20. Nie ma mnie z tobą.




— Jesteś tego pewna?

— Shawn, pytasz mnie już chyba setny raz...

Wywróciłam oczami, ale mimo to zaśmiałam się krótko.

— Ale wiesz, że to...

— W Toronto będę równie szczęśliwa co w Londynie — ucięłam mu w połowie zdania, nie chcąc znowu tego słuchać.

Ostatnie dwa tygodnie były jednym, wielkim zamieszaniem. Postanowiliśmy przenieść się do Kanady na tak długo, jak będzie to koniecznie. Nawet na całe życie.

Shawn od dziesięciu dni leżał w szpitalu, gdzie kadra najlepszych specjalistów się nim opiekowała i naprawdę byłam dobrej myśli. Jutro ma mieć operację, która tak naprawdę zaważy na wszystkim.

Siedzę przy nim całymi dniami, bo nie chcę go opuszczać nawet na moment, ale wieczorami pielęgniarka zawsze mnie wygania. Jej zdaniem to niezdrowe dla dziecka, gdybym chciała tu spać. Więc zebrałam większość swoich rzeczy - które wujek Gregg z pomocą Luke'a wysłali nam z Londynu - i teraz mieszkam razem z rodzicami Shawna i Aaliyah.

Czas mija tutaj tak szybko, że nawet nie nadążam. Nie chcę, żeby ulatywał nam przez palce, ale niestety nie mamy na to żadnego wpływu.

Shawn wyglądał już lepiej - ale nadal kiepsko. Choroba dawała o sobie znać na każdym kroku i mimo przyjmowanych dużych dawek leków, ciągle cierpiał.

— Kocham cię, ale może pojedziesz już do domu? Zaraz zaśniesz mi na krześle.

Poczułam pocałunek na wierzchu swojej dłoni i nie mogłam się nie uśmiechnąć.

— To chyba dobry pomysł — mruknęłam, ziewając przeciągle. — Ostatnio mam problemy ze snem.

— Tylko dlatego, że nie ma mnie z tobą. — Puścił mi zaczepne oczko, chichrając się jak małe dziecko.

— Skromny jak zawsze. — Ponownie wywróciłam oczami i chyba nawet Shawn już się do tego przyzwyczaił.

— Dobra, dobra. Jedź już. — Klepnął dłonią moje udo, przez co nieznacznie podskoczyłam. Postukałam się palcem prosto w czoło, ani wytknął mi język.

— Pojadę wtedy, kiedy będę chciała jechać.

— Czyli nigdy? Zrobić ci miejsce na moim łóżku? Poczekaj, tylko pójdę załatwić ci zameldowanie... — Podniósł się, ale od razu opadł na poduszki. Pacnęłam ręką jego głowę przez co otrzymałam obrażoną minę na jego pięknej twarzy. — Może zmieścisz swój tłusty tyłek.

— Bo co?! Bo jestem w ciąży? I już nie jestem piękna, tylko gruba i tłusta?! — Wyrzuciłam teatralnie dłonie w powietrze, a Shawn zrobił przerażoną minę, jednak po chwili zaczął się śmiać.

— Kochanie, gruba i tłusta mają takie samo znaczenie.

Naprawdę go to rozbawiło, bo nie mógł się uspokoić.

— Czasem jesteś naprawdę paskudny.

— Ale tylko dla ludzi, których kocham.

— Nie chcesz mnie może znienawidzić? Byłoby mi chyba łatwiej. — Poruszyłam brwiami i już miałam dostać kolejny cios w udo, ale udało mi się odskoczyć na bok. — Nie tym razem, Mendes.

Podniosłam się z krzesła, chwytając za swoją torebkę. Upewniłam się, że mam wszystkie potrzebne rzeczy; czyli dokumenty, portfel i telefon; po czym oddaliłam się w kierunku drzwi.

— A ty dokąd się wybierasz, Mendes?

— Uciekam, póki nie jest za późno. — Puściłam mu oczko, wychodząc z sali bez żadnego pożegnania.

Ruszyłam do szpitalnej stołówki, która swoją drogą była naprawdę niezła jak na szpitalną. Wybrałam tam ulubione ciastko Shawna, czyli czekoladowe brownie, a dla siebie wzięłam herbatę. Czasami tęskniłam za moją kawą, która wiele razy była dla mnie ratunkiem, ale zauważyłam, że jej spożycie teraz naprawdę mi nie służy.

Zapłaciłam, zamieniając kilka słów z panią, która obsługiwała stoisko i wróciłam się do sali, z której kilka minut temu wyszłam. Gdy tylko pojawiłam się w drzwiach wzrok Shawna wylądował na mnie. Zupełnie tak, jakby spodziewał się, że wrócę.

No tak.

Przecież ja zawsze wracam.

— Widzę, że chcesz mnie roztyć? Kochanie, to że ty...

— Zamknij się, bo zaraz sama wszystko zjem i stąd wyjdę. I uwaga — tu zrobiłam dramatyczną przerwę — już nie wrócę.

— Dobra, dobra wredoto. Chodź tu. — Przesunął się na łóżku, robiąc miejsce specjalnie dla mnie. Zajęłam je od razu, wtulając się w ciepły bok Shawna. — Co masz dla mnie?

— Za to pyskowanie? Chyba nic....

— Aleee-kochaniee... — Zaczął przeciągać pojedyncze słowa, próbując brzmieć jak mały chłopczyk.

— To twój ostatni kawałek w tym tygodniu, przysięgam.

— Ale-jest-dopiero-środa! — wykrzyknął, robiąc oburzoną minę, na co się zaśmiałam.

— Przykro mi, trzeba było myśleć co mówisz. — Posłałam mu buziaka w powietrzu, odkrawając łyżeczką kawałek ciasta. Zbliżyłam ją do jego malinowych ust. — Samolocik leci, otwórz buźkę.

Posłusznie rozchylił wargi i ze smakiem zjadł to, co mu podałam. Wyszczerzył się w moją stronę, czekając na więcej, a ja ciężko westchnęłam, wiedząc, że to będzie naprawdę ciekawa zabawa.

***

— Jak on się czuje? — zapytała mnie mama Shawna, gdy tylko udało mi się wejść do domu.

— Wiem, że nadal bardzo go boli, choć nie daje tego po sobie poznać... — wyznałam, dopiero teraz czując jak to wszystko znowu do mnie wraca.

— Jeszcze tylko jedna noc, da radę, jest silny. — Otuliła mnie swoim ciałem, a ja rozpłakałam się prosto na jej ramię.

Noce były szczególnie ciężkie. Tylko raz byłam w przy nim w nocy i to było zdecydowanie najgorsze doświadczenie w moim życiu. Noc jest tą częścią dnia, gdy wszystkie leki przestają działać. I nie chcę sobie nawet przypominać widoku Shawna, który zwija się z bólu, który krzyczy, że nie może tego wytrzymać.

To od tamtej pory przestałam zostawać na noc. A dokładniej byłam wypraszana, bo nikt nie chciał, żebym rozpłakała się razem z nim. A przynajmniej nie na oddziale, bo w domu robiłam to każdej, samotnej nocy.

Tęskniłam za nim i jednocześnie tak cholernie się bałam, że rzadko udawało mi się zmrużyć oczy na więcej niż trzy godziny.

Nikt nic o tym nie wiedział, bo nie chciałam być powodem dodatkowych zmartwień, a poza tym czułam się naprawdę dobrze w takich chwilach, gdy byłam znowu z Shawnem.

— Chcę, żeby było już jutro. Żeby było po wszystkim i żeby lekarz powiedział nam, że wszystko będzie dobrze — załkałam żałośnie, wgryzając się w swoją dolną wargę.

— Słoneczko... ja też bardzo bym tego chciała.

— Ale...?

— Ale nic — mruknęła bez przekonania.

— Nie zatajaj nic przede mną, proszę.

— Po prostu wiem... Wiem jak to jest. Sama straciłam kogoś ważnego przez tę chorobę.

— O kim mówisz? — zapytałam ze zdziwieniem. Nie wiedziałam nic na ten temat.

— Mój tata... chorował na tę samą chorobę, gdy miał czterdzieści pięć lat... i zapadł w śpiączkę właśnie po takiej operacji, jaką jutro ma mieć mój syn. Jest pół na pół, że wszystko będzie dobrze...

— Shawn jest młody, jest silny. On da radę, pokona to... — szeptałam bardziej po to, by przekonać samą siebie, bo z każdą chwilą miałam naprawdę coraz mniej nadziei na cokolwiek.

~~~~~

Buziaki, L.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top