19. Walczyliśmy o siebie nawzajem.
— Shawn, obudź się.
Potrząsnęłam jego ramieniem, czekając aż chłopak otworzy oczy. Mruknął coś niezrozumiale, przekręcając się na drugi bok tak, że teraz leżał tyłem do mnie. Pogładziłam dłonią jego ramię, przesuwając ją do góry, w kierunku jego twarzy.
— Shawnie...
— Chcę-spać — wymamrotał sennie, zakrywając się kołdrą po sam czubek głowy.
— Musimy jechać do lekarza. Shawn, zaraz będziemy spóźnieni.
— Nie-chcę-tam-jechać.
— Obiecałeś mi, Shawn... — Mój głos się załamał, bo powoli traciłam siłę na to wszystko.
Wspólnie zdecydowaliśmy, że podejmiemy wszystkie możliwości, by zapobiec rozwinięciu tej choroby. Przecież tu chodziło o jego życie, mojego ukochanego Shawna. Jedynego mężczyzny w moim życiu, najważniejszej dla mnie osoby.
Miałam ochotę krzyczeć z frustracji kiedy on zachowywał się w ten sposób.
Wlepiałam w niego natarczywe spojrzenie, by w końcu ruszył swój tyłek i się podniósł, bo naprawdę czas nam uciekał, ale on ani nie drgnął. Ja za to ruszyłam się z miejsca, wstając. Skierowałam się do drzwi, czując coraz większe duszności, które nie mam pojęcia czym były spowodowane.
— Daj znać jak przestaniesz być egoistycznym dupkiem — mruknęłam do pomieszczenia, po chwili je opuszczając i zostawiając Shawna całkiem samego.
Może i byłam nieco przewrażliwiona i przesadzałam, ale kto by się tak nie zachował na moim miejscu?
Po prostu nie mogłam znieść myśli, że on jest śmiertelnie chory, a nie robi nic w kierunku, by temu zapobiec.
Zbiegłam po schodach i niemal od razu natknęłam się na Aaliyah, która wychodziła z kuchni. Zatrzymała się, mierząc mnie zaniepokojonym spojrzeniem.
— Coś się stało?
— Nie mam na niego siły, może ty go obudzisz? Za godzinę musimy być w Toronto, nie zdążymy — burknęłam, opadając na krzesło, które uchroniło mnie przed omdleniem z nerwów.
— Daj mi chwilę. Masz, wypij wodę. — Postawiła przede mną szklankę i chwilę później zniknęła z zasięgu mojego wzroku.
Powoli wypiłam prawie całą zawartość naczynia, walcząc z ogarniającym mnie mdłościami. Zaczynał się czwarty miesiąc ciąży i według lekarza powinny one już znikać, chociaż w mojej sytuacji nie mogłam mieć co do tego pewności. Pogładziłam brzuch dłonią, przymykając oczy. Tak bardzo chciałam, żeby moje maleństwo było już z nami - całe i zdrowe. W życiu nie liczyło się dla mnie nic, oprócz mojego Shawna i naszego dziecka, których kochałam całym sercem.
Minęło trochę czasu, ale nie wiem ile dokładnie, gdy w progu kuchni pojawił się Shawn. Miał na sobie luźne dresy, a jego włosy były rozczochrane na wszystkie możliwe strony. W normalnych okolicznościach uznałabym to za niezwykle atrakcyjne, ale teraz mój humor był paskudny. Usiadł naprzeciwko mnie, niemalże od razu chwytając obie moje dłonie. Nie cofnęłam ich, bo potrzebowałam jego bliskości.
— Pojedziemy za chwilę, zgoda? — mruknął, a ja powoli pokiwałam głową. Ucałował czubki moich palców, przyciskając je do swoich policzków.
— Chciałabym, żeby to było ważne dla ciebie, a nie tylko dla mnie.
— To jest dla mnie ważne, Maddie. Wy jesteście dla mnie ważni, najważniejsi.
Złapał ze mną kontakt wzrokowy. Jego spojrzenie było smutne i zmęczone.
— Nie wyobrażam sobie, że mogłabym cię stracić.
Pokręciłam głową, jakby taka informacja w ogóle nie dochodziła do mojej świadomości.
— Proszę cię... nie zadręczaj się tym. Nie...
— Shawn, nie zaczynaj. Dobrze wiesz, że tym nie da się nie przejmować. Bo to sprawa pierwszorzędna... — Uciszyłam go, zabierając dłonie z jego twarzy. Podniosłam się, odkładając szklankę do zmywarki. — Proszę, bądź gotowy za dziesięć minut bo inaczej się spóźnimy.
***
Shawn:
Zatrzasnąłem drzwi od samochodu, zajmując miejsce kierowcy. Obróciłem głowę na bok i od razu tego pożałowałem. Serce złamało mi się na tysiąc kawałków, widząc ją w takim stanie. Jej oczy były czerwone i załzawione, a na całej twarzy pojawiły się małe, rumiane ślady. Dłonie, które próbowała ukryć w kieszeniach nieznacznie się trzęsły.
Ja sam nie czułem się lepiej, ale nie okazywałem tego w tak emocjonalny sposób.
Po prostu nie czułem się smutny z tego powodu, że... umieram.
Robiło mi się źle dopiero gdy myślałem o tym, że nie spędzę życia u boku kobiety, którą kocham i naszego dziecka, które miało przyjść na świat za niecałe pięć miesięcy.
Wizyta u lekarza przebiegła zupełnie nie po naszej myśli. Póki co - przerzutów nie ma. Ale każdy dzień zwlekania z leczeniem zbliża mnie do najgorszego, co w efekcie daje mi maksimum rok życia.
Jedyną i najlepszą opcją było umieszczenie mnie w szpitalu, gdzie miałbym przejść operację. Później mnóstwo chemio- i radio- terapii. Leżenie w jednym i tym samym łóżku, przyjmowanie ogromnych dawek leków.
A szanse na przeżycie po tym wszystkim wynosiły by lekko ponad sześćdziesiąt procent.
Zapomniałem o jeszcze jednym, chyba ważnym fakcie. Musiałbym zostać w Toronto.
— Nie możemy tu zostać.
— Zostaniemy tu. — Madison powiedziała równo ze mną, a ja od razu na nią spojrzałem.
— Co?
— Zostaniemy tu, Shawn. Zamknę cię w tym szpitalu choćby siłą.
Patrzyła na mnie poważnie i nie widziałem w jej zachowaniu ani krzty zawahania.
— Maddie... Nasze miejsce jest w Londynie, zapomniałaś?
— Nie, nasze miejsce jest tam, gdzie ci pomogą.
— To i tak daje tylko sześćdziesiąt procent...
— Nie wiem jak ty uważasz, ale moim zdaniem sześćdziesiąt procent to nadal sporo więcej niż zero — powiedziała ostro, zaciskając swoje małe dłonie w piąstki.
— Nie denerwuj się. Zgadzam się.
— Shawn kiedy ty... czekaj-co? Zgadzasz się? — Spojrzała na mnie z niedowierzaniem.
— Tak kochanie, skoro to może pomóc, to spróbujmy, tak?
— Tak bardzo cię kocham — wyszeptała płaczliwie, przybliżając się do mnie, a ja od razu połączyłem nasze usta w pocałunku. Przymknąłem powieki, delektując się smakiem jej warg, które były dla mnie idealne.
Całowane dzień w dzień, nieustannie od ponad pięciu lat. Nigdy mi się nie znudzą.
Widziałem ulgę w jej ciemnych oczach, gdy się ode mnie oderwała i przez chwilę poczułem się nawet lepiej.
Tylko, że ja średnio wierzyłem w to, że cokolwiek mi pomoże. Nie byłem pesymistą, byłem po prostu realistą i szczerze mówiąc wierzyłem w coś takiego jak przeznaczenie.
A skoro to akurat ja zachorowałem i akurat teraz - to przecież musiało coś znaczyć. Choroby nie biorą się z niczego, a na pewno nie takie jak nowotwór.
Czasem zastanawiałem się, czemu nasze życie musi być pełne przeszkód i niepowodzeń. Ciągle działo się coś, co chciałoby nas skutecznie rozdzielić, raz na zawsze.
Jednak my się nie poddawaliśmy, byliśmy silni i walczyliśmy o siebie nawzajem.
Ale z każdym kolejnym dniem miałem dziwne przeczucie, że powoli przegrywamy tę walkę i nie mamy na to wpływu.
~~~~~
Wiecie, że niedługo koniec?
Buziaki, L.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top