałe. Mogłem się domyślić.

– Idioto. Sto lat. I? Jakieś wnioski?

Owszem. Burdel się zrobił, wypada to ogarnąć.

– A potem...?

Wiesz, a propos dupska... Azazello na mnie czeka.

– Jesteś obrzydliwy! – roześmiała się z nutą niepewnej wściekłości w ściśniętym gardle. 

*

Zapracowana Rita kazała Piotrkowi obudzić w sobie Parsifala, lecz średnio ta komenda zadziałała. 

Kim jest ten cały Parsifal? Chyba nic już z niego byłemu królowi nie zostało. Wyłącznie wygląd wyróżniający się charakterystycznymi włosami w odcieniu makaronu, które falowały wzburzone z każdym ruchem właściciela...

– Rita! Rita! – nawoływał coraz to ciszej niknący głos, aktualnie z innego powodu niż wcześniej, bo blond kosmyki zdradziły go X-Zengowi.

– Zamknij się w końcu! – nasyczał na Piotrka w odpowiedzi Dzieciopłód. – I brnij prosto... tam... Stój teraz! Ja mogę...

– Hmm? – Piotrek zadygotał, kiedy dzieciopłodowe kończyny wbiły się w jego przedramiona. – Walcz, morderco!

– ...pomóc – przełamał się X-Zeng. – Ja mogę pomóc.

– Jasne! Czemu miałbym ci wierzyć po tym wszystkim, co?! Ty – wycharczał. – Ty...!

– Posłuchaj choć raz, skoro w tej chwili i tak nie masz innej możliwości. – Piotrek musiał się z tym zgodzić. – Nienawidzę was i tego waszego zasranego świata. Ale nie dlatego, że jestem potworem. Nienawidzę was i waszego świata, bo wywołaliście to wszystko. Bo jesteście słabi. Bo ja mam mordować, mimo że... może nie chcę... – ostatnie zdanie wypowiedział tak, że wymagało korekty. – Tak. Mam mordować, chociaż nie chcę.

– Dlaczego mi się spowiadasz? Chcesz odpuszczenia grzechów, kryminalisto?! – trwał przy swoim Piotrek. 

– Zwyczajnie weź to i idź do księżniczki, a ona będzie wiedziała, co zrobić. Cofnijcie czas albo coś. Już!

– Ja nie... Chwila... 

W garści byłego władcy Cercis pojawił się jeden z odłamków klucza do Północy, połyskując kojąco. 

– Zamknij się. Po prostu się zamknij. 

– Dziękuję.

– Do kogo to mówisz? Nie masz za co i po co. – X-Zeng odwrócił się jeszcze na odchodnym, trącony wyrzuconym jak z katapulty ciałem swego rodaka. – Ja pierdolę! Ekhem... uciekaj.

Żył... Posłuchał i wykonał.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top