Mięsko
– Brnie? – zaniosło się echem po dość pustym jeszcze pomieszczeniu aż na drugi jego koniec.
– Brnie, brnie – przytaknęło dumnie, gdy stado ludzkich pomiotów nareszcie robiło coś miłego dla oka, zamiast rwać się konwulsyjnie w małpich krzykach. – Jak grzmoty i pioruny – dorzuciło z krótkim prychnięciem zamiast kropki pod koniec wypowiedzi, po czym nadziemne wrota na obu krańcach hali zatrzasnęły się nagle za nadzorcą i kierownikiem produkcji, niemal jednocześnie znudzone.
Wraz odgłosem oznaczającym zniknięcie kontroli stłumione przez szmaty w ustach zwielokrotnione wycie w zakładzie znów dało się we znaki. Ktoś zapłakał głośniej w kącie przy lutownicy, któryś z ciągniętych przez łańcuch pracowników oglądał się bez wytchnienia w stronę iskrzącego pieca, jakby widząc w nim szansę na wybawienie. Zniewoleni, odziani wszyscy w szarawe już uniformy, jak jeden mąż na znak przegranej spuścili głowy ku wyłożonej kaflami podłodze, wyczuwając, że ratunek nie mógłby nadejść nawet z sufitu, nawet jeśli przybyłby tu w odwecie niewidzialny Chuck Norris z mieczem świetlnym i ze zgrają latających za pomocą jetpacków ninja. Nie, to na nic. Przecież absolutnie każdy zakamarek był monitorowany, a wszelkie nieposłuszeństwo miało tragiczne konsekwencje. W obowiązku zakładników leżało wykonywanie swojej roboty, by w zamian zachować życie. A potem? Można było zrobić z nimi cokolwiek. Eksperymenty? Tortury? Wszystko wchodziło w grę i ta świadomość wcale nie poprawiała wmieszanym w przedstawioną imprezę osobom humoru.
Naturalnie nie biorąc przy tym pod uwagę rodu Tarako-Tarako. Ci bawili się wręcz doskonale! Zachwalani przez wodza i jego najbardziej zaufanych ludzi nie dostrzegali, w czym w ogóle przyszło im uczestniczyć. Zdawałoby się, że to najwyżej wybitne widowisko polegające na karaniu rdzennej ludności Północy (i już prawie Wschodu) za samo istnienie, ale w rzeczywistości chodziło o coś ciut więcej. Nie tylko o stałe podboje, nie tylko o przelaną krew.
Nie tylko o ten świat.
Bowiem z początku wódz Dzieciopłodów był zwyczajnie wniebowzięty, że dane mu zostało uzależnić od siebie słabą społeczność, lecz wraz z kolejnymi atakowanymi miastami czerpał z tego coraz mniej satysfakcji, aż zupełnie znużyły go błagania o litość nowych poddanych. Zaraz przypomniał sobie cel, który przyświecał ludowi Tarako-Tarako od wkroczenia na pierwsze nieznane tereny. Kamień. Szukali Kamienia i właściwe nadal jedyne, co o nim można było powiedzieć na podstawie otrzymanych wskazówek, to fakt, że znajduje się on gdzieś w tym wymiarze. Irytująca sprawa. Jeśli trzeba, wódz postanowił nawet poświęcić się i przekopać każdą krainę tego głupiego świata, choćby miało to wymagać wielu szkód wśród tych głupich ludzi! I nikt, i nic nie mogło stanąć mu na drodze!
Przy okazji istotne stało się także wynalezienie jakimś sposobem portalu w drugą stronę, dlatego nad tym właśnie kazano pracować w łagrach zaciągniętym spośród mieszkańców różnych obszarów głupiego świata niewolnikom.
A o tym, że ich wysiłki nie idą na marne przekonać się wkrótce mógł niepokorny Piotrek ze swoją towarzyszką Ritą.
Młody dorosły wyznał jednego wieczoru:
– Nie zamierzam patrzeć na to bezczynnie.
– Nie patrzysz – zauważyła powoli driada, ważąc słowa. – Usiądź, niedługo zrobi się ciemno i niebezpiecznie.
– Kpisz ze mnie?! – wybuchnął. – Imperium rozrasta się na moich... nie, na naszych oczach, Cercis ginie pokryta krwią niewinnych ludzi, a ty każesz mi usiąść?!
– Noc jest bliska – burknęła leśna dziewczyna, po czym zorientowała się, że dziwnie niewiele ma do powiedzenia wobec całej sytuacji.
– Tym lepiej – odparł surowo. – Może chociaż czasem te stwory śpią.
– Czekaj! – zawołała za nim Rita i pobiegła chwytając na wszelki wypadek łuk, bo nie znała jeszcze tajników zatrzymywania upartego Parsifala.
Ten przyspieszył dodatkowo, gdy zauważył, że tak czy siak nie będzie sam. Dzięki szybkim krokom przyjaciele znaleźli się niemal błyskawicznie na wyznaczającym granicę Altchae skraju lasu, by już wypatrywać w oddali świateł ulicznych lamp, które zdradziłyby zaraz obecność dwóch sylwetek na wolności. Piotrek nie zamierzał zmieniać zdania, gdy poddenerwowana Rita napięła mięśnie i cięciwę, celując przed siebie w kierunku kręcących się bez końca ledwo widocznych ze wzniesienia straży. Na szczęście Dzieciopłody zdawały się nie dostrzegać jeszcze niczyjej obecności, więc driada mogła próbować chwilę wpłynąć na działania towarzysza czy chociaż proponować obejście łagrów bokiem, dłuższą trasą.
– Wracaj, zobaczą cię – syknęła, a Parsifal ku jej obawom minął kolejną warstwę krzaków.
Dziewczyna także.
Zbliżali się do miasta coraz dalej oraz bardziej, choć wiedzieli doskonale, że nie wolno lekceważyć zagrożenia.
– Brnie, brnie – mruczało wtedy owo zagrożenie.
– I śmierdzi – odwarknął wyjątkowo wyczulony na zapach ludzi kierownik produkcji X-Zeng, po czym splunął, owijając się szczelniej srebrnym płaszczem.
Pozostałe zagrożenie ryknęło ze śmiechu.
– Nieźle byś Pana zabawiał! – padł komentarz.
– Cisza, półgłówki. Naprawdę śmierdzi. Chyba dwóch – dodał z palcem wskazującym las.
– Więc? Co się guzdrać po kolejne mięsko?
– Nie – uciął X-Zeng. – Pomyślcie niekiedy. Osiemdziesięciu trzech to mało na taki zakład, a jakoś trzeba teleporter przetestować. Sama się prosi durnota na tamten świat. Jeden lub drugi, żywy lub niezbyt...
– Ha! – klepnął nadzorca kierownika po plecach. – Jak dobrze, że zło nigdy nie śpi, co? Ty to masz łeb!
– Zadowoli Pan Pana – wycharczał przymilnie jakiś karzeł tak niski, że Bóg jeden wie, co robił wśród Dzieciopłodów na służbie.
– To lećże wołać chłopaków, zgarną durnotę! – rozkazał niby od niechcenia nadzorca. – Się zajmiemy ładnie teleporterem. X-Zeng? Brnij, brnij – mruknął jeszcze.
Rita wstrzymała oddech po tych słowach i nie zdążyła zareagować, kiedy od tyłu wbiła się w kark umoczona w paraliżującym specyfiku igła, Piotrek tym bardziej.
Usadzono podglądaczy na stalowych krzesłach oraz przywiązano, bo kiwali się bezwładnie na boki. Urządzenia rozgrzewały się załączone, a przebudzeni niewolnicy usiłowali ostrzec porwanych, ale prędko oberwali po rękach leśnym łukiem od karła, który zdziwił się wielce, kiedy podniósł wyjątkowo lekkie i idealnie wyważone narzędzie. Od razu podskoczył z podniecenia, prosząc, czy może zachować broń.
W tym czasie X-Zeng obejrzał Ritę, obejrzał też Piotrka. W Piotrku rozpoznał ku własnemu zaskoczeniu Parsifala, mimo nowego zarostu, który nazbierał się na ludzkiej twarzy przez trzy lata.
– Wszędzie bym te żółte kudły zobaczył, taki zbieg okoliczności. Żółte jak makaron z kurkumą... – syknął Piotrkowi na ucho, bo to w jego interesie było pojmanie władcy Cercis, jednak ten wyjątkowo niesfornie uszedł z życiem.
Teraz przetestowanie na parze przyjaciół portalu okazało się czymś nawet przyjemniejszym od banalnej zemsty. Lub od wykonania roboty wcześniej. Wiadomo, że przecież głupi ludzie i tak są za głupi na przeżycie, czyli przydzielone zadanie będzie na pewno z głowy. Wszyscy królowie podbitych krajów zaliczą się do martwych, co bardzo spodobało się X-Zengowi i z tą myślą pociągnął za dźwignię.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top