Telefon

Trudno stwierdzić, czy księżniczka wiedziała, że pozostawienie Moniki sam na sam z ogromnym niedosytem i chrapką na małą przygodę jest średnio dobrym pomysłem lub prędzej bardzo, ale to baaardzo złym (jak kto woli), nawet jeśli drugim imieniem pisarki mogłaby wydawać się Odpowiedzialność. Raczej nie. Gdyby Lady zdawała sobie z tego sprawę, z łatwością dałoby się uniknąć następującego zdarzenia:

Znieważona dłoń znieważonej Moniki odłożyła srebrne pióro na bok.

Nie, dziewczyna nie zamierzała pisać, gdy tamci błądzą... gdzieś. Póki mają okazję zostać przez coś słodko naskoczeni, nie można tego zmarnować! Będąc Moniką, można przecież zrobić sobie nieszkodliwą przerwę, by obejrzeć księżniczkowe komputery, do których dostęp wcale nie jest trudny. Bo odkąd królewskiej pary rodziców zabrakło, Lady jak dziecko dżungli uznała za wspaniałą myśl zaszyć się w jakiejś dziurze, którą obleźć potrafi każdy idiota.

Właściwie wszystko przez te diabły. One stały się najważniejsze, one zapewniły młodej księżniczce bezpieczeństwo i nieśmiertelność, żeby mogła prowadzić hulaszczy tryb życia... Całej krainie na dokładnie jeden wiek również, żeby nie skłamać (tyczy się bezpieczeństwa [lecz to obecnie przeterminowana umowa]). Choć Moniki nie obchodziła już zupełnie dawna koleżanka, pamiętała te diabły z legend. Czasem, gdyby tylko umiała, samodzielnie wezwałaby przypadkiem jakiegoś do wywołania intrygującego zamieszania... Ba, też rozkazałaby dać sobie wieczność, a poza tym kogoś inteligentnego do rozmów, dlaczego nie. Należy jej się, nie jest przynajmniej aż tak upierdliwa, głupia i...!

Stało się.

*

– Dobre to, nie?

– Na Pana, dobre! Tylko dodałbym kapkę jakiejś przyprawy, może majeranku.

– Nie, szefie, nie wolno! Tak do sosu ryżowego?

– A czemu nie?

- W ten sposób zabijesz cały smak! W moich kierunkach mawia się, że doprawianie majerankiem to zło wcielone, gorsze od zabójstwa. Zero majeranków i to nawet wyczytasz w książkach kucharskich! Jeśli już, dozwolone jest...

– Cicho!

– Myślałem, że chociaż teraz chcesz posłuchać...

– Nie o to brnie, ktoś tu brnie! Słyszysz?

– Szefie?

– No co!

– Nie uważasz naszego „brnie" za zbyt... no nie wiem... ograniczające?

– Że niby jak?!

– Hej wy! Co tak brniecie wy brnące półmóżdżki?

– Właśnie o tym mówię...

– A ty to kto?

– Najpierw panowie się przedstawią.

– Oczywiście, tylko opuść ten kij, jeśli łaska. X-Hektor i ja, szef wszystkich szefów.

– Czyli?

– Y-Tytus. Zaś panienka...?

– Nie panienkuj mi tu. Monika.

– I co poczniemy, skoro żeśmy się wszyscy pozbierali tak niefortunnie?

– Strugasz jeszcze większego ćwoka niż jesteś, hę?

– Cooo...

– X-Hektor, na litość! Ja się staram!

– Powinnam was teraz pozabijać na miejscu lub coś w ten deseń...

– Nie, ładnie prosimy! Moniko najdroższa, makaroniku?

– Z kim ja się zamierzam zadawać... Nie będę owijać w bawełnę. Potrzebuję tych komputerków, a widzę, że aktualnie doskonale sobie radzicie. Zaiste piękna samowolka. Cóż, śledzicie moich ludzi. Świetnie się składa, też chcę ich śledzić. Może tak razem sobie pośledzimy, co?

– Jak to dziwnie gada...

– Coś ty powiedział?!

– Nic, nic! Rewelacyjny plan!

*

Skrzące języki wiły się nieubłaganie, ale pozbycie się tej kolejnej głupiej kupy drzew to chyba nie najlepsza decyzja ostatniej dekady ze strony Pana. Przynajmniej według X-Zenga, który miałby po uszy (gdyby mieściły się one na tej samej wysokości co ludzkie) bezsensownego mordowania wszelkiego stworzenia. Na dodatek znowu ogień. Żadnych urozmaiceń! N-ty raz podmuch gorąca, imitujący burzową chmurę dym, krzyki palonych żywcem ciał... Możliwe, że byłby w tym jakiś cień sensu, lecz przecież to kompletnie, zupełnie, totalnie bez znaczenia skąd przybiegł cholerny ex władca Cercis!

Bronią mógłby się Pan zainteresować, doprawdy...

Nagle telefon.

Telefon, telefon.

Dzwoni, dzwoni, dzwoni...

– Odbierz, karle! – skomentował dźwięk standardowo poirytowany kierownik produkcji.

– Nie jestem do tego upoważniony! – żachnął się wezwany w ramach buntu.

– Tracę cierpliwość! – wycedził na to X-Zeng, traktując pięścią biedną ścianę. – Nie prowokuj mnie.

– Już się robi...

– Halo! – wrzasnął prosto w słuchawkę, po czym wywiązała się rozmowa, która brzmiała mniej więcej tak: – Cześć, cześć. Buziaczki... Nie „fuj", sam się tak witasz... Na przykład ostatnio... Mhm, jasne... Spierdalaj!... Co? Nie, nie do ciebie. Ten karzeł... Zresztą, nieważne, przebrnijmy do sedna... Racja, też tak sądzę... Kto? A, nasza Monika... Wow, tego bym się nie spodziewał... Naprawdę... Absolutnie... Przecież rano się dobijałeś... I? Coś ciekawego?... Że potęga... Jakie... Czekaj, od początku... no... Pamiętam... Nie gadaj!... Ci dwaj, wiem... Zuch dziewczyna, równy kompan, wiadomo... no... też ją pozdrów... Ale co mówiła... Serce Świa-... A co to w ogóle znaczy? – Tu nastała dłuższa chwila ciszy, bo tłumaczenie średnio szybkim tempem trwało jakieś pół minuty, a całość X-Zeng podsumował jednym słowem, z brwiami w kształcie litery „V" uniesionymi bardzo wysoko. – Kamienie?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top