21. Wiedziałem, że ci się spodoba.




Dwa miesiące później.

Leżeliśmy razem od kilku godzin, nie zmieniając nawet swoich pozycji. Shawn co jakiś czas gładził opuszkami palców moje włosy, a drugą ręką obejmował mnie w pasie.

— Pojadę z tobą — mruknęłam w końcu, przecinając swoimi słowami ciszę.

— Jesteś pewna? — zapytał cicho, a ja pokiwałam głową. — Ale wiesz, że nie będziesz mogła tam wejść?

— Ale będę czekała przed salą, to już coś, prawda?

Za dwie godziny Shawn miał się stawić na kolejny zabieg chemioterapii, na które uczęszczał już od prawie dwóch miesięcy.

Właściwie to od czasu operacji nasze życie wyglądało w ten sposób, że codziennie musiał jeździć do szpitala, przyjmować dawki leków i dużo odpoczywać. Tylko to dawało nam jakąś gwarancję, że będzie dobrze.

Mimo wszystko nadal nie możemy być spokojni. Minęło dopiero osiem tygodni, więc to normalne, że choroba się nie nawróciła.

Powoli wracamy do normalności, ale jeszcze dużo nam do niej brakuje.

— To, że jesteś ze mną zawsze dużo znaczy.

— Będę z tobą zawsze.

Kiedyś obiecałam sobie, że cokolwiek się stanie to nigdy nie opuszczę Shawna. A taki pomysł nie przyszedł mi do głowy i nie zanosiło się na to, żeby kiedykolwiek miał się pojawić.

— Dzisiaj wieczorem pojedziemy obejrzeć ten dom o którym ci mówiłem. Chyba, że zmieniłaś zdanie? — Jego dłoń nieznacznie zadrżała gdy to mówił.

— Nie zmieniłam zdania Shawn, nadal chcę zostać w Toronto — odpowiedziałam z pewnością. — Wspominałam ci już o tym, że wujek chce otworzyć tutaj oddział swojego banku? Za dwa, może trzy lata wszystko miałoby być gotowe. Pytał mnie, czy nie chciałabym tym pokierować.

— Uważasz, że dałabyś radę? — Kiwnęłam twierdząco głową. — Więc ja też tak myślę.

***

— Tutaj jest tak pięknie — mruknęłam z zachwytem, przejeżdżając dłonią po powierzchni blatu. Shawn stał naprzeciwko mnie, a na jego twarzy gościł uśmiech pełen dumy.

— Wiedziałem, że ci się spodoba.

— On jest dla nas idealny, prawda? Nic lepszego nie mogłam sobie wymarzyć.

Ruszyłam przed siebie, wychodząc z niewielkiej kuchni prosto do salonu. We wszystkich pomieszczeniach było dużo światła słonecznego, które wpadało przez wielkie okna. Dom był niewielki, ale dopracowany w każdym calu. Znajdowały się w nim cztery sypialnie, trzy łazienki, salon i kuchnia. Na zewnątrz wychodził duży taras z widokiem na ogród.

Oczami wyobraźni widziałam nas w nim za kilka, a nawet kilkanaście lat. Widziałam, jak nasze dzieci biegają po ogrodzie, jak w nim dorastają, a my się wspólnie starzejemy.

To naprawdę było miejsce dla naszej rodziny.

— W takim razie możemy podpisać umowę.—- Silne ramiona bruneta owinęły mój pas, a usta złożyły czuły pocałunek na mojej głowie.

— Kiedy będziemy mogli się wprowadzić?

— Nawet w tym tygodniu. — Podsumował, kołysząc się ze mną na boki.

— A więc zróbmy to, Shawn.

— Jeśli tylko chcesz i jesteś tego pewna.

Kolejny raz ucałował moją głowę, powodując tym samym to, że się uśmiechnęłam.

— Wyobrażasz sobie nas tutaj, za kilkanaście lat? — zapytałam cicho, rozglądając się po ogrodzie, bo akurat staliśmy na tarasie.

— Maddie... bardzo bym chciał nas sobie wyobrażać, ale wiesz, że...

— Nie psuj takiej chwili, proszę cię — ucięłam krótko, na moment sztywniejąc. Nie znosiłam kiedy Shawn zaczynał ten temat.

— Już jestem cicho. Ale wiesz jakie mam zdanie na ten temat.

— Wybacz, ale w tej chwili mnie ono nie interesuje — burknęłam, odchodząc od bruneta. Wróciłam do pomieszczenia, napotykając agenta nieruchomości.

— Zdecydowali się państwo? Bo muszę uprzedzić, że ten dom ma niezwykle duże zainteresowanie — oznajmił miłym tonem.

— Tak, jesteśmy zdecydowani. Możemy nawet dzisiaj spisać umowę. — Usłyszałam głos Shawna, który pojawił się tuż za mną.

— W takim razie świetnie. Zapraszam, omówimy wszystkie szczegóły. — Wskazał dłonią kierunek, w którym po chwili ruszyliśmy.

***

— Tak się cieszę, że znowu będziemy razem, Mads. — Przyjaciółka zapiszczała, przez co zaśmiałam się wesoło.

— Ja też uważam, że to dobra decyzja. I w końcu będziemy miały trochę czasu dla siebie, no nie? A nie tylko rozmowy przez telefon. — Wywróciłam oczami, upijając kilka łyków zielonej herbaty.

— I będziemy chodziły na zakupy i na spacery i będziemy robiły sobie babskie wieczory!

— Chcesz się znowu poczuć, jakbyśmy miały po siedemnaście lat?

— Ej, to nie było aż tak dawno temu! — krzyknęła z oburzeniem.

— Tak, całe sześć lat temu. Nawet nie wiem kiedy ten czas zleciał. — Westchnęłam, na moment się zamyślając.

— I zobacz, jesteś teraz żoną Shawna. Tego złego chłopca, którego unikał każdy w szkole.

— Naprawdę był taki okropny? — zapytałam z niedowierzaniem.

— Yhym-paskudny. Nie dało się z nim dogadać, był strasznie opryskliwy i chamski.

— Nie wierzę. Ja nie znam takiego Shawna.

— Bo ty jako pierwsza poznałaś go prawdziwego, Maddie — stwierdziła z uśmiechem.

— Opłacało się przejść przez to wszystko, by teraz być w tym miejscu.

— Jak on się czuje?

— Chyba powoli wszystko wraca do normy, chociaż on nadal ma głupie myśli.

— Bo się boi tego, że coś pójdzie nie tak i że będzie musiał was zostawić. A wiesz, że jesteście dla niego wszystkim.

— Nie chcę nawet o tym myśleć. A jak z tobą i Tay'em?

Mina mojej przyjaciółki od razu uległa zmianie, bo teraz jej twarz zdobił nieprzyjemny grymas.

— Nie wspominaj o nim. Zrobił się okropny, czasem nie możemy dojść do porozumienia. Ślub za cztery miesiące, a my kłócimy się coraz częściej.

— O co mu chodzi?

— Ma jakieś dziwne podejrzenia względem mnie, cały czas. On mi nie ufa.

— Porozmawiam z nim o tym. — Spróbowałam uspokoić dziewczynę, jednak na darmo.

— Nie wiem czy to coś da.

***

— Co słychać u Melissy? — Shawn gładził dłonią moje włosy, bo znowu leżeliśmy w tym samym miejscu co rano.

— Ma problemy z Taylorem, ciągle się kłócą. — Westchnęłam cicho, naprawdę przejmując się losem przyjaciółki i kuzyna.

— Oby doszli do porozumienia, są fajną parą.

— Yhym-racja. — Ziewnęłam, podnosząc się do pionu. — Wezmę prysznic zanim zasnę.

Usiadłam, odruchowo kładąc dłoń na swoim brzuchu i niemal od razu ją cofnęłam, bo coś się poruszyło. Dopiero po chwili zorientowałam się, że to mój maluszek. Rusza się, kopie, żyje.

— Co się stało? — Brunet usiadł obok mnie, przyglądając mi się uważnie, bo musiałam mieć zabawną minę.

Ja tylko chwyciłam jego dłoń i przyłożyłam ją do miejsca, gdzie przed chwilą leżała moja. Kilka sekund później znowu poczułam to samo, a Shawn wytrzeszczył oczy, patrząc raz na mnie, raz na mój brzuszek.

— Czy to...

— Tak, właśnie tak. Nasze maleństwo — wyszeptałam, czując jak łzy zbierają się w moich oczach. Miałam ochotę rozpłakać się ze szczęścia.

— O mój Boże — mruknął, przyciskając dłoń nieco mocniej, gdy kolejny raz poczułam kopnięcie. — To jest takie... cudowne.

~~~~~

Buziaki, L.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top